Jakże wiele czasu minęło, odkąd zamilkł Błękitny Tron i nastała Cisza. Ktokolwiek spróbował udać się przed oblicze naszych przewodników, ten nie wracał i najbardziej wymyślna technologia – teraz już dawno zaginiona – nie pomogła w namierzeniu go. Przyjęło się, że kto wleci w sferę Ciszy, tego czeka śmierć.
Cóż bowiem innego może zaoferować orbita planety załodze statku kosmicznego, którego wszelkie systemy przestają działać?
O utraceni pionierzy, desperaci i niedoszli odkrywcy! Obyśmy nigdy nie poznali historii waszych ostatnich dni i godzin, udzielcie nam jednak zapału i brawury, by przemierzać ciemniejące połacie kosmosu – coraz mniej bowiem widzimy i coraz to słabsze wydaje się światło wszelkich urządzeń skonstruowanych ludzką ręką.
Dzięki niech będą Wybuchowi, że gwiazdy nie są naszym tworem, inaczej dawno już by zgasły.
Prolog
Spała, gdy niebo przecięły smugi lanc świetlnych, gdy wykwitały pierwsze łuny eksplozji i pożarów. Z objęć Morfeusza wyrwały ją dopiero wstrząsy i huk, gdy ostrzał uderzył bliżej i z półek w komnacie pospadały książki, ze stolika jakaś droga zastawa, a ze ściany reprodukcja bardzo starego malowidła.
Valshija poderwała się z łoża, rzucając na boki zdezorientowane spojrzenia. Kolejny wstrząs był silniejszy, toteż próbując wstać prawie upadła, sycząc coś pod nosem. Mikrowszczepka w mózgu dawno już, jeszcze przed właściwym przebudzeniem wysłała sygnały do jej straży, ale nikt jeszcze nie nadszedł, nie podstawiono pod okno żadnego latającego pojazdu mającego jej ułatwić ewakuację.
Sięgnęła pod poduszkę po pistolet laserowy i nibirytowy, zakrzywiony nóż, aktywując przy okazji kolejne alarmy za pomocą przycisku ukrytego w wezgłowiu. Szybko rzuciła okiem w kierunku potrzaskanych przed chwilą szyb, których gwałtowne pęknięcie posłało na gruby dywan deszcz ostrych odłamków. Szczęściem pole ochronne otaczające łoże działało, toteż obszar między nim a drzwiami wolny był od potłuczonego szkła. Przemknęła jak błyskawica, ubrana jedynie w sięgającą kolan, połyskliwą koszulę nocną i spróbowała otworzyć drzwi z pomocą czytnika siatkówki. System zadziałał mimo domniemanych uszkodzeń budynku i drzwi rozsunęły się bezzwłocznie wypuszczając ciemnowłosą kobietę na korytarz – jeden z wielu w kompleksie pałacowym, prowadzący z jej apartamentów ku salom bibliotecznym i bankietowym oraz ku reprezentacyjnym klatkom schodowym.
Dzięki łaskawości Tronu architekci projektujący wielki pałac rodu d'Terice na Elyhe Secundus umieścili w budynku rozliczne windy, toteż zmierzając biegiem ku schodom Valshija mogła ryzykować co jakiś czas i przystanąć, by sprawdzić czy któraś działa. Nie była zresztą sama – tuziny dworzan tłoczyły się przy wejściach do wind i wszystko wskazywało na to, że z powodzeniem z nich korzystają.
– Milady, wygląda na to że pałac nie został trafiony bezpośrednio – poinformował ją jeden z mniej uzewnętrzniających swe zdenerwowanie ludzi, baron August Brei-Lufthoff. Jego neurowszczepy połączone były z systemami rezydencji, od takich jak ogrzewanie począwszy i skończywszy na obronnych. Nie na darmo był majordomusem ojca Valshiji.
– Na pewno nie lancą świetlną – prychnęła, zadowolona głównie z jednej rzeczy. Jak to dobrze chodzić spać z włosami splecionymi w warkocz, myślała wtedy, w razie ewentualnego ostrzału z dział dużego kalibru człowiek budzi się z fryzurą nie utrudniającą ucieczki. Fantastyczne.
– Co przez to rozumiecie, moja pani? – zapytał baron, przekrzywiając głowę w nieco zbyt mechanicznym geście i mówiąc trochę zbyt monotonnie. Były to jedne z wielu objawów nadmiernego naszpikowania centralnego układu nerwowego zaawansowaną elektroniką – utrata naturalnej mimiki, dziwne tiki i podobne rzeczy. W wyższych sferach nikogo to specjalnie nie dziwiło, wielu planetarnych feudałów i innych przedstawicieli elity otaczało się ulepszonymi w ten sposób sługami, chociaż ktoś taki jak August nie odnalazłby się już wśród pospólstwa dużej części zamieszkanych światów.
– Sygnały z mojej wszczepki alarmowej zostały zignorowane – wieść o tym, że tarcze ochronne kompleksu wciąż jeszcze funkcjonują nieco uspokoiła Valshiję, dalej jednak nurtowało ją kilka spraw – To sprawia, że nasuwają się pewne pytania. Gdzie w ogóle jest większość straży? Gdzie są moi osobiści gwardziści, skoro nie wyrwali mnie z łóżka przy pierwszym zwiastunie zagrożenia? I wreszcie, na Tron i Wybuch, kto do nas strzela?!
– Pozwólcie, moja pani, że pomogę wam w odnalezieniu odpowiedzi – przez przerzedzający się dzięki sprawnie kursującym windom tłumek dworzan odzianych zgoła niewyjściowo przeciskał się mężczyzna w pancerzu bojowym z insygniami rodu d'Terice na naramiennikach, jego pagony wskazywały na majora. Zbroja nosiła ślady niedawnego ostrzału jakąś bronią termiczną, ale na potrzeby rozmowy żołnierz podniósł wizjer hełmu, można było zobaczyć jego oczy.
– Proszę bardzo.
– Większość sił konieczna była do obsadzenia stanowisk ciężkiej broni z racji nagłych strat osobowych. Wydano też komendy niezbędne, by umożliwić wam ucieczkę drogą powietrzną, przez okno, ale pojazd nie dotarł z tego samego powodu, dla którego musieliśmy odwołać ludzi spod waszych drzwi, pani.
– Co to wszystko ma znaczyć?! – w tym momencie ziemia znowu zadrżała i wiele wyrwanych ze snu dam spieszących do windy upadło na podłogę. Ewidentnie trafiono w osłony pałacu.
– Psychoczujki wykryły nieklasyfikowaną aktywność psioniczną – wtrącił znowu baron August, wlepiając niewidzący wzrok gdzieś przed siebie – Atak telepatyczny o ogromnej sile podobny do rozpoznania bojem na polu bitwy, który wyeliminował ponad połowę gwardzistów ochraniających kompleks.
Lady Valshija d'Terice głośno przełknęła ślinę, po czym pokręciła parokrotnie głową jakby w niedowierzaniu.
– Dlaczego nie uderzono w ten sposób na mnie? Jak wybrano cele? – starała się mówić ze spokojem, ale w jej głosie dźwięczał swego rodzaju szok.
– Milady, obawiam się że nasz wróg, kimkolwiek jest, nie dybie na życie członków rodu bardziej niż na życie wszystkich innych mieszkańców Elyhe Secundus – dodał major – Najeźdźcy prowadzą totalną anihilację, zacięte walki trwają na orbicie i niestety nie mogę powiedzieć, byśmy wygrywali.
– Mam pewną… aaaaw! – majordomus złapał się obiema dłońmi za głowę, a potem zatoczył się na żołnierza, który podtrzymał go na nogach i potrząsnął nim. Twarz Augusta przeszyło kilka nagłych spazmów bólu, jeszcze bardziej ją odczłowieczając. Gdy po paru sekundach doszedł jako tako do siebie mówił niewyraźnie, prawie bełkocząc.
– Pewną… teorię. Teorię odnośnie tego ataku psionicznego.
– Mówcie, kablogłówku! – popędził go nieznany Valshiji z imienia major.
– Psychoczujki i inne urządzenia pomiarowe dokonały wstępnej analizy wrogiej obecności psionicznej. Wyniki sugerują, że nie mógł się tego dopuścić jeden umysł i że na pewno nie był całkowicie ludzki – Valshija mimowolnie uniosła kąciki ust, słysząc takie słowa wypowiadane przez osobę zmodyfikowaną w takim stopniu jak baron Brei-Lufthoff – Musiały tu działać jakieś algorytmy, bardzo skomplikowane…
– Sugerujesz maszynę korzystającą z psioniki, August? – zapytała zmęczonym tonem sługę swego rodu, nie patrząc nawet w jego kierunku.
– Nie ma pewności – odparł, mogąc już ustać samodzielnie.
– Kim są najeźdźcy, żołnierzu? – ponowiła zadane wcześniej pytanie.
– W tym problem, że nie możemy ich zidentyfikować. To żaden konkurencyjny ród, nie są to wojska rządowe ani zwykli piraci… używają nieznanego nam techu i taktyki. Wydaje się, że kompletnie nie orientują się w naszej sytuacji politycznej i są tu tylko dla zniszczenia – major brzmiał poważnie. Przyklęknął zaraz przy młodej d'Terice i wyciągnął do niej dłoń – Milady, musimy jak najszybciej dostać się do promu, którzy zabierze nas na pokład Jadeitu. Tam przyjmuje się tych, którzy zdążą uciec.
– Jak „zdążą”?! – odtrąciła rękę wojskowego i wstała sama, zacisnąwszy mocniej palce na rękojeści zakrzywionego noża – Chcecie, żebym nie czekając na poddanych swego ojca uciekła i zostawiła ich tu na śmierć?!
Pozostali przy nich dworzanie zaczęli szeptać z zaaferowaniem, panika wybuchła na nowo. Ktoś rzucił się na Valshiję z oskarżycielskim okrzykiem, ale moresu nauczyła go kolba karabinu laserowego dzierżonego przez majora.
– Co z Diamentem, Szafirem czy Jaspisem? – Val znała stan floty strzegącej planety i wiedziała, że przy odpowiednim dowodzeniu siły kosmiczne d'Terice'ów mogłyby nawiązać walkę nawet z ekspedycją karną Namiestników – Co ze stacją Marmur?
– Milady – żołnierz wyraźnie się niecierpliwił, ledwie powstrzymując wybuch gniewu – Pancernik Diament, tak jak liniowce Szafir, Jaspis i Agat zostały zniszczone przez początkowy ostrzał wroga! – wrzasnął wreszcie, pękła maska spokoju i opanowania – Została nam na orbicie garstka ich myśliwców, korwety i resztki obstawy stacji Marmur. Z dużych jednostek w walce jest jeszcze tylko Onyks.
– Na pierwszy dzień Ciszy… – westchnęła Valshija, zasłaniając usta – Przecież to dziesiątki tysięcy załogi… a mój ojciec…
W tarczę ochronną pałacu uderzyło nagle w tym samym czasie kilka rozdzierających noc wiązek mocy, tak że wszystkim mogącym obserwować to z oddali zdawać się mogło że kompleks i otoczyła kopuła białego ognia. Wtedy też baron Brei-Lufthoff upadł znowu i nikt nie zdążył go podtrzymać, nikt też nie spodziewał się przeraźliwego wrzasku który wyda z siebie jego gardło. Również i ten wrzask odszedł do lamusa gdy tylko ustał ostrzał, ale Valshiją wstrząsnął widok wijącego się na podłodze wiernego sługi swego rodu.
– Moja pani… córko Dhariza d'Terice…. – w tej chwili, jak gdyby wypełniony echem niedawnego bólu, zdawał się majordomus bardziej ludzki niż kiedykolwiek przedtem. Zwłaszcza jego spojrzenie i łzy zebrane w kącikach pozbawionych zazwyczaj wyrazu oczu przyprawiały o szybsze bicie serca – Osłony nie wytrzymają następnych takich ataków. Ratujcie się, ratujcie za wszelką cenę…!
Świat zawirował Valshiji przed oczyma. Nieznany, mordujący wszystkich wróg i na dobrą sprawę nieznana liczba ofiar. Pojęła, że znajduje się w oku cyklonu, gdy wokół śmierć zbiera straszne żniwo.
– Nie zostawimy cię tak…! Majorze, pomóżcie mi go zabrać na Jadeit…
– Nie! – August odegnał ją od siebie. Z kącików ust ciekła mu ślina – Nie, nie! Gdziekolwiek będę, ból zadany systemom tego budynku będzie moim bólem. Jego śmierć będzie moją…
– Ma rację – żołnierz szarpnął dziedziczką i pociągnął ją za sobą, nie szczędząc sił i nie siląc się na grzeczność. Był brutalny i zdecydowałby się na wiele, byleby zabrać lorda Dhariza d'Terice jak najdalej od niebezpieczeństwa. Nie mieli czasu na kurtuazję – Jego mózg z tymi wszystkimi implantami stanowi rdzeń systemów pałacu, to permamentne połączenie. Niech będzie jak kapitan skazanego na zagładę okrętu…
Uderzyła go pistoletem, wahając się uprzednio czy postraszyć go jakimś strzałem albo użyć noża. Nie mogła znieść jego pogardy dla cudzego życia i łatwości, z jaką nim szafował. Jednak major Thelio Brownburn był konsekwentny i jeśli rozkazy z góry brzmiały „ocalić córkę lorda” to gotów był ją ratować nawet przed nią samą.
Nie zauważyła nawet, gdy gwardzista powalił ją z takim impetem, że uderzyła czołem o podłogę. Zaraz potem nadszedł okropny, tępy ból w tyle głowy i towarzysząca mu, lepka ciemność.
– Przynajmniej, dziecko, nie będziesz mogła zobaczyć co dzieje się z twoją planetą – warknął Thelio, przerzucając sobie Valshiję przez ramię. Ale ona nie słyszała go już, podobnie jak płaczu dwórek czy rozlegających się na zewnątrz wybuchów, coraz to bliższych.
Thelio Brownburn, major Pierwszego Pałacowego d'Terice puścił się biegiem przez korytarze i sale skazanego na zagładę gniazda rodu, dumy całego sektora, którą czekało unicestwienie przez bezimiennego przeciwnika. Wszystkie dzieła sztuki, których jako zwykły żołdak nazw nie znał, wszyscy ich koneserzy o których nie dbał, a które to rzeczy tak poważała niesiona przez niego, ogłuszona kobieta i jej ojciec miały wkrótce przepaść, strawione ogniem lanc świetlnych i pod ostrzałem rakietowym.
Ale major Brownburn liczył, że do tego czasu będzie już w transportowcu niosącym ich na Jadeit, o ile statek ten nie uległ jeszcze zniszczeniu.