– Zbliża się do nas rakatański myśliwiec – zgłosiła Kaila.
– Znowu? – zdziwił się Nils.
– Ma uszkodzone silniki, chce się skontaktować.
– Zapodaj.
– … Tu porucznik Torn Egil z Żandarmerii Rakatańskiej. Nie mam broni. Proszę o zgodę na teleportację.
– I po co nam jeszcze jedna gęba do wykarmienia? – Do kokpitu zajrzał Malogan.
– Nie wiem, ale trzeba pozamiatać ładownię – przypomniał pilot. – Jeśli będzie sprawiał problemy, Lejek teleportuje go na jakąś miłą kometę.
– Jak się tak zastanowić, to mam całą skrzynię broni do wyczyszczenia. Dobra, Kaila, wpuść tego asa przestworzy i zamknij na razie w magazynie.
– Malogan? – odezwał się Nils. – To prawda, co plotkują drony? O Bennie i Eiko?
– Niestety, mam informacje z pierwszej ręki, że tak. Jeśli cię to pocieszy, blaszany drwal nie czuje się z tym najlepiej, chociaż to był jej pomysł.
– Idę przesłuchać tego rakatańskiego gnojka – Nils podniósł się sztywno z fotela.
– Nie szalej, kowboju. To nie jego wina, że…
– Że, co?! Że tylko cudem nie wystrzelali nas jak kaczki?! – wrzasnął pilot. Malogan milczał. Doskonale wiedział, że wojna rządzi się swoimi prawami. Jeśli ktoś miałby prawo do wystawiania moralnych ocen, to na pewno nie on. Tylko, że to, do diabła, nie była wojna. Chyba.
Zedi uznał, że najwyższy czas znaleźć odpowiedzi na kilka pytań. Wydarzenia nabierały coraz większego tempa, jakby Gawron dostał się w strumień tachionów. Zedi kiepsko tolerował nieokreśloność. Kaila miała na Yone dostęp do wszystkich sieci, niemożliwe, żeby nie dowiedziała się czegoś o Iwie. Kosmita odpalił trójwymiarową bazę danych, grafy pomocnicze i włączył synchronizację z cyberprzestrzenią.
Nils patrzył na porucznika żandarmerii.
– Mam tu taką małą, laserową zabawkę i podpowiem, że nie zamierzam robić ci depilacji. Nanoboty naprawiają właśnie silniki twojego skorpiona, ale zanim odlecisz, trochę się zabawimy.
– Nie musisz tego robić. Powiem wszystko, co chcesz wiedzieć.
– Masz rację, nie muszę – Nils uśmiechnął się smętnie i aktywował rubinowy multiplikator. – Wolisz wszystko powiedzieć przedtem, czy potem?
Egil mknął z powrotem na Rakatan. Leciał wprawdzie w niezłej formie, ale z nieparzystą ilością oczu i nóg. To jeszcze pół biedy, pomyślał. W stolicy wyhoduje sobie lepsze. Może nawet dorzuci trochę syntytanu, myślał o tym już od jakiegoś czasu. Ból też nie był problemem. Żandarmeria miała na standardowym wyposażeniu odpowiednie inhibitory. Porucznik nie był tylko w stanie znieść poniżenia i poczucia bezsilności, kiedy jakiś podrzędny pilocik przez pół godziny się nad nim znęcał. Zapłaci za to. I będzie to trwało zdecydowanie dłużej niż trzydzieści minut.
– Wyżyłeś się na jeńcu, okej. Nie ty pierwszy i nie ostatni. Pochlastałeś go jak psychopata. Mogę z tym żyć, sam nie mam do końca po kolei pod kopułą. Ale żeby po tym wszystkim go wypuścić, to już, nie wiem, jakim trzeba być debilem – powiedział najemnik.
– Nie pasuje ci, to zjeżdżaj z mojego statku.
– Bo co, zmusisz mnie? – W dłoniach Malogana z metalicznym kliknięciem pojawiły się ostrza. – Masz ochotę na dziecinną autodestrukcję, to usiądź w kąciku i powbijaj sobie szpileczki, albo wszyj latarkę w penisa. Igrasz naszym życiem, Polaczku.
Nils podniósł lufę blastera. Zanim zrobił coś więcej, Malogan był już przy nim, trzymając ostrze przy jego gardle.
– Może potrafisz latać tym złomem i radzisz sobie z nieuzbrojonymi kolesiami, ale nie z każdym warto zadzierać. Dotarło? – Nils pokiwał głową. – To zostawię cię teraz samego, żebyś przemyślał swoje błędy. Wprawdzie mamy na pokładzie troje ofiar losu z depresją, ale ja się słabo nadaję na niańkę. Zwłaszcza, kiedy mamy cały, wkurwiony Rakatan na głowie.
Po paru godzinach Nils sfastrygował w końcu urażoną dumę. Zedi nadal tkwił w wirtualnej rzeczywistości, a gdzie jest i co robi pozostała dwójka, nikt nie miał ochoty sprawdzać. Malogan odbył z Kailą i pilotem krótką naradę. Zdecydowali udać się na małą planetę Jobbik, dom niewielkiej, upartej społeczności, która regularnie wszczynała rewolty przeciw Imperium Rakatanu. Swoje ciągłe istnienie Jobbikanie zawdzięczali tylko faktowi, że imperialni cały czas oficjalnie zachowywali pozory stosowania się do Konwencji Syriusza. Podobno nie anihilowali całych światów. Zaprzeczał temu pas asteroid w kwadrancie R-78, krążących w miejscu orbity niegdysiejszej planety Nagasaki. Nazwa okazała się pechowa, ale większym pechem było peryferyjne położenie. Jobbik był zbyt blisko głównych szlaków handlowych, żeby przeszedł taki numer. No i tubylcy mieli jeszcze jeden niezaprzeczalny atut. Tylko u nich było odpowiednie widmo światła i gleba, żeby uprawiać najlepszy galaktyczny furmint.
– Nie ma opcji, żebyście dostali zgodę na lądowanie, trwa blokada – oświadczył sucho jakiś urzędnik. – W pobliżu został zniszczony lotniskowiec Imperium.
– No został. Po tym jak rozwaliliśmy im generatory, to całkowicie normalne. Myślałem, że nie pałacie miłością do Rakatanu? – odpowiedział Malogan.
– Żartujesz sobie, handlarzu? Jakiś…
– Nie handlarzu, i nie tym tonem, bo się pogniewam i przypalimy wam parę stacji orbitalnych. Frachtowców Konwencja nie obowiązuje. Uprzedzając twoje pitolenie, wysyłam wam nagranie z naszych kamer.
Eiko siedziała na łóżku w swojej kajucie i myślała. Straciłam cnotę z cyborgiem, ojciec mnie zabije. Matka mnie wydziedziczy. Tylko dziadek przestanie mędzić o staropanieństwie, marne pocieszenie. Jak on w ogóle mógł tak mnie wykorzystać? To ma być kolega? Weź się w garść dziewczyno. Zatłukłaś pół statku łowców androidów. Tak. Eiko Kawasaki nie jest jakąś różową lalunią, co to płacze nad każdym złamanym paznokciem. Wszystko przez zamknięcie w tej kosmicznej puszce, z bandą wariatów. Leo zaskrobał cicho do drzwi. Jak długo się nim nie zajmowała? Już słyszała te złośliwości Nilsa: “nie dość, że sierściuch zafajdał pół ładowni, to jeszcze wskoczyłaś do łóżka pierwszemu, napotkanemu jajogłowemu z wibratorem w siusiaczu, podczas gdy ja ratowałem wasze dupska”. Spojrzała na ekrany. Wygląda na to, że Gawron ląduje. Wyjdę z Leonardem na spacer, świeże powietrze dobrze mi zrobi, zadecydowała.
Zedi w szybkim tempie zestawiał znalezione dane i fragmenty korespondencji ze statku łowców. W kilku przypadkach konsultował się z Kailą. Nie rozumiał, dlaczego jeszcze sama tego nie usystematyzowała. Margitianin, po nitce do kłębka, dotarł do zapomnianego projektu badawczego. Jacyś megalomańscy naukowcy próbowali stworzyć elektronicznego Boga. Niby standard, banał i klisza. Tyle, że tym mądralom naprawdę coś wyszło. Cały ośrodek szlag trafił podczas jakiejś eksplozji, ale Zedi był praktycznie pewien, że przedtem powołano tam do życia jakiś byt. Ułomne cyberbóstwo, skażone zbyt dużą dozą człowieczeństwa. Kosmita zakładał, że tym bóstwem była Iwa, która nie kierowała się żadną podniosłą, uniwersalną moralnością i miała swoje własne cele. Niekoniecznie złe, ale potwierdziło się, że to ona nasłała na nich bandę najemników, choć Zedi nadal nie rozumiał, po co. Odłączył się od VR i stanął na głowie. Na razie wystarczy. Wiedział, że jest blisko sedna zagadki, ale reszta mogła trochę poczekać.
Benn dłubał przy czymś w maszynowni. Nie podejrzewał się dotąd o zdolność do gwałtownych reakcji emocjonalnych, w końcu nawet nie miał już niektórych gruczołów. Tymczasem jego mikroprzetworniki hormonów dotarły do ściany, a cyborg nadal czuł się winny. Niech to szlag. Wartości parametrów na zegarach wskazywały, że frachtowiec ląduje. Benn westchnął i postanowił rozprostować kości.
Gawron siadał na płycie prywatnego lądowiska rodziny królewskiej, w stolicy planety Jobbik. Eiko biegła do głównej śluzy. Wychodząc z ciasnego, prowadzącego do niej łącznika, zderzyła się głową z cyborgiem. Spojrzeli na siebie z mieszaniną urazy i zakłopotania. W tej samej chwili otworzył się główny luk. Zadowolony Leo, czując ciepłe promienie słońca, pokłusował nonszalancko do wyjścia. Zaskoczona para nie zdążyła usunąć się z drogi i cała trójka sturlała się na czerwony dywan, tworząc dziwaczne kłębowisko kończyn, futra i metalu.
– Widzę, że nie wypróbowaliście jeszcze wszystkich pozycji, nie przeszkadzajcie sobie – rzekł Nils, przestępując obok nich. Za nim wyszedł rozbawiony Malogan i obaj wkroczyli w honorowy szpaler norków, elitarnych, cybermechanicznych gwardzistów Królestwa. Ruszyli dalej, w stronę, oczekujących na schodach pałacu, króla i młodej księżniczki Virag.
– Witamy bohaterów Korony – zagrzmiał jowialnie Istvan III Wdały.
– Wasza Wysokość. Pani – Nils skinął głową. Malogan wyszczerzył się tylko i puścił oko do księżniczki.
– Jak tylko wasi przyjaciele dołączą, zapraszamy na ucztę na waszą cześć.
Robi wrażenie ten pałacyk, stwierdził Malogan. Osuszył już dwie butelki najprzedniejszego tokaju i wciąż nie miał dość. Otaczający ich przepych był niesamowity. Najemnik myślał dotąd, że taki wystrój jest niemodny od kilku tysiącleci. Wszędzie złoto, marmury, ozdobne włókno węglowe, gobeliny, gronostaje i pełno innych tkanin, metali, tudzież najdroższych ekranów holograficznych. Musiał przyznać, że księżniczka, rezultat setek lat perfekcyjnej selekcji genetycznej, prezentowała się wśród tego splendoru oszałamiająco. Eiko wyglądała przy niej jak szara myszka. Jak na złość, Virag nie mogła odkleić się od Nilsa.
– Kapitanie, jak właściwie udało wam się zniszczyć lotniskowiec tych przeklętych Raków? – szczebiotała właśnie.
– No, sieknąłem w generatory gumą balo… Ehem – poprawił się Nils, usłyszawszy w słuchawce podpowiedź Kali. – Dokonałem atypowej teleportacji i indukowałem reakcję anihilacji materii za pomocą niewielkiego artefaktu oddziałującego grawitacyjnie.
Żarcie i napitki były znakomite, ale słuchania tych bzdetów Malogan miał definitywnie dość.
– Przepraszam, panienko. Muszę iść, sprawdzić, czy rowery stoją – usprawiedliwił się przed arystokratką, siedzącą obok i brzęczącą mu do ucha coś w rodzaju “gulasz, wciptalasz, a Madzię niemaszjaksz”. Po drodze do toalety zauważył jeszcze kłócących się o coś Benna i Eiko. Dotarł na miejsce i uczynił swą powinność.
– Po co piłeś tyle wina, lejesz sobie na buty. – Podskoczył, słysząc w uchu głos Kaili.
– Podobno w dawnych czasach ludzie mieli szansę na odrobinę prywatności w toalecie – burknął w odpowiedzi.
– Jak skończysz, zajrzyj do alkowy obok, czeka tam Zedi, jest mały nius.
– …W skrócie wygląda to tak: Rakatan wystąpił do Jobbiku o wydanie terrorystów, na co Jobbik odpowiedział, że “Raki nie są godne czyścić butów bohaterom Korony”. Imperium wypowiedziało wojnę, Królestwo z radością przyjęło propozycję. I najlepsze na koniec, Istvan nie wyobraża sobie floty bez was w gronie ścisłego dowództwa – skończyła Kaila.
– Ścisłe dowództwo, to ci kolesie, co siedzą sobie w sztabie, palą cygara, chlają wino i decydują, która eskadra ma następna iść na odstrzał? – upewniał się Malogan.
– Nie we flocie Arpadów. Tutaj to ci kolesie, którzy na okręcie flagowym prowadzą armadę do boju.
Pancernik Stefan Batory przecinał majestatycznie pełną ciemnej materii i energii przestrzeń, dla niepoznaki zwaną kosmiczną próżnią. Okręt otaczała flotylla jednostek wszelkich klas i rozmiarów. Całkiem duża flotylla, tym niemniej w Rakatanie nie wystarczyłaby do wyposażenia oddziału Żandarmerii, wyznaczonego do patrolowania jednego sektora Imperium. Virag była najseksowniejszą dziewczyną, jaką Nils widział w życiu i był bardziej niż pewien, że w przypadku zwycięskiego powrotu, dostanie Królestwo i co najmniej połowę księżniczki, a jednak… Myślał tylko o tym, gdzie tu, do cholery są kapsuły ratunkowe i czy instrukcja ich obsługi jest napisana w unidialekcie.
– Udało nam się zbliżyć niepostrzeżenie do ojczystego układu wroga, wiceadmirale. Jakie rozkazy? – spytał nork przydzielony mu jako adiutant. Nils odetchnął głęboko. Nie dziwił się, że udało im się zbliżyć, kto spodziewałby się takiego samobójczego ataku?
– Strzelać, majorze. Strzelać ze wszystkiego co mamy przez kwadrans. A potem, zarządzić odwrót i niech Święty Stefan ma nas w swojej opiece.
– Muszę przyznać, że przeszedłeś długą drogę od tej nieszczęśliwie zakochanej, roztrzęsionej pipy, jeszcze parę tygodni temu – stwierdził kontradmirał Malogan. – Na pewno nie dowodziłeś nigdy flotą kosmiczną? Myślisz, że damy radę dolecieć z powrotem?
– Jeśli nasz kochaś z pomocą Lejka, wykona swoją część zadania, widzę pewne szanse.
Komandor Benn i Leonard teleportowali się w sypialni córki Hegemona Imperium. Znając hałaśliwe usposobienie futrzaka, cyborg postanowił działać szybko i zdecydowanie. Podbiegł do łóżka tak cicho, jak da się na metalowych stopach. Dziewczyna obudziła się.
– Czy jesteś nowym nałożnikiem z organiczno-syntytanowymi częściami niesfornymi? – spytała półprzytomnie.
Nie, nie, nie, nie, pomyślał Benn. Nigdy więcej, a przynajmniej, raczej nigdy więcej przez najbliższe parę miesięcy. I dał jej w łeb.