- Opowiadanie: Nova - Karuzela

Karuzela

|Opo­wia­da­nie nieco inne niż wszyst­kie po­przed­nie. Nie ma tagu humor, tym razem bę­dzie na po­waż­nie.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Karuzela

– Mamo, mogę na go­kar­ty?

Olga spoj­rza­ła naj­pierw na swo­je­go part­ne­ra. Dała mu tym znak, że chcia­ła­by, żeby to on pod­jął de­cy­zję. Wpraw­dzie Tymek nie jest jego synem, ale są już razem wy­star­cza­ją­co długo, żeby jej part­ner za­czął się an­ga­żo­wać. Da­niel zro­zu­miał tę su­ge­stię i od­po­wie­dział:

– Do­brze, ale naj­pierw skończ jeść.

To był błąd. Chłop­czyk bez za­sta­no­wie­nia we­pchnął sobie do ust do­pie­ro co na­po­czę­te­go hot doga i po­biegł w kie­run­ku uko­cha­nej atrak­cji z peł­ny­mi usta­mi.

– Ja nie… – Męż­czy­zna za­czął się tłu­ma­czyć, ale Olga mach­nę­ła ręką, po­ka­zu­jąc, że jest ok.

Sama chcia­ła jesz­cze zaj­rzeć do paru skle­pów, więc usta­li­li, że Da­niel po­sie­dzi na jed­nej z licz­nych ła­we­czek i bę­dzie miał oko na Tymka, pod­czas gdy ona jesz­cze tro­chę po­roz­glą­da się w po­szu­ki­wa­niu pre­zen­tu dla zna­jo­mych. Co­so­bot­nie wspól­ne wy­pra­wy do cen­trum han­dlo­we­go „Wiel­ki Staw” stały się dla nich na­miast­ką życia ro­dzin­ne­go. W ty­go­dniu cią­gle się roz­mi­ja­li, a nie­dzie­le prze­zna­czo­ne były na do­kształ­ca­nie się oboj­ga, więc tylko w so­bo­ty mogli po­zwo­lić sobie na przy­jem­no­ści.

Tym razem w czę­ści z atrak­cja­mi dla dzie­ci pa­no­wał wy­jąt­ko­wy ruch i wszyst­kie ła­wecz­ki zaj­mo­wa­li ro­dzi­ce cze­ka­ją­cy, aż ich po­cie­chy wy­da­dzą całe kie­szon­ko­we i będą mogli wró­cić do domu. Da­niel prze­cha­dzał się więc wolno zer­ka­jąc co chwi­la na boks z go­kar­ta­mi i mając na­dzie­ję, że nie bę­dzie mu­siał cze­kać zbyt długo. Cho­ciaż… pa­trząc na długą ko­lej­kę dzie­ci sto­ją­cych grzecz­nie jedno za dru­gim zro­zu­miał, że to jed­nak tro­chę po­trwa.

– Tu je­stem! – za­wo­łał Tymek, kiedy jego ko­lej­ka po­su­nę­ła się tro­chę do przo­du.

Męż­czy­zna po­ma­chał mu, i z nudów za­czął się roz­glą­dać, szu­ka­jąc cze­go­kol­wiek, co go za­in­te­re­su­je. Jako dzien­ni­karz pra­cu­ją­cy od kil­ku­na­stu lat w lo­kal­nej ga­ze­cie, bez trudu wy­naj­do­wał te­ma­ty ko­lej­nych ar­ty­ku­łów. Nagle zła­pał się na tym, że już od dwóch czy trzech minut pa­trzy w kie­run­ku małego dia­bel­skie­go młyna. Naj­bar­dziej nie­cie­ka­wej, spo­śród atrak­cji pod tym da­chem. Sporo ocze­ku­ją­cych, tylko że coś tu nie gra, nie ma wśród nich ani jed­ne­go dziec­ka, cho­ciaż roz­mia­ry ka­ru­ze­li wska­zy­wa­ły, że to ra­czej atrak­cja dla pię­cio­lat­ków. Sam kie­dyś za­pro­po­no­wał Tym­ko­wi jazdę na tym gra­cie i otrzy­mał od­po­wiedź pełną urazy, jakby to miała być kara, a nie atrak­cja. Dla­cze­go więc stoi tam kil­ka­na­ścioro do­ro­słych ludzi? Da­niel od­wró­cił wzrok, żeby przyj­rzeć się oso­bom cze­ka­ją­cym w ko­lej­ce, ale widok za­sło­nił mu Tymek, który wła­śnie wy­czer­pał limit przy­jem­no­ści na dziś. Trze­ba było jesz­cze zlo­ka­li­zo­wać jego mamę.

Za­prząt­nię­ty swo­imi spra­wa­mi dzien­ni­karz zu­peł­nie za­po­mniał o ka­ru­ze­li aż do ko­lej­nej so­bo­ty.

– A może po­szu­kasz sobie ja­kichś wy­god­nych butów? – za­pro­po­no­wał part­ner­ce. – Cały ty­dzień na­rze­ka­łaś, że te ze­szło­rocz­ne nie są już tak wy­god­ne jak na po­cząt­ku.

Zanim za­sko­czo­na Olga co­kol­wiek po­wie­dzia­ła, od­wró­cił się do Tymka:

– Hej, wczo­raj bar­dzo ład­nie mi po­ma­ga­łeś. Tu masz dwa do­dat­ko­we że­to­ny na go­kar­ty.

 Wzbu­dził tymi sło­wa­mi ra­dość dziec­ka i spoj­rze­nie pełne uzna­nia ze stro­ny jego mamy. Kiedy oboje się od­da­li­li, usiadł na wcze­śniej upa­trzo­nej ła­wecz­ce, żeby sku­pić się na obiek­cie ob­ser­wa­cji. Za pięt­na­ście minut ka­ru­ze­la miała roz­po­cząć pracę, a już teraz w ko­lej­ce stało pięć osób. Jedną z nich był wi­dzia­ny ostat­nio wy­so­ki, łysy męż­czy­zna. Dziś miał na sobie kurt­kę zna­nej firmy. Dalej ko­bie­ta w wieku Olgi. Za nią niski sta­ru­szek z laską. Wła­śnie po­de­szły do kolejki jeszcze dwie osoby. Star­szą ko­bie­tę z oban­da­żo­wa­ną ręką też pa­mię­tał z po­przed­niej so­bo­ty. Wsia­da­ła wtedy jako druga. Dziw­na ta ko­lej­ka. Pa­trząc na ludzi cze­ka­ją­cych na prze­jażdż­kę, zda­wa­ło sobie spra­wę, że coś tu było nie tak. Ude­rzał spo­kój i upo­rząd­ko­wa­nie. Ko­lej­ki rzą­dzą się swo­imi pra­wa­mi, cza­sem lu­dzie się po­kłó­cą, czę­ściej po pro­stu roz­ma­wia­ją, co bar­dziej nie­cier­pli­wi ner­wo­wo prze­bie­ra­ją no­ga­mi, albo nawet robią małe kó­łecz­ka, drep­cząc wokół swo­je­go miej­sca, jeśli ko­lej­ka zbyt długo nie po­su­wa się do przo­du. Tutaj nic z tych rze­czy nie miało miej­sca. Wszy­scy stali nie­zwy­kle grzecz­nie. Ro­zej­rzał się w po­szu­ki­wa­niu budki z bi­le­ta­mi, żeby tam za­się­gnąć ja­kichś in­for­ma­cji, ale była za­mknię­ta. W końcu jed­nak bi­le­ter przy­szedł. Pod­cią­gnął ża­lu­zje w budce, prze­szedł na tyły ka­ru­ze­li, żeby spraw­dzić jej stan tech­nicz­ny i robił to z wiel­kim za­an­ga­żo­wa­niem. Spraw­dził do­słow­nie wszyst­ko, zanim otwo­rzył minibram­kę.

– Za­pra­szam – ode­zwał się do cze­ka­ją­cych i na­pro­wa­dził ko­szyk na nie­wiel­ki po­dest.

Jako pierw­sza wsia­da­ła tym razem star­sza ko­bie­ta, dość po­kaź­nych roz­mia­rów, tan­det­nie ubrana. Da­niel po­sta­no­wił po­roz­ma­wiać tro­chę z „ko­lej­ko­wi­cza­mi”. Sta­nął jako ostat­ni, ale nie dane mu było tam zo­stać. Męż­czy­zna z bar­dzo znisz­czo­ny­mi zę­ba­mi, który stał jako ostat­ni, ob­ró­cił się w jego kie­run­ku i po­wie­dział:

– Nie ma pan po co stać, za­bie­ra tylko dwa­na­ście osób.

– Nie szko­dzi, i tak po­cze­kam. Może ktoś zre­zy­gnu­je…

Nie do­cze­kał się od­po­wie­dzi. Męż­czy­zna zu­peł­nie go zi­gno­ro­wał. Po­zo­sta­li rów­nież, jak na ko­men­dę od­wró­ci­li wzrok tak, że trudno było na­wią­zać roz­mo­wę z kim­kol­wiek. Po­sta­no­wił więc wró­cić na ła­wecz­kę i po­ob­ser­wo­wać. Bar­dzo długo trwa­ło pod­sta­wia­nie ko­szy­ków, potem do każ­de­go wsia­da­ła tylko jedna osoba, choć na upar­te­go zmie­ści­ły­by się dwie. Kiedy już wszyst­kie czte­ry ko­szy­ki miały swo­ich pa­sa­że­rów, dia­bel­ski młyn robił wol­niut­kie kó­łecz­ko i pasażerowie jeden po drugim wysiadali.

„Hm… cała za­ba­wa trwa równo dwa­dzie­ścia minut, potem na­stęp­ne czte­ry osoby i ostat­nia tura. Razem dwa­na­ście osób. Tylko co mi to daje?” – za­py­tał się w duchu.

Na razie nie zna­lazł od­po­wie­dzi. Je­dy­ne, co do­strze­gał, to okrop­ną or­ga­ni­za­cję pracy, bo gdyby bi­le­ter jed­no­cze­śnie wy­pusz­czał klien­ta i wpro­wa­dzał na jego miej­sce kogoś no­we­go, wów­czas wię­cej ludzi mo­gło­by ko­rzy­stać z urzą­dze­nia. Od­blo­ko­wał ko­mór­kę i spi­sał sobie cha­rak­te­ry­sty­kę dwu­na­stu „ko­lej­ko­wi­czów”. Po­sta­no­wił, że na­stęp­ny krok to roz­mo­wa z bi­le­te­rem, ale nie bę­dzie cze­kać aż do so­bo­ty, wpad­nie tu jutro albo w po­nie­dzia­łek.

Dopiero w środę miał wolną chwilkę. Pod­je­chał do „Wiel­kie­go Stawu” na go­dzi­nę przed pla­no­wa­nym otwar­ciem ka­ru­ze­li. Nie zdzi­wił się, że stały tam już czte­ry osoby. Śro­dek ty­go­dnia po­wo­do­wał, że tym razem nie było tak dużo ludzi, nie mógł się wto­pić w tłum. Po­sta­no­wił więc zro­bić ko­lej­ne po­dej­ście, mając na­dzie­ję, że tym razem ko­lej­ko­wi­cze będą bar­dziej roz­mow­ni. Sta­nął za ko­bie­tą z oban­da­żo­wa­ną dło­nią. Z bli­ska widać było, że ban­daż jest brud­ny, jakby nie zmie­nia­no go od dłuż­sze­go czasu. Może ta ko­bie­ta jest sa­mot­na i nie ma kto jej pomóc? Po­win­na być więc chęt­na do roz­mo­wy.

– Wi­dzia­łem panią tutaj parę dni temu – za­czął roz­mo­wę. – Pani po­zwo­li, że się przed­sta­wię: Da­niel Bie­drzyń­ski. Pra­cu­ję dla Dzien­ni­ka Wie­czor­ne­go, czyta go pani może?

– Nie za­wie­ram zna­jo­mo­ści na ulicy – od­par­ła ko­bie­ta bez­na­mięt­nie i od­wró­ci­ła się do niego ple­ca­mi.

– Nie je­ste­śmy na ulicy – spro­sto­wał dzien­ni­karz – tylko w cen­trum han­dlo­wym.

Nic nie uzy­skał. Nie chcą roz­ma­wiać, to nie. Znaj­dzie przy­czy­nę, dla któ­rej tu przy­cho­dzą, choć­by miał w tym cen­trum za­miesz­kać. Może sta­ru­szek z laską, który wła­śnie wolno pod­cho­dzi, od­po­wie na ja­kieś py­ta­nie?

Sta­ru­szek sta­nął za Da­nie­lem i fak­tycz­nie za­ga­ił roz­mo­wę.

– Pan tu nowy? – za­py­tał.

– Tak, po­my­śla­łem, że skoro sporo ludzi od­wie­dza tę ka­ru­ze­lę, to i ja się prze­ja­dę.

– A ma pan żeton?

– Oczy­wi­ście. – Dzien­ni­karz wy­cią­gnął z kie­sze­ni żeton, upraw­nia­ją­cy do sko­rzy­sta­nia ze wszyst­kich atrak­cji „Wiel­kie­go Stawu”.

– Ten się nie na­da­je – od­po­wie­dział sta­ru­szek, kiedy spoj­rzał na mo­ne­tę. – Musi pan kupić w budce.

Da­niel wy­szedł z ko­lej­ki roz­cza­ro­wa­ny. Prze­cież stan­dar­do­we że­to­ny dzia­ła­ły na wszyst­kich urzą­dze­niach, dla­cze­go nie tutaj? Sta­nął pod budką bi­le­te­ra i po­sta­no­wił kupić wła­ści­wy żeton. Dziś prze­je­dzie się tą że­nu­ją­cą ka­ru­ze­lą i od­kry­je, o co cho­dzi. W końcu bi­le­ter przy­szedł i pod­cią­gnął ża­lu­zje.

– Po­pro­szę jeden bilet, albo żeton, co pan tam ma.

– Z przy­kro­ścią muszę stwier­dzić, że nic nie mam. Wszyst­kie że­to­ny mam już wy­ku­pio­ne. Nie jest ich wiele, bo moja ka­ru­ze­la jest za­byt­ko­wa. Na ogół sprze­da­ję je raz w mie­sią­cu i szyb­ko się roz­cho­dzą.

– Jak to nie ma że­to­nów? – Bie­drzyń­ski mi­mo­wol­nie pod­niósł głos. – A ci lu­dzie sto­ją­cy w ko­lej­ce?

– Już panu po­wie­dzia­łem. Ku­pi­li je wcze­śniej. Prze­pra­szam, muszę spraw­dzić stan tech­nicz­ny ma­szy­ny.

Dzien­ni­karz nie pod­da­wał się łatwo. Po­cze­kał, aż bi­le­ter roz­pocz­nie swoją pracę. Wie­dział, że po wpusz­cze­niu ostat­nie­go pa­sa­że­ra koło bę­dzie po­ru­sza­ło się samo przez około pięć minut, po­sta­no­wił więc wtedy zadać bi­le­te­ro­wi ko­lej­ne py­ta­nia.

– Wie pan, przy­cho­dzę do tej ga­le­rii czę­sto z synem i za­uwa­ży­łem, że sporo ludzi przy­cho­dzi tu co­dzien­nie. Czy to nie dziw­ne? Do­ro­śli lu­dzie i mała dzie­cię­ca ka­ru­ze­la.

– Dla mnie to wcale nie jest dziw­ne – od­parł bi­le­ter. – Widzi pan tego męż­czy­znę w koszu po lewej?  Po­wie­dział mi kie­dyś, że uwiel­bia tu przy­cho­dzić, bo ka­ru­ze­la ko­ja­rzy mu się z cza­sa­mi, kiedy był młody. Wtedy jesz­cze nie było tych szyb­kich i nie­bez­piecz­nych ma­chin, od któ­rych kręci mu się w gło­wie. Albo ta pani w nie­bie­skiej spód­ni­cy, która stoi na końcu ko­lej­ki; po­wie­dzia­ła, że na tej ka­ru­ze­li mąż jej się oświad­czył, i to była naj­pięk­niej­sza chwi­la w jej życiu. Lubi tu wró­cić po pracy, żeby prze­je­chać się i od­świe­żyć wspo­mnie­nia.

– To kiedy mogę przyjść, żeby kupić u pana żeton? – Da­niel upar­cie trzy­mał się te­ma­tu.

– Na po­cząt­ku każ­de­go mie­sią­ca.

– Ale to do­pie­ro za trzy ty­go­dnie!

– Czas tak szyb­ko leci, nawet pan nie za­uwa­ży. Muszę wra­cać do pracy.

 

***

 

– Czyś ty zwa­rio­wał? – Olga wy­glą­da­ła na zde­gu­sto­wa­ną. – Chcesz na­pi­sać fe­lie­ton o sta­rej, nud­nej i na do­da­tek za­byt­ko­wej ka­ru­ze­li? Szef cię wy­śmie­je, to dobre do ga­zet­ki w domu star­ców, nie ob­ni­żaj po­zio­mu.

– Dziew­czy­no, tam musi być dru­gie dno. Cały czas i ci sami lu­dzie. Za­wsze dwanaścioro, nigdy wię­cej ani mniej.

– To chyba oczy­wi­ste. Sam mi czy­ta­łeś, że to je­dy­na w na­szym wo­je­wódz­twie ka­ru­ze­la nie­prze­rwa­nie dzia­ła­ją­ca od stu lat. Nie­raz my­śla­łam, że to grat i trze­ba by ją wy­wa­lić, ale skoro chcą ją wpi­sać do księ­gi re­kor­dów Gu­in­nes­sa, to wi­docz­nie jest sens, żeby stała tam, gdzie stoi. Ma prawo mieć wła­sną hi­sto­rię i fanów. Nie je­stem dzien­ni­ka­rzem, ale pi­sa­nie o ka­ru­ze­li wy­da­je mi się że­nu­ją­ce.

Cho­ciaż każde słowo wy­po­wie­dzia­ne przez Olgę było praw­dą, Da­niel nie po­tra­fił prze­stać my­śleć o ka­ru­ze­li. W ciągu ostat­nich trzech ty­go­dni za­cie­śnił zna­jo­mość z bi­le­te­rem, panem Zdzi­sła­wem i stwo­rzył sobie kilka teo­rii ro­bo­czych, ale żadna nie wy­ja­śnia­ła dziw­ne­go za­cho­wa­nia ludzi i ich de­ter­mi­na­cji, żeby co­dzien­nie przy­cho­dzić tylko po to, żeby prze­je­chać się kupą złomu.

Przy ko­lej­nej wi­zy­cie pan Zdzi­sław oka­zał się bar­dziej roz­mow­ny.

 – Widzi pan, ta ka­ru­ze­la to nie tylko kawał sta­re­go że­la­stwa, to ka­wa­łek mo­je­go życia. Myślę, że lu­dzie ku­pu­ją bi­le­ty po to, żebym nie zban­kru­to­wał.  Kiedy moja ka­ru­ze­la pój­dzie pod mło­tek, to może ją wy­li­cy­to­wać jakiś zło­miarz i znik­nie jeden z ostat­nich ele­men­tów prze­szło­ści.

Wy­ja­śnie­nie za­brzmia­ło prze­ko­nu­ją­co i dzien­ni­karz w duchu zga­nił się za po­dejrz­li­wość. Pew­nie star­si miesz­kań­cy po pro­stu w ten spo­sób wspo­ma­ga­ją pana Zdzi­sła­wa, żeby miał za co żyć. Jed­nak we­wnętrz­ny głos nie chciał się pod­dać. Wciąż alar­mo­wał, że to tylko przy­kryw­ka, wy­ja­śnie­nie na pokaz. Opo­wiast­ka bi­le­te­ra, a może ra­czej wła­ści­cie­la ka­ru­ze­li, nie wy­ja­śnia­ła kilku fak­tów. Na przy­kład dla­cze­go lu­dzie nie pro­wa­dzą po­mię­dzy sobą żad­nych roz­mów, plo­te­czek, nic? Grupa wspar­cia, go­to­wa po­świę­cić wła­sny czas i pie­nią­dze, re­gu­lar­nie tu przy­cho­dzą­ca, a jej człon­ko­wie nie za­wie­ra­ją żad­nych przy­jaź­ni, nawet ze sobą nie roz­ma­wia­ją? I dla­cze­go wszy­scy za­cho­wu­ją się na ka­ru­ze­li do­kład­nie tak samo? Prze­cież każdy jest inny, jeden bę­dzie się śmiać, inny cie­ka­wie roz­glą­dać, ko­lej­ny po­dłu­bie sobie w uchu, a tu nic z tych rze­czy nie ma miej­sca. Lu­dzie sia­da­ją i do­słow­nie nie­ru­cho­mie­ją. Sie­dzą bez ruchu przez dwa­dzie­ścia minut na nie­wy­god­nej me­ta­lo­wej ła­wecz­ce, nikt się nie wier­ci, nie po­pra­wia, nie zmie­nia po­zy­cji. Pa­trzą pro­sto, nie wy­ko­nu­ją żad­nych ge­stów. Cho­le­ra, a może nasz nie­groź­ny pan Zdzi­sław fa­sze­ru­je ich ja­ki­miś pro­cha­mi? To by wy­ja­śnia­ło wiele. Za­czął pisać:

1 Po­znać przy­czy­nę uza­leż­nie­nia od co­dzien­nych dawek/prze­jaż­dżek.

2 Lu­dzie z róż­nych śro­do­wisk, ten łysy wy­glą­da na bo­ga­te­go a obok ko­bie­ta w łach­ma­nach. Do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej o każ­dym.

3 Nie dbają o sie­bie: np. nie zmie­nia­ny ban­daż, sta­ru­szek o lasce ma bar­dzo znisz­czo­ne zęby. Spraw­dzić, czy to ma zwią­zek ze spra­wą ka­ru­ze­li.

4 Nie na­wią­zu­ją bliż­szych re­la­cji. Dla­cze­go?

 

Potem przy­szły wąt­pli­wo­ści. Za­czął się za­sta­na­wiać, jak pro­chy by­ły­by do­star­cza­ne. Tak na oczach wszyst­kich ludzi? Co­dzien­nie? Prze­cież w końcu ktoś by za­uwa­żył coś nie­wła­ści­we­go. Albo któ­ryś z klien­tów, nie­za­do­wo­lo­ny z ja­kie­goś po­wo­du, mógł­by wsy­pać wła­ści­cie­la. Nie, to nie pro­chy. Tylko co?

Któ­re­goś dnia, kiedy uważ­nie stu­dio­wał twa­rze osób na ka­ru­ze­li, pró­bu­jąc do­my­śleć się, jakie uczu­cia się na nich ma­lu­ją, po­de­szło do niego dwóch po­li­cjan­tów w mun­du­rach. Nieco wyż­szy przed­sta­wił obu i za­gad­nął:

– Czeka pan tu na kogoś?

– Nie – od­parł Bie­drzyń­ski – od­po­czy­wam po za­ku­pach.

– Co pan kupił? Bo jakoś nie widzę u pana żad­nych sia­tek – za­in­te­re­so­wał się drugi wpa­tru­jąc zna­czą­co w puste ręce dzien­ni­ka­rza.

– Nie zdą­ży­łem jesz­cze nic kupić, szu­kam pre­zen­tu.

– Nie szuka pan żad­ne­go pre­zen­tu bo pro­sto z ulicy pan przy­szedł tutaj. Po­pro­szę dowód – po­wie­dział szorst­ko ten wyż­szy.

Po spi­sa­niu da­nych po­li­cjant przeszedł do rzeczy.

– Zgło­szo­no nam, że prze­śla­du­je pan spo­koj­ną osobę. Ob­ser­wa­cja to po­twier­dza. Jeśli jesz­cze raz pana tu za­uwa­ży­my, nie będziemy już tacy mili. Przejedziemy się na komendę i usłyszy pan zarzuty o stalking.

W pracy szef za­uwa­żył, że coś Da­nie­la trapi. Za­pew­nił, że za­wsze może przyjść i po­ga­dać. Wpraw­dzie od paru dni nie od­wie­dził ka­ru­ze­li, ale nawet Olga wy­czu­wa­ła, że nie cał­kiem od­pu­ścił temat. Żeby unik­nąć kłót­ni, za­pro­po­no­wał, że od­bie­rze dziś jej syna ze szko­ły. Cze­ka­jąc na chłop­ca, zo­ba­czył w tłu­mie ro­dzi­ców ko­bie­tę, którą za­pa­mię­tał z ko­lej­ki. Na­zwał ją czar­na koł­dra, bo miała kru­czoczar­ne włosy i no­si­ła zi­mo­wą pi­ko­wa­ną kurt­kę w tym samym ko­lo­rze, cho­ciaż to do­pie­ro paź­dzier­nik. Zdą­żył za­uwa­żyć, że przy­szła po dziew­czyn­kę, ubra­ną w po­dob­nym stylu. Dziew­czyn­ka była bar­dzo ładna i miała ten sam kolor wło­sów, co jej mama; łatwo było ją wy­ła­pać nawet w tłu­mie dzie­ci. W dro­dze do domu umó­wi­li się z Tym­kiem, że jutro po­ba­wią się w dzien­ni­ka­rzy. Wie­czo­rem Olga wtrą­ci­ła:

– Nie wiem czy wiesz, ale młody był wnie­bo­wzię­ty po­my­słem, że jutro mu po­ka­żesz, jak pra­cu­jesz. Myślę, że ostat­nio za­ła­pa­li­ście świet­ny kon­takt.

– Fakt. Chyba tro­chę bałem się, czy mi się uda zbli­żyć do Tymka, ale teraz nie ża­łu­ję.

Przy­tu­lił ją, pełen wy­rzu­tów su­mie­nia, że wy­ko­rzy­stu­je jej dziec­ko do wła­snych celów. W my­ślach obie­cał sobie, że jak już roz­wią­że ta­jem­ni­cę ka­ru­ze­li, to fak­tycz­nie po­sta­ra się z chłop­cem na­wią­zać bliż­sze re­la­cje.

Na drugi dzień przy­szedł przed cza­sem, żeby po­ob­ser­wo­wać dziew­czyn­kę. Jak na złość Tymek skoń­czył parę minut wcze­śniej i pod­biegł do niego.

– I co bę­dzie­my robić?

– Naj­pierw usta­li­my plan dzia­ła­nia. Wy­bie­rze­my obiekt do śle­dze­nia, tylko tak, żeby się nie zo­rien­to­wał. Po­cze­kaj, wy­szu­kam kogoś, kto się na­da­je. O, po­patrz, wła­śnie wy­cho­dzi jakaś dziew­czyn­ka z czar­ny­mi wło­sa­mi. Bę­dzie­my ją śle­dzić do jej domu. Ani słowa mamie. Ina­czej nic ci już nie po­ka­żę.

– Nie po­wiem ani słowa – za­pew­nił chło­piec – choć­by nie wiem jak py­ta­ła.

Po pięt­na­stu mi­nu­tach dzien­ni­karz wie­dział już, w któ­rym bloku miesz­ka­ła dziew­czyn­ka, tym razem od­pro­wa­dza­na przez tatę. We­szli do jed­nej z kla­tek scho­do­wych trzy­pię­tro­we­go domu. Bie­drzyń­ski po­sta­no­wił wró­cić tam za parę dni. Wie­czo­rem Tymek tak bar­dzo pro­sił, żeby to Da­niel przy­pro­wa­dził go ze szko­ły, że męż­czy­zna ska­pi­tu­lo­wał i obie­cał wcze­śniej skoń­czyć pracę. Olga wy­glą­da­ła na szczę­śli­wą, więc uznał, że w ten spo­sób po­zbę­dzie się wy­rzu­tów su­mie­nia. Kiedy cze­kał pod szko­łą na chłop­ca, nie­ocze­ki­wa­nie pod­szedł do niego męż­czy­zna, któ­re­go wczo­raj śle­dził.

– Czemu wczo­raj za nami szli­ście? – za­py­tał bez ogró­dek.

– Bo chcę do­wie­dzieć się cze­goś o ka­ru­ze­li. Je­stem dzien­ni­ka­rzem. Da­niel Bie­drzyń­ski.

Męż­czy­zna zbladł. Oby­dwaj zo­ba­czy­li, że jego córka wła­śnie wy­cho­dzi. Pierw­szy ode­zwał się tata dziew­czyn­ki:

– Nie przy dziec­ku. O dwu­dzie­stej pierw­szej cze­kaj pod blo­kiem.

Po czym skie­ro­wał się do córki, wziął ją za rękę i szyb­ko ode­szli.

Da­niel po­czuł, że teraz jest bli­sko prze­ło­mu w spra­wie, która za­tru­wa­ła mu życie od mie­sią­ca. Po po­wro­cie do domu ledwo tknął obiad i wy­szedł pod po­zo­rem, że musi nad­ro­bić za­le­gło­ści w pracy.

Męż­czy­zna po­ja­wił się do­kład­nie o dwu­dzie­stej pierw­szej, trzy­mał kosz ze śmie­cia­mi.

– Co pan wie o tej ka­ru­ze­li? – Daniel zadał mu py­ta­nie, kiedy razem usie­dli na ła­wecz­ce obok śmiet­ni­ka.

– Od roku, kiedy moja żona ku­pi­ła bilet na ka­ru­ze­lę, zmie­ni­ła się nie do po­zna­nia. Niby nic jej nie można za­rzu­cić: pra­cu­je, opie­ku­je się córką, sprzą­ta i go­tu­je. Ale to jakby nie ona. Prze­sta­ła się uśmie­chać. W ogóle. Nie ini­cju­je żad­nej roz­mo­wy, chyba że o rze­czy ko­niecz­ne, pyta na przy­kład Mar­tyn­kę, co zje jutro na obiad, ale nie za­py­ta­ła ani razu, jak się czuje, albo czy po­czy­tać jej bajki. Jak ma­szy­na. Jak zom­bie. Jakby jej ktoś skradł duszę.

– Może przez nar­ko­ty­ki? – za­su­ge­ro­wał dzien­ni­karz.

– Gdzie tam, raz po­pro­si­łem ku­zyn­kę, która pra­cu­je w la­bo­ra­to­rium, żeby przy oka­zji ba­da­nia krwi zro­bi­ła jej test na nar­ko­ty­ki i inne używ­ki i nic nie wy­kry­to.

– Może ona po pro­stu lubi ka­ru­ze­le. – Da­niel po­wie­dział tak tylko, żeby po­cie­szyć męż­czy­znę, ale sam w to nie wie­rzył.

– To nie jest chęć, tylko ja­kieś uza­leż­nie­nie. Alina musi tam co­dzien­nie cho­dzić. Na po­cząt­ku ją od­pro­wa­dza­li­śmy, ale prze­sta­łem, bo boję się, że nasza có­recz­ka też się uza­leż­ni. To wy­glą­da jak jakiś po­twor­ny smu­tek, który moja żona stara się ukryć, jakby nagle do­sta­ła cięż­kiej de­pre­sji i tylko prze­jażdż­ka na ka­ru­ze­li przy­wra­ca jej rów­no­wa­gę. Ty­siąc razy bła­ga­łem ją, żeby tam nie szła. Czuję, że gdyby ktoś kazał jej wy­brać: ro­dzi­na czy ka­ru­ze­la, to wy­bra­ła­by ka­ru­ze­lę. Pan jest dzien­ni­ka­rzem. Niech pan od­kry­je praw­dę. Ja bym nigdy nie opo­wia­dał swo­ich pry­wat­nych spraw ob­ce­mu fa­ce­to­wi, gdy­bym nie wie­rzył, że może pan dzię­ki temu coś od­kry­je.

– Mów mi Da­niel.

– Arek.

– Do­brze, że się po­dzie­li­łeś tą wie­dzą. Mnie też nie daje spać przy­pa­dek tej ka­ru­ze­li. Obie­cu­ję ci, że znaj­dę dru­gie dno.

– Tylko bła­gam, nie wsia­daj na te dia­bel­ską ka­ru­ze­lę. Ona uza­leż­nia od pierw­sze­go uży­cia.

– Nie po­wi­nie­neś już wra­cać do domu? Prze­cież po­sze­dłeś tylko wy­nieść śmie­ci.

– Alina nawet nie za­uwa­ży. Bez na­praw­dę waż­ne­go po­wo­du nie ode­zwa­ła się do mnie od roku. Oba­wiam się, że ja dla niej nie ist­nie­ję.

– Jest aż tak źle? – po­wie­dział ze współ­czu­ciem dzien­ni­karz.

– Nawet go­rzej. Znajdź mi le­kar­stwo dla mojej żony, a będę ci wdzięcz­ny do końca życia.

 

***

 

Bie­drzyń­ski już z da­le­ka do­strzegł, że coś się zmie­ni­ło. Po raz pierw­szy od ty­go­dni wi­dział, że lu­dzie w ko­lej­ce roz­ma­wia­ją mię­dzy sobą. Roz­ma­wia­ją to tro­chę za duże słowo. Wy­glą­da­ło to jak głu­chy te­le­fon. Pierw­szy w ko­lej­ce był dziś star­szy pan z laską. Prze­ka­zał jakąś wia­do­mość ko­bie­cie z tym samym brud­nym ban­da­żem, a ona prze­ka­za­ła ją dalej. Zanim do­szedł, lu­dzie już zdą­ży­li prze­ka­zać informację i znów prze­sta­li się od­zy­wać. Za­uwa­żył, że dziś jest ich tylko je­de­na­ścioro. Po­czuł zna­jo­me ukłu­cie gdzieś ponad żo­łąd­kiem. Tak za­wsze się czuł, kiedy był bli­ski roz­wią­za­nia afery. Teraz albo nigdy. Bez za­sta­no­wie­nia pod­szedł do pierw­sze­go w ko­lej­ce.

– Dzień dobry, panie Jurku. Widzę, że ktoś dziś się spóź­nia.

– Nie­ste­ty, pan Wła­dek, ten z siwym wąsem, pa­mię­ta go pan? Nie przyj­dzie, bo zmarł dziś rano w szpi­ta­lu.

– Strasz­nie mi przy­kro. Przez parę dni mnie nie było tutaj, ale ostat­nio, kiedy go wi­dzia­łem, wy­glą­dał cał­kiem zdro­wo.

– Takie życie. Miał w nocy wylew. Rano zna­la­zła go pie­lę­gniar­ka, i było już za późno na ra­tu­nek. Ta pie­lę­gniar­ka ma pod sobą całe osie­dle dom­ków jed­no­ro­dzin­nych, więc i do mnie przy­cho­dzi. Stąd wiem.

Da­niel wolał nie ujaw­niać swo­ich praw­dzi­wych uczuć, więc tylko smutno pokiwał głową. Musiał kontrolować się, żeby wol­nym kro­kiem po­dejść do budki z bi­le­ta­mi. Miał ocho­tę tam biec.

– Panie Zdzi­sła­wie, skoro tam­ten star­szy czło­wiek zmarł, to ma pan wolne miej­sce na dziś. Chciał­bym kupić jeden żeton.

Bi­le­ter spoj­rzał na niego smut­no.

– Na­praw­dę chce pan wy­da­wać pie­nią­dze? Ko­niecz­nie musi pan prze­je­chać się aku­rat moją ka­ru­ze­lą? Prze­cież to żadna atrak­cja. Niech pan to prze­my­śli.

„Dawaj ten cho­ler­ny bilet!” krzy­czał w my­ślach dzien­ni­karz. „Na­resz­cie wszyst­kie­go się do­wiem!” A gło­śno po­wie­dział:

– Tak, po­pro­szę jeden żeton.

Pan Zdzi­sław przy­jął pie­nią­dze, podał mu żeton i smut­no zwie­sił głowę. Nie na długo, bo obo­wiąz­ki nie po­zwa­la­ły mu sie­dzieć bez­czyn­nie. Po­szedł spraw­dzać stan tech­nicz­ny ma­szy­ny. Jak co­dzien­nie. Dzien­ni­karz sta­nął w ko­lej­ce pod­eks­cy­to­wa­ny. Trzy­mał w ręce sta­ro­mod­ny żeton, jakby był skar­bem. Każdy mógł zo­ba­czyć, że stał się teraz „ko­lej­ko­wi­czem”. Nie­ste­ty nikt nie za­re­ago­wał. Nikt się nie ode­zwał, o nic nie za­py­tał.

„Już nie­dłu­go – po­my­ślał – jesz­cze tylko prze­cze­kać, aż wszy­scy przede mną wsią­dą i roz­wią­żę tę pa­skud­ną za­gad­kę. Wrócę do nor­mal­no­ści. Za­pro­szę Olgę na ko­la­cję, wy­cią­gnę ma­łe­go na ro­we­ry. Skoń­czy się ten okres ocze­ki­wa­nia. Będę mógł ru­szyć dalej”.

Pa­trzył, jak każdy przed nim zaj­mu­je miej­sce. Z tej od­le­gło­ści wi­dział wy­raź­nie twa­rze pa­sa­że­rów ko­lej­ki i po raz pierw­szy za­uwa­żył, że na nie­któ­rych z nich w chwi­li zaj­mo­wa­nia miejsc, go­ści­ły emo­cje, któ­rych wcze­śniej nie wi­dział. Alina uśmiech­nę­ła się sa­my­mi ką­ci­ka­mi ust, ko­bie­ta w nie­chluj­nych ubra­niach spojrzała w górę i tak trwa­ła przez parę se­kund. W końcu wsiadł i on. Ka­ru­ze­la wolno ru­szy­ła. Da­niel mi­mo­wol­nie za­czął za­cho­wy­wać się jak po­zo­sta­li. Usiadł pro­sto, nie wier­cił się, skie­ro­wał wzrok przed sie­bie. I nagle po­czuł coś dziwnego. Po­wie­trze za­czę­ło drgać, jak wów­czas, gdy pa­trzy się na bar­dzo roz­grza­ne po­wierzch­nie. Trwa­ło to za­le­d­wie se­kun­dę i nagle dzien­ni­karz nie miał już przed sobą są­sied­nich ka­ru­zel. One znik­nę­ły. Zo­ba­czył za to inny świat. Pięk­no tego wi­do­ku było ab­so­lut­ne i opa­no­wa­ło wszyst­kie jego zmy­sły. To było na po­zio­mie świa­do­mo­ści i pod­świa­do­mo­ści.

– Ach! 

Wes­tchnie­nie nie było gło­śne, ale we­wnątrz mózg krzy­czał z ra­do­ści. W noz­drza ude­rza­ły za­pa­chy, które nie były z tego świa­ta. Widok przed nim był tak za­chwy­ca­ją­cy, że ogar­nął go stan, który do­tych­czas znał tylko z opo­wie­ści. Nir­wa­na. Eks­ta­za. Raj. Po­czu­cie jed­no­ści z ja­kimś bytem, bez po­trze­by jego iden­ty­fi­ko­wa­nia. Uczu­cie wy­peł­nia­ło go tak cał­ko­wi­cie, że prze­stał od­dy­chać. Wziął gwał­tow­ny wdech. Ka­ru­ze­la osią­gnę­ła naj­wyż­szą wy­so­kość i Bie­drzyń­ski po­czuł, że jego ko­szyk za­czy­na zjeż­dżać w dół.

– Nie! – szep­nął od­ru­cho­wo.

Kiedy osią­gnął po­ziom dwóch me­trów, po­wie­trze znowu za­wi­ro­wa­ło, zgu­bił ostrość wzro­ku i w jego umysł prze­mo­cą wdarł się nasz świat z za­pa­chem kurzu, z krzy­kiem dzie­ci, na­wo­ły­wa­niem matek, tan­det­ną mu­zy­ką i z ostry­mi ko­lo­ra­mi re­klam kłu­ją­cy­mi w oczy swoją bez­sen­sow­no­ścią. Ka­ru­ze­la zje­cha­ła do naj­niż­sze­go punk­tu. Da­niel znowu my­ślał lo­gicz­nie, ale teraz w jego duszy na­stą­pi­ło jakby roz­dwo­je­nie. Cześć jaźni ma­rzy­ła tylko o tym, żeby znów zo­ba­czyć raj, po­czuć go nie tylko zmy­sła­mi, wręcz całym sobą, każ­dym ner­wem; a inna część jego oso­bo­wo­ści wal­czy­ła o prze­trwa­nie. Przez chwi­lę nawet wy­da­wa­ło się, że dzien­ni­karz zwy­cię­ży. Za­czął roz­glą­dać się do­oko­ła, jego umysł nie pra­co­wał na naj­wyż­szych ob­ro­tach, zdą­żył jed­nak dojść do wnio­sku, że te wizje uza­leż­nia­ją, wpro­wa­dza­ją ludzi w ro­dzaj transu. To dla­te­go wszy­scy wra­ca­ją tu co­dzien­nie, jak zom­bie, po ko­lej­ną por­cję emo­cji. Coś trze­ba z tym zro­bić. Po­sta­no­wił za­wo­łać bi­le­te­ra.

– Pro­szę za­trzy…

Nie do­koń­czył, bo w tej se­kun­dzie koszyk, w którym siedział, wzniósł się ponad po­ziom dwóch me­trów, i wszyst­ko prze­sta­ło się li­czyć. Je­dy­ne prze­bły­ski lo­gi­ki, które miały teraz do niego do­stęp, do­ty­czy­ły tylko raju. Po­czuł, że ka­ru­ze­la za­trzy­mu­je się, żeby wy­pu­ścić pa­sa­że­ra pierw­sze­go ko­szy­ka. W in­nych oko­licz­no­ściach cie­szył­by się, że ko­lej­na za­gad­ka roz­wią­za­na. Ale w tej chwi­li w ogóle go to nie obe­szło. Prze­stał my­śleć i oddał się bło­go­ści. Nawet nie za­mru­gał, żeby nie stra­cić nic z roz­cią­gających się przed nim wi­do­ków. Jakby za czy­imś pod­szep­tem za­czął od­dy­chać ina­czej, jak nigdy przed­tem. Jego od­dech nie an­ga­żo­wał teraz płuc, wdy­chał jakąś ży­cio­daj­ną sub­stan­cję, która roz­cho­dzi się po całym ciele, do­cie­ra­jąc do każ­dej czą­stecz­ki, wy­peł­nia jego je­ste­stwo, a wy­dy­chał tylko mar­ność. Czuł błogość, jakby ktoś szep­tał mu do ucha nie­sły­szal­ne słowa uspo­ko­je­nia. 

Wszyst­ko bę­dzie do­brze tak długo, jak długo bę­dzie co­dzien­nie tu przy­cho­dzić i kar­mić się świa­tłem ob­ja­wie­nia. Musi pra­co­wać, gdzieś miesz­kać, dbać o ciało, nie cho­ro­wać. Nie może na­ra­żać się na nie­bez­pie­czeń­stwo ani zo­stać aresz­to­wa­ny, bo to ozna­cza­ło­by roz­łą­kę. Po­czuł tę roz­łą­kę przez uła­mek se­kun­dy i już wie­dział, że tego nie da się prze­żyć. Był gotów. Zrozumiał, że prio­ry­tet to wy­ko­rzy­stać w pełni każdą se­kun­dę w raju, o po­zo­sta­łe rze­czy bę­dzie mar­twić się póź­niej.

Nie, nie musi się mar­twić w ogóle. Bę­dzie wie­dział. W swoim cza­sie.

Kiedy jego ko­szyk za­czął zbli­żać się do gra­ni­cy roz­my­cia po­wie­trza, nie czuł już stra­chu. Nie mar­no­wał na to ener­gii. Parę se­kund póź­niej wpły­nął w naszą rze­czy­wi­stość. Ka­ru­ze­la za­trzy­ma­ła się, a on czuł już tylko przej­mu­ją­cy smu­tek. Wie­dział, że bę­dzie mu­siał jakoś prze­żyć na tym świe­cie ko­lej­ne dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny. Naj­chęt­niej po­ło­żył­by się na ziemi tuż obok ka­ru­ze­li, żeby nie mu­sieć od­cho­dzić zbyt da­le­ko. Jego wzrok po­wę­dro­wał pod naj­bliż­szą ła­wecz­kę, jakby tam spo­dzie­wał się zna­leźć le­go­wi­sko.

Nie, nie wolno mu tu zo­stać. Prze­cież pa­mię­ta swoje prio­ry­te­ty. Musi gdzieś miesz­kać. Tutaj nie!

Od­wró­cił się wolno w kie­run­ku głów­ne­go pa­sa­żu i po­czuł, że ktoś łapie go de­li­kat­nie za przed­ra­mię.

– Teraz już mu­sisz iść – po­wie­dział bi­le­ter pa­trząc na niego ze współ­czu­ciem. – Prze­pra­szam – dodał. – Sta­ra­łem się bro­nić ci do­stę­pu do ka­ru­ze­li, jak tylko mo­głem. No cóż, wi­docz­nie prze­zna­cze­nia nie da się oszu­kać.

Bie­drzyń­ski nie od­po­wie­dział. Jesz­cze pół go­dzi­ny temu za­sy­pał­by męż­czy­znę py­ta­nia­mi. Teraz to się zmie­ni­ło. W głębi duszy czuł, że słowa nie będą mu już po­trzeb­ne. Nie musi już o nic pytać, ni­cze­go się do­wia­dy­wać. Od­krył nie­skoń­czo­ność, wszyst­ko inne to mar­ność.

Nie bę­dzie na to mar­no­wać ener­gii. Tylko na prio­ry­te­ty.

Wolno ru­szył do domu. Nie my­ślał o tym, czy zła­pie au­to­bus. Nie za­mie­rzał się tym przej­mo­wać. Po co korzystać ze środ­ków trans­por­tu, skoro ni­g­dzie mu się nie spie­szy. Szedł wpa­trzo­ny w zie­mię, wiec nie od razu do­tar­ło do niego, że ktoś za­stę­pu­je mu drogę. Bez za­in­te­re­so­wa­nia spoj­rzał i roz­po­znał ły­se­go ko­lej­ko­wi­cza.

– Pro­szę to wziąć, przy­da się – po­wie­dział, i wsu­nął mu do kie­sze­ni jakąś wi­zy­tów­kę.

Da­niel nie sku­pił się, żeby prze­czy­tać na­pi­sy, mi­gnę­ła mu tylko czar­na bły­ska­wi­ca. Nie po­dzię­ko­wał, nie za­py­tał o szcze­gó­ły, czuł, że py­ta­nia są już nie­po­trzeb­ne. Ru­szył dalej wlo­kąc się noga za nogą. Kiedy wy­szedł na ze­wnątrz i owia­ło go chłod­ne po­wie­trze po­czuł, jakby miał w środ­ku ma­leń­ką bańkę my­dla­ną pełną pytań, cie­ka­wo­ści, zło­ści i in­nych intensyw­nych uczuć. Zi­gno­ro­wał ją. Za­piął kurt­kę pa­mię­ta­jąc o prio­ry­te­tach:

Nie wolno mu się prze­zię­bić, bo nie mógł­by przyjść tu jutro.

Nie wie­dział, jak długo szedł, po­czu­cie czasu nie sta­no­wi­ło teraz dla niego żad­nej war­to­ści.  Kiedy zbli­żał się do domu, zauważył Arka, który krążył nerwowo po chodniku.

 – No i czego się do­wie­dzia­łeś? Co oni zro­bi­li mojej żonie? Roz­ma­wia­łeś z tym ka­sje­rem? – za­czął wy­py­ty­wać, po czym nagle prze­rwał i zbladł, kiedy do­tar­ło do niego, co widzi.

– Nie, tylko nie to spoj­rze­nie. Czło­wie­ku, dla­cze­go to zro­bi­łeś? Czemu wsia­dłeś na tę pie­kiel­ną ka­ru­ze­lę?

Po­ło­żył obie ręce na ra­mio­nach Bie­drzyń­skie­go i sil­nie nim po­trzą­snął.

– Obudź się z tego, może jesz­cze nie jest za późno. Walcz. Nie pod­da­waj się, gdzieś tam w środ­ku je­steś ty, praw­dzi­wy ty. No, dalej!

Dzien­ni­karz po­zwa­lał się szar­pać i po­trzą­sać. Nie re­ago­wał. W końcu męż­czy­zna pod­dał się i wolno od­szedł. Gdyby Bie­drzyń­ski spoj­rzał za nim, do­strzegł­by jak jego ra­mio­na drga­ją, tar­ga­ne bez­gło­śnym szlo­chem. Gdyby tylko spoj­rzał.

Wcho­dząc na klat­kę scho­do­wą omi­nął drzwi cze­ka­ją­cej windy i ru­szył na szó­ste pię­tro scho­da­mi.

Trze­ba dbać o kon­dy­cję. To jest dobre. Winda nie jest dobra, trze­ba ją omi­jać.

Kiedy wspinał się po scho­dach, przed ocza­mi sta­wa­ły mu sy­tu­acje, coś w ro­dza­ju wizji. Krót­kie mi­gaw­ki.

Naj­pierw zo­ba­czył sie­bie, jak stoi w przed­po­ko­ju, obok leży jego pod­nisz­czo­na torba, która za­wsze słu­ży­ła mu, kiedy wy­bie­rał się w dłuż­sze po­dró­że, jego part­ner­ka pła­cze.

– Ty dra­niu – krzy­czy. – Po­wiedz coś! Co­kol­wiek!  

Bez re­zul­ta­tu, nie po­tra­fi zmu­sić go do prze­rwa­nia mil­cze­nia. W przy­pły­wie zło­ści pod­no­si dłoń i wy­mie­rza mu siar­czy­sty po­li­czek. On bez słowa sięga po torbę i wy­cho­dzi.

Wizja druga: sie­dzi na łóżku w po­ko­ju go­ścin­nym mamy. Sie­dzi spo­koj­nie, nie od­zy­wa się. Drzwi po­ko­ju nie są za­mknię­te i widać zza nich frag­ment po­ko­ju po dru­giej stro­nie ko­ry­ta­rza. Jego mama od­ma­wia cicho ró­ża­niec, a łzy bez­gło­śnie spły­wa­ją jej po po­licz­kach.

Mi­gaw­ka trze­cia. Widzi szefa, który trzy­ma w ręku jakiś wy­druk. Po­trzą­sa nim ze zło­ścią.

– Od mie­sią­ca nie przy­nio­słeś żad­ne­go no­we­go ma­te­ria­łu – mówi pod­nie­sio­nym gło­sem. – I nie rób ze mnie idio­ty Prze­cież po­zna­ję te ma­te­ria­ły, to są wy­cią­gnię­te z szu­fla­dy stare tek­sty sprzed lat. Pa­mię­tam je.

A potem glos mu ła­god­nie­je, z twa­rzy bi­je tro­ska. Pyta, co jest grane. Dla­cze­go nic nie mówi, dla­cze­go tak się za­mknął, czy można mu jakoś pomóc. Brak od­po­wie­dzi jest równoznaczny z trud­ną de­cy­zją o zwol­nie­niu.

Wizja czwar­ta. Stoi bez słowa w ja­kiejś re­cep­cji. Duża czar­na bły­ska­wi­ca wisi na ścia­nie, mniej­sza jest wi­docz­na na wi­zy­tów­ce, którą on po­da­je re­cep­cjo­ni­st­ce. Ko­bie­ta jest bar­dzo ładna, za­dba­na, w śred­nim wieku, koło niej sie­dzi młoda dziew­czy­na, wy­glą­da jakby się od niej uczy­ła.

Ko­bie­ta in­stru­uje dziew­czy­nę, ma za­brać pana Bie­drzyń­skie­go do ma­ga­zy­nu, gdzie mu wy­da­dzą kom­bi­ne­zon ro­bo­czy. Sły­szy szept dziew­czy­ny skie­ro­wa­ny do star­szej ko­le­żan­ki.

– Ko­lej­ny z de­pre­sją. Skąd pre­zes ich wy­naj­du­je?

– Czego ty od niego chcesz? – od­po­wia­da rów­nie cicho ko­bie­ta – Jeśli ktoś jest ma­ło­mów­ny, jak nasz szef na ten przy­kład, to nie ozna­cza od razu, że ma de­pre­sję.

– Wiem co mówię, oni wszy­scy mają takie nie­obec­ne spoj­rze­nie, jakby byli na pro­chach.

– Zde­cy­duj się – syczy star­sza – de­pre­syj­ny czy ćpun. Zaj­mij się na­szym nowym pra­cow­ni­kiem, bo pan pre­zes nie bę­dzie za­do­wo­lo­ny.

– Na moje oko nasz pre­zes też wy­glą­da, jakby miał de­pre­sję. Pew­nie z tego po­wo­du wy­ły­siał.

– Ma czy nie ma, nie nasza spra­wa, ciesz się, że nam daje pracę.

Te wizje nie wy­wo­ły­wa­ły żad­nych uczuć w Bie­drzyń­skim. Tak, to prze­cież oczy­wi­ste. Roz­sta­nie z part­ner­ką jest nie­unik­nio­ne, bo nie może jej ni­cze­go ofia­ro­wać, wpro­wa­dzi się do matki. Zwol­nie­nie z pracy też jest kwe­stią czasu, bo jego umysł nie jest w sta­nie two­rzyć no­wych tek­stów. Żadne słowa nie są w sta­nie oddać tego, co sta­no­wi teraz sens jego ist­nie­nia, wiec nie na­pi­sze już ani jed­ne­go zda­nia. Prze­cież jego życie jest mar­no­ścią nad mar­no­ścia­mi. Może, gdyby skoń­czył ze sobą, szyb­ciej osią­gnie raj? Szarp­nął nim ostry ból.

Jak mógł tak po­my­śleć? Sa­mo­bój­stwo to złe wyj­ście. Nie wolno o tym nawet my­śleć. Skąd czer­pał­by upo­je­nie? Musi żyć, żeby od­wie­dzać ka­ru­ze­lę.

Do­szedł na szó­ste pię­tro i otwo­rzył drzwi. Bez słowa się­gnął do paw­la­cza po torbę…

Koniec

Komentarze

Cześć, Nova. :)

Zgłoszono nam, że prześladujesz spokojną osobę. Obserwacja to potwierdza. Jeśli jeszcze raz cię tu zauważymy, dostaniesz sprawę za stalking. A teraz spieprzaj stąd, już.

1. W art190a, który na karne.pl określany jest jako stalking, jest napisane, że ściganie następuje na wniosek pokrzywdzonego. Czy policjant zatem kłamie? Jeśli tak, dziennikarz powinien o tym wiedzieć, w jego fachu to ważne zagadnienie.

2.) Nie miałem co prawda nigdy styczności z policją, ale czy policjant może używać wulgaryzmów? We mnie wzbudziłoby to podejrzenia. A jeśli nie może, lecz ten by chciał, aby postraszyć Daniela, to przecież znajdują się w alejce w centrum handlowym, gdzie wokół mnóstwo ludzi.

Nirwana. Ekstaza. Raj.

Zdecydowałbym się na jedno z powyższych, bo to nie są synonimy. Albo zapisanie tego jako myśli Daniela.

 

Zmieniłby jeszcze tag z fantasy na inne. Karuzela to za mało. Właściwie nie wiadomo co ona robi i jak działa, i czy ma w ogóle coś wspólnego z fantastyką? Może to tylko specyficzne miejsce, które tak oddziałuje na człowieka, że wpływa na jego świadomość?

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Atreju

Dzięki za cenne uwagi. Tag zmieniłam.

Co do policjantów to fakt, powinni zawsze zachowywać się grzecznie. A życie pisze inne scenariusze. Wylgaryzm, wypowiedziany dobitnie, aczkowliek niezbyt głośno, raczej nie wzbudzi zainteresowania tłumu. 

Co do określeń to chciałam użyć wszystkich, żeby pokazać spektrum odczuć bohatera. Zgadzam się z tym, że nie są to synonimy. Gdyby były, bez sensu byłoby je wypisywać. Jeśli coś jest nam nieznane to próbujemy porównać to do rzeczy zbliżonych. Taki był zamysł. Gdybym zostawiła tylko raj, zabrzmiałoby zbyt religijnie, gdybym zostawił ekstazę, zasugerowałabym, że bohater jest na haju. Dlatego zostawiam je wszystkie ale miło, że wyłapałeś to jako coś nieoczywistego. 

Nova, zastanawiam się, co miałaś zamiar opowiedzieć i nie umiem znaleźć odpowiedzi.

Rozumiem, że dziennikarza mogła zaintrygować kolejka osobliwych dorosłych, a nawet starszych ludzi, czekających na przejażdżkę karuzelą, co nie jest typowe dla osób w tym wieku, bo wiadomo, że karuzela jest atrakcją dla dzieci.

Daniel wielokrotnie widział dziwne zachowanie czekających, Arek przestrzegł go przed niebezpieczeństwem jazdy na karuzeli, jednak dociekliwy dziennikarz postanowił osobiście się o wszystkim przekonać. I jaki tego skutek – no, oględnie mówiąc, żałosny.

Na nierealność sceny z policjantami uwagę zwrócił już Atreju, więc powiem tylko, że w pełni zgadzam się z jego zdaniem.

Po skończeniu lektury najbardziej zirytowało mnie to, że cały czas stwarzasz wrażenie, że Biedrzyński rozwiąże zagadkę, że dowiemy się kim jest bileter Zdzisław i czym jest jego karuzela. Niestety – tej wiedzy poskąpiłaś czytającym, skutkiem czego pozwolę sobie raz jeszcze zapytać – o co tu chodzi?!

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

pa­trzy w kie­run­ku mini dia­bel­skie­go młyna. → Na czym polega mini diabelskość młyna?

A może miało być: …pa­trzy w kie­run­ku małego dia­bel­skie­go młyna.

 

Dla­cze­go więc stoi tam kil­ka­na­ście do­ro­słych ludzi? → Człowiek jest rodzaju męskiego, więc: Dla­cze­go więc stoi tam kil­ku­nastu do­ro­słych ludzi? A jeśli stoją ludzie płci obojga to: Dla­cze­go więc stoi tam kilkanaścioro do­ro­słych ludzi?

 

…żeby sku­pić się na obiek­cie swo­ich ob­ser­wa­cji. → Zbędny zaimek – czy skupiałby się na obiekcie cudzych obserwacji?

 

Wła­śnie po­de­szły do ko­lej­ki ko­lej­ne dwie osoby. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Wła­śnie po­de­szły do ko­lej­ki jeszcze dwie osoby.

 

Pa­trząc na ludzi cze­ka­ją­cych na prze­jażdż­kę zda­wa­ło się spra­wę… → Pa­trząc na ludzi cze­ka­ją­cych na prze­jażdż­kę, zda­wa­ło sobie spra­wę

 

robią małe kó­łecz­ka, dep­cząc wokół swo­je­go miej­sca… → Chyba miało być: …robią małe kó­łecz­ka, drep­cząc wokół swo­je­go miej­sca

 

zanim otwo­rzył mini bram­kę. → …zanim otwo­rzył minibram­kę.

 

na­pro­wa­dził pierw­szy ko­szyk na nie­wiel­ki po­dest.

Jako pierw­sza wsia­da­ła… → Czy to celowe powtórzenie?

 

ubra­na w tan­det­ne ubra­nia. → Jak wyżej.

Ubrania wiszą w szafie, leża na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

Proponuję: …tandetnie ubrana.

 

od­wró­ci­li wzrok tak, że cięż­ko było na­wią­zać roz­mo­wę z kim­kol­wiek. → …od­wró­ci­li wzrok tak, że trudno było na­wią­zać roz­mo­wę z kim­kol­wiek.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

dia­bel­ski młyn robił wol­niut­kie kó­łecz­ko i za­czy­nał po­zby­wać się ludzi. → Co to znaczy, że pozbywał się ludzi?

 

„ Hm… cała za­ba­wa trwa… → Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

Do­pie­ro w środę miał chwil­kę czasu. → Masło maślane – chwila to czas.

Proponuję: Do­pie­ro w środę miał trochę czasu. Lub: Do­pie­ro w środę miał wolną chwil­kę.

 

że tym razem „ko­lej­ko­wi­cze” będą bar­dziej roz­mow­ni. → Czemu tu służy cudzysłów?

 

– Nie za­wie­ram zna­jo­mo­ści na ulicy.Od­par­ła ko­bie­ta… → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą. Winno być: – Nie za­wie­ram zna­jo­mo­ści na ulicy – od­par­ła ko­bie­ta

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Oczy­wi­ście – dzien­ni­karz wy­cią­gnął z kie­sze­ni żeton… → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Winno być: – Oczy­wi­ście.Dzien­ni­karz wy­cią­gnął z kie­sze­ni żeton

 

nud­nej  i… → Jedna spacja wystarczy.

 

Cały czas jedni i ci sami lu­dzie. Za­wsze dwu­na­stu… → Tam byli kobiety i mężczyźni, więc: Cały czas ci sami lu­dzie. Za­wsze dwanaścioro

 

nie wy­ko­nu­ją rę­ka­mi żad­nych ge­stów. → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się rękami.

 

1 Po­znać przy­czy­nę uza­leż­nie­nia od co­dzien­nych dawek/prze­jaż­dżek → Brak kropki na końcu zdania.

 

Po­pro­szę dowód. – po­wie­dział szorst­ko ten wyż­szy. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

miała kru­czo czar­ne włosy… → …miała kru­czoczar­ne włosy

 

musi nad­ro­bić w pracy za­le­gło­ści. → Raczej: …musi nad­ro­bić zaległości w pracy.

 

– Co pan wie o tej ka­ru­ze­li? – zadał mu Da­niel py­ta­nie, kiedy razem usie­dli na ła­wecz­ce… → Raczej: – Co pan wie o tej ka­ru­ze­li? – Daniel zadał mu py­ta­nie, kiedy usie­dli na ła­wecz­ce

 

męż­czy­znę,  ale… → Jedna spacja po przecinku wystarczy.

 

to wy­bra­ła­by ka­ru­ze­le. → Literówka.

 

Prze­ka­zał jakąś wia­do­mość ko­bie­cie z tym samym brud­nym ban­da­żem, a ona prze­ka­za­ła ją dalej. Zanim do­szedł, lu­dzie już zdą­ży­li prze­ka­zać wia­do­mość… → Powtórzenia.

 

Za­uwa­żył, że dziś jest ich tylko je­de­na­stu. → Tam byli kobiety i mężczyźni, więc: Za­uwa­żył, że dziś jest ich tylko jedenaścioro.

 

Będę mógł ru­szyć dalej.” → Będę mógł ru­szyć dalej”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

ko­bie­ta w nie­chluj­nych ubra­niach wznio­sła oczy w górę… → Masło maślane – czy można coś wznieść w dół?

Proponuję: …ko­bie­ta w nie­chluj­nym ubraniu spojrzała w górę

 

Ah! → Ach

Ah to symbol amperogodziny.

 

we­wnątrz jego mózg krzy­czał z ra­do­ści. W jego noz­drza… → Czy zaimki są konieczne?

 

wdarł się nasz świat z za­pa­chem kurzu, z krzy­kiem dzie­ci, na­wo­ły­wa­niem matek, tan­det­nej mu­zy­ki… → …wdarł się nasz świat z za­pa­chem kurzu, z krzy­kiem dzie­ci, na­wo­ły­wa­niem matek, tandetną muzyką

 

żeby nie stra­cić nic z roz­cią­gnię­tych przed nim wi­do­ków. → Chyba miało być: …żeby nie stra­cić nic z rozciągających się przed nim wi­do­ków.

 

sub­stan­cję, która roz­cho­dzi się po jego całym ciele… → Zbędny zaimek.

 

Po co brać środ­ki trans­por­tu… → Raczej: Po co korzystać ze środków trans­por­tu

 

Ru­szył dalej wlo­kąc nogę za nogą. → Ru­szył dalej, wlo­kąc się noga za nogą.

 

– I nie rób ze mnie idio­ty Prze­cież po­zna­je te ma­te­ria­ły… → – I nie rób ze mnie idio­ty! Prze­cież po­zna­ję te ma­te­ria­ły

 

czy można mu jakoś pomóc. Brak od­po­wie­dzi po­ma­ga mu… → Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawy pomysł, niezły nastrój.

Intryguje mnie właściciel-bileter. Czy też korzysta z karuzeli? Dlaczego to robi? Kim jest?

ubrana w tandetne ubrania.

Słabo to wygląda.

Wspinając się po schodach przed oczami stawały mu sytuacje, coś w rodzaju wizji.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzą bzdury. W tym przypadku – sytuacje wspinają się po schodach. Za to przecinek obowiązkowy.

Babska logika rządzi!

Nova, pomysł z takim oddziaływaniem mini diabelskiego młyna jest ciekawy. Dla mnie jest drażniące nazywanie tego urządzenia karuzelą. Wizja sceny w firmie z błyskawicą imo nie skleja się z całością. Wolę wcześniej czytane Twoje teksty. Pozdrawiam. :)

regulatorzy

Bardzo dzięluję z ałapankę i cenne podpowiedzi. Babole wytępione, nawet policjanci stali się bardziej uprzejmi. :-)

Co do treśc,i to przykro mi, że nie spasowało. Masz rację, że dziennikarz źle skończył, bo nie słuchał rad, koniecznie chciał wszystko sam. W mojej opinii Biedrzyński rozwiązał zagadkę, tyle, że nie może się swoją wiedzą już nikomu pochwalić, niestety. 

 

Finkla:

miło, że wpadłaś, twoje uwagi również naniosłam. Fajnie, że zaintrygowało. 

 

Koala75:

Szkoda, że nie podeszło. Może następne bardziej cię zainteresuje.

A mogę zapytać, dlaczego spośród wszystkich istniejących rodzajów karuzel, diabelski młyn nie powinien zasługiwać na tę nazwę? 

 Olga spojrzała najpierw na swojego partnera. Dała mu tym znak, że chciałaby, żeby to on podjął decyzję. Wprawdzie Tymek nie jest jego synem, ale są już razem wystarczająco długo, żeby jej partner zaczął się angażować. Daniel zrozumiał tę sugestię i odpowiedział:

Hmm. Objaśniasz, zamiast pokazywać. Może spróbuj to zrobić scenką? Taką króciutką, niech facet nie czyta Oldze w myślach (rzeczywiści faceci nie potrafią czytać w myślach).

 Chłopczyk bez zastanowienia wepchnął sobie do ust dopiero co napoczętego hot doga i pobiegł w kierunku ukochanej atrakcji z pełnymi ustami.

Hmmm. Na początku zobaczyłam rodzinę przy śniadaniu. Tak to jest, kiedy opis odkłada się na koniec. Styl: Chłopczyk wepchnął sobie do ust napoczętego hot doga i z pełnymi ustami pobiegł w kierunku ukochanej atrakcji.

 Olga machnęła ręką, pokazując, że jest ok.

Żadnych angielskich skrótów w narracji! Zresztą – spokojnie wystarczy: Olga machnęła ręką. "Machnąć ręką" to idiom, który właśnie to oznacza (że nie szkodzi, że machający się nie przejmuje i adresat machnięcia też nie musi). Nie ma co go tłumaczyć.

 Sama chciała jeszcze zajrzeć do paru sklepów, więc ustalili, że Daniel posiedzi na jednej z licznych ławeczek i będzie miał oko na Tymka, podczas gdy ona jeszcze trochę porozgląda się w poszukiwaniu prezentu dla znajomych.

Tnij, tnij, tnij. I używaj mocniejszych słów, bo beżowe to: Chciała jeszcze pobuszować po sklepach, poszukać prezentu dla znajomych, więc ustalili, że Daniel posiedzi tymczasem na ławeczce i będzie miał oko na Tymka. Swoją drogą, czy ci znajomi są ważni?

 Cosobotnie wspólne wyprawy do centrum handlowego „Wielki Staw” stały się dla nich namiastką życia rodzinnego.

Hmmm. Rymy, beż, beznamiętne to (poza tą "namiastką", która sugeruje niezadowolenie). Zobaczymy, co dalej. Swoją drogą – w centrach handlowych są lunaparki? Znaczy, mieszczą się?

 W tygodniu ciągle się rozmijali, a niedziele przeznaczone były na dokształcanie się obojga,

Niezgrabne: W tygodniu ciągle się rozmijali, niedziele każde z nich spędzało na dokształcaniu się.

 więc tylko w soboty mogli pozwolić sobie na przyjemności.

Mmm, na wspólne przyjemności chyba, bo inaczej to nie wynika. I: mogli sobie pozwolić.

 Tym razem w części z atrakcjami dla dzieci panował wyjątkowy ruch i wszystkie ławeczki zajmowali rodzice czekający, aż ich pociechy wydadzą całe kieszonkowe i będą mogli wrócić do domu.

Styl: Dziś przy atrakcjach dla dzieci panował wyjątkowy ruch i wszystkie ławeczki zajmowali rodzice czekający, aż ich pociechy wydadzą całe kieszonkowe i będzie można wracać do domu.

 Daniel przechadzał się więc wolno zerkając co chwila na boks z gokartami i mając nadzieję, że nie będzie musiał czekać zbyt długo. Chociaż… patrząc na długą kolejkę dzieci stojących grzecznie jedno za drugim zrozumiał, że to jednak trochę potrwa.

Tnij: Daniel przechadzał się wolno, co chwila zerkając na boks z gokartami. Kolejka dzieci, zapętlona jak wąż i równie długa, prawie wcale się nie poruszała.

 – Tu jestem! – zawołał Tymek, kiedy jego kolejka posunęła się trochę do przodu.

To on się posunął do przodu w kolejce: – Tu jestem! – zawołał Tymek, robiąc krok do przodu.

 Mężczyzna pomachał mu, i z nudów zaczął się rozglądać, szukając czegokolwiek, co go zainteresuje.

Tnij: Mężczyzna pomachał mu, a potem zaczął się rozglądać.

 Jako dziennikarz pracujący od kilkunastu lat w lokalnej gazecie, bez trudu wynajdował tematy kolejnych artykułów.

Zapewniające zdanie. Może tak: Może gdzieś tutaj znajdzie się temat na artykuł? W końcu doświadczony dziennikarz z byle czego ukręci coś ciekawego.

 Nagle złapał się na tym, że już od dwóch czy trzech minut patrzy w kierunku małego diabelskiego młyna. Najbardziej nieciekawej, spośród atrakcji pod tym dachem.

Nie wiem, skąd się wziął ten przecinek. Poza tym tnij bez litości: Nagle zdał sobie sprawę, że od dłuższej chwili gapi się na diabelski młyn, najnudniejsze z nudnych.

 Sporo oczekujących, tylko że coś tu nie gra, nie ma wśród nich ani jednego dziecka, chociaż rozmiary karuzeli wskazywały, że to raczej atrakcja dla pięciolatków.

Uporządkuj: W długim ogonku stali sami dorośli, choć karuzela była przystosowana raczej dla pięciolatków.

 Sam kiedyś zaproponował Tymkowi jazdę na tym gracie i otrzymał odpowiedź pełną urazy, jakby to miała być kara, a nie atrakcja. Dlaczego więc stoi tam kilkanaścioro dorosłych ludzi?

Nie tak wprost: Daniel przypomniał sobie, jak kiedyś zaproponował Tymkowi bilet na ten staroć, co najwyraźniej uraziło dumę młodego.

 Daniel odwrócił wzrok, żeby przyjrzeć się osobom czekającym w kolejce, ale widok zasłonił mu Tymek, który właśnie wyczerpał limit przyjemności na dziś.

Dobra, ale odwrócić wzrok – to spojrzeć w inną stronę, a kolejka chyba jest przed karuzelą, nie? Styl: Daniel miał się przyjrzeć czekającym, ale widok zasłonił mu Tymek, który właśnie wyczerpał limit przyjemności na dziś.

 Trzeba było jeszcze zlokalizować jego mamę.

Dlaczego nie można jej po prostu znaleźć?

 Zaprzątnięty swoimi sprawami dziennikarz zupełnie zapomniał o karuzeli aż do kolejnej soboty.

Hmm. I tymczasem nic się nie działo? Poza tym między sceny dałabym światło, żeby je rozdzielić.

 Cały tydzień narzekałaś, że te zeszłoroczne nie są już tak wygodne jak na początku.

Hmm. Nie są już takie wygodne, jak na początku.

 Zanim zaskoczona Olga cokolwiek powiedziała, odwrócił się do Tymka:

A może trochę mocniej: Zanim Olga zdołała wykrztusić odpowiedź, zwrócił się do Tymka ?

 Wzbudził tymi słowami radość dziecka i spojrzenie pełne uznania ze strony jego mamy.

To jest zapewnianie. Pokaż to. Tymek niech odbiegnie w podskokach, Olga niech przytaknie z uznaniem. Słowa są z natury abstrakcyjne, a my próbujemy z nich upleść coś konkretnego – nie utrudniaj sobie pracy.

 Kiedy oboje się oddalili, usiadł na wcześniej upatrzonej ławeczce, żeby skupić się na obiekcie obserwacji.

Tnij: Kiedy został sam, zajął upatrzoną ławeczkę i przystąpił do obserwacji.

 Za piętnaście minut karuzela miała rozpocząć pracę, a już teraz w kolejce stało pięć osób. Jedną z nich był widziany ostatnio wysoki, łysy mężczyzna.

Karuzela nie jest osobą i nie rozpoczyna pracy: Karuzela miała zostać uruchomiona za piętnaście minut, a w kolejce stało już pięć osób. Między nimi Daniel wypatrzył łysego mężczyznę, którego pamiętał z zeszłej soboty.

 Starszą kobietę z obandażowaną ręką też pamiętał z poprzedniej soboty. Wsiadała wtedy jako druga.

To on obserwował uważnie, czy nie? Bo poprzednio napisałaś, że nie zdążył.

 Patrząc na ludzi czekających na przejażdżkę, zdawało sobie sprawę, że coś tu było nie tak.

Gdzie to zdanie ma podmiot? I jaka jest jego (zdania) funkcja?

 Uderzał spokój i uporządkowanie. Kolejki rządzą się swoimi prawami, czasem ludzie się pokłócą, częściej po prostu rozmawiają, co bardziej niecierpliwi nerwowo przebierają nogami, albo nawet robią małe kółeczka, drepcząc wokół swojego miejsca, jeśli kolejka zbyt długo nie posuwa się do przodu. Tutaj nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Wszyscy stali niezwykle grzecznie.

Tutaj opisujesz kolejkę tak, jakby czytelnik nie wiedział, co to jest kolejka. Nie piszesz dla przyszłych archeologów. Możesz spokojnie założyć, że czytelnik wie, jak kolejka wygląda, bo zna ją z codziennego doświadczenia. Ergo – nie zapewniaj, że kolejka była dziwna. Opisz ją od razu jako dziwną, może porównaj do czegoś np.: Ludzie stali bez ruchu, jak manekiny, zapatrzeni przed siebie.

 Rozejrzał się w poszukiwaniu budki z biletami, żeby tam zasięgnąć jakichś informacji, ale była zamknięta. W końcu jednak bileter przyszedł. Podciągnął żaluzje w budce, przeszedł na tyły karuzeli, żeby sprawdzić jej stan techniczny i robił to z wielkim zaangażowaniem. Sprawdził dosłownie wszystko, zanim otworzył minibramkę.

Konkretniej. Nie musisz tego tłumaczyć w technicznych szczegółach, ale wyobraź sobie zaaferowanego biletera i jego opisz.

 naprowadził koszyk na niewielki podest

Hmm. To język fachowy? Bo zasadniczo, to te cosie nazywają się chyba "gondole", "krzesełka" albo "siedzenia".

 Jako pierwsza wsiadała tym razem starsza kobieta, dość pokaźnych rozmiarów, tandetnie ubrana.

Ludzie są raczej tędzy, nie "pokaźnych" (czy jakichkolwiek) rozmiarów. "Tandetnie ubrana" to abstrakcja, nic nie mówi: Jako pierwsza wsiadała tym razem starsza kobieta, dość tęga, w sukience w jaskrawe kwiaty.

 Daniel postanowił porozmawiać trochę z „kolejkowiczami”. Stanął jako ostatni, ale nie dane mu było tam zostać.

Dlaczego wyrzucili go przemocą? Skróć: Daniel zdecydował się porozmawiać z kolejkowiczami. Dołączył do ogonka.

 Mężczyzna z bardzo zniszczonymi zębami, który stał jako ostatni, obrócił się w jego kierunku i powiedział

Skróć: Mężczyzna z bardzo zniszczonymi zębami, za którym stanął, powiedział przez ramię.

 Nie doczekał się odpowiedzi. Mężczyzna zupełnie go zignorował. Pozostali również, jak na komendę odwrócili wzrok tak, że trudno było nawiązać rozmowę z kimkolwiek.

Rozwleczone to: Mężczyzna milczał, patrząc przed siebie. Nikt inny nie zdradził nawet gestem, że w ogóle zauważa Daniela.

 Postanowił więc wrócić na ławeczkę i poobserwować. Bardzo długo trwało podstawianie koszyków, potem do każdego wsiadała tylko jedna osoba, choć na upartego zmieściłyby się dwie. Kiedy już wszystkie cztery koszyki miały swoich pasażerów, diabelski młyn robił wolniutkie kółeczko i pasażerowie jeden po drugim wysiadali.

Tnij: W końcu wrócił na ławeczkę. Podstawianie koszyków trwało długo. Do każdego wsiadała tylko jedna osoba, choć na upartego zmieściłyby się dwie. Kiedy już wszystkie cztery koszyki były zajęte, diabelski młyn wolniutko robił kółeczko i pasażerowie jeden po drugim wysiadali.

 „Hm… cała zabawa trwa równo dwadzieścia minut, potem następne cztery osoby i ostatnia tura. Razem dwanaście osób. Tylko co mi to daje?” – zapytał się w duchu.

Właśnie? Poza tym – myślałam, że dwanaście osób naraz, a tu… dwanaście dziennie? dwanaście w ogóle? (tj. to ci sami ludzie każdego dnia?) I – czy dwanaście osób to taka duża kolejka? Bo wcześniej mówiłaś, że duża.

 Na razie nie znalazł odpowiedzi. Jedyne, co dostrzegał, to okropną organizację pracy, bo gdyby bileter jednocześnie wypuszczał klienta i wprowadzał na jego miejsce kogoś nowego, wówczas więcej ludzi mogłoby korzystać z urządzenia.

Niezbyt to po polsku. Skróć: Swoją drogą, organizacja pracy fatalna. Gdyby bileter jednocześnie wypuszczał klienta i wpuszczał następnego, znacznie więcej ludzi zdążyłoby się przejechać.

 Odblokował komórkę i spisał sobie charakterystykę dwunastu „kolejkowiczów”.

Mało naturalne. Dwanaściorga (są mężczyźni i kobiety), ale "charakterystyka"?

Postanowił, że następny krok to rozmowa z bileterem, ale nie będzie czekać aż do soboty, wpadnie tu jutro albo w poniedziałek.

Dlaczego?

 Środek tygodnia powodował, że tym razem nie było tak dużo ludzi, nie mógł się wtopić w tłum.

Lepiej tak: W środku tygodnia nie było tłumu, w który mógłby się wtopić.

 Postanowił więc zrobić kolejne podejście, mając nadzieję, że tym razem kolejkowicze będą bardziej rozmowni.

Nie widzę związku: Ale może tym razem uda się porozmawiać z kolejkowiczami?

 odparła kobieta beznamiętnie i odwróciła się do niego plecami.

Ale stała przed nim w kolejce, czyli już była odwrócona plecami?

 Znajdzie przyczynę, dla której tu przychodzą, choćby miał w tym centrum zamieszkać

Naturalniej: Dowie się, po co tu przychodzą, choćby miał w tym centrum zamieszkać. Dobrze, ale – dlaczego? Dlaczego tak mu zależy?

 spojrzał na monetę

Żetonmoneta – to nie to samo.

 Daniel wyszedł z kolejki rozczarowany. Przecież standardowe żetony działały na wszystkich urządzeniach, dlaczego nie tutaj? Stanął pod budką biletera i postanowił kupić właściwy żeton. Dziś przejedzie się tą żenującą karuzelą i odkryje, o co chodzi.

Nie ma co nazywać uczuć bohatera – lepiej je pokazać. Takie wtrącone myśli to niezły sposób, choć nie zawsze się sprawdza – ale tutaj jest dobry; poza tym warto pogmerać przy doborze słów. Uważaj na następstwo czasowe – po to staje pod budką, żeby kupić żeton, tak? Więc nie może postanowić, że go kupi dopiero, kiedy już stanął pod budką: Daniel wyszedł z kolejki. Przecież standardowe żetony działały na wszystkich urządzeniach! Stanął pod budką biletera, żeby kupić ten specjalny, wyjątkowy, który odkryje przed nim tajemnicę tej żenującej karuzeli.

 Wszystkie żetony mam już wykupione. Nie jest ich wiele, bo moja karuzela jest zabytkowa. Na ogół sprzedaję je raz w miesiącu i szybko się rozchodzą.

Jak wykupione, to ich nie ma: Wszystkie już wykupione. Nie ma ich wiele, bo to zabytkowa karuzela. Na ogół sprzedaję żetony raz w miesiącu i szybko się rozchodzą.

 – Jak to nie ma żetonów?

– Jak to, nie ma żetonów?

 Biedrzyński mimowolnie podniósł głos.

Co wskazuje na frustrację, nawet wściekłość – ale czy Daniel powinien być aż tak zły? A skoro "mimowolnie", to nie udaje, żeby faceta wytrącić z równowagi, tylko jest szczerze zły.

 Dziennikarz nie poddawał się łatwo. Poczekał, aż bileter rozpocznie swoją pracę. Wiedział, że po wpuszczeniu ostatniego pasażera koło będzie poruszało się samo przez około pięć minut, postanowił więc wtedy zadać bileterowi kolejne pytania.

Tnij: Dziennikarz nie zamierzał się poddać. Wiedział, że po wpuszczeniu ostatniego pasażera koło będzie się samo poruszało przez jakieś pięć minut, i wtedy będzie miał czas wypytać biletera.

 przychodzę do tej galerii często z synem i zauważyłem, że sporo ludzi przychodzi tu codziennie

Styl: często przychodzę do tej galerii z synem i zauważyłem, że sporo ludzi codziennie jeździ na tej karuzeli.

 karuzela kojarzy mu się z czasami, kiedy był młody

Tnij: karuzela przypomina mu młodość.

 żeby przejechać się

Szyk: żeby się przejechać.

– Daniel uparcie trzymał się tematu.

Zbędne.

 ***

Wyśrodkuj.

 – Czyś ty zwariował? – Olga wyglądała na zdegustowaną. – Chcesz napisać felieton o starej, nudnej i na dodatek zabytkowej karuzeli? Szef cię wyśmieje, to dobre do gazetki w domu starców, nie obniżaj poziomu.

Bez przesady, patrzyłaś, co piszą na portalach lokalnych? Zabytkowość jest akurat niezłym powodem, żeby o niej napisać. Dlaczego Olga jest aż "zdegustowana"?

 Sam mi czytałeś

Czyli są o tej karuzeli jakieś źródła. Nie jest aż taka tajemnicza.

 Nieraz myślałam, że to grat i trzeba by ją wywalić, ale skoro chcą ją wpisać do księgi rekordów Guinnessa, to widocznie jest sens, żeby stała tam, gdzie stoi

Hmm.

 Nie jestem dziennikarzem, ale pisanie o karuzeli wydaje mi się żenujące.

Ekhm. https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/fakty-i-opinie/wiadomosci/

 Chociaż każde słowo wypowiedziane przez Olgę było prawdą

Tak ściśle, większość jej wypowiedzi to własne opinie Olgi. Daniel może się z nimi zgadzać, ale nie chodzi aby raczej o to, jak Olga ocenia całą sprawę? (Jako nudną?)

 W ciągu ostatnich trzech tygodni zacieśnił znajomość z bileterem, panem Zdzisławem i stworzył sobie kilka teorii roboczych, ale żadna nie wyjaśniała dziwnego zachowania ludzi i ich determinacji, żeby codziennie przychodzić tylko po to, żeby przejechać się kupą złomu.

Streszczasz. Nie wiem, czy streszczasz to, co powinno być streszczone. Styl: W ciągu ostatnich trzech tygodni zacieśnił znajomość z bileterem, panem Zdzisławem i stworzył sobie kilka roboczych teorii, ale żadna nie wyjaśniała dziwnego zachowania ludzi, który codziennie przychodzili do centrum tylko po to, żeby się przejechać kupą złomu.

 zniknie jeden z ostatnich elementów przeszłości.

Telewizyjne. Co to znaczy?

 Wyjaśnienie zabrzmiało przekonująco

Nie całkiem. Nie wyjaśnia dziwnego modelu biznesowego – karuzela zabiera dwanaście osób dziennie, ale skoro żetony kupuje się raz na miesiąc, muszą kosztować ok. 30 razy tyle, ile kosztowałyby, gdyby były sprzedawane na bieżąco, żeby przychód był ten sam. Tylko – jeśli żeton kosztuje złotówkę i któregoś dnia stały klient nie przyjdzie, tracisz złotówkę przychodu i możesz ją sobie odbić na niestałym kliencie. A przy wykupowaniu abonamentu, jeśli ktoś zrezygnuje, tracisz od razu 30 zł i nie wiadomo, czy przyjdzie ktoś nowy.

 Jednak wewnętrzny głos nie chciał się poddać. Wciąż alarmował, że to tylko przykrywka, wyjaśnienie na pokaz.

Dziwnie zapewniające.

 Opowiastka biletera, a może raczej właściciela karuzeli, nie wyjaśniała kilku faktów.

Hmmmmmmmmmmm.

 Na przykład dlaczego ludzie nie prowadzą pomiędzy sobą żadnych rozmów, ploteczek, nic? Grupa wsparcia, gotowa poświęcić własny czas i pieniądze, regularnie tu przychodząca, a jej członkowie nie zawierają żadnych przyjaźni, nawet ze sobą nie rozmawiają?

Grupa wsparcia to nie do końca to, ale co tam. Styl: Na przykład: dlaczego pasażerowie nie rozmawiają? Codziennie poświęcają czas i pieniądze na wspólny cel, a stoją w kolejce tak, jakby się nie znali?

 Przecież każdy jest inny, jeden będzie się śmiać, inny ciekawie rozglądać, kolejny podłubie sobie w uchu, a tu nic z tych rzeczy nie ma miejsca. Ludzie siadają i dosłownie nieruchomieją. Siedzą bez ruchu przez dwadzieścia minut na niewygodnej metalowej ławeczce, nikt się nie wierci, nie poprawia, nie zmienia pozycji. Patrzą prosto, nie wykonują żadnych gestów.

Tnij: Przecież każdy jest inny. Jeden będzie się śmiać, inny ciekawie rozglądać, kolejny podłubie sobie w uchu, a tu ludzie siadają i siedzą sztywno przez dwadzieścia minut, na niewygodnej metalowej ławeczce. Nikt się nie wierci, nie poprawia. Patrzą prosto przed siebie, ręce składają na podołku.

 Cholera, a może nasz niegroźny pan Zdzisław faszeruje ich jakimiś prochami? To by wyjaśniało wiele.

Kiedy i jak miałby ich faszerować czymkolwiek? Czyżby Daniel wpadał w paranoję? Poza tym – szyk: Cholera, a może uroczy, niegroźny pan Zdzisław faszeruje ich jakimiś prochami? To by wiele wyjaśniało.

 Ludzie z różnych środowisk, ten łysy wygląda na bogatego a obok kobieta w łachmanach

Przecinek: ten łysy wygląda na bogatego, a obok kobieta w łachmanach.

 nie zmieniany

Łącznie.

 staruszek o lasce ma bardzo zniszczone zęby

Zaraz, pan z popsutymi zębami wyrzucił go z kolejki (no, bez przesady, że wyrzucił), a staruszek miło rozmawiał. Myślałam, że to dwie osobne postacie?

 Nie nawiązują bliższych relacji.

Między sobą. Nie wie, czy nawiązują poza tym.

 Zaczął się zastanawiać, jak prochy byłyby dostarczane.

Dostarczane? Nie podawane?

 Tak na oczach wszystkich ludzi? Codziennie? Przecież w końcu ktoś by zauważył coś niewłaściwego. Albo któryś z klientów, niezadowolony z jakiegoś powodu, mógłby wsypać właściciela

Tnij: Tak na oczach wszystkich? Codziennie? Przecież w końcu ktoś by coś zauważył. Albo któryś klient wsypałby właściciela, przez nieuwagę czy z zemsty.

 kiedy uważnie studiował twarze osób na karuzeli

Anglicyzm (latynizm, ale bardziej prawdopodobne, że współczesny autor zna angielski, niż że zna łacinę). Po angielsku mógłby "study", ale po polsku może się im tylko przyglądać.

 próbując domyśleć się, jakie uczucia się na nich malują

…?

 Nieco wyższy przedstawił obu i zagadnął:

Hmm.

 zainteresował się drugi wpatrując znacząco w puste ręce dziennikarza.

"Wpatrywać" wymaga "się", ale można to ominąć: zainteresował się drugi, patrząc wprost na puste ręce dziennikarza.

 – Nie szuka pan żadnego prezentu bo prosto z ulicy pan przyszedł tutaj. Poproszę dowód – powiedział szorstko ten wyższy.

– Nie szuka pan żadnego prezentu, skoro usiadł pan tu zaraz po wejściu. Poproszę dowód – powiedział szorstko ten wyższy. Hmm. Dziennikarz powinien wiedzieć, że policja nie ma prawa tak postąpić ( https://www.prosteprawo24.pl/kiedy-policjant-moze-legitymowac-obywatela/ ; https://www.infor.pl/prawo/sluzby-mundurowe/policja/5658237,policja-moze-legitymowac-obywatela-tylko-gdy-jest-podstawa.html ; https://bezprawnik.pl/kiedy-policjant-moze-wylegitymowac/ ). Jasne, pewnie to nie są normalni policjanci, ale dziennikarz, który daje się zastraszyć, to nie jest kompetentny dziennikarz.

 Po spisaniu danych policjant przeszedł do rzeczy.

– Zgłoszono nam, że prześladuje pan spokojną osobę. Obserwacja to potwierdza. Jeśli jeszcze raz pana tu zauważymy, nie będziemy już tacy mili. Przejedziemy się na komendę i usłyszy pan zarzuty o stalking.

Zdecydowanie podejrzani panowie. Tnij: – Zgłoszono nam, że kogoś pan prześladuje. Jeżeli znów się pan tu pokaże, przejedziemy się na komendę i postawimy zarzut nękania.

 W pracy szef zauważył, że coś Daniela trapi. Zapewnił, że zawsze może przyjść i pogadać.

Znów nagły przeskok – daj światło i opisz nową scenę, zamiast ją streszczać.

 nawet Olga wyczuwała, że nie całkiem odpuścił temat.

Nie po polsku. I dlaczego "nawet" Olga? Sugerujesz tutaj, że Olga – dziewczyna Daniela! – ostatnia zauważa, kiedy z nim jest coś nie tak. Więc czemu ze sobą są, skoro ona o niego nie dba?

 Żeby uniknąć kłótni, zaproponował, że odbierze dziś jej syna ze szkoły.

Nie widzę związku. Bardzo mocno streszczasz.

 Czekając na chłopca, zobaczył w tłumie rodziców kobietę, którą zapamiętał z kolejki. Nazwał ją czarna kołdra, bo miała kruczoczarne włosy i nosiła zimową pikowaną kurtkę w tym samym kolorze, chociaż to dopiero październik.

Tnij: Czekając, zobaczył w tłumie rodziców kobietę zapamiętaną z kolejki. Nazywał ją "czarna kołdra", bo miała kruczoczarne włosy i nosiła zimową pikowaną kurtkę w tym samym kolorze, chociaż był dopiero październik.

 W drodze do domu umówili się z Tymkiem, że jutro pobawią się w dziennikarzy.

Słabo się to łączy z poprzednim zdaniem, dopiero po chwili się połapałam. Bardzo notatkowy fragment, w ogóle nierozwinięty.

 Wieczorem Olga wtrąciła:

Wtrącić można coś do rozmowy, ale nie tak po prostu.

 – Nie wiem czy wiesz, ale młody był wniebowzięty pomysłem, że jutro mu pokażesz, jak pracujesz. Myślę, że ostatnio załapaliście świetny kontakt.

Nijak to znikąd nie wynika, Tymek był na razie tylko pretekstem, żeby iść do centrum z karuzelą, a jego związku z Danielem, dobrego czy nie, nie pokazałaś. Styl: – Nie wiem, czy wiesz, ale młody jest wniebowzięty na samą myśl, że chcesz mu pokazać, jak pracujesz. Chyba się zaprzyjaźniliście.

 – Fakt. Chyba trochę bałem się, czy mi się uda zbliżyć do Tymka, ale teraz nie żałuję.

Czego nie żałuje? Nienaturalne to. “Się” na końcu powoduje określony efekt fonetyczny – przepróbuj to, posłuchaj, jak ludzie mówią. Ten efekt nie jest stylistycznie neutralny!

 Przytulił ją, pełen wyrzutów sumienia, że wykorzystuje jej dziecko do własnych celów. W myślach obiecał sobie, że jak już rozwiąże tajemnicę karuzeli, to faktycznie postara się z chłopcem nawiązać bliższe relacje.

Pokaż to.

 Na drugi dzień przyszedł przed czasem, żeby poobserwować dziewczynkę. Jak na złość Tymek skończył parę minut wcześniej i podbiegł do niego.

Następnego dnia przyszedł wcześniej, żeby poobserwować dziewczynkę, ale Tymek był już przy nim, zanim wyszła ze szkoły.

 Najpierw ustalimy plan działania. Wybierzemy obiekt do śledzenia, tylko tak, żeby się nie zorientował. Poczekaj, wyszukam kogoś, kto się nadaje. O, popatrz, właśnie wychodzi jakaś dziewczynka z czarnymi włosami. Będziemy ją śledzić do jej domu. Ani słowa mamie. Inaczej nic ci już nie pokażę.

Jaki plan? Oni niczego nie ustalają. Styl: Najpierw ustalimy plan działania. Wybierzemy obiekt do śledzenia, tylko tak, żeby się nie zorientował. Zaczekaj, wyszukam kogoś, kto się nadaje. O, może ta dziewczynka z czarnymi włosami? Będziemy za nią szli aż do jej domu. Ani słowa mamie. Inaczej niczego więcej ci nie pokażę.

 – Nie powiem ani słowa – zapewnił chłopiec – choćby nie wiem jak pytała.

Naturalniej: – Nic nie powiem – zapewnił chłopiec – choćby nie wiem, jak pytała.

 Po piętnastu minutach dziennikarz wiedział już, w którym bloku mieszkała dziewczynka, tym razem odprowadzana przez tatę.

C.t.: mieszka.

 Wieczorem Tymek tak bardzo prosił, żeby to Daniel przyprowadził go ze szkoły, że mężczyzna skapitulował i obiecał wcześniej skończyć pracę. Olga wyglądała na szczęśliwą, więc uznał, że w ten sposób pozbędzie się wyrzutów sumienia. Kiedy czekał pod szkołą na chłopca, nieoczekiwanie podszedł do niego mężczyzna, którego wczoraj śledził.

Streszczone. Bardzo streszczone. Olga wyglądała na zadowoloną (szczęście i zadowolenie oto nie to samo).

 – Bo chcę dowiedzieć się czegoś o karuzeli.

– Bo chcę się czegoś dowiedzieć o karuzeli. Mhm. I facet tak od razu wie, o jakiej?

 Mężczyzna zbladł. Obydwaj zobaczyli, że jego córka właśnie wychodzi. Pierwszy odezwał się tata dziewczynki:

Brak wynikania logicznego: Mężczyzna zbladł. Nagle w tłumie dzieci pokazała się ciemna głowa jego córki. Odchrząknął i mruknął:

 Po czym skierował się do córki, wziął ją za rękę i szybko odeszli.

A może tak: Potem wziął dziewczynkę za rękę i spiesznie odprowadził.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Końcówka:

 

 Daniel poczuł, że teraz jest blisko przełomu w sprawie, która zatruwała mu życie od miesiąca. Po powrocie do domu ledwo tknął obiad i wyszedł pod pozorem, że musi nadrobić zaległości w pracy.

Streszczone. I – właśnie dlatego – mówisz, że sprawa zatruwała mu życie, a ja w to nie wierzę, bo tego nie widziałam.

 Mężczyzna pojawił się dokładnie o dwudziestej pierwszej, trzymał kosz ze śmieciami.

Rozdzieliłabym na dwa zdania.

 – Co pan wie o tej karuzeli? – Daniel zadał mu pytanie, kiedy razem usiedli na ławeczce obok śmietnika.

– Co pan wie o tej karuzeli? – zapytał Daniel, kiedy usiedli na ławeczce obok śmietnika. Zaczynam podejrzewać, że to Przedwieczne Ławeczki coś uknuły, ale to ja.

 Od roku, kiedy moja żona kupiła bilet na karuzelę

Jeden na rok? Ostatnio był jeden miesięcznie.

 Niby nic jej nie można zarzucić: pracuje, opiekuje się córką, sprząta i gotuje. Ale to jakby nie ona. Przestała się uśmiechać. W ogóle. Nie inicjuje żadnej rozmowy, chyba że o rzeczy konieczne, pyta na przykład Martynkę, co zje jutro na obiad, ale nie zapytała ani razu, jak się czuje, albo czy poczytać jej bajki.

"Nie inicjuje rozmowy"? Kto tak mówi? Ja napisałabym tak: Niby wszystko robi normalnie, sprząta, gotuje, wykłada dziecku ubranie, ale… przestała się uśmiechać. Prawie nie mówi. Pyta, co Martynka chce na obiad, ale nigdy, co robiła w szkole.

 – Gdzie tam, raz poprosiłem kuzynkę, która pracuje w laboratorium, żeby przy okazji badania krwi zrobiła jej test na narkotyki i inne używki i nic nie wykryto.

Naruszenie RODO, ale zatroskany mąż mógłby ewentualnie ubłagać laborantkę. Tylko – czy badanie krwi robi się ot, tak? A "testów na narkotyki" jest ho, ho.

 Daniel powiedział tak tylko, żeby pocieszyć mężczyznę, ale sam w to nie wierzył.

Daniel powiedział to tak tylko, żeby pocieszyć mężczyznę, ale sam w to nie wierzył.

 Na początku ją odprowadzaliśmy

Dlaczego?

 To wygląda jak jakiś potworny smutek, który moja żona stara się ukryć, jakby nagle dostała ciężkiej depresji i tylko przejażdżka na karuzeli przywraca jej równowagę.

Daleko posunięte wnioski, a gdzie przesłanki?

 Tysiąc razy błagałem ją, żeby tam nie szła.

Tysiąc razy błagałem, żeby tam nie szła.

Pan jest dziennikarzem. Niech pan odkryje prawdę. Ja bym nigdy nie opowiadał swoich prywatnych spraw obcemu facetowi, gdybym nie wierzył, że może pan dzięki temu coś odkryje.

Nienaturalne. Także psychologicznie wydaje mi się wątpliwe.

 – Mów mi Daniel.

– Arek.

Po co ten bruderszaft?

 – Dobrze, że się podzieliłeś tą wiedzą. Mnie też nie daje spać przypadek tej karuzeli. Obiecuję ci, że znajdę drugie dno.

Nienaturalne.

 Bez naprawdę ważnego powodu nie odezwała się do mnie od roku. Obawiam się, że ja dla niej nie istnieję.

Tnij: Od roku ledwo zauważa, że istnieję.

 – Nawet gorzej. Znajdź mi lekarstwo dla mojej żony, a będę ci wdzięczny do końca życia.

Tnij zaimki: – Nawet gorzej. Znajdź lekarstwo dla mojej żony, a będę wdzięczny do końca życia.

 Po raz pierwszy od tygodni widział, że ludzie w kolejce rozmawiają między sobą. Rozmawiają to trochę za duże słowo.

Supozycję materialną dajemy w cudzysłów: Po raz pierwszy widział, żeby ludzie w kolejce rozmawiali ze sobą, choć "rozmowa" to nie do końca właściwe słowo.

 kobiecie z tym samym brudnym bandażem

A miałaby nagle mieć inny? Może gdybyś opisała plamę na tym bandażu, wyszłoby naturalniej, ale "tym samym" zdecydowanie wytnij.

 Zanim doszedł, ludzie już zdążyli przekazać informację i znów przestali się odzywać.

Zanim do nich dotarł, kolejkowicze znów milczeli.

 Poczuł znajome ukłucie gdzieś ponad żołądkiem. Tak zawsze się czuł, kiedy był bliski rozwiązania afery.

Zapewniasz. Afer się nie rozwiązuje.

 Bez zastanowienia podszedł do pierwszego w kolejce.

Hmm.

 Dzień dobry, panie Jurku

Skoro nigdy z nimi nie rozmawiał, skąd zna imiona?

 Strasznie mi przykro. Przez parę dni mnie nie było tutaj, ale ostatnio, kiedy go widziałem, wyglądał całkiem zdrowo.

Anglicyzm, wypowiedź mało naturalna: Jaka szkoda. Ale parę dni temu wyglądał na zdrowego.

 Rano znalazła go pielęgniarka, i było już za późno na ratunek. Ta pielęgniarka ma pod sobą całe osiedle domków jednorodzinnych, więc i do mnie przychodzi.

A przed chwilą było, że zmarł w szpitalu, nie na osiedlu?

 Daniel wolał nie ujawniać swoich prawdziwych uczuć, więc tylko smutno pokiwał głową. Musiał kontrolować się, żeby wolnym krokiem podejść do budki z biletami. Miał ochotę tam biec.

Tnij: Daniel pokiwał tylko głową. Musiał się powstrzymywać, żeby nie pobiec do budki z biletami.

 Naprawdę chce pan wydawać pieniądze? Koniecznie musi pan przejechać się akurat moją karuzelą? Przecież to żadna atrakcja. Niech pan to przemyśli.

Dobra, to oznacza, że bileter wie, co jest nie tak. I Danielowi nie przyszło do głowy go spytać, bo…?

 smutno zwiesił głowę

A można zwiesić głowę wesoło?

 Nie na długo, bo obowiązki nie pozwalały mu siedzieć bezczynnie. Poszedł sprawdzać stan techniczny maszyny. Jak codziennie. Dziennikarz stanął w kolejce podekscytowany. Trzymał w ręce staromodny żeton, jakby był skarbem. Każdy mógł zobaczyć, że stał się teraz „kolejkowiczem”. Niestety nikt nie zareagował. Nikt się nie odezwał, o nic nie zapytał.

A może tak: Ale zaraz poderwał się z krzesła, żeby sprawdzić maszyny, jak co dzień. Podniecony dziennikarz zajął miejsce w kolejce, ściskając w palcach staromodny żeton. Kolejkowicze powinni zauważyć, że jest już jednym z nich, ale nikt się nie odezwał. Patrzyli nieruchomo przed siebie.

 „Już niedługo – pomyślał – jeszcze tylko przeczekać, aż wszyscy przede mną wsiądą i rozwiążę tę paskudną zagadkę. Wrócę do normalności. Zaproszę Olgę na kolację, wyciągnę małego na rowery. Skończy się ten okres oczekiwania. Będę mógł ruszyć dalej”.

Fajnie – tylko nic z tego nie pokazałaś. Nie pokazałaś Daniela jako obsesjonata. Zaznaczyłaś, że jest zainteresowany, ale nie po wariacku. Nic dotąd nie wskazywało na to, żeby cierpiał jego związek, praca, życie towarzyskie.

 Patrzył, jak każdy przed nim zajmuje miejsce. Z tej odległości widział wyraźnie twarze pasażerów kolejki i po raz pierwszy zauważył, że na niektórych z nich w chwili zajmowania miejsc, gościły emocje, których wcześniej nie widział.

Patrzył, jak pozostali pasażerowie zajmują miejsca. Widział teraz wyraźnie ich twarze i zdał sobie sprawę, że przez niektóre z nich przemykają cienie emocji.

 kobieta w niechlujnych ubraniach

W niechlujnym ubraniu.

 Daniel mimowolnie zaczął zachowywać się jak pozostali. Usiadł prosto, nie wiercił się, skierował wzrok przed siebie.

Niezgrabne. Może: Daniel odruchowo zamarł, jak pozostali, patrząc prosto przed siebie.

I nagle poczuł coś dziwnego. Powietrze zaczęło drgać, jak wówczas, gdy patrzy się na bardzo rozgrzane powierzchnie. Trwało to zaledwie sekundę i nagle dziennikarz nie miał już przed sobą sąsiednich karuzel. One zniknęły. Zobaczył za to inny świat. Piękno tego widoku było absolutne i opanowało wszystkie jego zmysły. To było na poziomie świadomości i podświadomości.

To powinna być magiczna chwila: Powietrze zafalowało, jak nad rozgrzanym asfaltem. I nagle zniknęło centrum handlowe z jarmarcznymi karuzelami, a przed Danielem roztoczył się widok innego świata. Lepszego świata.

 Westchnienie nie było głośne, ale wewnątrz mózg krzyczał z radości. W nozdrza uderzały zapachy, które nie były z tego świata. Widok przed nim był tak zachwycający, że ogarnął go stan, który dotychczas znał tylko z opowieści. Nirwana. Ekstaza. Raj. Poczucie jedności z jakimś bytem, bez potrzeby jego identyfikowania. Uczucie wypełniało go tak całkowicie, że przestał oddychać. Wziął gwałtowny wdech. Karuzela osiągnęła najwyższą wysokość i Biedrzyński poczuł, że jego koszyk zaczyna zjeżdżać w dół.

Dobra. Muszę to powiedzieć, a nie będzie miłe. Próbujesz tu pokazać ekstazę, dosłowną, zgodną z definicją ekstazę, czyli coś, czego się NIE DA opisać słowami – chociaż nie za bardzo sobie radzisz z przekazywaniem słowami doświadczeń codziennych. To niedobrze. Świadczy o poważnej nieumiejętności mierzenia zamiarów na siły, która z kolei może mieć rozmaite przyczyny. O tych przyczynach nie chcę spekulować. Fakty są takie, że wsiadasz na pegaza, chociaż dotąd nie siedziałaś nawet na kucyku. I jak to się może skończyć?

 – Nie! – szepnął odruchowo.

Nie szepcze się odruchowo. Mogło mu się wypsnąć.

 Kiedy osiągnął poziom dwóch metrów

?

zgubił ostrość wzroku

Czy ostrość wzroku jest przedmiotem, który można zgubić?

w jego umysł przemocą wdarł się nasz świat z zapachem kurzu, z krzykiem dzieci, nawoływaniem matek, tandetną muzyką i z ostrymi kolorami reklam kłującymi w oczy swoją bezsensownością

Nagle opis. Jasne, to jest dla niego właściwe miejsce (choć przeredagowałabym go), ale dotąd opisów właściwie nie było.

 Daniel znowu myślał logicznie, ale teraz w jego duszy nastąpiło jakby rozdwojenie.

A kiedy myślał nielogicznie? Przez chwilę chyba w ogóle nie myślał, jak już.

Cześć jaźni marzyła tylko o tym, żeby znów zobaczyć raj, poczuć go nie tylko zmysłami, wręcz całym sobą, każdym nerwem; a inna część jego osobowości walczyła o przetrwanie. Przez chwilę nawet wydawało się, że dziennikarz zwycięży.

Purpurowe. Nie jest jasne, że "walcząca o przetrwanie część osobowości" to to samo, co wewnętrzny dziennikarz Daniela.

 Zaczął rozglądać się dookoła, jego umysł nie pracował na najwyższych obrotach, zdążył jednak dojść do wniosku, że te wizje uzależniają, wprowadzają ludzi w rodzaj transu. To dlatego wszyscy wracają tu codziennie, jak zombie, po kolejną porcję emocji.

Łopatologiczne jak sto pięćdziesiąt: Patrzył przed siebie. Myśli przypominały gęsty syrop, ale Daniel rozumiał już, po co ludzie tu wracają.

 Coś trzeba z tym zrobić.

Dlaczego?

 Nie dokończył, bo w tej sekundzie koszyk, w którym siedział, wzniósł się ponad poziom dwóch metrów, i wszystko przestało się liczyć. Jedyne przebłyski logiki, które miały teraz do niego dostęp, dotyczyły tylko raju.

Logika nie ma tu nic do rzeczy, zob. https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842893https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842862

 Poczuł, że karuzela zatrzymuje się, żeby wypuścić pasażera pierwszego koszyka. W innych okolicznościach cieszyłby się, że kolejna zagadka rozwiązana.

Zdania niezgrabne, ale bardziej rzuca się w oczy to, że Daniel nie rozwiązał zagadki – odsłonił tylko wierzchnią warstwę. To znaczy, odkrył, czego ludzie tam szukają, ale nadal nie wie, co to jest i skąd się wzięło.

 Jakby za czyimś podszeptem zaczął oddychać inaczej, jak nigdy przedtem. Jego oddech nie angażował teraz płuc, wdychał jakąś życiodajną substancję, która rozchodzi się po całym ciele, docierając do każdej cząsteczki, wypełnia jego jestestwo, a wydychał tylko marność.

Nie ma to szczególnego sensu, niestety.

Czuł błogość, jakby ktoś szeptał mu do ucha niesłyszalne słowa uspokojenia.

Gdyby były niesłyszalne, toby ich nie słyszał, czyli nie odbierał, czyli ekstaza jest NIE DO OPISANIA normalnymi słowami, ech. Ambicja. Ambicja nas zgubi.

 Zrozumiał, że priorytet to wykorzystać w pełni każdą sekundę w raju, o pozostałe rzeczy będzie martwić się później.

Bardziej po polsku: Zrozumiał, że po pierwsze musi wykorzystać każdą sekundę w raju, o wszystko inne pomartwi się później.

 Kiedy jego koszyk zaczął zbliżać się do granicy rozmycia powietrza, nie czuł już strachu. Nie marnował na to energii. Parę sekund później wpłynął w naszą rzeczywistość. Karuzela zatrzymała się, a on czuł już tylko przejmujący smutek. Wiedział, że będzie musiał jakoś przeżyć na tym świecie kolejne dwadzieścia cztery godziny. Najchętniej położyłby się na ziemi tuż obok karuzeli, żeby nie musieć odchodzić zbyt daleko. Jego wzrok powędrował pod najbliższą ławeczkę, jakby tam spodziewał się znaleźć legowisko.

Dlaczego wzrok wędruje i jeszcze się czegoś spodziewa? Platonizm – gratis: Nie bał się już przejścia przez granicę. Nie było sensu. Wrócił do zwykłego świata, a potem karuzela stanęła. Daniela przepełniał smutek. Trzeba było teraz przeżyć dwadzieścia cztery godziny wśród cieni. Najchętniej przespałby je po prostu tuż obok, może na ławeczce.

 Przecież pamięta swoje priorytety.

Co to jest "priorytet"?

 Odwrócił się wolno w kierunku głównego pasażu i poczuł, że ktoś łapie go delikatnie za przedramię.

Odwrócił się wolno w kierunku głównego pasażu i poczuł, że ktoś chwyta go za przedramię.

 powiedział bileter patrząc

Brak przecinka.

 Starałem się bronić ci dostępu do karuzeli, jak tylko mogłem.

Nie zauważyłam, żeby się starał. Bo ci dwaj policjanci okazali się nieskuteczni, poza tym bileter był raczej uprzejmy i chętny do rozmowy.

 Jeszcze pół godziny temu zasypałby mężczyznę pytaniami. Teraz to się zmieniło. W głębi duszy czuł, że słowa nie będą mu już potrzebne. Nie musi już o nic pytać, niczego się dowiadywać. Odkrył nieskończoność, wszystko inne to marność.

Tnij (platonizm – gratis!): Jeszcze pół godziny temu zasypałby mężczyznę pytaniami. Teraz? Czuł, że słowa nie są mu już potrzebne. Nie musi już o nic pytać, niczego się dowiadywać. Odkrył jedyny prawdziwy świat.

 Tylko na priorytety.

To słowo nie brzmi mądrze, tylko pretensjonalnie. Daj mu już spokój.

 Wolno ruszył do domu. Nie myślał o tym, czy złapie autobus. Nie zamierzał się tym przejmować. Po co korzystać ze środków transportu, skoro nigdzie mu się nie spieszy. Szedł wpatrzony w ziemię, wiec nie od razu dotarło do niego, że ktoś zastępuje mu drogę. Bez zainteresowania spojrzał i rozpoznał łysego kolejkowicza.

Tnij: Wolnym krokiem ruszył do domu. Nie spieszyło mu się. Szedł wpatrzony w ziemię, nie od razu zauważył, że ktoś zastępuje mu drogę. Spojrzał bez zainteresowania i rozpoznał łysego kolejkowicza.

 – Proszę to wziąć, przyda się – powiedział, i wsunął mu do kieszeni jakąś wizytówkę.

Kto powiedział? Przecinek przed "i" zbędny.

 Daniel nie skupił się, żeby przeczytać napisy, mignęła mu tylko czarna błyskawica. Nie podziękował, nie zapytał o szczegóły, czuł, że pytania są już niepotrzebne. Ruszył dalej wlokąc się noga za nogą

Jak mógłby się skupić, skoro ledwo je zobaczył? Daniel nie zauważył napisu, mignęła mu tylko czarna błyskawica. Nie podziękował, o nic nie pytał, nie było po co. Powlókł się dalej, noga za nogą.

 poczuł, jakby miał w środku maleńką bańkę mydlaną pełną pytań, ciekawości, złości i innych intensywnych uczuć

Poczuł się tak, jakby. Nie mam pojęcia, skąd ta bańka i co właściwie ma przedstawiać.

 Zignorował ją.

Anglicyzm. Nie zwrócił na nią uwagi.

 Zapiął kurtkę pamiętając o priorytetach:

Nie wolno mu się przeziębić, bo nie mógłby przyjść tu jutro.

Tnij: Zapiął kurtkę. Nie wolno mu się przeziębić, bo nie mógłby przyjść jutro.

 Nie wiedział, jak długo szedł, poczucie czasu nie stanowiło teraz dla niego żadnej wartości.  

To, że coś jest bezwartościowe, nie oznacza, że się tego nie ma: Nie wiedział, jak długo idzie, czas nie był już ważny.

zaczął wypytywać, po czym nagle przerwał i zbladł, kiedy dotarło do niego, co widzi.

 Tnij: zaczął wypytywać. Nagle zbladł jak płótno.

 – Nie, tylko nie to spojrzenie. Człowieku, dlaczego to zrobiłeś? Czemu wsiadłeś na tę piekielną karuzelę?

Nienaturalne. Postaw się w jego sytuacji. Zagraj sobie tę scenkę w głowie. Ja napisałabym: – Nie… nie, człowieku, oszalałeś? Wsiadłeś… a co z Aliną? Idioto!

 Położył obie ręce na ramionach Biedrzyńskiego i silnie nim potrząsnął.

Tnij: Chwycił Biedrzyńskiego za ramiona, mocno nim potrząsnął.

 – Obudź się z tego, może jeszcze nie jest za późno. Walcz. Nie poddawaj się, gdzieś tam w środku jesteś ty, prawdziwy ty. No, dalej!

Zagraj to. Arek za dużo wie, swoją drogą: – Obudź się! Walcz! Bądź mężczyzną! Obiecałeś…

 Dziennikarz pozwalał się szarpać i potrząsać. Nie reagował. W końcu mężczyzna poddał się i wolno odszedł. Gdyby Biedrzyński spojrzał za nim, dostrzegłby jak jego ramiona drgają, targane bezgłośnym szlochem. Gdyby tylko spojrzał.

Tnij i rozwijaj: Dziennikarz pozwalał szarpać swoim ciałem jak szmacianą lalką, aż w końcu tamten go puścił. Odszedł. Gdyby Biedrzyński spojrzał za nim, dostrzegłby, jak ramiona mężczyzny drżą w bezgłośnym szlochu. Gdyby tylko spojrzał.

 Wchodząc na klatkę schodową ominął drzwi czekającej windy i ruszył na szóste piętro schodami.

Trzeba dbać o kondycję. To jest dobre. Winda nie jest dobra, trzeba ją omijać.

Jednocześnie? I właściwie – dlaczego temu absolutowi od siedmiu boleści zależy na zdrowiu ofiar?

 przed oczami stawały mu sytuacje, coś w rodzaju wizji. Krótkie migawki.

Sytuacje – czy wspomnienia?

 Najpierw zobaczył siebie, jak stoi w przedpokoju, obok leży jego podniszczona torba, która zawsze służyła mu, kiedy wybierał się w dłuższe podróże, jego partnerka płacze.

Tnij: Najpierw zobaczył siebie, jak stoi w przedpokoju. Obok leży podniszczona torba, którą zawsze zabierał na dłuższe wyjazdy. Olga płacze.

 Bez rezultatu, nie potrafi zmusić go do przerwania milczenia.

Tnij: Ale on milczy.

 W przypływie złości podnosi dłoń i wymierza mu siarczysty policzek.

Łopata: Kobieta podnosi rękę i wymierza mu siarczysty policzek.

 Wizja druga: siedzi na łóżku w pokoju gościnnym mamy. Siedzi spokojnie, nie odzywa się. Drzwi pokoju nie są zamknięte i widać zza nich fragment pokoju po drugiej stronie korytarza. Jego mama odmawia cicho różaniec, a łzy bezgłośnie spływają jej po policzkach.

Tnij: Wizja druga: siedzi na łóżku w gościnnym pokoju. Drzwi są półotwarte, widać przez nie, jak po drugiej stronie korytarza mama cicho odmawia różaniec, a łzy spływają jej po policzkach.

 Widzi szefa, który trzyma w ręku jakiś wydruk. Potrząsa nim ze złością.

Szef potrząsa jakąś kartką. To spokojnie wystarczy.

 – Od miesiąca nie przyniosłeś żadnego nowego materiału – mówi podniesionym głosem. – I nie rób ze mnie idioty Przecież poznaję te materiały, to są wyciągnięte z szuflady stare teksty sprzed lat. Pamiętam je.

Tnij, dynamizuj: – Od miesiąca żadnego nowego materiału – krzyczy. – I nie rób ze mnie idioty! Przecież to są stare teksty, twoje własne stare teksty! Pamiętam je.

 A potem glos mu łagodnieje, z twarzy bije troska.

Literówka, ale ogólnie skrótowe. Mogłabyś przecież pociągnąć ten dialog.

 Brak odpowiedzi jest równoznaczny z trudną decyzją o zwolnieniu.

Nie, nie jest. Bo to Daniel nie odpowiada, a zwalnia szef.

 Wizja czwarta. Stoi bez słowa w jakiejś recepcji. Duża czarna błyskawica wisi na ścianie, mniejsza jest widoczna na wizytówce, którą on podaje recepcjonistce. Kobieta jest bardzo ładna, zadbana, w średnim wieku, koło niej siedzi młoda dziewczyna, wygląda jakby się od niej uczyła.

Błyskawica wisi na ścianie? Hmm? Tnij: Wizja czwarta. Stoi bez słowa przed jakimś biurkiem. Duża czarna błyskawica wymalowana na ścianie dokładnie odpowiada tej na wizytówce, którą on podaje recepcjonistce. Kobieta jest bardzo ładna, zadbana, w średnim wieku. Młoda dziewczyna obok wygląda na uczennicę.

 Kobieta instruuje dziewczynę, ma zabrać pana Biedrzyńskiego do magazynu, gdzie mu wydadzą kombinezon roboczy.

Kobieta instruuje dziewczynę, żeby zabrała pana Biedrzyńskiego do magazynu, gdzie mu wydadzą kombinezon roboczy.

 Słyszy szept dziewczyny skierowany do starszej koleżanki.

– Kolejny z depresją. Skąd prezes ich wynajduje?

– Czego ty od niego chcesz? – odpowiada równie cicho kobieta – Jeśli ktoś jest małomówny, jak nasz szef na ten przykład, to nie oznacza od razu, że ma depresję.

Tnij: Słyszy szept dziewczyny:

– Kolejny z depresją. Gdzie prezes ich wynajduje?

– Czego ty od niego chcesz? – odpowiada równie cicho kobieta. – Jeśli ktoś jest małomówny, jak nasz szef na przykład, to nie musi od razu być depresja.

 – Wiem co mówię, oni wszyscy mają takie nieobecne spojrzenie, jakby byli na prochach.

– Wiem, co mówię, oni wszyscy mają takie nieobecne spojrzenie, jakby byli na prochach.

 – Zdecyduj się – syczy starsza – depresyjny czy ćpun. Zajmij się naszym nowym pracownikiem, bo pan prezes nie będzie zadowolony.

– Zdecyduj się – syczy starsza – depresyjny, czy ćpun. Rób swoje, bo pan prezes nie będzie zadowolony.

 Pewnie z tego powodu wyłysiał.

A co ma piernik do wiatraka? I kto tak mówi?

 – Ma czy nie ma, nie nasza sprawa, ciesz się, że nam daje pracę.

Mało naturalne i w sumie niepotrzebne. Swoją drogą, te wizje równie dobrze mogą sugerować, że prezes specjalnie produkuje lotofagów, jak że im pomaga z poczucia solidarności.

 Te wizje nie wywoływały żadnych uczuć w Biedrzyńskim.

Szyk, forma dokonana (wizje są jednorazowe): Wizje nie wywołały w Biedrzyńskim żadnych uczuć.

 Rozstanie z partnerką jest nieuniknione, bo nie może jej niczego ofiarować, wprowadzi się do matki. Zwolnienie z pracy też jest kwestią czasu, bo jego umysł nie jest w stanie tworzyć nowych tekstów. Żadne słowa nie są w stanie oddać tego, co stanowi teraz sens jego istnienia, wiec nie napisze już ani jednego zdania.

Tnij: Rozstanie się z Olgą, bo nie może jej już niczego dać. Wprowadzi się do matki. Zwolnienie z pracy to kwestia czasu, bo niczego już nie napisze. Żadne słowa nie są w stanie oddać tego, co stanowi teraz sens jego istnienia.

 Przecież jego życie jest marnością nad marnościami.

Dlaczego? To nijak nie wynika.

 Może, gdyby skończył ze sobą, szybciej osiągnie raj?

Albo: Może, gdyby skończył ze sobą, szybciej osiągnąłby raj? Albo: Może, jeśli skończy ze sobą, szybciej osiągnie raj? Poza tym – primo, nic nie wskazuje na to, że to był faktycznie Absolut i secundo: czwarte – nie zabijaj. To dotyczy także zabijania siebie. Więc – jeżeli to był Absolut – samobójstwo raczej by Daniela od niego oddaliło, niż przybliżyło. Matka odmawia różaniec, czyli jest pobożna, czyli powinna mu takie rzeczy przekazać.

 Samobójstwo to złe wyjście. Nie wolno o tym nawet myśleć. Skąd czerpałby upojenie?

Tak, to zdecydowanie wskazuje na to, że nie mamy do czynienia z prawdziwym Absolutem.

 Bez słowa sięgnął do pawlacza po torbę…

Hmm.

 

Więc tak. To jest notatka. Zdecydowanie notatka, nie wykończone opowiadanie, i nawet nie opowiadanie w stadium "już prawie" (tj. do bety). Całe partie są streszczone, widać, że temat nie został przemyślany, a szkoda, bo pomysł – choć oryginalny nijak nie jest – dałoby się pokazać tak, że czytelnik będzie się bał wstać z krzesełka. Albo tak, że będzie mu żal, że już skończył, jeżeli to wolisz. Pracuj dalej.

 

Ale zanim zaczniesz, ważna sprawa – ambicja nie jest niczym złym. (W granicach rozsądku, oczywiście). To dobrze, że chcesz się podejmować zadań trudnych. Ale są zadania trudne, a są zadania nie do wykonania, na które może się porywać tylko mistrz, a i on zwykle za dobrze zna swoje możliwości, żeby próbować. Do takich zadań należy opisanie ekstazy mistycznej. Akurat Tobie bliżej (na ile mogę to ocenić) do Platona i Jedni, niż do św. Teresy i Boga Jedynego (choć Platon też niekoniecznie by się przyznał do takich skutków emocjonalnych), ale to nie zmienia faktu, że próbujesz opisać nieopisane. Wskakujesz na bardzo wysokiego konia. Czy jesteś pewna, że potrafisz go okiełznać? Bo ja wiem, że nie potrafię, więc nie próbuję. Ale wysokie konie nie są jedynymi wartymi oswajania – ośmielę się zasugerować, że dalej zajadę na moim hobbickim kucyku, niż Ty na swoim pegazie.

 

A skoro chcesz ujeżdżać pegaza, to musisz wiedzieć, że to nie będzie łatwe.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Teraz już naprawdę końcówka (nie wiem, co to się stało…)

 

 Właściwie nie wiadomo co ona robi i jak działa, i czy ma w ogóle coś wspólnego z fantastyką? Może to tylko specyficzne miejsce, które tak oddziałuje na człowieka, że wpływa na jego świadomość?

No, takie rzeczy w naszym świecie raczej nie występują. Myślałam tu o jaskini Platona, chociaż dobra dawka odpowiednich substancji miewa takie efekty. Z drugiej strony, jak je tu podać?

 Jeśli coś jest nam nieznane to próbujemy porównać to do rzeczy zbliżonych.

Tak, ale to też trzeba robić z głową.

 Gdybym zostawiła tylko raj, zabrzmiałoby zbyt religijnie, gdybym zostawił ekstazę, zasugerowałabym, że bohater jest na haju.

Nie. https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/ekstaza;3897109.html :

 ekstaza [gr.], religiozn. stan psychiczny polegający na intensywnym przeżywaniu rzeczywistości transcendentnej, któremu towarzyszy pełne lub częściowe zawieszenie działań władz psychicznych;

To jest dokładnie to, co spotyka Twojego bohatera. Zwłaszcza, że potem zaczyna do niego "coś" przemawiać. To coś nie wygląda mi na Boga, bardzo możliwe, że mamy tu do czynienia z karuzelą demoniczną (co to mówi o bileterze…?), ale chyba się pod Niego podszywa (jak to demon).

 Nova, zastanawiam się, co miałaś zamiar opowiedzieć i nie umiem znaleźć odpowiedzi.

Słuszna uwaga. Bo co się dzieje w tym tekście? Otóż dziennikarz, zaintrygowany czymś niezwykłym, włazi w to niezwykłe z butami i zostaje za to ukarany wypaleniem/traumą/opętaniem/co to tam jest. Na horror – zupełnie wystarczy. Ale coś mi się zdaje, że to nie miał być horror. Więc – co? O czym chciałaś opowiedzieć? Że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? Postacie: Olga, Tymek, szef, Arek – są bardzo jednowymiarowe, mogłoby ich właściwie nie być, a przez to życie, które Daniel traci, goniąc za nieosiągalnym, już od samego początku wydaje się mało wartościowe. Nie żałujemy go. Bileter też nie wydaje się szczególnie diabelski, choć obsługuje diabelski młyn.

 Intryguje mnie właściciel-bileter. Czy też korzysta z karuzeli? Dlaczego to robi? Kim jest?

Właśnie – trudno powiedzieć, bo jego zachowanie wskazuje najwyżej na rezygnację. Czyli – robi to, bo musi. Ale dlaczego musi? Czy dlaczego sądzi, że musi?

 Masz rację, że dziennikarz źle skończył, bo nie słuchał rad, koniecznie chciał wszystko sam.

To jest myśl. Ale czy tekst ją wspiera? Czy ktoś mu w ogóle udzielał rad? Dziewczyna krytykowała, bileter był niezdecydowany… a podzielić się swoim odkryciem może, czemu nie? Przecież żyje, może mówić, ma wolną wolę. Tylko – nie chce. Lotofag.

 A mogę zapytać, dlaczego spośród wszystkich istniejących rodzajów karuzel, diabelski młyn nie powinien zasługiwać na tę nazwę?

W zasadzie karuzela ma raczej pionową oś (diabelski młyn ma poziomą):

https://commons.wikimedia.org/wiki/Carousel?uselang=pl

https://commons.wikimedia.org/wiki/ferris_wheel?uselang=pl

Zdaje się, że nie mamy w polszczyźnie jednego słowa na wszystkie lunaparkowe atrakcje.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka