Dar Ojca, Dar Syna
Syn zabił ojca swego
Boga Jedynego
Rozerwane ciało powierzył Patronom,
wielobarwną krew oddał Ogrodom
Niech będzie chwała wyrodnemu synowi
Niech będzie chwała i cześć Vigalowi
Niezbyt to grzeczne kazać czekać posłańcowi samego Vesira, jednak Apoleo nie miał zamiaru narzekać. Palmiarnia Akrehallu tętniła życiem. Liściaste gobeliny, utkane z bluszczu, prezentowały się wyśmienicie, a pierzaste korony egzotycznych drzew rozpościerały swe kolorowe skrzydła nad jego głową. Mimo otaczającego piękna skupiał się w tej chwili na trzymanej księdze.
Grammatikon Vigalio.
Dla Apolea nie miała praktycznie żadnej wartości, ponieważ był taumaturgiem – przedstawicielem boskiej kasty, wybranej przez Patronów – ożywione fragmenty Zamordowanego Boga. Dla ludzi zaś była szansą na wkroczenie w nową erę po tym, jak odwrócili się od Vigala, gdy ten chciał im pomóc.
Zgrzeszyli, to prawda, mimo to Vigal nie chciał porzucić starowierców. Jako symbol nowego przymierza przygotował dla nich wyjątkowy dar – księgę, która zawierała tajemnice sztuki goecji. Dzięki niej ludzie mogli porzucić Stare Prawa i poczuć moc kryjącą się w wielobarwnej krwi Zamordowanego Boga.
Niestety – po śmierci Boskiego Syna jego potomek, Vesir, zdecydował, że księga nigdy nie trafi do rąk starowierców, pozbawiając ich na zawsze łaski Vigala. Apoleo nie potrafił tego zrozumieć. Każdy Awatar zrodził się przecież ze starowiernej krwi, toteż w podszewce wciąż są ludźmi – razem z wadami, uprzedzeniami i butą, na którą stać ich było na długo przed uzyskaniem boskiej mocy.
Apoleo nie zgadzał się z tą decyzją, ale znał swoje miejsce w szeregu. Nie miał tyle odwagi co Promiteus, który głośno wyrażał swoje niezadowolenie z polityki Vesira, co w najlepszym razie traktowano jako dezynwolturę, w najgorszym zaś jak herezję. Od kiedy jednak Promiteus popadł w niełaskę i utracił Pandorę, zrobił się zimny i potulny jak baranek.
Zresztą – Apolea nie obchodziło, co stanie się z księgą. Przyjął to proste zadanie i pognał do Akrehallu, niewiele się zastanawiając nad tym, czemu Vesir powierza ją Zaiusowi. Najważniejsze, że znów zobaczy się z Utheną, reszta nie miała znaczenia.
– Ktoś tu jest? – zapytał kobiecy, roześmiany głos.
Apoleo milczał, wsłuchując się z w przyjemny, radosny śmiech. Spojrzał przez kurtynę palmowych liści na filigranową postać. Poruszała się lekko, a białe jak śnieg, długie włosy, wirowały w wesołym tańcu, wolne od wszelakich warkoczy, chust czy spinek.
– Wiem, że tak… – zachichotała. – czuję twoje słodkie perfumy, Apoleo.
Gdy wyszedł jej naprzeciw, wpadła mu teatralnie w ramiona i wtuliła głowę w pierś, nieprzerwanie się śmiejąc.
– Kopę lat, Utheno.
Twarz Apoleo rozpromienił uśmiech, ale zgasł natychmiast, gdy podniosła głowę.
– Wciąż trudno jest mi się z tym pogodzić – westchnął zasmucony, widząc bielma w jej oczach. – Straszliwej ceny zażądali twoi Patroni.
Apoleo usiadł, Uthena zaś delikatnie opadła mu na kolana, głaszcząc swoimi aksamitnymi włosami czubek jego nosa.
– Nie przejmuj się – powiedziała, kładąc mu dłonie na twarzy. – Wciąż pamiętam twe kruczoczarne włosy, piękną, niewieścią twarz, twe oczy szare jak skały gór krecich.
– Vesir mówił, że odzyskasz wzrok…
– Odmówiłam.
– Dlaczego? Przecież tyle piękna jest w całym Ogrodzie!
– Jak również krzywdy, której zadość nikt nigdy nie uczynił. Nie chcę już więcej ronić łez pośród pięknych pejzaży, Apoleo. Jestem szczęśliwa, szczególnie gdy jesteś u mego boku. Wierzysz mi?
Ujął delikatnie jej dłonie.
– Wierzę twemu śmiechowi. Póki jesteś radosna i ja zaznaję szczęścia.
Uthena ześlizgnęła się z gracją na ziemię i położyła mu głowę na kolanach.
– Zaśpiewaj mi, Apoleo – poprosiła.
Gdy wzniósł swój melodyjny głos, szklarnię wypełnił aksamitny sopran, który to wznosił się w ptasim vibratto, to opadał w doliny utraconych wspomnień. Słowa pieśni splatały się w intymnym walcu i nawet rzęsisty deszcz, atakujący palmiarnię z furią godną zazdrosnego kochanka, nie był w stanie wywrócić łodzi, którą Uthena płynęła pośród delikatnych nut.
Dar Promiteusa
Wiatr od wielu godzin ciskał zapalczywie deszczem w witraże zdobiące Akrehall. Pałac ten, będący amalgamatem ponurego zamczyska i barokowego sanktuarium, wzniesiony został na zgliszczach zapomnianej już katedry Zamordowanego Boga. Erres, brat gospodarza, stał w holu, obserwując szeroko otwarte wrota. Co jakiś czas noc eksplodowała błękitem, a towarzyszący temu pomruk odbijał się echem od wysokich kolumn i marmurowej podłogi.
– Na wielkiego Vesira, ile jeszcze mam czekać? – rzucił podniecony Erres. – Chcę ją wreszcie zobaczyć.
Służba poruszyła się nagle i otworzyła wrota szerzej. Erres spochmurniał, gdy dostrzegł w ciemności dwa błękitne punkty, ale z przyjemnością wsłuchiwał się w szczęk łańcuchów, które dzwoniły rytmicznie z każdym krokiem stawianym przez gościa.
Do sali wkroczył wysoki mężczyzna o młodzieńczej twarzy. Śmiertelnej powagi nie zmył rzęsisty deszcz, który przykleił miedziane włosy do czoła i policzków. Kongregacki mundur wciąż prezentował się godnie, jakby dając odpór upokarzającej pogodzie. Choć sam mężczyzna przyciągał wzrok neonowym błękitem źrenic, to Erresa interesowało tylko to, co trzymał w wyciągniętej w bok ręce. Trumna, wisząca na łańcuchach napiętych jak liny portowych dźwigarów, trzymała się w powietrzu dzięki boskiej sile Promiteusa.
Zatrzymał się, postawił trumnę i puścił łańcuchy, które łupneły w solidne, drewniane wieko, i ześlizgnęły z łoskotem na posadzkę. Dopiero wtedy oczy taumaturga zgasły, przywracając im barwę szlachetnego mahoniu. Erres podszedł powoli do trumny i przyklęknął. Oblizując spierzchnięte usta, wsunął palce pod wieko i zawył, gdy Promiteus docisnął je z powrotem.
– Należy do Zaiusa.
W oczach Erresa rozgorzał błękitny pożar. Z boską siłą szarpnął w górę i, nieomal przewracając Promiteusa, otworzył wieko na oścież.
– A ja mam sprawdzić, czy nie próbujesz go oszukać! – warknął, łypiąc wściekle na gościa. – Chcesz odzyskać jej oczy, czy może Zaius ma je rozdeptać?
Promiteus zamarł i najwyraźniej nie miał już zamiaru przeszkadzać. Erres spojrzał w dół.
– Witaj, cudowna Pandoro – mruknął podniecony.
Marmurowy posąg, przedstawiający nagą, śpiącą kobietę, sprawił, że serce zabiło mu mocniej. Powiedzieć, że była piękna, to za mało, by oddać urodę zaklętą w kamieniu. Kawałek aksamitnego materiału, który zasłaniał jej oczy, okrasił ją dodatkowo aurą tajemniczości. Erres całą siłą woli powstrzymywał chęć gładzenia jej alabastrowej skóry, ale moc przyciągania okazała się silniejsza. Już sięgał do środka, gdy Promiteus chwycił go za przegub.
– Nie pozwolę, byś ją zhańbił.
Erres wstał gwałtownie i spojrzał w zimne oczy Promiteusa, których blask zdradzał, że ponownie sięgnął po moc Patrona.
– Ty śmiesz mówić mi o hańbie!? – wrzasnął Erres. – Twoja żona zhańbiła nas wszystkich! Zakon! Kongregację! Samego Kanclerza!
– Wiesz równie dobrze, jak ja, że odzyskała honor – bronił się, ale wciąż nie puszczał.
Erres czuł, jak moc Promiteusa topi mu powoli skórę.
– Odzyskała, co? – wysyczał jadowicie Erres, próbując go zdekoncentrować. – Przed czy po tym, jak zerżnąłeś jej tysiąc postaci? – dodał z satysfakcją.
Mina Promiteusa mówiła mu wszystko i deformacja, ku uldze Erresa, zatrzymała się. Nie trwało to jednak długo. Cierpienie wymalowane na twarzy Promiteusa zgasło niemal równie szybko, jak się pojawiło, i znów patrzył na Erresa z góry.
– Masz rację – zaczął powoli. – Mogłem posmakować ciała każdego mężczyzny i kobiety, których odbicie przechowywała w swej pamięci, ale ostatnie dwa tygodnie życia oddawała mi się w jednej, wyjątkowej postaci…
– Nie waż się kończyć tego zdania!
– Każdego wieczoru klękałeś i w znamienity sposób udowodniłeś, że twój gadzi język nie ma sobie równych.
Woal rzeczywistości pękł z sykiem i w dłoni Erresa zmaterializowała się złota glewia, którą natychmiast się zamachnął. Promiteus odskoczył w ostatniej chwili – gdyby nie moc Patrona, ostrze pozbawiłoby go niechybnie głowy. Zyskawszy dystans, Erres rzucił okiem na swój zbliznowaciały nadgarstek z niesmakiem.
– To potwarz! – wrzasnął i skoczył do przodu.
Peleryna zafurkotała donośnie, gdy Erres wyprowadził zamaszysty cios glewią. Wtedy witraż pękł z hukiem, a przez hol pomknął błękitny piorun w towarzystwie rozszalałego deszczu. Grom chłosnął Erresa jak bicz, glewia zawirowała w powietrzu, a Erres przeleciał dobre pięć metrów, nim upadł z łoskotem na ziemię.
– Śmiesz atakować mojego gościa, Erresie?
W głosie Zaiusa Ruthvena wibrował gniew podobny do gasnącego echa gromów. Schodził po szerokich schodach, pokonując każdy stopień z godnością i dostojeństwem, świadczącym o niezwykłym opanowaniu.
– Wybacz, proszę, zachowanie mojego brata – zwrócił się Zaius do gościa. – Czasem nie potrafi nad sobą zapanować.
Promiteus podszedł do stękającego z bólu Erresa i wyciągnął ku niemu pomocną dłoń.
– Nic się nie stało, Awatarze Zaiusie. Uznajmy to za mały, honorowy pojedynek. Co ty na to, Erresie?
Nie miał wyboru. Jeżeli miał wyjść z tego z twarzą, musiał przyjąć pomoc Promiteusa. Gdy w końcu stanął na nogach, spojrzał mu prosto w oczy.
– Nie myśl, że ujdzie ci to na sucho… – mruknął wściekły.
– Powiem ci to samo, co mówiłem za każdym razem, gdy kończyłem w twej parszywej gębie… – zaczął cicho Promiteus. Erres chciał się wyrwać, ale Promiteus nie pozwolił mu tak łatwo uciec. – Będziesz musiał to jakoś przełknąć.
W tamtej chwili Erres obiecał sobie, że Promiteus zginie z jego ręki i nawet Zaius nie stanie mu wtedy na drodze, a martwa Pandora będzie jego.
Na cześć przyszłej małżonki
Sala bankietowa była wypełniona po brzegi. Dworzanie zasiedli przy stołach w kolorowych surdutach i eleganckich sukniach, śmiejąc się z popisów komediantów skaczących po sali. Służba, gotowa w każdej chwili zareagować na choćby najdrobniejszy gest, stała pod ścianami w prostych, pozbawiających jakiejkolwiek tożsamości maskach. Orkiestra, kierowana płynnymi ruchami dyrygenta, zapewniała odpowiedni nastrój cichą melodią.
Na końcu długiej, wspartej jońskimi kolumnami sali, tuż przed potężnym portretem Zaiusa, stał suto zastawiony stół, przed którym aktorzy w maskach odgrywali krótkie sceny, ale choćby odegrali tu najdoskonalszą komedię, Hedeas wciąż miałby ponurą minę. Siedział osowiały, wpatrując się tępo w migoczące płomienie wszechobecnych kandelabrów.
Pochłonięty bezmyślną obserwacją nie zauważył, jak niektóre cienie sprzeciwiają się migotliwemu światłu i odklejają od swych źródeł niby plamy czarnego atramentu. Te zebrały się za krzesłem Hedeasa w tłusty bąbel, ale zamiast pęknąć, nabrał trójkątnych kształtów, z których wyrosły chude, długie palce i przebrzydły ryj ze spiczastym nosem. Z czarnego poncza wyskoczyła jeszcze laska ze srebrną stopką i cylinder, który natychmiast wylądował na niemal łysej głowie.
– Hmmm! Zapowiada się niezły burdel! – powiedziała kreatura, uśmiechając się jak rekin.
– Co go zatrzymuje? – zapytał sucho Hedeas.
– Wzwód waszego brata, a cóż innego? Erres chciał posmakować pieroga Pandory, hehe!
– Przeżył?
– Zajusek trochę go popieścił, ale, hehe, wciąż dycha.
– Zboczenia Erresa stały się integralną częścią naszej rodziny, Dzierżka. Żaden to burdel, tylko kolejne, rodzinne spotkanie.
Dzierżka złamał się w pół i, zasłaniając teatralnie usta, wyszeptał kilka zdań do ucha Hedeasa. Wtedy drzwi do sali bankietowej otworzyły się na oścież i do środka wkroczył Zaius pod ramię ze swoją córką, a zaraz za nim kroczyli goście wraz z podarkami.
Trumna, niesiona przez Promiteusa, przyciągała uwagę tłumnie zgromadzonych gości. Brązooki Awatar postawił ją delikatnie na środku sali i zajął swoje miejsce przy stole, tuż obok Apoleo, którego mina wyrażała więcej, niż tysiąc słów. Chłopak nie wiedział, na co patrzeć – na trumnę, czy na Dzierżkę, który szczerzył w szerokim uśmiechu zwierzęce, żółte zęby.
Zaius zasiadł na pozłacanym fotelu. Uthena usiadła tuż obok znudzonego Hedeasa, a Erres klapnął po prawicy gospodarza, obrażony na cały świat, i przyglądał się od niechcenia bliznom na nadgarstku, których kształt odcisnęła dłoń Promiteusa.
– Cieszę się, że wujek jednak przybył – powiedziała Uthena, znajdując na oślep zimną dłoń Hedeasa.
Znudzone oblicze na chwilę ustąpiło i na twarzy Hedeasa pojawił się cień uśmiechu.
– Tak jak ty nie miałem wyboru – odparł uprzejmie, ale słowa te nie uszły uwadze gospodarza, który spiorunował go wzrokiem. Hedeas jednak nic sobie z tego nie robił. – Niemniej miło jest wreszcie zobaczyć twój uśmiech, łobuziaro – dodał i pstryknął Uthenę w nos, na co zachichotała radośnie.
– A czy są może z tobą Dzierżka i pan Topacz? – zapytała podekscytowana, nadstawiając ucha. Dwa stuknięcia laską w podłogę wystarczyły jej za odpowiedź.
– Ekhm! – odchrząknął Zaius i wstał, uderzając łyżeczką w pusty kieliszek. – Na początek chciałem przeprosić Promiteusa za niefortunny początek mojej gościny. Również ze względu na ten drobny incydent nie zdołałem przywitać należycie posłańca samego Vesira. Wstań, proszę, Apoleo.
Młodzieniec wykonał polecenie i skłonił się lekko.
– Spójrzcie na tego chłopca! Znam go, od kiedy bawił się z Utheną w piaskownicy. Nigdy bym się nie spodziewał, że tak prędko zamieni czerwoną rewerendę na czarną liberię! Rośnie mi tu przyszły doradca samego Kanclerza!
Zaius skinął uprzejmie młodzieńcowi i poklepał się po srebrnych epoletach.
– Mogą być kiedyś twoje! Pracuj mądrze i dzielnie, a z przyjemnością ci je podaruję.
Rozległy się gromkie brawa, którym od niechcenia wtórował Hedeas. Spojrzenie gospodarza przeniosło się na Promiteusa.
– Ah, Promiteus… Historia wzlotu i upadku… – powiedział smutno. – Wstań, proszę.
Apoleo obserwował czujnie Promiteusa, szukając w nim jakichkolwiek oznak emocji, ale nic z tego. Promiteus był pusty – zupełnie jak zakurzone naczynie, które nigdy nie miało doczekać się choćby kropli wody.
– Twa historia to nauczka dla nas wszystkich. Tak jak zawyrokował Vesir, twoja zmarła żona odzyskała honor, sycąc swe ciało wielobarwną krwią. Patron Luster, moi drodzy, sprowadziłby niechybnie szaleństwo na wybrankę Promiteusa, ale wszechwiedzący Optymalikon oszczędził jej parszywego losu i piętna zdrady. Chwała deukowi Zanaisowi, że jego Optymalikony ponownie uratowały Ogród przed upadkiem!
– Chwała! – krzyknęła unisono cała sala.
– Apoleo, podaj mi, proszę, podarek od Vesira.
Apoleo wstał i z namaszczeniem przekazał księgę w ręce Zaiusa.
– Oto Grammatikon Vigalio – powiedział uroczyście Zaius, wznosząc w górę dzieło Vigala. – Księga, którą Pandora miała niechybnie wykraść i podarować ludzkości, wypełniając w ten sposób rzekomy testament Vigala.
Zaius ruszył z księgą przez salę, kierując się wprost do trumny.
– Chcąc ratować swój honor, z pomocą męża oddała swe zuchwałe spojrzenie w ręce Vesira, i postanowiła zakończyć żywot w piękny i godny pochwały sposób. Obróciła się w kamień, przyjmując śmiertelną dawkę wielobarwnej krwi.
Zaius zatrzymał się i położył delikatnie księgę na wieku trumny.
– Przyjmuję wasze dary zaręczynowe, drodzy goście! – powiedział głośno, ale zaraz dodał już bardzo, bardzo cichutko: – Proszę, ty parszywa, zdradziecka szmato.
Apoleo zmarszczył brwi. “Dar zaręczynowy”? Dlaczego Vesir mu nie powiedział? A może powiedział, a on nie słuchał, myśląc nieprzerwanie o Uthenie? Spojrzał na Promiteusa i już miał zadać pytanie, ale ten jakby odczytał jego myśli i odezwał się pierwszy.
– Nie wiedziałeś, co?
– Zaręczyny… Za kogo niby? – zapytał głucho, ale dobrze wiedział, jaka jest odpowiedź.
– A jak myślisz?
Dojmujący żal ścisnął mu żołądek. Jego droga Uthena… Za Vesira? Miał wrażenie, że ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody, ale robił wszystko, by nie zdradzić tego swym zachowaniem.
– Przypieczętowałeś tym samym naszą dżentelmeńską umowę – kontynuował uroczyście Zaius w drodze powrotnej, ale zamiast zasiąść na swoim miejscu, stanął za Promiteusem. – Grzech został zmyty, a winy przebaczone.
Zaius sięgnął pod pelerynę, spod której wyciągnął małą, mosiężną szkatułkę.
– Witaj ponownie wśród braci zakonnej – dodał, podając pudełko Promiteusowi. – Tak jak obiecał Vesir… Zwierciadła jej duszy. Na pamiątkę.
Gromkie brawa znów wypełniły salę. Wszyscy patrzyli na Promiteusa, który zajrzał ostrożnie do szkatułki. Gdy tylko dostrzegł w środku dwa białka jadowcie zielonych oczu, natychmiast ją zamknął.
– Dzierżka – mruknął Hedeas i jak na rozkaz parszywy łeb z cylindrem znalazł się tuż przy jego twarzy. – Zrób nieco zamieszania.
Rekini uśmiech Dzierżki poszerzył się do niepojętych rozmiarów.
– Jak sobie życzysz, mój ty Awatarku…
Dzierżka i pan Topacz
Usłysz Wołanie Patrona Twego
Usłysz go duszą, gdyż Woła niemo
Nadaj mu imię, którego pragnie
choćby było tożsame z diabłem
Apoleo skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Próbował pozbierać rozbiegane myśli, ale oprócz drążącego duszę żalu męczył go fakt, że ta chwila oddechu to ledwie antrakt w całym przedstawieniu. Stał więc w przedsionku pałacowego ogrodu ni to płacząc, ni to powstrzymując gniew. Deszcz ledwie już siąpił, a oddalająca się burza pomrukiwała nieśmiało, błyskając czasem zza majaczącej na horyzoncie Korony Kalcifera.
Myśli przeskakiwały jak w kalejdoskopie. Nie wiedział, co czuć, co robić, jak się zachować i co powiedzieć. Wychowanie w duchu kongrechumenatu kłóciło się z jego wewnętrznym pragnieniem porwania Utheny i ucieczki na dalekie rubieże Ogrodu. Czemu mu nie powiedziała? Nie chciała go ranić? Prawdopodobnie. Czy jednak zasługiwał na to, by dowiedzieć się tego w ten sposób?
Gonitwę myśli przerwał mu lekki, ale wciąż bolesny cios laską.
– Ała! – stęknął i spojrzał w wielkie jak kurze jaja oczy Dzierżki. – Co to ma znaczyć!?
– Co jest młody, będziesz tu stał całą noc i ryczał, wycierając gluty w rękaw?
– Kim… Czym ty w ogóle jesteś?
– Twoim bratem.
– Co?
– Zaraz po twoim tatku, twoją matkę pies wychędożył.
– Jak śmiesz ty…
W ślepym gniewie Apoleo podniósł dłoń, ale wtedy spod poncza kreatury wyskoczyła pokrzywiona graba, która uścisnęła ją serdecznie.
– Dzierżka! Miło mi! Pana Topacza już poznałeś!
– Topacza? – Zapytał Apoleo, czego zaraz pożałował, bo Dzierżka dziobnął go laską, akcentując ten bolesny gest podskakującą wesoło brwią.
– Przestań do cholery! – Złość ta była ledwie iskrą, która zgasła natychmiast, stłumiona przez smutek i żal. – Czego chcesz? – mruknął i usiadł na ławce.
– Doradzić i ból złagodzić… – Dzierżka podniósł cylinder, pod którym skrywał nie tylko pojedyncze, przypominające pajęczynę włosy, ale również butelkę wina. – To co? Po maluchu?
Nim Apoleo zdążył zaprotestować, Dzierżka złapał za butelkę i wyrwał korek zębami, wziął kilka zachłannych łyków, po czym wcisnął butelkę do rąk Apoleo, który nie miał pojęcia, czy spływająca po szyjce kropla to wino, czy może ślina tego stwora.
– To wino to podarek z okazji… – zaczął Dzierżka, ale nie musiał go już bardziej zachęcać.
Z obrzydzeniem, ale również niezwykłą zawziętością, Awatar pochłonął niemal połowę zawartości w ciągu kilku sekund. Dzierżka zaśmiał się, kręcąc wesołe młynki panem Topaczem.
– Widziałem, jak patrzysz na to jędrne ciałko, uuuh! Nawet mnie świerzbi mój paluch-grzebaluch, żeby…
– Uważaj, co mówisz, parszywa gnido… – ostrzegł chłopak, wycierając brodę rękawem.
– Mi scusi, efendi. Skoroś jednak taki skory o cnotę panienki walczyć, to zdradzę ci pewien sekret. Widzisz… Cała ta Kongregacja cofnęła nas do średniowiecza, ale ma to swoje plusy. Masz prawo zawalczyć o rękę swojej lubej…
– Co? Ja? Mam wyzwać… Vesira? Oszalałeś?
– Już dawno! Ale, ale! Zajusik nie pozwoli, by Vesirek kiedykolwiek się o tym dowiedział. Wyznaczy czempiona w imieniu Kanclerza tu i teraz, byleby szybko skończyć z tą farsą.
– Dobrze powiedziane. Farsa istotnie by to była. A nawet jeżeli… To nie mam szans. Moim Patronem jest sztuka, nie miecz. Zginę niechybnie…
– Wziąć i zdechnąć każdy umie! Sztuką właśnie jest ujść z życiem!
– Poddając się i hańbiąc…
– Szanowny nie czyta między wierszami, co? Honor ważniejszy od córuchny? Twoja sprawa! Ale możesz też zagrać wszystkim na nosie… Zrób coś zuchwałego, ale mądrego, albo wal konia, śniąc o tym, jak ci Vesir wybrankę chędoży.
Apoleo zerwał się z miejsca.
– Zejdź mi oczu – warknął. – I nie myśl, że Hedeas nie dowie się o tej rozmowie.
Dzierżka wstał i w dwóch susach oddalił się niemal pod same drzwi.
– Komu w drogę, temu onuce się pocą! – krzyknął i wykonał zadziwiająco zgrabny piruet, trzymając cylinder między spróchniałymi paznokciami – Ciao!
Dzierżka nie otworzył drzwi, tylko wślizgnął się w szparę między framugą a skrzydłem, jakby był zrobiony z papieru.
Apoleo zastanawiał się przez chwilę, co było w tym cholernym winie.
Panoptikum
Apoleo przemierzał zawiłe korytarze pałacu Akrehallskiego, próbując wywietrzyć tę halucynogenną truciznę z organizmu. Nie mógł nacieszyć oczu gotycką architekturą, wszechobecnymi gobelinami i cudownie wzorzystymi dywanami. Nie mógł, bo cały czas kwestionował całą swoją karierę i światopogląd, i to z powodu uczucia żywionego wobec kobiety. Kongrechumenat wyraźnie przed tym ostrzegał, ale teraz, gdy przyszło mu się z tym zmierzyć, nie miał pojęcia, co ma teraz zrobić.
Wałęsając się tak bez celu, odkrył w pewnym momencie, że zupełnie się zgubił. Martwiąc się, że nadużyje gościny gospodarza, zaczął szybko szukać drogi powrotnej. Zatrzymał się dopiero gdy usłyszał dwa głosy, z czego jeden znał bardzo dobrze, bo należał do Zaiusa. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien tego robić, ale, wciąż zamroczony tajemniczym winem, nie zastanawiał się długo. Wezwał moc Patrona, która wyostrzyła mu zmysły do stopnia, w którym Zaius mógł równie dobrze stać tuż obok.
– …Oczy Pandory były jej szansą na odzyskanie wzroku, ale odmówiła, bo czuła się z tym źle. Źle! Rozumiesz?
– Uthena ma miękkie serce.
– Nawet zbyt miękkie. Może ciało ma kobiety, ale umysł naiwnego dziecka.
– Jej wybór.
Apoleo w końcu skojarzył ten znudzony głos z twarzą Hedeasa. Zbliżył się do otwartych drzwi, wcisnął w niewielki cień i zerknął do środka.
W okrągłej sali mieściła się, jak mu się z początku wydawało, biblioteka, ale już drugi rzut oka zdradził, że było to coś więcej. Regały tworzyły pierścieniowy układ, pozostawiając środek sali niemalże pusty – niemalże, gdyż w świetle rzucanym przez oszklony okulus leżała dobrze znana mu trumna. Książka z wieka gdzieś zniknęła, tak jak łańcuchy, które służyły do transportu. Im dłużej patrzył na salę, tym więcej dostrzegał gablot i jasno oświetlonych witryn. Apoleo szybko zrozumiał, że patrzy na panoptikum Akrehalskie – swoisty grobowiec dla rzeczy, które nie mogą już nigdy ujrzeć światła dziennego.
Zaius i Hedeas stali przy jednym z regałów, żywo dyskutując – to znaczy Zaius był dość ekspresyjny w gestykulacji, za to monotonny głos Hedeasa komplementował mowę ciała – a raczej jej zupełny brak.
– Na szczęście otrzymałem w zamian coś o wiele bardziej cennego. Pandora stała się częścią mojej kolekcji i Patron Luster na nikogo już nie sprowadzi swego szaleństwa.
Hedeas rozejrzał się po sali, w której Zaius skywał jedne z najcenniejszych tajemnic Kongregacji.
– Jeżeli mam być szczery, to powinieneś lepiej strzec tego panoptikum. Urosło do pokaźnych rozmiarów, a nigdzie nie ma ani jednego strażnika.
– Nie potrzebuję straży. Wszystkich mieszkańców prefektury wiąże przysięga, która porazi ich życia, jeżeli tylko postawią tu swoją stopę.
– Promiteus nie składał przysięgi twemu Patronowi.
– Tak… Ale po śmierci Pandory to wrak człowieka. Nie jestem jednak naiwny jak moja córka. Erres ma na niego oko.
– A Apoleo?
Zaius parsknął donośnie.
– Ten wymoczek? On bałby się wynieść pałacowy kurz na podeszwie butów, a co dopiero położyć swe babskie ręce na mojej kolekcji. Możesz zapewnić Versebitera, że tajemnice Kongregacji są u mnie bezpieczne. Ale chyba nie o tym chciałeś rozmawiać.
– Wspomniałeś o tym przeklętym projekcie Zanaisa, więc nie mogłem nie skorzystać z okazji, by poruszyć ten temat.
– Jakiej okazji?
– Chwalisz te proroctwa, póki ci sprzyjają, ale inaczej będziesz śpiewał, gdy to tobie przyjdzie zapłacić cenę za ich przewidywania. Wiesz równie dobrze, jak ja, że Pandora umarła za grzechy, których wcale popełnić nie musiała.
– Optymalikony nie kłamią, bracie.
– Doprawdy? Więc kogo niby zdradziła Pandora?
– Miała zamiar…
– No właśnie. “Miała zamiar”. – przerwał mu Hedeas. – Opiłeś się władzą, którą daje ci Vesir, ale wytrzeźwiej w końcu i spójrz prawdzie w oczy. Gdy tylko krzywo na niego spojrzysz, on też powie, że “miałeś zamiar”.
– To, że jesteś namiestnikiem jego syna, nie daje ci prawa…
– A to, że jestem twoim bratem? Czy za szczerość też coś na mnie znajdziesz w tym parszywym Optymalikonie? Tam są wyroki na nas wszystkich, nie miej co do tego żadnych złudzeń.
– Bluźnisz! Jesteś moim bratem, ale są granice!
– Ty mi mówisz o granicach? Ty, który kupczysz ciałem własnej córki?
W pokoju huknęło i błysnęło tak gwałtownie, że Apoleo skulił się z bólu, który przewiercił się boleśnie przez jego wyostrzone zmysły. Gdy się otrząsnął, zobaczył, jak dzikie iskry przeskakują po wycelowanej w Hedeasa dłoni. Dywan pod jego nogami tlił się lekko, a półkę z książkami osmalił zygzakowaty, fraktalny wzór.
Na drodze piorunującego zaklęcia Zaiusa stanął mu nie kto inny, jak Dzierżka, który kopcił się jak stary komin, wymachując radośnie panem Topaczem. Przerażony Zaius padł na kolana i skłonił się nisko.
– Klnę się na imię Vigala, że nie chciałem podnieść na ciebie ręki! – mówił panicznie szybko. – Błagam, wybacz mi ty, któryś zyskał imię…
Dzierżka nie odezwał się nawet słowem. Podrzucił pana Topacza wysoko w górę, oklapł jak dziurawy materac i zamienił się w dymiącą plamę, która czmychnęła gdzieś pomiędzy regały. Hedeas pochwycił spadającą laskę i podparł się na niej, wyraźnie zrezygnowany. Zaius wstał, spoglądając wystraszony w ciemne zakątki, po czym spojrzał na brata ze skruszoną miną.
– Nie chciałem rozgniewać twojego Patrona, bracie. Wybacz mi również moje zachowanie.
– Chciałem dać ci szansę, bracie. Naprawdę. Widać jednak, że niczego się nie nauczyłeś i władza zupełnie cię zaślepiła.
– Szansę? O czym ty mówisz?
– To już bez znaczenia. A teraz wybacz, idę się napić.
Hedeas zatrzymał się w pół obrotu na pięcie, pomachał laską, jakby sobie o czymś przypomniał, i ponownie spojrzał na Zaiusa.
– Aha… I uważaj trochę – powiedział nad wyraz głośno ostrzegawczym tonem, wskazując jednocześnie przypalony regał. – Prawie zniszczyłeś Grammatikon Vigalio.
Dopiero wtedy skierował się do wyjścia. Apolea, na szczęście, już tam nie było.
Hedeas
Wymoczek. Słowo to rezonowało mu w głowie jak zacięta płyta i powoli docierało do niego, jak fałszywy jest człowiek, który przed niecałą godziną mówił, że odda mu swe srebrne epolety. Domino myśli zaczęło trącać kolejne wspomnienia, które sypały się jak domek z kart, ukazując w pełnej krasie obłudę Kongregacji i jego własną naiwność.
Gdy wrócił do sali bankietowej, grzecznie wywinął się z kilku konwersacji i prób porwania do tańca. Przy stole gospodarza zasiadał jedynie Hedeas, który rzucił mu ciekawskie spojrzenie. Apoleo miał ochotę upić się w trupa, ale gdy Hedeas potrząsnął pytająco butelką, pokręcił głową – musiał w końcu zacząć myśleć trzeźwo, i nawet bez wina było to cholernie trudne.
– Próżno uciec, próżno się przed miłością schronić, bo jako lotny nie ma pieszego dogonić?
Apoleo uśmiechnął się mimowolnie.
– W punkt, szanowny Awatarze.
– Mówmy sobie po imieniu, hm? – powiedział i, pomagając sobie laską Dzierżki, podsunął mu kielich.
Apoleo, po krótkim wahaniu, stuknął się z Hedeasem, ale tylko zamoczył usta w winie.
– Jak ci się podobała moja rozmowa z bratem? – zapytał Hedeas jakby od niechcenia.
Apoleo zaskoczony był swoją własną reakcją. Normalnie byłby w tej chwili przerażony, ale właśnie odkrył, że nie ma się już czego bać. Cały ten strach i posłuszeństwo brały się z wiary w kongrechumenat, który z minuty na minutę umierał w jego sercu. Zamiast więc panikować, uśmiechnął się smutno – jak skazaniec pogodzony ze swym losem.
– Przed tobą nic się nie ukryje, co?
– Nie jestem ślepy, w przeciwieństwie do Zaiusa. Ale dość o nim. Dzierżka wspominał, że chciałeś na niego naskarżyć.
W głowie Apoleo przeskoczył obraz padającego na kolana Zaiusa. Dzierżka. Ten, który zyskał imię. Patron w ludzkiej postaci…
– Nie tak sobie wyobrażałem te boskie istoty.
– Ale?
– Ale on chyba… Starał się mi pomóc. W okrutny sposób, to prawda, ale szczerze. To teraz dość rzadkie zjawisko i zaczynam sobie je bardzo cenić.
– Jesteś niezwykle mądry, Apoleo, ale czy wystarczająco?
– O co ci chodzi?
– Powiedziałeś jej to? Że ją kochasz?
– Dzierżka ci o wszystkim powiedział?
– Mówiłem ci… Nie jestem ślepy, ale rozumiem cię, chłopcze, naprawdę. Wyznać miłość to nie sztuka. Sztuką właśnie jest…
– Ujść z życiem… – mruknął Apoleo i zaśmiał się smutno.
– Hm?
– Dzierżka mi to powiedział. Sztuką jest ujść z życiem, robiąc coś zuchwałego, ale mądrego.
– Dzierżka, jak chce, brzmi jak wujek dobra rada.
– Czemu jednak uciekać przed śmiercią? To wolność od bólu, z którym nie chcę żyć.
– Śmierć jest przereklamowana. Uwierz, wiem coś o tym.
– Ale ten ból… On jest nie do zniesienia.
– No, no, tylko mi się tu nie rozklejaj. Wy, poeci, lubicie się strasznie umartwiać. Wasza empatyczna dusza sprawia, że czasem jesteście żałośni, ale jest w niej moc. Weź przykład z Promiteusa i zamień słabość w siłę.
Apoleo spojrzał w tańczący walca tłum. Pośród kolorowych strojów dworzan czarne mundury Kongregacji wyróżniały się jak lisy w kurniku. Erres kręcił się niezgorzej ze swoją panną, ale jego wzrok co rusz uciekał na tańczącą obok parę. Uthena najwyraźniej dobrze się bawiła, tańcząc w objęciach Promiteusa, on sam zaś mógłby konkurować z żoną o to, które z nich ma w tej chwili bardziej kamienny wyraz twarzy.
– To człowiek, który nigdy nie da za wygraną – kontynuował Hedeas.
– Mówisz o tym samym Promiteusie, który podarował Zaiusowi swoją martwą żonę? – upewnił się szyderczo Apoleo.
Hedeas przewrócił oczami.
– Sami ślepcy dookoła… Naprawdę wierzysz, że Promiteusa tak łatwo złamać? Optymalikon zniszczył mu życie, ale dziś jest tutaj, bo…?
– Zrobił coś zuchwałego, ale mądrego…
Do Apolea powoli docierało, że nie wszystko jest takie oczywiste, jak do tej pory sądził. Słowa Dzierżki najwyraźniej nie miały konkretnego adresata i Apoleo zrozumiał nagle, że jedynym, co odróżnia go od Promiteusa, to rozdział historii, w którym się znajdowali.
– Promiteus podjął decyzję, ale nie zrobił tego sam – ciągnął Hedeas. – Nie da się zatańczyć tanga bez partnerki. Nie popełniaj błędów mojej młodości i nie zakładaj, że tylko ty masz tu coś do powiedzenia.
– Błędów młodości?
– Gdy czegoś chciałem, Apoleo, po prostu to brałem. Mój brat od zawsze sięgał po władzę, ja zaś sięgałem pod bluzki kobiet, które tego nie chciały. Porywałem je, zmuszałem do małżeństwa i… Do gorszych rzeczy. Każda z nich wolała odebrać sobie życie, niż codziennie widywać mnie na pałacowych korytarzach. Za późno zrozumiałem, że skonały wolne pod gołym niebem, podczas gdy ja żyłem w pozłacanej trumnie.
Słowa Hedeasa kryły coś więcej niż metaforę. Podkrążone oczy, blada skóra, sine usta – nic nie krzyczało bardziej, że umarł w środku już dawno, ale jakiś zły duch nie pozwalał mu opuścić tego świata…
Duch, który zyskał imię.
Dzierżka.
Patron.
Demon.
Apoleo dostrzegł w słowach Hedeasa iskrę mądrości. Egoistycznie założył, że Uthena chce tego samego, co on. Śmiał decydować za nią dokładnie tak, jak robił to jej ojciec.
– Nie pozwolę, by moje żądze sprawiły jej ból – odezwał się w końcu. – Choć Zaius odbiera jej wolność, ja tego nigdy nie zrobię, choćbym miał cierpieć po tysiąckroć większe katusze. Nie skrzywdzę twojej bratanicy, Hedeasie, a twój parszywy los nigdy nie stanie się moim udziałem.
Hedeas pokłonił się lekko, nie kryjąc zadowolenia.
– I tego ci życzę, młody Awatarze.
Ostatni taniec
Promiteus od samego początku podejrzewał, że ktoś mu pomaga. Co więcej – seria sprzyjających zbiegów okoliczności nie mogła mieć jednego architekta i w głębi duszy wierzył, że jednym z nich była Uthena. To, że była wyjątkowa, wiedział już każdy. Awatarowi, niby żona, pisany jest jeden Patron, a ona odpowiedziała na Wołanie wielu z nich. Czy to ich natłok tak ogłupiał dziewczynę, czy też był to rodzaj błogosławieństwa, nie potrafił stwierdzić.
Dla niego oznaczało to jedną z dwóch rzeczy – albo tańczył w tej chwili z niepełnosprawną, skrzywdzoną przez własnego ojca dziewczyną, albo z najprawdziwszą boginią, która trzymała nad nim swą pieczę. Jej imię towarzyszyło mu, od kiedy tylko Optymalikon wskazał Pandorę jako zdrajcę, a zuchwały plan, jakiego się podjął, nie miał prawa się udać… A jednak był tu dziś, odzyskał oczy Pandory, i niewiele dzieliło go od Grammatikonu.
Im dłużej jednak przebywał z Utheną, tym trudniej było mu uwierzyć, że bierze w tym czynny udział. Zachowywała się momentami jak dziecko i podczas gdy on starał się zachować powagę, Uthena wyrażała swą beztroską radość w swobodnym tańcu. Wszyscy dookoła zachowywali się jak klocki drewna wirujące w przeręblu, Uthena zaś wyginała się jak kwiat na wietrze i chichotała radośnie, gubiąc co rusz kroki. Promiteus przysiągłby, że robiła to specjalnie, byle wprowadzić go w zakłopotanie, ale nawet jeżeli tak było to cóż – nie miał nic przeciwko.
– Jesteś wspaniałym tancerzem, Promiteusie – stwierdziła.
– Ty za to jesteś fatalna – odparł ciepło.
Uthena wybuchła śmiechem, ale nie przerwało to ich radosnych pląsów. Promiteus zaczął nawet przejmować inicjatywę i niby przypadkiem trącił Erresa, który łypnął na niego wściekle.
– Czy mogę mieć do ciebie prośbę? – zapytała nieśmiało.
– Dla ciebie wszystko, Utheno.
Promiteus poczuł, że dziewczyna wciska mu coś w dłoń.
– Co to?
– Klucz do mojej sypialni.
Promiteus zatrzymał się gwałtownie, powodując niewielki karambol, ale zaraz Uthena pociągnęła go dalej za sobą.
– Masz kosmate myśli? – zaśmiała się.
– Wybacz, nie chciałem…
– W mojej sypialni jest suknia – podjęła nagle poważnym tonem. – taka sama, jaką mam teraz na sobie. Gdy nadarzy się okazja, weź ją, proszę.
– Jaka okazja?
Uthena spojrzała Promiteusowi prosto w oczy, ale, zamiast bielma, spoglądały na niego dwa błękitne spodki, żarzące się jak mistyczny ogień. To już nie była tylko Uthena – towarzyszył jej teraz Patron… A nawet cały Panteon.
– Okazja, na którą czekasz. Pomóż mi, gdy on pomoże tobie. Dziś chłopiec stanie się mężczyzną, a dziewczyna kobietą. To przymierze przeżyje mojego ojca i będzie stanowić fundament lepszej przyszłości. Nie zawiedź mnie, Promiteusie.
Jej oczy zgasły, muzyka skończyła się, więc panowie pokłonili się damom. W tym dżentelmeńskim geście Promiteus przemycił niestosowne, krótkie parsknięcie.
– Nie zawiodę – rzekł, pozwalając sobie na pierwszy tego wieczoru uśmiech.
Skradzione serce
Powrót Zaiusa zapowiedział kolejną fazę uroczystości. Mistrz ceremoniału klasnął w ustalonym rytmie i służący zabrali się do roboty. Nim Zaius zasiadł ponownie na tronie, dworzanie ustawili się w pokaźną kolejkę. Rozpoczął się teatrzyk, podczas którego mieszkańcy prefektury składali swe prośby na ręce Zaiusa. Każda zaczynała się dokładnie tą samą, przydługą formułką.
– Wybacz, szanowny mystagogu, ale mam zuchwałą prośbę, której, mam nadzieję, nie odmówisz… Błagam, abyś nigdy nas nie opuszczał i po wieki sprawował nad nami swą pieczę!
– … Strzeż nas przed upadłą cywilizacją.
– … Dawaj nam siłę i służ dobrą radą.
– … Bądź naszym pasterzem i ostoją.
Gdy kolejka delegatów wreszcie opustoszała, Zaius chciał dać znak, aby przejść do kolejnej części, ale właśnie wtedy wstał Promiteus.
– Wybacz, szanowny mystagogu, ale mam zuchwałą prośbę, której, mam nadzieję, nie odmówisz.
– Oh! – Zaius był w wyśmienitym humorze, więc wstał i klasnął radośnie. – Oczywiście, mój drogi!
– Chciałbym zwiedzić pałacową palmiarnię. Księżyc jest teraz w pełni, chmury ustąpiły, taka okazja nie zdarza się często.
– Ależ oczywiście, Awatarze Promiteusie! Naciesz swe oczy kunsztem mistrzów ogrodnictwa.
Promiteus wstał i skłonił się lekko. Apoleo dostrzegł, jak Zaius łypie na Erresa rozkazująco. Ten niechętnie zaczął się zbierać, co ewidentnie nie cieszyło Promiteusa.
– Idź – mruknął Apoleo. – Zajmę go.
Promiteus, choć zaskoczony, nie tracił czasu. Skinął porozumiewawczo i ruszył w stronę nawy bocznej, a Apoleo wstał powoli.
– Wybacz, szanowny mystagogu, ale mam zuchwałą prośbę, której, mam nadzieję, nie odmówisz.
– Apoleo, mój chłopcze! Mów, nie krępuj się.
– Chciałbym prosić o rękę twojej córki.
Zapadła absolutna cisza, która zdawała się przeciągać w nieskończoność. Zaius jakby niczego nie rozumiał. Przesłyszał się? Tak, zdecydowanie się przesłyszał. Patrzył na Apoleo pytająco i w końcu odchrząknął nerwowo.
– Przepraszam… Możesz powtórzyć?
– Chciałbym prosić o rękę twojej córki.
Zaius spojrzał po braciach. Erres wyglądał na równie zdezorientowanego, co on, Hedeas zaś podziwiał obojętnie swoje ulubione kandelabry. W końcu Zaius spojrzał na Uthenę, która, choć zaniepokojona, zaczęła się uśmiechać.
– Chyba… Chyba sobie żartujesz. Wiesz doskonale…
– Mam do tego prawo, mystagogu Zaiusie. Jestem gotów wyjechać do stolicy i zmierzyć się z czempionem samego…
– Nie będzie takiej potrzeby! – zagrzmiał Zaius.
Dworzanie odruchowo skulili się, krzyk przerażenia wyrwał się z kilku gardeł, aż wreszcie zapanowała pełna napięcia cisza. Zaius dyszał wściekle, raz po raz zaciskając pięści i gromił swym spojrzeniem niewzruszonego Apolea.
– Nie będziemy zaprzątać głowy Kanclerza twoją szaloną fanaberią.
Zaius klasnął w dłonie z impetem, aż zadrżały wysokie witraże Akrehallu. Mistrz ceremonii, zlany zimnym potem, zaczął wykrzykiwać jakieś polecenia, rozganiając towarzystwo ze środka parkietu, gdzie utworzyła się niewielka arena.
Zaius tymczasem nachylił się do Erresa i położył mu dłoń na ramieniu.
– Zabijesz go – wycedził przez zęby. – Ale zanim to zrobisz, masz go ośmieszyć. Okraść z resztek honoru. Rozumiesz?
Erres spojrzał na Zaiusa jak na szaleńca, co niedalekie było od prawdy. W oczach gospodarza furia walczyła zaciekle z obłędem o panowanie nad tronem rozumu.
– Chyba żartujesz? – parsknął. – Chcesz użyć młota do zabicia tego nędznego robaka? Żaden to zaszczyt, wezwij, proszę, nadwornego klauna i niech on się z nim rozprawi.
– Chyba nie zdajesz sobie sprawy, Erresie, co mówisz. Miałbym na czempiona Vesira wyznaczyć jakiegoś wymoczka? Chcesz, żebym stracił i honor, i głowę? – Zaius nagle złagodniał i zaczął sączyć bratu truciznę do ucha. – Zrób to, Erresie, a wtedy pozwolę ci pokręcić się po panoptikum tak długo, jak tylko zechcesz.
Erres oblizał się obleśnie i wycelował swe spragnione spojrzenie w ścianę, za którą, oczami wyobraźni, widział miękko wyściełaną trumnę i kamienne ciało Pandory.
– W porządku, braciszku. Zrobię to. Dla ciebie.
– Tak. Dla mnie… – mruknął zniesmaczony Zaius i wyprostował się, natychmiast skupiając na sobie uwagę zgromadzonych.
– W imieniu Wielkiego Kanclerza przyjmuję to wyzwanie. Czempionem mianuję Erresa Ruthvena, naczelnego septona armii wschodu i Awatara Wojny. Niech będzie chwała zwycięstwa, honor w śmierci i hańba w kapitulacji!
Z cienia za krzesłem Hedeasa wyskoczył radośnie Dzierżka, który przytulił się do tylnej części oparcia.
– Grande finale, ha?
– Blisko, ale to jeszcze nie koniec.
Tłum przepuścił Apolea, tworząc korytarz pachnący pogardą. Nie to, że go nienawidzili – nie obchodziło ich zupełnie rzucone wyzwanie – po prostu nie mogli znieść widoku człowieka, który zmusił Zaiusa do podniesienia głosu.
Erres prezentował nieco inną postawę – lekceważącą i bliską znudzenia. Niemal od niechcenia wezwał swoją złotą glewię, która pojawiła się w akompaniamencie skromnego syku.
– Umieranie jest straszne tylko wtedy, kiedy trwa długo, i jest tak bolesne, że upokarza człowieka – zacytował z pamięci Erres, zdejmując pelerynę i rzucając ją jakieś dworzance. – To tak, żebyś wiedział, co cię czeka.
Apoleo nie odpowiedział – zamiast tego zamknął oczy i zagwizdał cichutko. Powietrze wypełniło się zapachem ozonu i w dłoni młodzieńca, niby drzewko z trzymanego nasiona, zaczęła wyrastać złota lira.
– Zaraz… – Erres parsknął i rozejrzał się po widowni. – Ty… Będziesz grał? Teraz?
Erres wybuchł śmiechem, czemu zawtórował dwór Zaiusa.
– No dobrze! Chcesz zagrać coś przed śmiercią, proszę bardzo! – szydził rozbawiony Erres. – Zdradzisz nam łaskawie tytuł tegoż marszu pogrzebowego? – zapytał pogardliwie, z trudem przekrzykując roześmianą tłuszczę.
– Nomenque tuum, Uthena.
Awatar przejechał delikatnie palcami po strunach złotej liry. Ten krótki akord powstrzymał część śmiechów, a po krótkiej pauzie, gdy znów zagrał na strunach, uciszył wszystkich na dobre. Apoleo ponowił nieśpiesznie akord, potem znowu, i jeszcze raz, za każdym razem ostrożnie podróżując po doryckiej skali. W końcu oddał się w ręce Patrona, który natchnął go całą swoją mocą. Ta chwila jedności – boskiej duszy i śmiertelnego ciała – była wyzwalającym uczuciem.
W końcu do melodii dołączył boski sopran. Żadnych słów. Niezwykła, melancholijna pieśń, zbudowana na pojedynczej, wibrującej samogłosce, wzniosła się w górę kolumn i zawisła pod sufitem, tworząc tęskne echo. Hedeas spojrzał na stół. Kieliszki drgały coraz bardziej i bardziej, aż nagle jeden z nich pękł.
– Szuka – mruknął.
– I znajdzie – odparł Dzierżka.
Erres poczuł, jak jego złota glewia rezonuje w rytmicznych impulsach niosącej się pieśni. Wtedy dopiero Apoleo otworzył oczy, ukazując neonowy błękit źrenic, uwalniając jednocześnie echo z okowów swojego głosu. Niewidzialny chór wsparł go tenorem i altem, uzupełniając utwór sakralnym brzmieniem. Pogarda w tłumie zgasła zupełnie. Na twarzach dworzan malowały się teraz emocje będące odbiciem czułej pieśni.
Zaius krzyknął coś wściekle do Erresa, ale żaden dźwięk nie opuścił jego ust. Krzyczał niemo, walił w stół, ale w powietrzu słychać było jedynie sakralną arię Apolea. Uthena, wsłuchana całą sobą w pieśń, wstała i podniosła dłoń, którą Dzierżka natychmiast ujął. Z jego pomocą udała się ostrożnie w tłum, który, jak zahipnotyzowany, usuwał się jej z drogi zupełnie instynktownie.
Erres oprzytomniał dopiero gdy poczuł, jak łza spływa mu po policzku. Płakał? Ten… Ten laluś sprawił, że uronił łzę? Zagotował się cały i ruszył do przodu.
Wtedy dopiero zrozumiał, co się dzieje.
Podłoga zdawała się uciekać mu spod nóg. Łza spadła na parkiet i rozbryzła się, tworząc ciemną plamę. Krew. Kolejne krople znaczyły pijacki krok Erresa, który czuł się coraz gorzej. W pewnym momencie jakiś wysoki ton rozerwał mu bębenek w prawym uchu, przez co niemal zwalił się na ziemię. Krew leciała z nosa, żołądek zaczął wywijać fikołki, a glewia, zamiast chlastać Apolea na kawałki, służyła mu teraz za pana Topacza – i tylko dzięki niej wciąż jeszcze stał na rozchwianych nogach. Za późno zrozumiał, że Apoleo atakował, i to od samego początku.
W końcu upadł na ziemię przed Apoleo, a glewia bezgłośnie upadła na parkiet. Drżącą ręką zaczął wspinać się po śpiewającym chłopcu, próbował nawet przerwać tę przeklętą grę na lirze, zamiast tego jednak ześlizgnął się ponownie w dół. Apoleo patrzył na niego z góry, gdy kończył swoją pieśń. Błękitne pierścienie zgasły i nastała zupełna cisza.
– Poddaję się – powiedział Apoleo.
Erres zwymiotował, gdy chłopak odwrócił się i ruszył w tłum, gdzie czekała na niego Uthena. To, co stało się po chwili, zmroziło krew w żyłach Zaiusa.
Ludzie zaczęli bić brawa. Apoleo skradł całe przedstawienie, a zwycięzca, leżący we własnych wymiocinach, został zupełnie zignorowany.
– Ukryj nas… – powiedziała cicho Uthena, a Dzierżka wyskoczył zaraz w przód i natychmiast skupił na sobie całą uwagę swoją dziką pantomimą.
– Hoho! Jeżeli wam życie miłe, to przestańcie klaskać hańbie, i zajmijcie się naszym wspaniałym zwycięzcą!
By dać przykład, doskoczył w trymiga do Erresa i pomógł mu zebrać się na nogi, podnosząc go jak kota za kark, i sprzedając mu kilka solidnych liści.
– No dalej, Erektusie, wygrałeś! Pij wino i ruchaj dzierlatki, na pewno jakaś chętna desperatka się znajdzie! Brawo! Brawo!
Ludzie – bardzo niechętnie – zaczęli klaskać, ale jakoś brakowało tym owacjom szczerego ducha.
Uthena i Apoleo, dzięki występom Dzierżki, stali się praktycznie niewidzialni. Białowłosa ciągnęła go przez tłum za sobą i właśnie wtedy Apoleo dostrzegł coś dziwnego. Sukienka, identyczna z tą Utheny, mignęła mu w tłumie. Powiódł za nią wzrokiem – właścicielka miała krótkie, ciemne włosy, i była zdecydowanie za wysoka na tę suknię.
Gdy podchwycił jej spojrzenie, dostrzegł jadowicie zielone oczy. Ilekroć jednak mrugnął, coś się zmieniało. Włosy, jakby maźnięte pędzlem niewidzialnego malarza, zmieniły kolor na biały, a oczy zaszły szronem i zbladły momentalnie. Przez chwilę nie mógł w to uwierzyć – patrzył na Uthenę, która puściła mu oczko i zniknęła w tłumie.
Zaius tymczasem usiadł z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Nie rozumiał, jak mógł do tego dopuścić. Nie docenił młokosa, którego w tej chwili szczerze nienawidził.
Hańba?
Na pewno nie dla Apolea.
– Na wielkiego Vesira, to niemożliwe…
Hedeas parsknął pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Mogłeś sprzedać jej ciało Vesirowi, ale to Apoleo skradł jej serce.
Dzierżka pojawił się znikąd za plecami Zaiusa i zachichotał obłąkańczo.
– Hihi! Serce sercem, drogi Zajusku! Na twoim miejscu martwiłbym się jednak inną kradzieżą… Bo prócz serca można skraść jej również coś, co już nie ujdzie uwadze Vesirka.
Zaius zbladł do stopnia, w którym trudno było odróżnić go od Hedeasa.
– Uthena… – mruknął i zaraz zerwał się z miejsca. – Gdzie jest moja córka!?
– Tu jestem, tatku.
Uthena pojawiła się tuż obok Zaiusa zupełnie znienacka, uśmiechając się radośnie.
– Na wielkiego Vesira, już się martwiłem…
– Czym, tatku? – zapytała, sprawdzając rękoma przestrzeń przed sobą. Hedeas ujął jej dłoń i pomógł usiąść na swoim miejscu.
– Już niczym kochanie, już niczym – odparł z ulgą Zaius, wstał i klasnął głośno. – Drodzy goście, cóż to było za przedstawienie! – grzmiał niby radośnie, dając dyskretne znaki mistrzowi ceremonii, aby jak najszybciej przeszedł do kulminacyjnego punktu wieczoru – pokazu sztucznych ogni.
Ślub inny niż wszystkie
Może i nie była to biblioteka rozmiarów panoptikum, ale wciąż sypialnia Utheny wypełniona była licznymi książkami, których grzbiety zdobił alfabet Braille'a. Uthena zamknęła za sobą drzwi i postąpiła kilka kroków naprzód, stając plecami do Apolea.
– Dlaczego to zrobiłeś? Czemu wystąpiłeś przeciw woli mego ojca?
Apoleo wyczuł nutę oskarżenia w jej głosie, ale, jako że miał wyczulone ucho zarówno do nut, jak i emocji, bez trudu domyślił się, że znała odpowiedź. Chciała ją tylko usłyszeć.
– Powodów mam wiele, Utheno. Chciałem pomóc Promiteusowi, wierząc, że czynię słusznie, ale to ledwie kropla, która przelała czarę goryczy.
– Zażądałeś mojej ręki…
– Nieprawda! Chciałem o rękę prosić, a nie sobie ją wziąć! Nie jesteś dla mnie ani żadną nagrodą, ani przeznaczeniem! Nie chcę nawet sobie wyobrażać, jakie katusze przeżywasz, gdy twój własny ojciec…
Urwał, nie mogąc znieść nawet myśli o tym, co Uthena przeżywała przez ostatnie miesiące.
– Dlatego też poddałem tę walkę… – rzekł cicho. Uthena odwróciła się, a w jej oczach pojawiły się łzy. Widząc to, Apoleo sam ledwie powstrzymywał swoje. – Pragnę cię, Utheno, z całego serca, to prawda, ale nie daje mi to prawa do posiadania, bo nie jesteś dla mnie rzeczą! Ja mogę śpiewać, ale to góry decydują, czy odpowiedzą mi echem! Twój los jest w twoich rękach, a ja mogę tylko zaprosić cię do tańca i liczyć, że chwycisz mą dłoń.
Uthena załkała i wpadła w ramiona Apoleo.
– Kocham cię, głuptasie…
– Kocham cię, Uthe…
Apoleo stracił głos wraz ze skradzionym przez dziewczynę pocałunkiem. Gdy otworzył oczy, spojrzał w dwa rozpalone mistycznym błękitem spodki.
– Utheno…
– Ślubuję przed Panteonem, Apoleo, że jestem twoja.
Apoleo zamknął oczy, a gdy ponownie je otworzył, jarzyły się w nich pierścienie taumaturga.
– I ja ślubuję przed Patronem, że jestem twój.
Boska moc sprawiła, że ich ubrania mogłby być zrobione równie dobrze z cienkiej bibuły. Apoleo nie mógł już śpiewać – jego usta były zbyt spragnione kremowej skóry Utheny. Tak jak wcześniej uszlachetnił jej zmysły swym doskonałym sopranem, tak teraz uczynił to odwzajemnionym dotykiem.
W uniesieniu pełnym westchnień ich świat skurczył się do wielkości dwóch splecionych ze sobą ciał. Tańczyli więc załachannie do melodii pozbawionej nut, wymieniając się rozgrzanymi oddechami w namiętnym ansamblu. W porozumieniu dusz nie musieli używać już więcej słów, nie musieli patrzeć, ani nawet myśleć. Byli jednym, choć przez chwilę, i chwila ta wypaliła w ich duszach pieczęć, którą tylko oni mogli zerwać. W Finale zaś…
Cóż, impresario byłby z nich dumny, ponieważ zaśpiewali czysto i unisono.
***
Dworzanie tłumnie skierowali się do wyjścia, a znajdujący się niemal w środku całego pochodu Zaius wyraźnie słyszał, jak ludzie szepczą imię Apolea z niemałym zachwytem. Obiecał sobie w duchu, że Apoleo kiedyś mu za to zapłaci, ale teraz musiał doprowadzić ten cyrk do końca.
W pałacowych ogrodach, pośród lejącego się szampana, poczynił przygotowaną wcześniej przemowę, ale nie potrafił przestać przeczesywać tłumu w poszukiwaniu dwóch brakujących mu twarzy – Promiteusa i Erresa. Przynajmniej tyle dobrego, że miał przy sobie Uthenę, która wydawała się świetnie bawić, i po stokroć wolał, by przebywała w towarzystwie upiornego Dzierżki, niż choćby zbliżyła się do Apolea. Zmienił jednak zdanie, gdy ten błazen, w swej głupawej pantomimie, oblał ją czerwonym winem. Nie śmiał jednak choćby krzywo spojrzeć na kreaturę, dlatego zwrócił się do brata.
– Hedeasie, zaprowadź, proszę, moją córkę do jej komnat, niech się przebierze – rzekł jowialnie.
– Z przyjemnością – odparł tak, jakby został właśnie skazany na tysiąc lat w kamieniołomach. – Utheno… Łobuzie, jak ty wyglądasz…
Sztucznie ognie wystrzeliły w niebo, zdobiąc je feerią barw i wypełniając noc gromkimi brawami. Dworzanie składali Zaiusowi gratulacje z okazji zaręczyn córki, które przyjmował, sypiąc bon motami jak z rękawa, co by zatrzeć przykre wrażenia z niedawnego pojedynku. Gdy tylko Uthena wróciła w nowej, jeszcze piękniejszej kreacji, bił od niej jakiś tajemniczy, trudny do nazwania blask. Oblana zdrowym rumieńcem sprawiała wrażenie starszej o kilka lat. Zaius nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tą przemianą, bo była to doskonała okazja, by odnaleźć albo Erresa, albo Promiteusa.
Wiedział bardzo dobrze, gdzie zacząć poszukiwania.
Skradziony honor
Cóż to było za upokarzające zwycięstwo! Ten wymoczek sprowadził go na kolana samym tylko głosem, a potem, o zgrozo, darował mu życie. Okazał łaskę, przyjmując hańbę z niespotykaną pokorą, tym samym okradając go i z godności, i z honoru! To nie mogło się dziać naprawdę. Będą się z niego śmiać do końca życia, a Zaius nigdy nie pozwoli mu choćby zbliżyć się do Pandory.
Jednak jeszcze tego nie zabronił.
Gdy wszedł do panoptikum pijany w sztok, nie obchodziło go nic poza Pandorą. Zbezcześci jej kamienne ciało po tysiąckroć i będzie to czynił, dopóki sam Zaius nie wyciągnie go z tej trumny. Szedł więc, zrzucają z siebie kolejne warstwy ubrań, aż nagi stanął przed nią, chwycił za wieko i szarpnął do góry.
I ze zdumieniem odkrył, że jest pusta.
– Szukasz kogoś?
Odwrócił się, ale tylko po to, by spojrzeć w rozpalone błękitem oczy Promiteusa. Zbyt pijany i osłabiony nie zdołał zareagować w czas. Promiteus uderzył go otwartą dłonią w twarz, na której zacisnął palce. Kości ustąpiły pod mocą taumaturga jak skorupka jajka, skóra zaś stała się niewiele mniej plastyczna od surowego ciasta. Kilkoma chaotycznymi ruchami zamieszał twarzą Erresa jak w gęstej zupie, zlepiając wszystko bez ładu i składu. Oślepiony i zdezorientowany Erres próbował krzyknąć, ale bez ust trudno wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
Wtedy zaczął się dusić.
W panice chciał rozerwać skórę tam, gdzie powinny znajdować się usta, próbując jednocześnie zapanować nad potwornym strachem, jaki nim zawładnął. W ciemności, bez tchu, miotał się, ale jedyne, co osiągnął, to utratę gruntu pod nogami. Upadł w miękko wyściełaną trumnę, powoli tracąc przytomność. Nim to nastąpiło, usłyszał jeszcze ciężko opadające wieko. Walił w nie przez kilka sekund, coraz słabiej i słabiej, aż wreszcie trumna spełniła swoją funkcję.
Promiteus usłyszał, że ktoś zbliża się korytarzem, więc schował się między półki i obserwował. Do panoptikum wpadła Uthena, rozglądając się nerwowo. Promiteus bez wahania wyszedł z ukrycia i uśmiechnął się, widząc, jak zamglone oczy nabierają powoli zielonego koloru.
***
Oczy Zaiusa płonęły gniewem i iskrzyły się setkami drobnych wyładowań. Gdy wparował do panoptikum i zobaczył stojącego nad trumną Erresa, rozbił szkło najbliższej gabloty i dobył bogato zdobioną włócznię ze środka. Erres odwrócił się, patrząc pijanym wzrokiem na ogarniętego furią brata.
– Ty idioto! Nekrofilu pierdolony! Chuju złamany!
– Czego ode mnie jeszcze chcesz? – burknął, czknął i otarł mokre od wina usta.
Zaius podszedł do niego i jednym ciosem rzucił go na regał, który zachwiał się niebezpiecznie.
– Miałeś jedno, proste zadanie! – krzyczał, gdy Erres próbował się pozbierać. – Zawiodłeś mnie po raz ostatni!
Zaius uniósł włócznię i z hukiem wbił ją w środek trumny. Wieko pękło prawie na pół, a w górę, w asyście błękitnych wyładowań, wystrzeliły strzępy drewna.
– Nie! Nienienie! – Erres zerwał się na równe nogi i niemal padł na trumnę, chwytając za rękojeść włóczni – Nie możesz mi tego zrobić! Ona była moja!
Zaius złapał go za włosy i zrzucił jak szmatę.
– Spakujesz się i odeskortujesz naszych gości na granicę prowincji.
– Ależ bracie…
– Odeskrotujesz ich i sam już nigdy tu nie wrócisz. Nie chcę cię już więcej widzieć.
– Chcesz mnie wygnać!? Jak psa!?
– Jeszcze jedno słowo, a każe ci uciąć język. Zejdź mi z oczu.
Erres, patrząc z nienawiścią i z trudem utrzymując równowagę, opuścił panoptikum, zostawiając dyszącego z wściekłości Zaiusa samego.
– Będę musiał to jakoś naprawić – myślał głośno Zaius. – Zataić tę historię, która miała tu miejsce, przekłamać, przeinaczyć! Zrobię to. Dam radę. W końcu…
Potok myśli urwał się nagle, gdy spojrzał przypadkiem na osmolony regał, na którym perfekcyjny układ książek zakłócało jedno puste miejsce. Podszedł bliżej, nie dowierzając własnym oczom. Grammatikon Vigalio zniknął.
Ślepy gniew, ślepa sprawiedliwość
– To miłe z twojej strony, że użyczasz nam miejsca w swoim powozie – powiedział Apoleo, podając swój bagaż.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Choć mam wrażenie, że część gości poczytałaby sobie za zaszczyt, gdybyś skorzystał z ich wozów.
Apoleo spojrzał na opuszczających Akrehall ludzi. Patrzyli na niego ukradkiem, ale w tych spojrzeń trudno było szukać pogardy dla shańbionego kapitulacją Awatara. Co odważniejsi skinęli prawie niewidocznie z aprobatą, wyrażając tym samym głęboki szacunek dla człowieka, który ośmieszył nie tylko pana ich ziem, ale też samego Vesira.
Gdy znowu się odwrócił, Promiteus stał przed nim z wyciągniętą dłonią, racząc go również przyjaznym uśmiechem.
– Gratuluję. I dziękuję.
Apoleo odwzajemnił zarówno uśmiech, jak i uścisk.
– Stać!
Jako że rozkaz rozgniewanego Zaiusa skierowany był w eter, dosłownie wszyscy zamarli w miejscu. Schodził po schodach, wpatrując się złowieszczo w Promiteusa. Tuż za nim kroczył Erres, któremu służący nieśli skromny bagaż.
– Zanim wyruszycie, chciałbym dowiedzieć się tylko jednej rzeczy… – Zaius zamilkł na chwilę, patrząc złowieszczo na Promiteusa. – Który z was jest parszywym złodziejem?
Hedeas zmarszczył brwi, zrzucając znudzoną maskę.
– Oskarżanie własnych gości o kradzież…
– Uważaj! Jeżeli ja mam rację, to znaczy, że udzielasz im właśnie pomocy, a to niezbyt dobrze świadczy o namiestniku syna Vesira.
– A jeżeli się mylisz, to będzie to skandal, o którym na pewno się dowie.
Zaius parsknął i spojrzał na Erresa.
– Przeszukaj go, Erresie! Natychmiast!
Erres wyprostował się i spojrzał na brata spode łba, ale nim cokolwiek odpowiedział, Zaius zbliżył się do niego i szepnął mu na ucho:
– Zrobisz to, jeżeli chcesz jeszcze kiedykolwiek postawić nogę w tym pałacu.
Erres wahał się przez chwilę, po czym gwizdnął na służbę, która ściągnęła bagaż Promiteusa.
– Czego szukamy?
– Grammatikon Vigalio.
Erres zaczął skrupulatnie przetrząsać rzeczy Promiteusa, ale im dłużej to trwało, tym bardziej Zaius się denerwował.
– Nic – powiedział w końcu Erres.
Zaius spojrzał na Apolea.
– Teraz on.
– Ośmieszasz się, bracie – odezwał się Hedeas.
Będący na granicy obłędu Zaius chwycił za bagaż Hedeasa i wyrzucił całą zawartość na ziemię. Przerzucał rzeczy jak stertę śmieci, zaglądając nawet do absurdalnie małych szkatułek. Coraz bardziej zrozpaczony patrzył, jak Erres również nie osiąga zadowalających efektów w bagażu Apolea.
– Gdzie go ukryłeś? – cedził przez zęby. – Gadaj!
– Nie wiem, o czym mówisz.
Zaius niemal doskoczył do Apolea i złapał go brutalnie za chabety.
– To ty! To twoja wina! Przyznaj się!
– Tato!
Zaius puścił Apolea i odwrócił się. Na szczycie schodów, w świetle bijącym ze środka Akrehallu, stała jego córka w asyście Dzierżki. Pokraczny typ z wyjątkową ostrożnością i gracją pomagał jej powoli pokonywać stopnie, choć rekini uśmiech wciąż miał przyklejony do parszywej twarzy.
– Kochanie, to nie twoja sprawa, wracaj do…
– To moja sprawa!
Lepiej uchwyciwszy głos ojca w przestrzeni, Uthena obróciła głowę w jego stronę. Powaga, jaka malowała się na jej twarzy, zdecydowanie kontrastowała z dotychczas wesołą, dziecinną wręcz Utheną. Najbardziej zszokował go jednak dosadny, władczy ton, którego nigdy wcześniej nie słyszał w jej głosie. Gdzie podziała się ta radosna dziewczynka?
– Chyba się trochę zapominasz, moja droga! – zaatakował, ale na próżno.
– To chyba ty się zapominasz – odparła obojętnie. – Mówisz do przyszłej żony Kanclerza. Miałeś być gospodarzem, a zachowujesz się jak nikczemnik! Jeżeli natychmiast nie zaprzestaniesz tej farsy i nie przeprosisz za swe zachowanie, wypłaczę mój wstyd na kolanach Vesira!
Zaius stał jak sparaliżowany, nie wierząc w to, co słyszy. Jego własna córka… Co się, na wielkiego Vesira, tutaj dzieje! To niemożliwe…
– Tato. Przeproś.
Zaius odwrócił się i, na oczach wszystkich, pokłonił się.
– Proszę o wybaczenie.
Skradziona przyszłość
Dzierżka, w roli stangreta, prowadził karocę po wyboistej drodze, najwyraźniej świetnie się przy tym bawiąc. W środku natomiast panowała ponura atmosfera, a przyczynę tejże Apoleo upatrywał w obecności Erresa, który siedział obok Promiteusa i uśmiechał się półgębkiem.
– To nie miało prawa się udać – rzucił Promiteus, taksując intensywnie Hedeasa. – Ktoś musiał zwietrzyć podstęp z Pandorą. Wiedzieli, co potrafi. Więc jak?
Hedeas milczał, obserwując przesuwający się za oknem krajobraz.
– Im dłużej o tym myślę, tym bardziej mam wrażenie, że słyszałem już gdzieś imię Dzierżki. W stolicy może? – kontynuował Promiteus.
Cisza.
– Mam wrażenie, że od samej stolicy czuwa nad nami jakiś Patron. Może nawet Panteon?
– Teraz to już wszystko bez znaczenia – odezwał się nagle Erres.
Promiteus spojrzał na niego obojętnie, a potem chwycił go za brodę i pocałował namiętnie. Apoleo patrzył na tę scenę z niedowierzaniem, ale nim zaczął przecierać oczy ze zdumienia, Erres zaczął się zmieniać. Ubranie na nim obwisło nagle, rysy twarzy wygładziły się, włosy pokręciły dziko, a oczy… Te jadowicie zielone oczy…
Apoleo zachihotał nerwowo.
– Więc… Więc ty musisz być Pandora – powiedział niepewnie.
– Miło mi cię poznać, Apoleo. Pewnie masz setki pytań.
– Tylko jedno. Gdzie jest Grammatikon?
– W moim bagażu – odparła Pandora i spojrzała na Hedeasa. – Ja też mam tylko jedno pytanie. Czemu nam pomogłeś?
Hedeas zerknął w końcu na współpasażerów.
– Zwycięstwo daje ulotną chwałę, śmierć wieńczy sztukę, ale upokorzenie boli pokolenia – rzekł tajemniczo i wrócił do podziwiania nocnego krajobrazu.