Moja ukochana,
czekam na odpowiedź. Wypatruję jej co dnia, idąc z drżeniem serca do skrzynki pocztowej. Gdy klapka stoi na sztorc, jest list. Niestety nie od Ciebie. Dlaczego, co się stało!? Gdzie jesteś moja umiłowana, tak wytęskniona?
Pokochałem Ciebie przez Twoją miękkość i krętość, tak różną od sztywności moich włosów, za to bliską ideału czcionki New Galactic.
Aby zbliżyć się do Ciebie, udałem się do sieci Stylisha, a tam byli sami niemęscy. Zapodałem:
– Miękkie loki i fale.
Biostyl spryskał mi głowę czymś piekącym głowę i wcisnął do kapsuły czasu. Unieruchomił, wskazał na przycisk awaryjny. Pokazałem mu kciukiem "Tak trzymać", znałem te wszystkie instrukcje i zabezpieczenia. To przecież była moja ostatnia szansa, aby Ciebie odnaleźć!
Drżałem. Spytałem:
– Jak długo?
– To się jeszcze zobaczy – odpowiedział wymijająco.
Czekałem w napięciu. Tkwiłem wśród innych osobników płci żeńskiej. Ci męscy, chyba nie korzystali z izolatoriów czasowych, lecz musiałem wytrzymać, bo miałem przed sobą cel. Chciałem zbliżyć się do Ciebie. Wiesz, jak to jest, kiedy uświadomisz sobie, że lata lecą, a ty jeszcze nic nie zrobiłeś ze swoim życiem.
Wreszcie. Pojawili się nieumarli. Spadali jak deszcz na tle pastelowej pierzei rynku Golkondy w swoich melonikach. Wtedy wiedziałem, że się spełni, zaczaruję rzeczywistość, wykradną dla mnie Koh-i Nur, górę światła.
Morze facetów, trochę sztywnych, twarze zasłonięte dla niepoznaki, wydłużyłem ramiona, aby objąć ich wszystkich sercem i rozumem. Inni faceci Byli tacy jak ja i potrzebowali pilates. Ich mięśnie zwiotczały, ramiona opadły, garnitury spłowiały.
Żyli, wciąż żyli i pospieszyli z pomocą.
Oczekujący na kontakt
Anzelm
***
Umiłowana,
ciągle nie mam znaku od Ciebie. Czekam na najmniejszy strzęp wiadomości.
Kiedyś, a miałem wtedy prawie skończone trzydzieści trzy lata i byłem dwa dni po ślubie z najcudowniejszą istotą, u której wybłagałem zaszczyt uczynienia mnie mężem, a dodatkowo czekał mnie awans na starszego krupiera w kasynie małp i przebiegłych szczurów, co w tym wieku było niezwykłe, bo nikt nie zaczynał kariery tak późno, czułem się jak młody bóg. Świat legł u moich stóp i mogłem sięgać po to, co zechciałem.
Sięgnąłem.
Wtedy rozmarzyłem się, jakby los zesłał mi nie dość szczęścia. Chciałem powiększyć pulę, gdyż była taka jedna sprawa uwierająca mnie od dzieciństwa – sztywne, grube druty zamiast włosów. Sam nie lubiłem ich dotykać, nawet grzebień odmawiał posłuszeństwa, łamiąc się na nich. Chodziłem w czapkach, co mnie upośledzało jeszcze bardziej. Po nocy sterczały na wszystkie strony. I jak z takimi startować do życia?
Od lat dziewięciu robiłem, co mogłem. Pianki, żele, codzienne kąpiele w cuchnącej deszczówce, po których ponoć miały stać się miększe. Nic z tego, nie wierzcie reklamom, twardniały z dnia na dzień coraz bardziej. Po kwartale i dwóch zapaleniach płuc, deszczówko-śnieg praktykowałem też zimą, przestałem.
Babcia przed śmiercią, kochana, podrzuciła mi pomysł z żółtkiem i przez kolejny rok zakradałem się nocką na rodzinną fermę strusi, aby wykraść ich jaja. Mówiła o kurzych, lecz postanowiłem udoskonalić przepis, bo nie uznaję granic, ni kordonów, więc jeśli już, to na maksa. Rozbijałem strusie jaja na głowie, bełtałem je w misce i nakładałem, a nie widząc rezultatów, zwiększałem czas trzymania ich na włosowych prętach. Doba i śmierdzi, uwierzcie, poza tym nie pomagło! Gdy ojciec zaczął szukać złodzieja jaj, odpuściłem i przeszedłem na jaja kurze, żeby trzymać się litery przepisu.
Zacząłem wymiatać rodzinną lodówkę z kurzych jaj. Początkowo mniej śmierdziały, choć i tak czapka dalej była koniecznością. Gdy matka zaczęła biadolić, gdzie znikają jaja i czy naprawdę muszę tyle ich jeść, bo jeszcze mi to zaszkodzi, zraziłem się do tego sposobu. Efektu nie było, więc po co?
Nigdy nie miałem odwagi przyznać się do tego, co robię i jak wiele kosztuje mnie ten problem. Rodzice byli dobrzy, lecz to tylko rodzice. Wywróciliby do góry oczami, traktując moje zwierzenia jako fanaberię. Czy wiecie, jak wyglądają włosy po wmasowaniu w nie dwóch strusich żółtek lub czterech kurzych i jak długo trzeba to wypłukiwać w bystrej rzece? Błagam, nie próbujcie tego robić, same koszty i czasochłonne.
Jesteś dla mnie doskonała, ukochana!
Odpisz, czekam
Anzelm
***
Najdroższa,
minął już rok i nie mam od Ciebie znaku.
Po babci deskę ratunku podrzucił mi łysy dziadek, pogromca słoni, bawołów i nosorożców:
– Kochany wnuku, znam ten ból. Urodziłem się w sztucznej macicy Reptilian, a oni jak to oni, chcieli mnie poprawić w tej probówce, lecz wycięli nie ten fragment i włosy wyrosły za sztywne, a ich liczba wiele pozostawiała do życzenia. Dziewięćdziesiąt dziewięć, liczyłem je wprzód i wspak. Pielęgnowałem, lecz kruszyły się szybko, pewnie i na tym omsknęło się Reptilianom, literka, błędny znacznik. Dla nich to był drobiazg. Twoja babcia pokochała mnie łysego.
– A, po tobie to mam!
– Wypluj to słowo, wnuku! Chodzi nieregularnie, może w drugiej linii, lecz środowisko za bardzo się zmieniło, aby coś wyrokować. Na Repciów nie stawiaj, bo spaprają. Wszczep se duroplasty albo termoplasty. Choć nie, drugie nie wchodzą w grę, za dużo polegujesz w solariach i na słońcu, a i w kasynie silne światło. Mogą się rozpuścić.
– Nie kombinuj, mów, co zrobiłeś. Kocham babcię. W kwestii dziewczyn, nie interesują mnie takie pocieszenia! – zirytowałem się współczuciem, z którym nic nie mogłem zrobić.
– Babcia jest fajna i moja na wieki, bo jakżem stary dziad, stanę w szranki!
– Jest też moja, przecież wiesz?
– Twoja, ale do łóżka z nią nie pójdziesz, plastra ci nie przylepi i nie będzie gadać. Musisz znaleźć swoją połówkę pomarańczy. Nie złość się, znam pewne sposoby. Stary, przedwieczny, ryzykowny pochodzący od nieumarłych i drugi od ludzi pochodzący. Może ci się spodoba, bo kolekcjonujesz nowinki. Każdy rodzaj włosa wygładzi brylantyna.
– Masz ją? – Przeszedłem do konkretów.
– No co ty, łysinę mam sobie natłuszczać, chłopcze? Zdobędę pomadę dla ciebie, nie bój nic.
Przesyłka doszła po miesiącu. Sto pudełek i w końcu okrągły, niewielki stalowy pojemnik z napisem "Sztos". Zastosowałem i świeciłem się jak lustro, a czasami moje jaja w wyobraźni. Włosy zostały ujarzmione, lecz ociekały tłuszczem, jakbym je smalcem posmarował.
Po tym doświadczeniu zaprzestałem eksperymentów, pogodziłem się z ksywą „Szczota” i skończyło się wzdychanie do księżyca: „Eh, gdybym miał lutnię, to jakże pięknie bym na niej grał”.
Twój, na zawsze
Anzelm
***
Najmilejsza,
uwierz mi, że jesteś najważniejsza.
Wracam do starego wspomnienia. Przed ślubem, po nocy w kasynie poszedłem do najlepszego w mieście fryzjera „Rococo” z sieci „Stylish”. O tej porze dnia panowały tam niepodzielnie miastowe lwice. Stałem jak palant przy wejściu, a gdy podeszła do mnie fryzjerka, poprosiłem o trwałą. Była miła, serdeczna, zaprowadziła do fotela, może dlatego wierzę tej sieci do dzisiaj i spróbowałem ponownie. Lep na pchły, a może prawda.
Zamknąłem oczy i poddałem się torturze. Nałożyła papkę, która paliła jak diabli, gdy ją wmasowywała. Oczy miałem zamknięte, wolałem nie sprawdzać, czy pozbawiła mnie włosów. Rozradowałem się, gdy przestała to robić, doceniłem owinięcie ciepłą, zwilżoną szmatą i w końcu kazała wstać i usiąść z boku. Jak wtedy wyglądałem? Chyba wolałabyś tego nie oglądać. Ja też nie chciałem, bo oczami wyobraźni widziałem te fale układające się wokół twarzy i spadające lekko na ramiona. Tak, byłem ekscentrykiem i uwielbiałem film "Hair". Czupryna, przedziałek z prawej lub lewej, zależnie od nastroju, i ten odczuwalny jedwab, gdy będę je czesał, a nie szarpał splątane, suche druty.
Zasiadłem, chyba, w gronie czystych samic, jednak czasami trudno rozpoznać płeć w izolatoriach, gdyż kojarzą się z jednym – nieprzejrzystym, umiarkowanie smacznym mlecznym płynem. Nadawanie było poza skalą, więc uruchomiłem Aslana i zacząłem zacząłem grać.
Cienie przebijały się przez mleko, może lepiej zawistowały. Silniejsze. Żałowałem, że nie mam dostępu do ostatniego zrekonstruowanego tyranozaurusa, najlepiej dwóch, które ustawiłbym z obu stron jak mechaniczną zaporę. Moja fryzjerka podeszła do mnie ze trzy razy i unosząc szmatę wydziwiała:
– No, jakiż to nam się skręcik zrobił? Czy, aby wystarczająco sprężysty?
Sprawdzała splot.
– Słabo, jeszcze piętnaście minut.
Dwie i pół godziny, które mogłem spędzić na słońcu, wylegiwać się na skale, swobodnie grając w Aslana. Może nawet wspiąłbym się na piąty poziom.
Potem była górska kolejka: zdjęcie szmaty, rozczesywanie piór i utrwalanie ich roztworem wolno-alkoholowym. Normalnie bym protestował, ale było mi już wszystko jedno. Chciałem wyjść i myślałem, że każde „tak” przybliża mnie do tej chwili.
Zapłaciłem i poszedłem do domu piechotą. Wystawowe szyby kusiły, aby zerknąć. Po każdej kuliłem się coraz bardziej. Ja, król Lew wyglądałem po magicznej trwałej jak Miś ze starego filmu. Szopa, w dodatku wyliniała.
Pocieszała mnie tylko jedna myśl, czego się nie robi dla drugiego człowieka.
Twój, coraz bardziej
Anzelm
***
Moja wybranko,
kiedy stanąłem przed drzwiami swojej przyszłej teściowej, bo wtedy u niej mieszkaliśmy, mój metr sześćdziesiąt dziewięć skurczył się do jednego centymetra. Ukłoniłem się jak karzeł.
– Bożenko, popatrz, nie wytrzymam! Zobacz, co on z siebie zrobił! Chodź szybko. – wybuchnęła śmiechem przyszła teściowa.
Moja przyszła żona przybiegła i zawtórowała. W powodzi radości odsunąłem je i udałem się wprost do łazienki. Nie dało się tego zmyć. Kilka tygodni chodziłem z fryzurą na „Misia”.
Bożena ze mną została, za co jestem wdzięczny. Kochała mnie, lecz już odeszła, a problem pozostał.
Wysłałem do ciebie tysiące listów, a powielili je zatrudnieni przeze mnie kopiści. Gdzie jesteś? Dlaczego się nie odzywasz?
Listy umieszczam w butelkach, wrzucając je do oceanu, a siwiejąca, wyliniała grzywa się usztywnia. Nadaj sygnał w kosmos, potencjalny niebyt.
Twój na wiek wieków,
Anzelm
***
Miły Anzelmie,
dopiero dzisiaj zdołałam odczytać Twój list.
Nie umiem po ludzkiemu, jestem tylko peruką, choć coraz bardziej zaawansowaną dzięki ludzkim twórcom.
Obecnie przemieściłam się do opuszczonej budy twojego psa. Współczuję, że zakończył żywot, lecz miał naprawdę dobre życie z tobą. Nie trenowałeś go nadmiernie i pozwalałeś pójść za instynktem.
Z przyjemnością będę Ci służyła, jeśli tego pożądasz.
Poszukiwana
***
Anzelm założył perukę. Wreszcie poczuł pełnię. Był kompletny.
***
Sala nieumarłych w Golkondzie.
– Który z was się obudził?
Wzdłuż otwartych trumien nieumarłych przechadzał się nadzorca. Nasłuchiwał odpowiedzi.
– Który z was zapoczątkował rebelię? Każda zostanie oszacowana.
Narastał szum: "Rewolucja peruk? Czy peruka jest zagrożeniem? Co z miłością".
– Nie ma miłości – żachnął się nadzorca.
Nieumarli zasypiali.
Neskantos przesłał do Quiveiry znak zwycięstwa. Dopa działa.
– Na chwilę.
– Wystarczy. To była tylko próba.