Otwarcie. Cajamarca, 16 listopada 1532 roku
Główny plac w Cajamarce stoi pusty i nieruchomy; słudzy Sapa Inki wymietli już z niego pierzastymi miotełkami przyniesione przez wiatr zeschłe liście, drobiny pyłu i ślady własnych stóp. Wkrótce, zgodnie z umową, Atahualpa zjawi się tu ze swoją świtą, by wziąć udział w grze.
Pizarro kreśli rapierem linie w piasku, dzieląc plac na równe kwadratowe pola. Doliczywszy do sześćdziesięciu czterech, co drugie pole posypuje garścią ziemi: jasne, ciemne, jasne, ciemne. Potem zaczyna rozstawiać na planszy swoje figury.
Atahualpa wznosi się wysoko ponad szachownicą, gdy jego orszak wkracza do miasta. Oblicze skryte za mgiełką tkaniny, barwne papuzie pióra u królewskiej opaski, po obu stronach głowy złote koła jak słoneczne tarcze – nie sposób nie pomyśleć choćby przez chwilę, że zstąpił z samych niebios. Tutejsi ludzie wierzą, że jego ojcem jest słońce, a matką księżyc.
Stają naprzeciw siebie, jeden na polu króla, drugi na polu hetmana. Atahualpa jest spokojny; nie zna dobrze reguł tej egzotycznej rozgrywki, ale tak czy inaczej znajduje się na wygranej pozycji. Będzie to kolejne wielkie zwycięstwo w długim paśmie wielkich zwycięstw. Jego figury zajęły znaczną część planszy – pięć tysięcy przeciw stu sześćdziesięciu ośmiu. Pionów jest tak wiele, że stoją w kilku rzędach, tłocząc się po kilkadziesiąt na jednym polu. Nie dysponuje, co prawda, końmi (na ich miejscu umieszcza pospiesznie juczne lamy), ale po drugiej stronie planszy zestaw również nie jest kompletny – wśród figur brakuje króla.
Pizarro uśmiecha się przebiegle, gdy podaje ostatnią regułę gry.
– Białe zaczynają.
Atahualpa mocno zaciska palce na złotej ceremonialnej lasce. Nie będzie grał na ich zasadach, cała ta plansza należy przecież do niego. A on zawsze wygrywa.
Ale konie Pizarra już przeskakują kolejne pola i nie zważając na nic, zaczynają zbijać zaskoczone piony. Figury obu stron mieszają się w jedną bezładną masę. Odchodzi farba, sypią się drzazgi. Atahualpa nie musi znać reguł gry, by wiedzieć, że właśnie zostały złamane. W bitewnym szale złamana zostaje ta największa – ktoś chwyta go za ramię i wyciąga z lektyki.
– Szach – mówi Pizarro.
Gra środkowa. Cajamarca, kwiecień 1533 roku
Atahualpa zdaje sobie sprawę z tego, jak długo znajduje się w szachu, dopiero wtedy, gdy po kilku księżycach mija pora deszczowa i nadchodzi pora sucha. Nerwowo przechadza się z miejsca na miejsce, w przód i w tył, z boku na bok i na ukos. Czy jest jeszcze królem, czy już tylko pionem? W murach więzienia, gdzie może poruszać się naraz o jedno pole, to wcale nie takie oczywiste.
Pizarro kładzie na stole szkatułkę malowaną w równe czarno-białe pola, podobne do wzoru zdobiącego inkaskie tuniki. Niedbałym, zamaszystym ruchem ręki przeciera ją z bitewnego pyłu, po czym sięga po swoje figury.
Atahualpa wstrzymuje go gestem; łańcuch oków pobrzękuje cicho, gdy unosi dłoń. Zna już reguły gry – i zna stawkę. Wie, do jakich posunięć jest zdolny przeciwnik. Zanim Pizarro wciągnie go w swoją grę, decyduje się na własny krok. Na znak stojący nieopodal sługa stawia pośrodku blatu inną szkatułkę, wyrzeźbioną specjalnie na polecenie Sapa Inki.
Na ten widok nawet Pizarro nie może pozostać obojętny; przebiegły uśmiech ustępuje miejsca czystemu zachwytowi. Plansza jest cała pofałdowana, pocięta na jasne i ciemne pola o barwach kolb kukurydzy i kwiatów komosy ryżowej, pożyłkowana błękitnymi strugami. Skrzy się od zdobiących ją drogich kamieni (tym Pizarro przypatruje się najdłużej). W drewnie czuć jeszcze parny zapach dżungli.
Białe nie wiedzą, jak zacząć.
Czarne wiedzą, że niełatwo będzie zwyciężyć, gdy król przeciwnika znajduje się daleko poza planszą.
Kiedy Pizarro wykonuje pierwsze niepewne ruchy, Atahualpa posyła swoich gońców daleko na krańce szachownicy. Kiedy konie przeciwnika chwiejnie stąpają po nieznanym terenie, jego hetman z łatwością strąca ze stołu kolejne kościane piony. Atahualpa czuje się coraz pewniej – wreszcie pozwala sobie na śmielsze posunięcie i zbija królem białego gońca.
– Szach – mówi Pizarro.
Atahualpa zaciska pustą dłoń w pięść. Wyjmuje z planszy jeden z drogich kamieni i przesuwa go w stronę przeciwnika.
– Jeszcze jedna partia.
Gra końcowa. Cajamarca, 26 lipca 1533 roku
Kiedy planszy nie zdobią żadne drogie kamienie, pora sucha jest już w pełni. Atahualpa przekonuje się o tym, gdy pewnego upalnego dnia budzi się cały z drewna.
Na zewnątrz wszystko jest czarno-białe i kwadratowe.
– Koniec partii – obwieszcza ponuro Pizarro, rozwijając przed Atahualpą kwadrat białej tkaniny. – Od teraz jesteś pionem Jego Wysokości Karola Piątego, króla Hiszpanii.
Atahualpa kręci głową; sięga dłonią do kołyszącego się na piersi złotego pektorału i uroczystym ruchem zdejmuje go z szyi.
– Zagrajmy.
Chwilę trwa, zanim odnajduje i zajmuje miejsce króla. Szachownica należy do niego, ale została przemalowana i podzielona według nowych reguł. Czarne, białe, czarne, białe; ale tylko jedna ze stron dostrzega w tym logikę i porządek.
Od czasu pierwszej rozgrywki przewaga przesunęła się na niekorzyść Atahualpy. Szeregi pionów zostały przerzedzone, juczne lamy nie dorównują koniom, a gońcy na nic się tu nie zdadzą. Hetman nie może przejść do ofensywy; musi chronić króla. Cała partia zmierza powoli ku jednemu słowu.
– Mat – pada w końcu z ust Pizarra.
Atahualpa z drewnianym łoskotem pada na planszę.
Teraz, gdy białe piony dzielą go na części – głowa, ręce, nogi – widzi dokładnie, że szachownica jest jedynie niewielką częścią gry. Kay pacha, świat żywych. Ponad nim hanan pacha, świat na górze, złoty tron Ojca Słońce i srebrna lektyka Matki Księżyc; i ukhu pacha, świat na dole, mumie przodków na wiecznej uczcie w objęciach Matki Ziemi.
Potem Atahualpa poznaje największy sekret zamorskiej gry. Zasadę, której nie wyjawił mu Pizarro, a przed którą drży nawet biały król.
Atahualpa powstaje z mata, by stać się kimś więcej niż królem.
Jest na planszy, w niezdobytych górskich ostępach i ogołoconych ze złota kamieniach piramid.
Jest ponad planszą, w padających na pola promieniach słońca i księżycowym blasku.
Jest pod planszą, w ciężkiej od kości czarnej ziemi, w której kiełkuje gniew.
Pizarro dalej kreśli rapierem linie w piasku, nie wiedząc, że z oddali nadciąga potężny wiatr.