Serdeczne podziękowania dla Ambush i Radka za pomoc przy betowaniu.
Serdeczne podziękowania dla Ambush i Radka za pomoc przy betowaniu.
Smok leciał powoli, wyniosły i majestatyczny na tle chmur. Z każdym ruchem długich skrzydeł rozbrzmiewało skrzypienie zawiasów, jęki blach, trzeszczenie nitów.
Obserwował świat z wysokości. Żadna istota nie mogła się ukryć przed oczami, które w wielkiej liczbie pokrywały niemal cały tułów, grzbiet i głowę. Oczy jaśniejące czerwienią pozwalały dojrzeć padlinę na ziemi, niebieskie dostrzegały ciepło krwi w żyłach istot podniebnych, czarne wyczulone były na ruch, szare potrafiły przejrzeć toń wody, purpurowe – ciemność nocy. Tylko tam, gdzie pokryty był metalem, nie miał oczu.
Smok dostrzegł ofiarę – dorodnego jelenia na środku rozległej polany. Rozwarł paszczę, nurkując gwałtownie. Odsłonił dwa rzędy ostrych zębów, pokrytych rdzą i zaschniętą krwią. Zwierzę zerwało się do panicznej ucieczki, nadaremno.
Po chwili opancerzone kończyny tłukły w czaszkę i grzbiet przerażonego jelenia, długie łapska go unieruchamiały, a zęby rozdzierały skórę. Smok spijał krew, miażdżył chrząstki, rozszarpywał ścięgna.
Jednak to tłoki w korpusie wyciskały z potoku krwi najcenniejszy pokarm – żelazo i szpik. Dlatego potwór musiał jeść tak wiele. W tym marnotrawnym obżarstwie wyrażała się jego przewrotność. Metalem leżącym luzem na ziemi stwór gardził, zamiast tego polując dzień i noc na zwierzęta i ludzi.
Nikt nie wiedział, skąd stwór się wziął. Nikt też nie potrafił wytłumaczyć, jak twór tak skomplikowany, powołany do życia dziwnymi zaślubinami magii i techniki, mógł nie znać niczego innego, jak tylko krwiożerczego głodu. Niektórzy mówili, że smok jest dziełem jakiegoś złowrogiego bóstwa, bo który człowiek mógłby zbudować coś tak zmyślnego, a zarazem straszliwego.
Prowadzono ich gęsiego, na oczach tłumu gapiów. Z każdym krokiem bose stopy rozchlapywały wodę z kałuż, w których błoto mieszało się z treścią rynsztoka. Na ich szare koszule, byle jak skrojone i brudne, opadały rozczochrane włosy. A jednak w oczach jaśniała desperacka nadzieja. W końcu dano im szansę, jakkolwiek niewielką, odkupienia swoich win, a te były liczne, ciężkie i powszechnie znane.
Rozmokła, na wpół wybrukowana droga prowadziła na plac zwany Węglowym. Tego dnia trudno było znaleźć skrawek wolnego miejsca, bo rzemieślnicy wyszli z warsztatów, handlarze pozamykali kramy, a piekarze zostawili chleb w piecach. Otóż na środku placu stał, niemal na wyciągnięcie ręki, cud techniki – latający statek parowy.
Kto znał litery, ten mógł odczytać na burcie nazwę – „Smuga”. Wokół statku czuwali strażnicy, ustawieni w dwóch rzędach. Trzymali ludzi na dystans, czasem kogoś strofując albo wygrażając drewnianymi lagami. To właśnie do pilnowanego przez nich statku kierowali swoje kroki nieszczęśnicy.
Uczucia targające ciżbą ludzką były jak zawsze zmienne i pstre. Niektórzy życzyli skazańcom porażki, inni powodzenia w walce z potworem. Ktoś snuł wizje śmierci w męczarniach, ktoś inny narzekał, że to wszystko drogie i niepotrzebne.
– A co, jak tę machinę ukradną i odlecą? – martwiła się starsza kobieta. – Przecież to najgorsi z najgorszych! – dodała i splunęła pod nogi.
– Brata mi zabiłeś, Borgo, ty szubrawcze! – wrzasnął zaraz gniewnie młodzieniec z tłumu. Ku zdziwieniu stojących nieopodal gapiów krępy brodacz idący w pochodzie nie odpyskował, opuścił wzrok.
W rzeczy samej większości prowadzonych nie trzeba było tłuszczy miejskiej przedstawiać. Pytano czasem o imię wysokiego chudzielca, spłoszonego i niepasującego do grupki niegodziwców. Czasem też ktoś z tłumu łapał spojrzenie rudowłosej kobiety. Przeważnie milkł wtedy i odwracał wzrok.
Gdy skazańcy wchodzili do statku powietrznego, rozległy się nagle pełne entuzjazmu okrzyki i wiwaty. To podjechali oficerowie gwardii, sir Rijkart i sir Emmerik. Pierwszy poprzysiągł na swój honor, że bestię zwycięży lub zginie. Drugi stracił przez stwora dwóch braci i przysiągł ich pomścić. To oni mieli pilnować karności na „Smudze”.
Sir Rijkart przywdział szkarłatny płaszcz, a inkrustowana i pozłacana rękojeść rapiera jaśniała w słońcu. Po drugiej stronie pasa wisiał pistolet z okładzinami z drewna mahoniowego. Na gładkiej stali napierśnika można było zobaczyć własne odbicie, jeśli ktoś stał nieopodal.
Sir Emmerik przyozdobił rękaw płaszcza dwiema czarnymi szarfami ku pamięci swoich braci. Przy oficera pasie wisiał dwulufowy pistolet z naprzemiennym spustem, wyprodukowany przez zakład Herschela. Taki pistolet był wart co najmniej cztery wsie.
Szlachetnie urodzeni panowie weszli po trapie, obrzucając konstrukcję nieufnym spojrzeniem. Każdy z nich wolałby walczyć konno. Znali jednak dobrze los śmiałków, którzy wyjechali na wierzchowcu, by rzucić wyzwanie bestii.
Agtan, główny konstruktor, cofnął się o dwa kroki, przenosząc wzrok z tłumu na statek. Przedłużąjące się oczekiwanie i gwar dawały mu się we znaki. Lećmy już, do kroćset, pomyślał. Miał przed sobą konstrukcję, której zarys kreślił piórem na pergaminie przez długie miesiące, nierzadko ślęcząc nad stołem do późnej nocy.
Konstruktor zadbał o uzbrojenie. Z burty statku wystawały lufy sprzężonych działek. U dołu przymocowane były wyrzutnie bomb z zapalnikami czasowymi. Na dziobie, pod przezroczami kokpitu, umocowano długi taran.
Agtan przyjrzał się półokrągłej wypukłości na górze statku, pod wirnikami. Czy nie za bardzo zwracała uwagę? Jednak miał wokół siebie motłoch, a w środku będą towarzyszyć mu skazańcy. Żaden z nich nie miał prawa snuć podejrzeń…
Trochę wiary, powiedział do siebie. Obrzucił znowu spojrzeniem kadłub statku. Czuł dumę, bo wiedział, że na desce kreślarskiej opisał maszynę, która nie miała sobie równych.
Jednak gdy zbliżył się do statku, przeklął pod nosem, zauważając krzywo przypasowaną blachę i nit z niedobitym łbem na burcie. Partacze z Gildii Mechaników mogą zepsuć najlepszy koncept… Westchnął ciężko, pukając dla uspokojenia nerwów w drewnianą część poszycia. Kadłub miał być wystawiony na działanie sił mechanicznych i magicznych zarazem. Oby podołał…
Wszedł na pokład jako ostatni, obrzucając motłoch przelotnym spojrzeniem. Z jednej strony ich podziw dla maszyny łechtała jego dumę. Z drugiej strony doskonale pamiętał, że tłum miejskiej biedoty tak samo wyległ na ulicę, gdy wygnano mistrza Tosleva, uznanego za bezbożnika i świętokradcę za jego pomysły. Mojego mistrza, pomyślał, czując ukłucie goryczy. Wszedł powoli do maszyny.
Trap zamknął się za Agtanem, a po chwili rozległy się bulgot wody, stukot tłoków i syczenie pary. Machina wypluła z siebie chmurę czarnego, gryzącego dymu z dziury przy kotle węglowym. Po chwili para zasyczała głośniej i wirniki zaczęły się obracać, wpierw powoli, potem coraz szybciej. Gapie zaczęli kaszleć, odwracać głowy i zasłaniać oczy, ale nie cofali się, chcąc zobaczyć lot maszyny.
Z tyłu statku mieściła się niewielka mesa, oświetlona przez dwa małe, okrągłe przezrocza. W pomieszczeniu było gorąco przez bliskość kotła i duszno, przenikał je zapach palonego węgla. Stukot tłoków i syczenie pary rozbrzmiewały bez ustanku. Skazani weszli po kolei, pochylając głowy w niskiej futrynie, a dwaj gwardziści stanęli w drzwiach.
Borgo, który zabił więcej ludzi, niż miał zębów w niewyparzonej gębie, od razu zaczął przeszukiwać kredens za ławą. Po chwili krzyknął z radości, bo odkrył w jednej z szuflad zapas podsuszonego, półsurowego mięsa.
– Ten ostatni posiłek niczego sobie, kamraci! – krzyknął głębokim, charczącym głosem, podnosząc kawał mięsiwa do ust. Sir Rijkart i Sir Emmerik popatrzyli po sobie, krzywiąc się z niesmaku, ale nic nie powiedzieli.
Skazaniec zabrał się do przeszukiwania kolejnych szuflad, ale gdy uchwyt jednej z nich oderwał się i spadł na podłogę z brzękiem, zaniechał dalszych poszukiwań i usiadł ciężko na ławie przy długim blacie.
– Zostaw coś dla nas, Borgo – zadrwił drugi ze skazańców, blady i czarnowłosy mężczyzna, siadając naprzeciwko.
– Czemu nie dam rady, to zostawię, Evan – odparł morderca, gładząc się po bujnej brodzie. – Ale może to już być całkiem mało.
Odgryzł wielki kęs mięsiwa i żuł przez chwilę, delektując się. Potem zwrócił się do krępego mężczyzny o ciemnej karnacji i wysokiego chudzielca, którzy przysiedli trochę dalej.
– A was, kompani, za co? – spytał, mając usta wciąż na wpół pełne.
Najpierw odezwał się ten ciemnoskóry, powoli, łamaną mową wspólną.
– Gudryk z plemienia Płomiennego Księżyca. My kupca z miasta złapali i zarżnęli.
– Patrzcie – powiedział Borgo. – A to czemu?
– Bo nam się nudziło.
Tłumaczenie przyjęto bez zastrzeżeń.
– A ty? – Teraz z kolei pytał Evan.
– Nazywam się Berek. Za karty. Znaczy za oszukiwanie.
Borgo spojrzał na niego podejrzliwie. Oficerowie, coraz bardziej zniesmaczeni, cofnęli się w głąb korytarza i zaczęli coś między sobą szeptać.
– Łżesz albo coś pominąłeś. Za oszukiwanie nie ma winy katowskiej – powiedział Borgo do Berka.
– Upiłem i orżnąłem syna radcy miejskiego, i to tak, że na dwóch tabliczkach dług spisywano. Zgarnęli mnie i oskarżyli o morderstwo jakiegoś nieszczęśnika, co się zapił albo utopił tego samego dnia – wyjaśnił oszust ponurym głosem.
Brodacz popatrzył na niego, zastanawiając się, czy dać wiarę tej opowieści. Głos za to zabrał ten blady, zwany Evanem:
– Mądrze to wymyślili. Skazany za morderstwo nie ma praw do egzekucji długu ani do przekazania go w spadku – powiedział, kiwając głową z uznaniem.
Borgo wzruszył ramionami. Nie dla niego były prawnicze rozważania. Wziął kolejny kęs, przełknął, beknął głośno i bez cienia wstydu, po czym ciągnął dalej:
– Mnie znacie, bo każdy mnie zna. Ten tutaj to Evan zwany Gałką. – Wskazał na czarnowłosego. Ten ukłonił się teatralnie, ale na jego bladej, pociągłej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.
– Gałką? – spytał Berek ze zdziwieniem w głosie.
– Każdy myśli, że gałka oczna łatwo ustępuje. To nieprawda, jest twarda i wytrzymała, potrzeba do niej szczególnych narzędzi – powiedział Evan, uśmiechając się delikatnie kącikiem ust.
Berek wbił wzrok w podłogę, przełykając przy tym ślinę. Borgo przedstawiał dalej:
– Ten milczący… – tu skierował palec na barczystego mężczyznę, łysego, pozbawionego brwi – …to Cichy. O ile wiem, był wykidajłą jednego z książąt żebraczych. Więcej nie wiem, a on nie powie. I może po prawdzie tak jest lepiej, ha!
Wymieniony pokiwał tylko głową.
– A kobieta? – spytał Gudryk, powoli dobierając słowa. – Włosy być jak ogień?
– Fiona? – spytał Borgo, nagle przechodząc w poważny ton. – Na nią to uważajcie, kamraci.
Widząc, że kompania nie do końca jest przekonana, połknął resztę mięsa i zaintonował pieśń:
Admirale, pludry obsrane
Co za strach cię obleciał
A on na to, dojrzałem właśnie
Rude włosy w lunecie
Admirale, sfora piracka
Zaraz będzie nas biła
A on wzdycha, ach, gdybym tylko
Mógł popłynąć do tyłu!
Silnik zarzęził, a statek zakołysał się w górę i w dół, jakby naprawdę płynął przez fale.
Dwaj gwardziści stali w ciasnym korytarzu. Przez przezrocza ledwie sączyło się światło, tak, że w środku panował półmrok. Żaden z nich nie mógł przywyknąć się do kakofonii stukotu i syczenia, dobywającej się z silnika pod podłogą.
– To naprawdę ona? Pogromczyni floty sir Westerhofa? – spytał cicho sir Emmerik, zaniepokojony słowami piosenki.
Sir Rijkart pokiwał tylko głową.
– Widzi mi się więc, panie bracie, że dostaniemy się między dwie bestie – dodał Emmerik.
Jego towarzysz ściągnął usta i po chwili się odezwał:
– Nasz los trzeba przyjąć mężnie. Co innego mnie martwi, panie bracie.
– Co takiego?
– To, że tak haniebnie i szkaradnie ma wyglądać przyszłość wojowania.
Sir Emmerik obrzucił spojrzeniem ciasny korytarz i odparł, nie bez smutku:
– Czasy się zmieniają, mości Rijkarcie. Nikt jeszcze pochodu czasu nie powstrzymał.
– Owszem, zmieniają się czasy, ale na co? Cnota to pistolet w lewej ręce, szabla w prawej. Gdy nasza cnota i honor miną, co pozostanie? Walka brata z bratem, zamęt i rozpusta, mości Emmeriku. Każdy człowiek, mały i duży, zacznie sądzić wszystko według swojego uważania.
Jego rozmówca pokiwał smutno głową, ale nic nie odpowiedział.
– Czasem wdzięczny jestem, choć to śmiech przez łzy, że los nie obdarzył mnie potomkami – skwitował Rijkart.
Do przejścia podszedł skazaniec zwany Cichym i skinął lekko głową.
– Co z wami? – spytał beznamiętnie Sir Emmerik.
Cichy wskazał ręką korytarz.
– Odpowiadaj, jak oficer gwardii się do ciebie zwraca, kmiocie – warknął Sir Rijkart, obnażając rapier.
Skazaniec cofnął się, podnosząc rękę jakby w geście obronnym. Evan podszedł szybkim krokiem i skłonił się nieco przesadnie, mówiąc:
– Łaskawi bracia wybaczą, ten poczciwiec jest niemową.
– A, tak – odparł Sir Rijkart, cofając się, nieco zmieszany. – Czego mu trzeba?
– Do wychodka, za przeproszeniem.
Przechodząc, Cichy łypnął spode łba na Sir Rijkarta. Oficer, widząc to, odruchowo sięgnął do rękojeści przy pasie.
Agtan siedział w fotelu nieco sztywno, trzymając ręce przy sobie. Jego towarzyszka przerażała go, a bezustanne drżenie kadłuba nasuwało myśli o jakimś błędzie konstrukcyjnym.
– Nie będzie przeszkodą dla pani… – zagaił niepewnie.
– Pani! – Ni to warknęła, ni to się roześmiała.
– Przepraszam, znaczy… Że bitwa odbędzie się w trzech, a nie dwóch wymiarach?
Uśmiechnęła się, obnażając nieco wybrakowane zęby. Agtan nie był pewien, czy mu się przywidziało, czy też naprawdę jeden z kłów Fiony był zaostrzony na końcu.
– Przeciwnie, chłopcze. Na morzu zawsze brakowało mi sposobności, by kogoś zajść z góry albo z dołu. – Mówiąc to, wyszczerzyła zęby. Zakłopotanie konstruktora wyraźnie ją bawiło. Tak, jeden z kłów był długi i nienaturalnie ostry, zauważył ze zgrozą Agtan.
Fiona patrzyła przez chwilę na chmury widoczne przez oszklone przezrocza, po czym spytała:
– Do rzeczy, okularniku. Jak tego stwora podejść?
– Pięciu badaczy brało się za opisanie smoka…
– Do rzeczy, mówię! – warknęła.
Wiedział, że powinien domagać się szacunku jako uczony, ale cała odwaga uleciała z niego na progu kokpitu.
– Tak, ekhm… jest wolniejszy, ale manewrować może, że tak powiem, nieco lepiej od nas. Nie lubi dużych wysokości – odparł niepewnie.
– Co ma słabe?
– Wydaje mi się… Skrzydła. Skrzydła są długie, ruchome, skomplikowane. Według moich obliczeń niszczeją nieco zbyt szybko, by mógł uzupełnić wszystkie ubytki. Zapewne nie są, że tak powiem, w pełnym porządku. Porazić z góry bombą, strzelić hakownicą zawsze można, to go może coś draśnie. Ale jak staranujemy skrzydła…
– Dobrze! Damy mu popalić, najwyżej zginiemy! – zakrzyknęła Fiona. – Tyle razy śmierci uciekałam, że nawet jestem ciekawa.
To poszło lepiej, niż się spodziewałem, pomyślał Agtan. Będzie miał możliwość walki ramię w ramię z kapitan Fioną. W dodatku, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to ja przeżyję, a nie ona, pomyślał. To już byłby materiał na opowieści.
Odruchowo położył dłoń przy sercu, gdzie w ukrytej kieszeni płaszcza kieszeni miał zwinięty pergamin – jeden z ostatnich istniejących odpisów tekstów mistrza Tosleva. W dziele Rozważania o mariażu magii i maszyny znajdowały się pomysły, które młodego konstruktora mogły zaprowadzić wprost na stos.
Cichy biegł przez jaskinię, która coraz bardziej się zwężała. W końcu musiał przeciskać się przez szczelinę, raniąc skórę o wystające kamienie. Kroki bestii zdawały się przybliżać, aż zmieniły się w jednostajny łomot, dochodzący z każdego kierunku naraz.
Wyprężył się, nie wiedząc nawet, którędy miał się przeciskać, by uciec przez zagrożeniem. Otaczała go gęsta, nieprzenikniona ciemność.
Gryzący dym zakręcił mu w nosie. Nagle poczuł uderzenie w twarz…
– Wstawaj! – wrzasnął Borgo, waląc go jeszcze raz w twarz.
– Spokój tam! – krzyknął z korytarza jeden z rycerzy, na co brodacz skrzywił się, ale nic nie odpowiedział.
Cichy potrzebował chwili, by oprzytomnieć. Otaczały go drwiące gęby, ale niewiele sobie z tego robił. Wytarł spocone czoło. Odgłos tłoków, rezonujący echem przez cały statek, świdrował jego głowę.
Cichy skrzywił się i zrobił dwa gesty. Machające skrzydła, podrzynane gardło.
– Co on pokazywać? My potwora czy potwór nas? – spytał Gudryk.
– Nie bądź głupi – odparł Borgo, wstając. Podszedł do przezroczy, a kompani szybko wrócili do rozmowy, nie poświęcając mu już uwagi.
Evan dawno już nauczył się okazywać szacunek i brać arystokratów pod włos. Gdy skłonił się nisko, dziękując za przywilej wypuszczenia do wychodka, Sir Rijkart patrzył na niego z uznaniem.
Poczekaj, rycerzyku, pomyślał Evan, idąc przez ciemny korytarz. Jeszcze zobaczymy, co masz pod pancerzem. Nigdy nie miał na stole tortur nikogo szlachetnie urodzonego. Czy ci dumni ludzie stawialiby opór do końca, czy może od razu zaczynaliby jęczeć i błagać o litość?
Gdy szedł niskim, na wpół zaciemnionym korytarzem, przypomniał sobie wieczór w dziupli jednego ze śródmiejskich machcików, zwanego Kiszką. Zaciągnął go tam kompan z szajki, Terek, dziwnie nalegając akurat na to miejsce. Ów Kiszka cieszył się pewną renomą, ale podejrzewano go o chlapanie językiem do władzy. Ponoć robił to na tyle rzadko, by nie dać się złapać braciom ze świata cienia, a na tyle często, by dociążyć sakiewkę.
Czy to Terek, czy Kiszka wydali go strażom, a może obaj działali razem? A może nowo mianowany dowódca chciał się popisać sprawnością, i ślepym trafem padło na Evana?
Westchnął, uznając, że od odpowiedzi na to pytanie i tak niewiele zależy. Tamten wieczór, suto zakrapiany, poświęcony na kości i karty, był ostatnim miłym wspomnieniem. Trzy kolejne dni spędzone w areszcie w kazamatach ratusza, w zimnej celi na glinianym klepisku, tak dały mu w kość, że gorąc i duchota statku powietrznego wydawały się wręcz przyjemne.
Sir Emmerik pochylił głowę, wchodząc do kokpitu. Fiona obróciła się i przez chwilę patrzyli sobie w oczy. W końcu rycerz odchrząknął.
– Pani będzie łaskawa… – zaczął niepewnie.
– Jeszcze zaraz damą zostanę! – rzuciła.
Gwardzista przyjął to ze spokojem.
– Tak, może darujmy sobie konwenanse. Jak to się stało, że pokonałaś Sir Westerhofa? Znano go jako mistrza manewrów, a ty miałaś tylko fregatę, dwie korwety…
– Dwie fregaty – poprawiła go Fiona. – Do tego jeszcze trzy kanonierki.
Sir Emmerik pokiwał głową. Fiona spojrzała przez przezrocze, daleko na linię horyzontu. Jej głos nabrał marzycielskiego tonu.
– Wiedziałam, że mój przeciwnik będzie miał w zanadrzu jakiś fortel prosto z ksiąg, więc rzuciłam się na niego pełną parą. „Harpię” kazałam ustawić burtą do floty wroga i porzucić, poza garstką niezbędnych ludzi. Zmusiłam Westerhofa do okrążania jej z dwóch stron, rozdzielając statki na dwie formacje. Wtedy reszta floty uderzyła formację płynącą od sterburty. A ci, co zostali na „Harpii”, rozpalili znowu kotły i staranowali „Gryfa”, po czym te kotły wysadzili.
Sir Emmerik pokiwał głową. Na jego obliczu zagościł wyraz zwątpienia.
– Więc poświęciłaś swoich ludzi?
– Wiedzieli, że życie w służbie u mnie jest zabawne, ale niekoniecznie długie – odparła, wzruszając ramionami.
Po chwili obróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
– Szorować wasze złote nocniki, nosić wam frykasy, kiedy ich własne dzieci chodziłyby głodne? Dałam im wolność i przygodę, a oni dobrze wiedzieli, ile to kosztuje – stwierdziła.
Sir Emmerik nie miał na to odpowiedzi. Skinął głową i wyszedł bez słowa, wyraźnie stropiony.
Gardzą, bo się boją, pomyślała z satysfakcją Fiona. Lubiła napawać się strachem, który sama jej obecność wzbudzała wśród przykładnie żyjących ludzi. Patrząc na widnokrąg przez szybę kokpitu zaczęła wspominać pierwszy krok w świecie niegodziwości.
Otaczał ją tłum mężczyzn z ogorzałymi, brodatymi twarzami. Śmiali się, obnażając wybrakowane zęby. Herszt podał jej długi, zakrzywiony nóż.
Jej męża trzymał wielki drab, wykręcając mu ręce.
– Jeśli chce panienka ujść bez hańby, to niech panienka kroi – postawił jasno warunki kapitan.
Spojrzała w oczy swojemu małżonkowi. Wróciła myślami do nocnego przymusu, do dnia ślubu, o który nikt jej nie spytał, do drwin jego rodziny, do razów wymierzanych w policzki i w plecy, do jasnych warunków małżeństwa, gdzie jej ojciec zyskiwał pieniądze, a mąż szacowne nazwisko.
Jej mąż, wymierzając jej razy, mówił o poprawie. Ale ona wtedy czuła, jakby tam, gdzie kiedyś widziała dno swego serca, otwierały się coraz głębsze pokłady czeluści. A z niej płynęły mroczne wizje i podszepty.
Podeszła powoli, ale cios wymierzyła pewnie i szybko. Ostrze wbiło się najpierw płytko, obryzgując brzuch nieszczęśnika krwią. Ten był tak zszokowany, że wydał z siebie tylko krótki jęk. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma. Włożyła całą swoją siłę, by kolejnym pchnięciem pokonać opór mięśni. Dopiero wtedy jej małżonek zawył z bólu.
– Pięknie! – wycharczał kapitan, gdy jego kompani wiwatowali, klaskali w dłonie i gwizdali. – Ale dlaczego w brzuch?
– Żeby się męczył – odparła bez zawahania. Zobaczyła w oczach kapitana coś na kształt uznania.
Gdy Evan znów przekroczył próg mesy, w nozdrza uderzył go zapach potu, taniego jadła i dymu. Duszne, gorące powietrze kłuło w gardle i drażniło płuca, zalegając w nich jak lepka zawiesina. Musiał wysilić się, by nie kaszlnąć, nie chcąc okazywać słabości.
Ze zdziwieniem dostrzegł Borgo, zgarbionego, z oczami przyklejonymi do przezrocza. Reszta kompanii pogrążona była w rozmowie i nie zwracała uwagi na brodacza.
Oprawca przecisnął się wzdłuż stołu i podszedł do kompana. Zauważył, że na policzku budzącego powszechny strach mężczyzny lśniła samotna łza.
– Wzruszyłeś się? Ty, Borgo? – spytał Evan z niedowierzaniem.
Morderca wzdrygnął się, zaskoczony, po czym milczał przez chwilę, jakby szukał słów.
– Tak, a co? – wycedził z siebie w końcu. – Sam zerknij.
Evan poczuł nutkę niepokoju, gdy stanął przy wzierniku, zostawiając za plecami człowieka zwanego w pewnych szynkach „księciem morderców”, choć znał go przecież od dawna, i uważał nawet za przyjaciela.
W dole widać było zatokę oświetloną popołudniowym słońcem. Na spokojnym, niezmąconym morzu skrzyły się refleksy światła. Łachy piasku przy brzegach jaśniały jak plastry miodu. Przybrzeżne osady, skryte pośród lasów, wydawały się dziecięcymi zabawkami.
– Pomyśl – doszło Evana zza pleców. – Gówniak byłem, ulica jak bagno, ojciec bił, starszy brat bił, straszne rzeczy widziałem co dzień… Ale gdyby mnie wtedy to pokazali…
Evan mruknął na znak, że słucha. Co to za napad ckliwości?
– Co zrobiłem, to zrobiłem, to mi się gorsza śmierć jeszcze niż przez tę ich bestię należy. Ale czy mogłem być inny? – ciągnął Borgo.
Położył nienaturalny akcent na „mogłem”. Evan westchnął i popatrzył w kierunku drugiego przezrocza. Jemu zachwyty nad przyrodą były obce, podobnie jak roztrząsanie tego, co nigdy nie zaszło. W młodym wieku odkrył, że jedna tylko rzecz trafia mu do serca, i był nią ból zadawany bezsilnej ofierze. Czuł się nieswojo, samemu będąc teraz na łasce sił, nad którymi w najmniejszym stopniu nie panował.
Z drugiej strony Evan przez lata nabrał czegoś na kształt sympatii do brodatego mordercy. Może i Borgo był pozbawiony elegancji, nadto żywiołowy, zupełnie niemetodyczny, ale przecież ten sam złowrogi geniusz napędzał tryby ich serc. W gruncie rzeczy Evan po prostu nie chciał go urazić. Była to przyjaźń, której nikt w półświatku nie rozumiał, ale do której każdy się przyzwyczaił.
– Nie wiem, Borgo. Myśliciel z ciebie wylazł jak ta lala. Może spytaj tego od kart – odparł z ociąganiem i nutką drwiny, wciąż patrząc na krajobraz. Po chwili odwrócił wzrok w stronę kompana i pojął ze zgrozą, że ten wziął propozycję na poważnie. Borgo patrzył na niego przez chwilę w milczeniu, z oczami płonącymi jak w gorączce. Wreszcie złapał Evana za fraki i zaczął gorączkowo szeptać:
– Ty masz łeb, Evan! On nie od nas, on musi się coś więcej wyznawać!
Puścił go i przysiadł się znowu do reszty kompanii. Evan westchnął i podążył za nim. Co jemu, do kroćset, do łba wpadło?
Berek przez chwilę siłował się z otwieraczem i puszką.
– Ty dać, ja otworzyć – powiedział Gudryk, wyciągając potężną dłoń.
Oszust nie posłuchał, nacisnął tylko jeszcze mocniej. Blacha puściła i zachlapała go szarawa mamałyga. Kompani skrzywili się, gdy doszedł ich zapach. Głód był jednak silniejszy i po chwili smarowali pajdy chleba pasztetem.
– Takie jedzenie złe, przez nie wy zabijać i kraść – wycedził Gudryk łamaną mową wspólną. – U nas wołowina dobra, trawę jeść, mięsista.
– Ty też zabiłeś bez powodu – zauważył Berek przytomnie.
– Aj, to co innego! – odparł barbarzyńca i wziął ogromny kęs.
Borgo i Evan dosiedli się i też poczęstowali pasztetem zwanym „borowym”, rozpoznawalnym po grawerunku wołu leśnego na puszce. Evan skrzywił się, ale Borgo zjadł grubą pajdę jednym kłapnięciem i jeszcze oblizał palce. Zaraz też nachylił się i szepnął konspiracyjnie, zerkając na dwóch gwardzistów, stojących w korytarzu.
– Oni dobrze się biją, te oficerki?
Berek łypnął na niego, wyraźnie spłoszony. Wpierw nikt z kompanii nie miał odwagi zabrać głosu. Po chwili odezwał się Evan.
– Ty się bijesz, Borgo. Ty wbijasz nóż pod żebra w ciemnym zaułku, walisz po gębie w karczmie – powiedział ponuro.
– Wbijałem! – żachnął się Borgo. – Jak stąd wyjdę, to już będzie co innego… – Westchnął i machnął ręką, nie znajdując słów. Na mistrzu tortur miejskiego półświatka nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia.
– Ale oni walczą naprawdę. To nie to samo. Rozsiekają cię bez pardonu – dokończył Evan, nie przejmując się zapewnieniami towarzysza.
Wyczuł jednak, że sprawa nie jest zamknięta, bo pozostali patrzyli na niego w skupieniu.
– Ja nie bać się – szepnął wreszcie Gudryk.
Cichy uniósł zaciśniętą pięść nad blat na znak, że jego też to dotyczy. Evan rozejrzał się po kompanach, upewnił się, że oficerowie nie zwracają na nich szczególnej uwagi.
– Poczekajmy, aż będzie walka, zamieszanie – zaproponował.
Gudryk rzucił okiem w stronę kokpitu.
– A kobieta, ona pomóc?
Evan uśmiechnął się.
– Kapitan Fiona słynie z tego, że zawsze pomaga – odparł drwiącym tonem. – Za dwie trzecie łupu. Co w naszej sytuacji staje się łatwe do przełknięcia, prawda?
Zerknął wymownie po zebranych. Nikt nie oponował. Wtedy Evan wstał i oświadczył, tym razem głośno:
– Ale najpierw mamy sprawę natury moralnej do rozważenia.
– Tak jest! – krzyknął Borgo, wstając. – Tylko najpierw do wychodka pójdę!
Jego zachowanie od razu zwróciło uwagę oficerów.
Fiona podziwiała krajobraz Gór Wyspowych, gęstych borów, spośród których wyrastały niewysokie wzgórza z kamienistymi zboczami. To tutaj najczęściej widywano stwora.
– Moja ciotka mawiała, że po śmierci dusza ulatuje do nieba. Więc przynajmniej będziemy mieli bliżej! – rzuciła pilotka i zachichotała nieco złowieszczo.
Konstruktor odchrząknął i wstał z fotela.
– Za przeproszeniem – mruknął pod nosem. Jeszcze wychodząc, dodał: – Nie zepsuj niczego.
Odczekała chwilę, a potem szepnęła do siebie:
– Ja ci dam, chudzielcu… Żebym ciebie nie zepsuła.
Chwyciła mocno za ster i wykonała dwa skręty, raz w lewo, raz w prawo. Wyobraziła sobie jednego z tych śmiesznych arystokratów, padającego na ścianę z brzękiem pancerza.
Zaczęła się zastanawiać nad swoim położeniem. Miała już plan walki z bestią, nieco inny od pomysłu tego chudzielca. Ale przecież potrzebowała także planu dla siebie. Nie zamierzała wracać do więzienia, a statek przypadł jej do gustu. To by było coś, kapitan Fiona zlatująca z nieba, by się zemścić na tych, którzy ją pojmali.
Tak, ukradnie statek, ale musi przecież mieć wspólnika. Zaczęła rozważać każdego z więźniów po kolei. Ten wysoki zdawał jej się zbyt spięty, ten z brodą zbyt brutalny… I jak przekazać im wiadomość, nie zwracając uwagi zbrojnych i inżyniera?
Spojrzała w bezkres nieba i na pierzynę skłębionych chmur. Postanowiła dać sobie czas do namysłu.
Znowu wychyliła statek w prawo, a potem w lewo. Przez lata na morzu nauczyła się w trakcie nawet lekkiego manewru wyczuwać zły rozkład balastu. Statek powietrzny był co prawda czymś nieco innym, ale i tu można było wyczuć, że ciężar nie jest rozłożony równo. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że od góry obciążenie było za duże.
Zaklęła, gdy ster poziomy zaciął się na chwilę w pozycji wychylenia na sterburtę. Szarpnęła nim, przez co odskoczył ze zgrzytem w przeciwnym kierunku, przez co statkiem wstrząsnęło. Usłyszała przekleństwa z mesy.
Agtan szedł korytarzem, wsłuchując się w pracę silnika. Syczenie pary i stukot tłoków zdawały mu się brzmieć nieco inaczej, niż podczas prób. A może zanadto się martwił? Mimowolnie zaczął obracać w głowie możliwe przypadki. Wyciek pary? Nadmierne skraplanie tejże? A może zmiana ciśnienia przy skręcaniu wypaczyła skrajny kocioł? A jeśli popiół zalegał w palenisku? A w końcu kotły mogły po prostu wybuchnąć…
Zganił siebie za nadmierny lęk i podszedł do drzwi wychodka. Zamknął kabinę od wewnątrz i westchnął z ulgą. Zdjął spodnie i rozsiadł się na grubo ciosanym, drewnianym siedzisku. Zaczął zastanawiać się nad swoim położeniem.
Gryzło go to, że na statku, który sam zaprojektował, i którego budowę nadzorował przez prawie rok, klnąc i poganiając leniwych mechaników, gościć musiał i dwóch nadęciuchów, i stado bestii.
I kobietę…
W pierwszej chwili na myśl o słabej płci czuł pogardę. Ale po chwili naszła go nowa myśl. Gdyby tak udało się przekonać tę rudą… Uśmiechnął się do siebie na pomysł bez szans na realizację. Pomyślał o szatach skazanej, luźno leżących na jędrnych piersiach. Sięgnął ręką do nabrzmiewającego narządu i zaczął go pieścić. Wyobrażał sobie, jak ją rozbiera, jak ustawia obok steru…
Nagle rozległo się głośne pukanie.
– Otwierać! – słychać było jednego ze skazańców. Po chwili załomotał znowu.
Agtan przeklął pod nosem.
– Zajęte! – odkrzyknął, spłoszony.
– Otwieraj, bo wyważę, okularniku zafajdany! – doszło go znowu zza drzwi. Po chwili konstruktor usłyszał, jak jeden z rycerzy zaczyna rugać skazańca z głębi korytarza.
Westchnął i wciągnął znowu spodnie. Nagle statek skręcił gwałtownie na bakburtę, a zaraz potem na sterburtę. Agtan uderzył łokciem w ścianę i syknął z bólu.
Podniósł się i zaklął pod nosem. Wyszedł, przepuszczając w korytarzu Borgo.
– Posrał się pan kreślarz? – spytał skazaniec, mijając go. Po czym złapał Agtana za ramię, nachylił się i szepnął konspiracyjnie:
– Mamy jakieś szanse z tym smokiem?
Widząc, że Agtan nie spieszy się z odpowiedzią, westchnął cicho i zatrzasnął za sobą drzwi.
– Tylko im języki poucinać – rzucił Sir Rijkart z głębi korytarza i odszedł. Agtan, rozeźlony, ruszył korytarzem. Czy tak właśnie czuł się mistrz Toslev, wyklęty i poniżony przez ludzi niegodnych czyścić mu buty? Tak twierdził były asystent mistrza, zwolniony z katedry i zmuszony do żebraniny po wygnaniu samego Tosleva.
Nieszczęsny asystent zarzekał się, że potwór, który nękał miasto, robił to w akcie zemsty. Jakkolwiek żałosny wydawał się wtedy ten biedak, jego słowa nie dawały Agtanowi spokoju.
Gdy konstruktor podchodził do kokpitu, statek znów skręcił to w jedną stronę, to w drugą. Blachy sterburty wydały z siebie przeciągły jęk.
Poirytowany Agtan wparował do kokpitu.
– Co to ma znaczyć? – żachnął się.
– Nie tym tonem, syneczku – warknęła Fiona, patrząc mu w oczy.
Mierzyli się chwilę wzrokiem, a potem konstruktor westchnął i usiadł ciężko na fotelu. Z irytacją zauważył, że kobieta cały czas świdruje go wzrokiem.
– A ty widziałeś kiedyś tego stwora na własne oczy?
– Nie – skłamał bez chwili zastanowienia Agtan. Miał już tego lotu serdecznie dosyć. Dla poprawy nastroju wrócił myślami do ustępu z dzieła mistrza Tosleva, od którego czuł ciarki na rękach:
Kto poświęci czas na baczne i pozbawione uprzedzeń badanie przyrody, ten dostrzeże z pewnością zasadę, która obowiązuje w niej powszechnie: że silniejszy ma prawo władać słabszym, i za pomocą słabszego rosnąć w siłę. A prawo to znajduje swój najdoskonalszy wyraz w tym, że silniejszy, karmiąc się słabszym, staje się dzięki niemu wyższego rodzaju istotą.
W mesie panowała atmosfera podniecenia. Większość zebranych zastanawiała się, czy to jakiś żart, czy też naprawdę dwóch najgroźniejszych żyjących przestępców zamierza prowadzić dysputę niczym uczeni.
Sir Rijkart stał w drzwiach, wyraźnie podirytowany, ale Sir Emmerik bez wahania wszedł między skazanych. Borgo wystąpił na środek małego pomieszczenia, przed stół.
– Tego, czcigodni panowie oficerowie i wy, kompani, zeszliśmy się…
– Zebraliśmy – rozległ się teatralny szept Evana.
– Tak, zebraliśmy się, tego… No, krótko: czy Borgo, co w “Wisielcu” zabił czterech młodziaków z tego powodu, że piąty uciekł, który stłukł kiedyś starca na kwaśne jabłko za krzywe spojrzenie na ulicy… – zaczerpnął powietrza. Widać było, że wspomnienia sprawiają mu ogromny ból.
– Wdowa – podrzucił Evan.
– Tak, Evan, racja! Co wrzucił wdowę do paleniska, bo nazwała go chamem, nie bez racji przecież!
Po zebranych widać było lekkie zniecierpliwienie. Borgo zauważył to i skwitował:
– Krótko i węzłowato! Czy Borgo, gdyby mu pokazać coś lepszego, jak jeszcze biegał po ulicy w podartych portkach i mącił kałuże kijkiem, to byłby, może nie, że dobry, ale jako taki? Nie zabijałby…
Przy ostatnich słowach głos mu zadrżał. Evan chrząknął i wtrącił głosem niemal uroczystym:
– Ośmielę się, bo byłoby wielkim zaszczytem, gdyby szlachetnie urodzeni bracia najpierw wydali swój oświecony sąd.
Sir Rijkart machnął gniewnie ręką. Sir Emmerik jednak odparł z pełną powagą:
– Pytanie jest to zupełnie poważne i wielu uczonych mędrców łamało sobie nad nim głowy. Powtórzmy dla jasności: czy charakter człowieka jest mu dany wraz z narodzinami, czy też wykuwa się w toku życia jak w warsztacie kowalskim.
Skazani słuchali w pełnym skupieniu.
– Oddam głos mości Rijkartowi, któremu ustępuję mieczem i językiem, a osąd mój jest ten sam.
Sir Rijkart stanął prosto, odchrząknął i zaczął mówić, jakby od niechcenia, kładąc rękę na rapierze:
– Każdemu człowiekowi wyznaczone jest jego miejsce. Syn młynarza ma zostać młynarzem, syn gospodarza sam będzie orał pole. Tak samo charakter człowieka jest mu dany. To prawda, że wielkie poruszenia serca mogą na chwilę zagłuszyć naturalny charakter. Ale gdy te ustaną, człowiek niechybnie wraca do tego, co mu przyrodzone.
Spojrzał po zebranych, nabrał powietrza i ciągnął dalej:
– Wiara w to, że człowieka można zmienić, jest nie tylko naiwna, ale niebezpieczna. Bo co znaczy cały porządek świata, jeśli dajmy na to, zielarka mogłaby zostać kapłanką, a ciura – rycerzem? – Tu oficer zaśmiał się sam do siebie pod nosem. – Rzeka, wypływając z koryta, sprowadza nieszczęście. Tak samo człowiek musi być trzymany w ryzach, by chronić odwieczny porządek rzeczy.
Skazani słuchali tego w skupieniu, zwieszając głowy. Na ostatnie słowa Borgo westchnął cicho, za to oszust karciany parsknął ze śmiechu i pokręcił głową.
– Znajdujecie mój wywód śmiesznym? – spytał groźnie oficer, zwracając się do Berka.
Evan syknął przez usta, chcąc go powstrzymać, ale chudzielec powiedział butnie:
– A mi się zdaje, że jaśnie panowie widzicie nieubłagany los tam, gdzie korzyść wasza.
– Potwarz! – wrzasnął gwardzista, sięgając do szabli. – Klękaj i przepraszaj, gnido!
Wydobył szablę, której ostrze zabrzęczało złowieszczo. Wyczuć można było subtelną zmianę nastroju wśród zebranych. Zaciśnięte usta, zagryzione wargi, łypiące czujnie oczy. Sir Emmerik cofnął się ku wyjściu, podnosząc rękę w pojednawczym geście.
Wtedy Gudryk zrobił zdecydowany krok, zagradzając szlachcicowi drogę. Wyprężył dumnie pierś, a był o pół głowy wyższy od oficera. Sir Emmerik spojrzał w oczy skazańca, wyraźnie zalękniony. Ręka oficera zawisła w powietrzu w połowie drogi do broni u pasa, jakby wciąż miał nadzieję na pokojowe załatwienie sprawy.
I wtedy rozległ się kobiecy głos:
– Smok! Widzę go!
Dysputę trzeba było najwyraźniej zostawić na potem.
Agtan położył się na podłodze luku z bombami i przykleił oczy do wziernika.
– Nie widzę go! – wrzasnął. Echo poniosło się po korytarzach.
– Na lewo od dużej polany! – doszedł go krzyk Fiony z kokpitu. – Chyba nas nie widzi!
Konstruktor przemieścił się tak, by patrzeć pod innym kątem.
– Psiamać, gdzie on jest… – mruknął pod nosem. Berek poczuł, jak włos jeży mu się na głowie.
– Cholera, nic nie widać… – szeptał dalej Agtan. Po czym nagle wydał z siebie triumfalny okrzyk:
– Jest! Lekko do góry i pięćdziesiąt stopni na bakburtę! – wrzasnął!
– Głośniej, ile stopni? – doszło go z kokpitu.
– Ostro w lewo i do góry! – wrzasnął konstruktor. Rozległy się zgrzyty, a statek skręcił gwałtownie.
Agtan trwał chwilę w bezruchu, podziwiając majestatyczne skrzydła i potężny korpus. Czytał wszystkie dzieła mistrza Tosleva, niektóre wiele razy. Był niemal wdzięczny losowi, że mógł zobaczyć półżywą konstrukcję na własne oczy.
W końcu westchnął i podszedł do jednej z bomb, wyjął ją z kraty i ustawił w pojemniku zrzutowym. Przez chwilę gmerał przy bombie drżącymi rękoma. Spojrzał w oczy Berkowi:
– Na mój sygnał!
Znowu wyjrzał przez dolne przezrocze. Berek wytarł pot z rąk i złapał za dźwignię. Wstrzymał oddech…
– Puszczaj!
Słychać było zgrzyt, przez dziurę wdarło się zimne powietrze, a bomba wypadła. Luk domknął się ze zgrzytem. Agtan w napięciu obserwował jej lot. Po chwili słychać było donośny wybuch gdzieś w dole.
– I jak? – spytał Berek.
– Psiakrew… – zaklął konstruktor pod nosem.
– Ładować znowu? – spytał niepewnie Berek.
– Nie ma czasu! – krzyknął Agtan, machając gorączkowo ręką. Po chwili krzyknął:
– W lewo i w dół! Sir Emmeriku, będziecie strzelać!
Borgo przyłożył oko do wziernika i złapał za drążek, kierujący sprzężonymi działkami.
– Nie idzie tym wycelować! – jęknął.
– Strzelaj, kmiocie! – wrzasnął Sir Emmerik, stojąc między skazańcami i patrząc przez swój wizjer. – Już! Zaraz w nas uderzy!
Borgo splunął pod stopy, patrząc na rycerza spode łba. Złapał mocniej drążek i ustawił, jak mu się zdawało, w kierunku stwora. Ten zbliżał się szybko, machając skrzydłami. Można już było dojrzeć oczy, zębiska…
Borgo zadrżał, widząc diabelstwo, ze dwoma chyba kopami oczu. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że ono też go widzi.
Dziwne myśli pojawiły mu się w głowie jak nieproszeni goście. Zdawało mu się, że potok chłodnej górskiej wody oblewa go, zmywając wszystko, co złe i brudne. Jego gniew, zbrodnie, jego żal i odraza wobec samego siebie, wszystko rozpuszczało się w świetlistej wodzie.
Będziesz czysty, a twoje winy pójdą w zapomnienie, usłyszał łagodny szept.
Potężny cios trafił mordercę w twarz.
– Już! – wrzasnął sir Emmerik. – Strzelaj!
Borgo ocknął się i pociągnął za spust. Rozległy się dwa strzały naraz i głośny wizg.
– Trafiłem! – wrzasnął gorączkowo. – Na pohybel!
– Spada? – spytał gwardzista z nadzieją.
– Nie, to znaczy, jakby zanurkował…
Nastała chwila ciszy, którą zakłócał tylko miarowy warkot silnika i syk pary. Skazańcy popatrzyli po sobie. Zaraz gniewny wizg rozległ się znowu, niepokojąco blisko.
– Widzi go ktoś?! – zawołał niepewnie Sir Emmerik.
– Nie widzę! – słychać było okrzyki z drugiej burty.
– Nie widzę! – wrzasnął Agtan z luku.
– Nie widzę! – wydarła się Fiona z kokpitu.
Nagle stal gruchnęła o stal i „Smuga” odskoczyła gwałtownie w bok. Rozległ się kolejny wizg, a potem statkiem wstrząsnęło potężne uderzenie. Borgo ledwo złapał manetkę celującą karabinem, a Sir Emmerik wyłożył się jak długi na podłodze. Z drugiej strony doszły ich krzyki. Dziób statku zaczął się obniżać.
– Czemu obniżasz lot?! – wrzasnął z dołu Agtan.
– To nie ja! – odwrzasnęła Fiona, próbując przekrzyczeć odgłosy silnika, który nagle zaczął rzęzić.
– Widziałem go, leci do góry! – wydarł się Sir Rijkart. Huknął strzał od bakburty, a po chwili słychać było przekleństwa Evana.
Nastała chwila pełnej napięcia ciszy. Nagle statkiem zatrzęsło. Zasyczał uciekający gaz.
– Proszę, tylko nie poszycie silnika… – jęknął Agtan. Po chwili krzyknął:
– Mocno w lewo!
Rozległo się trzeszczenie i skrzypienie, po czym krzyk Fiony z kokpitu:
– Chwila, coś się zacięło! Ster nie działa!
Statek gwałtownie obniżył lot. Agtan złapał się drabiny i wspiął się na główny pokład. Nie ma co czekać, pomyślał.
– Do mnie, jeden odważny! – krzyknął.
Gudryk spojrzał pytająco na Sir Emmerika, który pokiwał głową. Skazaniec wspiął się za inżynierem poziom wyżej. Agtan uniósł ciężką pokrywę, która ustąpiła ze zgrzytem. Chłód grubych blach uspokoił go. Usłyszał z dołu wrzaski, jakby ktoś kłócił się z Sir Rijkartem. Po chwili rozległy się głuche uderzenie, strzał i wrzask, potem znowu uderzenia. Konstruktora doszedł głos oficera, wołającego o pomoc.
Zamykając właz za sobą, zauważył przy drabinie rude włosy Fiony. Odetchnął z ulgą, gdy drzwi się zakleszczyły. Jeszcze jej tu brakowało, pomyślał.
Evan z trudem, jęcząc z bólu, dźwignął się i oparł o ścianę. Widział przez przezrocze szybko zbliżającą się ziemię. A więc to koniec. Trzymał swoją koszulę zwiniętą przy ranie, nadaremno próbując zatamować upływ krwi.
Wszystko wydarzyło się niczym uderzenie pioruna. Fiona wybiegła z kokpitu, sir Rijkart nakazał jej wrócić. Podniesiona ręka z pistoletem, Cichy podbijający ją, strzał przebijający sufit, syk powietrza wpadającego do środka. Rycerz i skazaniec szamotali się w uścisku. Trzask karku rycerza, gdy Evan gwałtownie wykręcił mu głowę. Przerażenie w oczach sir Emmerika, a potem strzały, jeden za drugim. Krew brocząca z boku Evana, Cichy ostatkiem sił przewracający oficera na ziemię, akurat, gdy ze strony silnika dobiegł rumor, a statkiem gwałtownie zakołysało na bok.
Po raz pierwszy od bardzo dawna Evan czuł się zupełnie bezsilny. Walczył, żeby nie upaść, kiedy statek podskakiwał. Z trudem łapał oddech, wciągając nierównymi haustami gorące powietrze. Szum wiatru i stukot tłoków mieszały się w piekielnej symfonii. Wtedy do głowy przyszła mu myśl, która na chwilę zagłuszyła wszystko inne.
Czy to czuły moje ofiary, gdy leżały spętane, czekając na mnie?
Kącik ust oprawcy zadrżał mimowolnie. Oparł głowę o drewnianą futrynę, chcąc odegnać wspomnienia, które zaczęły niemal parzyć.
Znowu zerknął przez przezrocze i odetchnął z ulgą. Już niedługo. Zaśmiał się do siebie, słysząc wrzask piratki i gorączkowe walenie w blachę. Walcz, kobieto, walcz. Kto wie, los bywa przewrotny, pomyślał, zaciskając zęby podczas kolejnej fali bólu z rany.
Agtan siedział w pancernej kuli, ledwie mieszcząc się obok potężnego barbarzyńcy. Wdychał zapach jego potu, czuł naprężone, twarde jak stal mięśnie. Nie było wątpliwości, „Smuga” zaczynała pikować. To znaczyło, że załodze na pokładzie zostały minuty życia. Konstruktor otworzył górne wyjście, przy czym owionął go podmuch lodowatego powietrza.
Gudryk wyczołgał się niepewnie, mrużąc oczy od blasku słońca i wiatru. Agtan podał mu pistolet.
– Srebrne kule, zabiją stwora.
Ani jedno, ani drugie nie było prawdą, ale Gudryk wyprężył pierś, rozglądając się w górze i kurczowo trzymając się liny. Agtan usłyszał metaliczny wizg, czym prędzej zamknął wyjście. Usłyszał wrzaski i uderzenie o pancerz, a potem przezrocze obryzgała krew. Wziął głęboki oddech. Mam jeden strzał, pomyślał. Szarpnął za dźwignię.
Rozległ się huk, od którego Agtanowi zaszumiało w uszach. W kierunku bestii wystrzeliły z wielu stron powrozy zakończone kulami. Najpierw jedna z nich przyczepiła się do kopyta, po chwili kolejne złapały za skrzydła i brzuch.
Konstruktor uśmiechnął się do siebie. Wreszcie coś wychodzi. Rozległ się kolejny huk i liny, tym razem zakończone hakowanymi kolcami, oplotły bestię. Smok wydał z siebie przeraźliwy wizg. Pokryte metalem łapska zaczęły najpierw wymachiwać bezładnie, a potem szarpać powrozy. Jedna z lin z namagnesowanymi kulami pękła, jedna z tych kolczastych została wyrwana, obryzgując wszystko wokół krwią.
Ktoś walił w dolne drzwi, wrzeszcząc opętańczo. Agtan poczuł chłód w trzewiach na myśl, że wzmocniony szyb drabiny, obok którego przechodził wał korbowy, mógłby pozwolić przetrwać upadek na ziemię. Będę musiał poradzić sobie z tymi dzikusami, pomyślał ze zgrozą. Bestia waliła łapami, a na przezroczach zaczęły pojawiać się pęknięcia.
Potem rozległ się huk i potężne uderzenie pozbawiło Agtana przytomności.
Podniósł się z trudem, cały obolały. Kula, dzięki której przeżył upadek, była rozłupana na pół. Wokół niego walały się blachy i nadpalone drewno z kadłuba. Masował poobijane kończyny, kaszląc od dymu.
Dolna część statku pękła wpół, a górna została niemal doszczętnie pogruchotana. Agtan poczuł ukłucie żalu na myśl o pracy, którą włożył w tę machinę. Zaczął krążyć wokół wraku i liczyć ciała. Gwardziści, Cichy, Evan… Przeklął pod nosem. Z coraz większym niepokojem zastanawiał się, czy ktoś jeszcze przeżył, gdy usłyszał metaliczny wizg.
Zgięta metalowa szyna przykuwała szyję Berka do kadłuba. Nogę miał zakleszczoną między stalą a drewnem – piekła, ale nie mógł przekręcić głowy, żeby na nią spojrzeć.
Wtedy zobaczył przed sobą potężne, czerwone ręce, które złapały za szynę. Stal zaczęła się odginać z jękiem. Znad resztek kadłuba zobaczył twarz Borgo, podrapaną i poobijaną. Skazaniec zeskoczył, włożył długi pręt w blachy, które więziły stopę oszusta, zaparł się i po chwili go oswobodził. Pomógł Berkowi stanąć na nogach. Gestem nakazał mu milczenie i poprowadził wokół resztek górnego poszycia.
Agtan ostrożnie podszedł do smoka. Kończyny bestii były groteskowo powykręcane, głowa na wpół zmiażdżona. Zwierzę drgało jakby w agonii. Po oczach na tułowiu i grzbiecie nie było śladu. Zgodnie z planem.
Inżynier patrzył przez dłuższą chwilę na cielsko, na zrogowaciałą skórę, na pokryte rdzą blachy. Część poszycia statku przebiła tułów, a w kałuży krwi widać było przewody i blachy.
Stwór spojrzał na niego parą oczu, która mu pozostała. Otworzył szerzej paszczę i przesunął łeb w kierunku konstruktora. Agtan poczuł, jak serce bije mu mocniej. Cofnął się o krok i wstrzymał oddech. Wtedy jednak bestia obróciła głowę, jakby zauważyła coś za plecami konstruktora.
Agtan usłyszał w głowie znajomy szum, z którego powoli wyłonił się cichy, kojący szept. Poczuł dławiący strach. Powoli, usiłując opanować drżenie głosu, wypowiedział słowa w dawno zapomnianym języku:
– Przyniosłem ci w darze truchła ludzi groźnych i silnych. W ich szpiku tkwi siła nieznana prostaczkom z gminu. Pożyw się nią, a potem zjednoczmy się. Mogę zbudować dla nas ciało z żelaza, napędzane parą i twoją magią zarazem.
Przez chwilę trwał w bezruchu, czekając na odpowiedź. Doszedł go szept, przynoszący ulgę i lekkość ducha. Zobaczył oczyma duszy obraz nagiego mężczyzny z metalowymi skrzydłami, na którego ciele jaśniały gałki oczne. Był dostojny, piękny, dla motłochu przerażający, jacyś poczciwi ludzie klękali przed nim…
Przypomniały mu się słowa z tekstu Mistrza. Wyższego rodzaju istotą…
Poczuł odrazę do słabego, kruchego ciała. Doszło do niego, jak bardzo ma dość tych wszystkich ludzi, którzy nim pomiatali.
Twój umysł zasługuje na lepszą powłokę, szeptał głos.
Agtan poczuł, jak coś wije mu się wokół nóg, ale nie miał siły ani ochoty się bronić
Berek patrzył z przerażeniem, jak Agtan zastyga, patrząc przed siebie błędnym wzrokiem. Wijący się kłąb mięsa, nakrapiany oczami, pełzł powoli ku niemu, obłażąc inżyniera niczym chmara robaków. Po chwili nieszczęśnik zadygotał jak w febrze. Najpierw krzyknął, a po chwili wydał z siebie opętańczy wrzask. Padł na ziemię i zniknął pod obłażącą go masą.
A potem stwór zaczął pełznąć w kierunku skazańców. Borgo złapał oszusta za ramię i zaciągnął go za pokiereszowaną blachę, która kiedyś była ścianą luku bombowego. Chwycił oburącz jedną z pozostałych bomb.
– Widziałeś, co on z tym diabelstwem zrobił? – spytał gorączkowo.
Berek usłyszał cichy szum, zagłuszający ból i zmęczenie. Oparł się o ścianę luku, ale Borgo trzasnął go bez wahania w twarz.
– Widziałeś? – warknął gniewnie.
Berek przypomniał sobie, jak Agtan ustawiał bombę. Zadrżał, widząc, że mechanizm czasowy jest strzaskany. Wypalił bez zastanowienia:
– Suwadło na puste pole, wtedy czerwony przycisk. Ale ty…
Borgo szepnął, gramoląc się do pozostałości luku:
– Idź zdrów, Berek.
– Do kata, Borgo, nie damy…
– Idź – warknął morderca.
Po czym dodał z goryczą:
– Nie ma większego zła niż zło uczone. Mnie to chociaż czasem sumienie gryzło…
Wyciągnął jedną z pozostałych w luku bomb i przycisnął do ciała. Prawą dłoń ułożył przy włączniku. Berek zrozumiał, że nic tu nie wskóra. Popatrzył prosto w oczy mordercy, chcąc powiedzieć coś na pożegnanie, ale w głowie miał pustkę. Borgo popędził go gniewnym ruchem dłoni, więc oszust wyślizgnął się przez rozerwane poszycie kadłuba. Zaczął biec, mimo ogromnego bólu, ku drzewom nieopodal.
Huknęło. Ognisty podmuch opalił mu plecy. Odruchowo rzucił się na ziemię i leżał przez chwilę, ciężko dysząc. Gdy zebrał już odwagę, wstał i rozejrzał się wokół siebie, dysząc ciężko – chmura dymu skrywała pobojowisko, a wszędzie wokół porozrzucane były płonące i dymiące fragmenty nieszczęsnego statku.
Przykucnął w wysokiej trawie i obserwował wrak przez długi czas, ale nikt ani nic się nie ruszało. Dopiero w trakcie czekania doszło do niego, jak bardzo jest zmęczony, głodny i przerażony. Serce biło mu jak młotem. Z piersi wydobył się mimowolnie ni to szloch, ni to jęk. Przeżyłem, pomyślał, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. Znowu wyszedłem na swoje.
Gdy kurz opadł, Berek zaczął szperać po wraku i przy ciałach. Przy Sir Emmeriku znalazł kiesę z monetami, inkrustowany nóż i sygnet z rubinem. Z Sir Rijkarta zostały tylko strzępy. Choć oszust nie należał do pobożnych, to przy miejscu, gdzie wysadził się Borgo, narysował znak Emhesa – bóstwa i opiekuna miasta.
Przykucnął, oglądając łupy. Uśmiechnął się do siebie na myśl o trunkach, kartach, luźnych kobietach. Do kata, ze dwa księżyce karnawału!
Nagle usłyszał odgłos odciąganego kurka do pistoletu.
– Dwie trzecie dla mnie? – spytała niemal aksamitnym głosem Fiona.
– Dwie trzecie… Tak, naturalnie – odpowiedział, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
– Lubię układnych – powiedziała z uznaniem kapitan Fiona Pożoga.
Czemu to szort?
Pecunia non olet
Dziękuję za zwrócenie uwagi, zaraz by mnie reg dopadła!
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
… bo się skusiłam nazwą, a tu taki szok z ilością znaków…
Pecunia non olet
Witaj.
Podoba mi się bardzo wizerunek smoka oraz zadania każdego koloru jego oczu – to nietypowe i bardzo oryginalne. :)
Wspomnienia uczestników wyprawy oraz opisy ich wyglądu i emocji także są ważnym walorem całego opowiadania. :)
Tajemnica konstruktora robi niezwykłe wrażenie, urozmaicając fabułę! Podobnie, jak zakończenie. :)
Przykładowe sugestie oraz wątpliwości co do spraw językowych (do przemyślenia):
Sir Emmerik, ubrany nie mniej pysznie, przyozdobił rękaw płaszcza dwoma czarnymi szarfami ku pamięci swoich braci. – gramatyczny – „szarfa” to rodzaj żeński, nie męski
O ile wiem, był wykidajłem dla jednego z książąt żebraczych. – gramatyczny – czy nie „wykidajłą”?
Dwa gwardziści stali w ciasnym korytarzu. – literówka?
W dziele Rozważania o mariażu magii i maszyny znajdowały się pomysły, które młodego konstruktora mogły zawieść wprost na stos. – ortograficzny – tak zapisany oznacza „nie dotrzymać obietnicy”
Kroki bestii zdawały się przybliżać, aż zmieniły się w jednostajny łomot, dochodzący z każdego kierunku naraz. Wyprężył się, nie wiedząc nawet, w którym kierunku się poruszać, by uciec przez zagrożeniem. – powtórzenie
Evan poczuł nutkę niepokoju, gdy stanął przy wzierniku, zostawiając za plecami człowieka zwanego w pewnych szynkach „księciem morderców”, choć znał go przecież od dawna, i uważał nawet za coś w rodzaju przyjaciela. – czy tu celowo „coś”?
W dole widać było zatokę, oświetloną popołudniowym słońcem. – zbędny przecinek?
Co zrobiłem, to zrobiłem, to mi się gorsza śmierć jeszcze niż przez tą ich bestię należy. – gramatyczny – ponownie błędna odmiana wyrazu
Fiona podziwiała krajobraz Gór Wyspowych, gęstych borów, spośród których wyrastały niewysokie góry z kamienistymi zboczami. – powtórzenie
Zganił siebie za nadmierny lęk i podszedł do drzwi wychodka. Zamykając drzwi od wewnątrz westchnął z ulgą. – i tu
W końcu westchnął i podszedł do jednej z bomb, wyjął ją z kraty i ustawił w pojemniku zrzutowym. Ustawił coś na niej drżącymi rękami. – i tutaj także
Po chwili statek opuścił dziób, by po chwili znów wrócić do pionu. – również tu jest powtórzenie
Postanowiła dać sobie jeszcze czas na namysł co do konkretnego plany. – literówka?
Gdy konstruktor podchodził do kokpitu, statkiem znów skręcił to w jedną stronę, to w drugą. – tu posypała się składnia lub jest literówka
Skazańcy popatrzyli się po sobie. – zbędne?
– Widzi go ktoś? – zawołał niepewnie Sir Emmerik. – skoro zawołał, czy nie powinien być wykrzyknik?
– Czemu obniżasz lot? – wrzasnął z dołu Agtan.
– To nie ja! – wrzasnęła Fiona, próbując przekrzyczeć odgłosy silnika, który nagle zaczął rzęzić.
– tutaj i brak wykrzyknika, i jest powtórzenie
Agtan złapał się drabiny i wspiął się na poziom pokład. – w tym zdaniu brak części lub są literówki
Podniesiona ręka z pistoletem, Cichy podbijający ją, strzał przecijający sufit, syk powietrza wpadającego do środka. – literówka?
Agtan siedział wciśnięty obok potężnego barbarzyńcy, wdychając jego pot, czując jego naprężone mięśnie. – powtórzenie
. W kierunku bestii wystrzeliły z wielu stron powrozy zakończone kulami. Najpierw jedna z nich przyczepiła się do kopyta, po chwili kolejne złapały za skrzydła i brzuch. – czy ja dobrze rozumiem, ten smok miał kopyta?
Konstruktor uśmiechnął się do siebie. Wreszcie coś wychodzi. Rozległ się kolejny huk i liny, tym razem zakończone hakowanymi kolcami, oplotły bestię. Smok wydał z siebie przeraźliwy wizg. Pokryte metalem łapska zaczęły najpierw fruwać bezładnie, a potem szarpać za wiążące go powrozy. Jedna z lin z namagnesowanymi kulami pękła, jedna z tych kolczastych została wyrwana, obryzgując wszystko wokół krwią. Ktoś walił w dolne drzwi, wrzeszcząc opętańczo. Poczuł chłód w trzewiach na myśl, że wzmocniony szyb drabiny, obok którego przechodził wał korbowy, mógłby pozwolić przetrwać upadek na ziemię. – w tym fragmencie są różne podmioty (konstruktor, potem: smok, a potem: ktoś), zatem nie do końca jest jasne, do którego z nich odnosi się słowo „poczuł”
Część poszycia kadłubu przebiła tułów, a w kałuży krwi widać było przewody i blachy. – gramatyczny – czy jest forma „kadłubu”?
Przez chwilę trwał w bezdechu, czekając na odpowiedź. Po chwili znów usłyszał szept, przynoszący ulgę i lekkość ducha. – powtórzenie
Odruchowo rzucił się na ziemie. – literówka?
Nie wiem, czemu czasem piszesz „sir” małą, a czasem wielką literą – każdorazowo (przy braku ujednolicenia) to błąd ortograficzny.
A zatem pod kątem językowym warto jeszcze sprawdzić cały tekst do końca.
Można wspomnieć o wulgaryzmach.
Świetny tekst, pozdrawiam serdecznie i klikam. ;)
Pecunia non olet
Bardzo dziękuję bruce, biorę się za poprawianie, cieszę się, że się dobrze czytało :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Cóż GreasySmooth, nie jesteś całkiem normalny;) Ta opowieść, podobnie jak wiele innych, jest jak rolercoaster, a wiem co mówię, bo niedawno byłam w Energylandii.
Jak już wsiadam w wagonik, to zaciskam ręce na poręczy i lecę!
Barwnymi bohaterami mógłbyś obdzielić kilka opek, dużo się dzieje, a co najlepsze poziom absurdu i niejednoznaczności jest taki, że kibicowała raz tym, a raz owym.
Lożanka bezprenumeratowa
Powinno czekać na swoją kolej, ale nick autora przeważył. Nic to, że smok to nie Zygmunt. Czytało misię tak, że chociaż w paru miejscach coś zgrzytnęło, było to nieważne. Co będzie dalej? To było istotne. Opisy postaci o dziwo nie przeszkadzały, dopełniały obraz. Długość tekstu nie odczuwalna. Zakończenie wisienką na torcie. Zaprasza do czekania na kontynuację, o przygodach tych co przeżyli. Może rudej? Pozdrawiam. :)
Dziękuję, misiowa szóstka jak czarne perły (piratki) :)
Kto wie, pierwotnie Fiona miała mieć przydomek Rozwałka i miała porywać statki kosmiczne.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
I ja dziękuję za taki świetny tekst. Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Mocną stroną opowiadania jest wartka akcja, mechaniczny smok, barwne postacie i mocne zakończenie.
Z pewnością perełka w steampunku portalowym.
Nie zamierzała wracać do więzienia, a statek przypadł jej do gustu. To by było coś, kapitan Fiona zlatująca z nieba, by zemścić się na tych, którzy ją pojmali.
Też bym poczytał :-)
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Dzięki Radku, to bardzo miłe słowa, ukłony za betę :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Hej
“Mocną stroną opowiadania jest wartka akcja, mechaniczny smok, barwne postacie i mocne zakończenie.”
Zgadzam się z komentarzem Radek, oraz pozostałych :) i dodam, że bardzo mi się podobała walka ze smokiem, opisana z perspektywy wydarzeń z wnętrza statku, relacjonowanie akcji przez bohaterów dodaje niepewności o los załogi i można lepiej wczuć się w ich położenie :)
Generalnie superlatywy już padły i zgadzam się z nimi w 100% :)
Ale pozwolę sobie napisać co mi nie zagrało ;)
Opowiadanie zaczyna się od przedstawienia smoka, a dalej mamy przedstawianie bohaterów.
A, że jest ich sporo to te przedstawianie trwa aż do spotkania ze smokiem.
Oczywiście ich historie są barwne i konieczne do opowiedzenia by czytelnik zżył się z nimi i wybrał sobie swojego ulubieńca przed finałem, jednak trochę znużyło mnie w trakcie czytania, odhaczanie kolejnych historii.
Jest też sprawa samych bohaterów: Zabójca – no wiadomo, że nie może przeżyć, rycerze – no nie mają swojej historii więc też nie, inżynier – po scenie z masturbacją też nie ma szans, zostaje nam oszukany przez sąd szuler i rudzielec :) – pirat zawadiaka niby “zła” ale wiadomo da się lubić :).
I tu mam największy problem z historiami bohaterów, bo na koniec nie ma żadnych wątpliwości kto przeżyje :).
Oczywiście to co napisałem nie psuje opowiadania, które w mojej ocenie jest bardzo dobre :)
Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Będę tego żałować…
Z każdym ruchem długich skrzydeł rozbrzmiewało skrzypienie
Hmmmmmmmmmmmmmmmm. A mechaniczne smoki są fajne ^^
Tylko tam, gdzie pokryty był metalem, nie miał oczu.
Zaraz, zaraz, a on nie jest cały z metalu? (Ponadto – ftaghn!)
Rozwarł paszczę, nurkując gwałtownie.
Nieaerodynamiczne.
Zwierzę zerwało się do panicznej ucieczki, nadaremno.
Hmmm.
unieruchomiały
Unieruchamiały.
Jednak to tłoki w korpusie wyciskały z potoku krwi najcenniejszy pokarm – żelazo i szpik.
Co sugeruje, że to żelazo jakoś we krwi pływa. Chyba trochę przesadzasz z patetycznym stylem.
W tym marnotrawnym obżarstwie wyrażała się jego przewrotność.
Hmm.
Nikt też nie potrafił wytłumaczyć, jak twór powołany do życia wielkim znawstwem i wysiłkiem, dziwnymi zaślubinami magii i techniki, mógł nie znać niczego innego, jak tylko krwiożerczego głodu.
Pokrętne zdanie. Po pierwsze, skoro nikt nie wiedział, skąd się gadzina ulęgła, to nie wiadomo, czy "wielkim wysiłkiem", czy po prostu spontanicznie. Po drugie ogólnie źle się to parsuje, a i gramatyka okulała. Trudno mi to w tej chwili poprawić tak, żeby pasowało do całości.
bo przecież który człowiek
"Przecież" skasuj.
których błoto po tygodniu ulew mieszało się z treścią rynsztoka
Nieuporządkowane, źle się parsuje.
opadały poczochrane włosy
Rozczochrane.
W końcu dano im szansę, jakkolwiek niewielką, odkupienia swoich win, a te były liczne, ciężkie i powszechnie znane.
Hmmm.
plac zwany „Węglowym”
Cudzysłów zbędny.
dumnie, niemal na wyciągnięcie ręki
Czy to się łączy?
Uczucia targające ciżbą ludzką były jak zawsze zmienne i pstre.
Cokolwiek purpurowe, chociaż nie do bólu zębów.
– A co, jak tę machinę ukradną i odlecą? – Martwiła się starsza kobieta.
Paszczowe, "martwiła" małą.
skwitowała i splunęła pod nogi
https://sjp.pwn.pl/szukaj/skwitowa%C4%87.html
wrzasnął zaraz gniewnie młodzieniec z tłumu.
Skracaj. To oczywiste, że gniewnie – i z treści wypowiedzi, i po tym, że wrzasnął.
wbił wzrok w stopy
Angielskawe.
Drugi stracił na rzecz potwora dwóch braci
"Na rzecz" traci się lub zyskuje abstrakty, ale w żadnym razie braci: https://wsjp.pl/haslo/podglad/46465/na-rzecz
inkrustowana i pozłacana rękojeść
Na bogato: https://sjp.pwn.pl/szukaj/inkrustowany.html
Na gładkiej stali napierśnika można było uchwycić własne odbicie
Raczej w gładkiej stali, ale nie jestem pewna tego chwytania.
ubrany nie mniej pysznie
W zasadzie jest to poprawne, ale jakoś dziwnie się parsuje.
cofnął się dwa kroki
Cofnął się o dwa kroki.
Dłużące się oczekiwanie
Lepiej: przedłużające się. "Dłużące się" sugeruje znużenie, nudę, a on chyba ma dość oczekiwania i hałasu.
do późnych godzin nocnych
Dziennik telewizyjny. Lepiej: do późnej nocy.
pod przezroczami kokpitu
Zwykle przezrocze kojarzy się jednoznacznie z obrazkiem: https://sjp.pwn.pl/szukaj/przezrocze.html Okno na statku to bulaj albo iluminator.
Jednak przecież miał wokół siebie motłoch
Dlaczego "przecież"?
Trochę wiary, powiedział do siebie w cichości serca.
Trochę przesadzasz.
Obrzucił znowu kadłub wzrokiem.
Spojrzeniem! Szyk ciut zaburzony.
Czuł dumę, bo wiedział, że na desce kreślarskiej opisał maszynę, która nie miała sobie równych w skomplikowaniu i wytrzymałości.
Mocno zapewniasz. Zdanie mało naturalne.
zachwyt nieco opadł
Hmmmm.
nit z nie dobitym łbem
https://sjp.pwn.pl/zasady/168-45-3-Z-imieslowami-przymiotnikowymi;629516.html
Partacze z Gildii Mechaników mogli zepsuć najlepszy koncept…
Mogą. To twierdzenie ogólne, bez cechy czasu, więc powinien być teraźniejszy.
Z jednej strony ich fascynacja maszyną łechtała jego dumę.
Hmm.
pomysły na temat maszyn parowych
Na temat mogą być prace, ale nie pomysły.
po chwili rozległ się odgłos silników – bulgotanie wody, stukot tłoków i syczenie pary
Odgłos pracy silników, to raz. Dwa, opisujesz kilka odgłosów. Trzy, ja bym napisała tak: po chwili rozległy się bulgot wody, stukot tłoków i syczenie pary. Prościej i dynamiczniej.
Machina wypluła wokół siebie chmurę czarnego, gryzącego dymu z dziury przy kotle węglowym.
Zaaraz – to wokół siebie, czy kierunkowo?
zaczęły obracać się
Zaczęły się obracać.
chcąc być świadkami wzbicia się machiny w powietrze.
Hmm.
W pomieszczeniu było gorąco przez bliskość kotła i duszno od zapachu palonego węgla.
Zdanie mogłoby być zgrabniejsze, a "zapach węgla" trochę mi się podoba, a trochę porusza Bezlitosną Maszynerię Naukową w moim mózgu. W końcu to nie od tego jest duszno.
Stukot tłoków i syczenie pary świdrowały uszy
Czy to są świdrujące dźwięki?
od razu zaczął obszukiwać kredens za ławą
Przeszukiwać, obszukuje się ludzi.
odkrył w jednej z szuflad zapas podsuszonego, półsurowego mięsa.
To mesa – czy kubryk? A skoro wyprawa potrwa, to chyba by ich nakarmili?
głębokim, charczącym głosem
Hmmmmmmm.
Sir Rijkart i Sir Emmerik popatrzyli po sobie krzywiąc się z niesmaku, ale nic nie powiedzieli.
Przecinek przed "krzywiąc". Czy oni tu nie mają pilnować dyscypliny? Właśnie zaszedł akt wyraźnej samowoli.
powiedział z lekką drwiną
A może po prostu: zadrwił?
Odgryzł wielki kęs zimnego mięsiwa i żuł chwilę z zadowoleniem.
Źle się to parsuje.
Najpierw odezwał się ten ciemnoskóry, mówiąc powoli, łamaną mową wspólną.
"Mówiąc" możesz skasować.
– Patrzcie – odparł Borgo.
Nie odparł, bo nie jest atakowany, to nie dyskusja.
– A ty? – teraz z kolei pytał Evan.
Tu dużą: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
– Berek. Za karty. Znaczy za oszukiwanie.
Dopiero po paru linijkach się połapałam, że facet ma na imię "Berek"…
Oficerowie, coraz bardziej zniesmaczeni rozmową, cofnęli się w głąb korytarza i zaczęli coś między sobą szeptać.
Oficerowie, coraz bardziej zniesmaczeni, cofnęli się w głąb korytarza i zaczęli coś między sobą szeptać. Oni chyba myślą, że tu są dla ozdoby…
Ujęto mnie
Hmm. Może i oszust by tak mówił…
jakby zastanawiając się, czy dać wiarę tej opowieści
Bo może faktycznie się zastanawiał?
Głos za to zabrał ten blady, zwany Evanem:
Skracaj: Głos zabrał ten blady, Evan.
uśmiechając się delikatnie kącikiem ust
Uśmiechając się samym kącikiem ust.
Borgo przedstawiał dalej
Przedstawiał kolejnych łotrzyków.
Więcej nie potrafię powiedzieć
Anglicyzm.
Żaden z nich nie potrafił przyzwyczaić się
Żaden z nich nie mógł przywyknąć.
Nasz los trzeba przyjąć mężnie.
Hmm.
Łaskawi bracia wybaczą
A co on tak poufale?
na Sir Rijkarta
"Sir" to nie imię, pisze się małą literą.
Miał wrażenie, że bezustanne drżenie kadłuba odbierało mu resztki pewności siebie.
C.t. (odbiera), ale zdanie ogólnie mocno zapewniające.
zagaił niepewnie konstruktor.
Po co zaznaczasz, że konstruktor? Był podmiotem poprzedniego zdania, więc nie spodziewałam się nikogo innego.
w trzech, a nie dwóch miarach
Nie miałam pojęcia, o co chodzi, dopóki nie przeszłam dalej. O ile wiem, to zawsze były "wymiary", nie "miary".
Utrzymanie ich musi go dużo kosztować.
Anglicyzm.
Damy mu popalić, a najwyżej zginiemy!
"A" nie jest tu potrzebne.
To już byłby materiał na opowieści.
Hmm.
we wszytej w poły płaszcza kieszeni
https://sjp.pwn.pl/szukaj/poła.html Masz na myśli ukrytą kieszeń?
w którym kierunku miał się przeciskać
C.t.
Otulała go gęsta, nieprzenikniona ciemność.
Otulanie ma zupełnie nieodpowiednie konotacje.
kichnął, czując gryzący dym. Nagle poczuł uderzenie w twarz…
A może tak: gryzący dym zakręcił mu w nosie, kichnął. Nagle poczuł uderzenie w twarz…
drwiące gęby
Hmm.
Wytarł czoło, na które przez gorąco wstąpił pot.
Skracaj, nie tłumacz jak krowie: Wytarł spocone czoło.
Sir Rijkart wydawał się niemal okazywać uznanie.
Powtórzone "okazywać", ale całe to zdanie podrzędne dość niezgrabne.
stole do tortur
"Do" wytnij.
na wpół zaciemnionym korytarzem
Czyli jakim?
, dziwnie nalegając akurat na to miejsce
Hmm.
Ów Kiszka cieszył się pewnym rezonem, ale podejrzewano go o chlapanie językiem do władzy.
… ? https://sjp.pwn.pl/szukaj/rezon.html
Czy to Terek albo Kiszka wydali go strażom, a może obaj działali razem?
"Terek albo Kiszka" nie wyklucza "Terek i Kiszka". Może tak: Czy to Terek, czy Kiszka wydał go strażom? Może obaj?
chciał popisać się
"Się" na miejscu akcentowanym. Sio.
Westchnął, uznając, że od rozstrzygnięcia tej sprawy i tak niewiele zależy.
Hmm.
Tamten wieczór, suto zakrapiany, okraszony kośćmi i kartami, był ostatnim miłym wspomnieniem.
Nie wiem, czy kości mogą coś okrasić. Wieczór za to na pewno nie może być wspomnieniem.
glinianej posadzce
Posadzka ma inne konotacje. Na klepisku. Drugie "mu" dalej w tym zdaniu skasuj.
Sir Emmerik pochylił głowę, wchodząc do kokpitu. Fiona obróciła głowę
Powtórzenie dość mocno widoczne. Rozważ uniknięcie.
– Pani będzie łaskawa… – zaczął niepewnie.
– Jeszcze zaraz damą zostanę! – rzuciła zgryźliwie.
Tnij przysłówki. Zwykle z samej treści wypowiedzi można się domyślić sposobu jej wygłoszenia.
Tak, może darujmy sobie konwenanse.
Bardzo nowoczesne.
porzucić, poza szkieletową załogą
Nie po polsku. Zostawiłam na niej tylko niezbędnych ludzi.
po czym owe kotły wysadzili
Te kotły.
Sir Emmerik potrzebował chwili na przyjęcie tej informacji.
Hmm? Jakieś to… wytrącające z zawieszenia niewiary. Dystansujące.
Na jego obliczu zagościło zwątpienie.
Wyraz zwątpienia.
Sprzątać wasze złote nocniki, nosić wasze potrawy, gdy ich własne dzieci by chodziły głodne? Dałam im wolność i przygodę, a oni dobrze wiedzieli, jaka jest tego cena – stwierdziła.
Szorować wasze złote nocniki, nosić wam frykasy, kiedy ich własne dzieci chodziłyby głodne? Dałam im wolność i przygodę, a oni dobrze wiedzieli, ile to kosztuje.
Lubiła pławić się w strachu
Hmm.
zaczęła wspominać pierwszy krok w świecie niegodziwości
Może: wspomniała pierwszy krok na ścieżce niegodziwości?
obnażając wybrakowane zęby
Nawiązujesz do opisu Fiony?
Ich herszt
Wystarczy herszt, wiadomo, czyj.
Jej męża trzymał za ręce wielki drab, wyginając mu ręce.
Powtórzenie rzuca się w oczy, czasownik bardzo słaby.
do jasnych warunków
Powtórzenie.
małżeństwa, gdzie jej ojciec zyskiwał pieniądze, a mąż szacowne nazwisko.
Niezbyt zgrabne.
Jej mąż, wymierzając jej razy, mówił o poprawie. Ale ona wtedy czuła, jakby tam, gdzie kiedyś widziała dno swego serca, otwierały się coraz głębsze pokłady czeluści.
…? Czeluście nie mają pokładów…
Ten był tak zszokowany, że wydał z siebie tylko krótkie jęknięcie.
Zdołał wydać z siebie tylko krótki jęk.
Obróciła przy tym ostrze nieco w kierunku wskazówek zegara.
Hmm.
odparła bez zawahania
Bez wahania. Co Wy wszyscy z tym "za"? I – zdania się rymują.
Musiał wysilić się, by nie kaszlnąć
Hmm. Z wysiłkiem powstrzymał kaszel?
z oczami przyklejonymi do przezrocza
?
stanął przy wzierniku
Wziernik służy do zaglądania w głąb, nie do wyglądania na zewnątrz.
zwanego w pewnych szynkach „księciem morderców”
Hmm.
Łachy piasku przy brzegach jaśniały jak plastry miodu.
Plastry miodu jaśnieją?
Co to za napad ckliwości?
Właśnie?
Jemu wszelkie zachwyty nad przyrodą były obce,
"Wszelkie" zbędne.
trafia do jego serca
Trafia mu do serca.
Czuł się nieswojo, samemu będąc teraz w podobnej sytuacji.
Hmmm.
czegoś na rodzaj sympatii
Na kształt, albo w rodzaju.
ten sam złowrogi geniusz napędzał tryby ich serc
Dziwna metafora.
Pod koniec dnia Evan po prostu nie chciał go urazić.
Angielski idiom, w polszczyźnie bezsensowny. Kalkowanie go zostaw politykom, którzy i tak ględzą.
on musi coś więcej się wyznawać
Anglicyzm.
Blacha puściła, zachlapując go szarawą mamałygą
Blacha puściła, zachlapała go szarawa mamałyga.
zjadł grubą pajdę na jeden raz
Może: zjadł grubą pajdę jednym kłapnięciem.
Wpierw żaden z kompanii
Hmmm. Przebudowałabym całe zdanie.
Na mistrzu tortur miejskiego półświatka nie zrobiło to wszystko jednak żadnego wrażenia.
"Wszystko" tylko psuje rytm.
Rozsiekają ciebie bez pardonu
Tu akurat powinien być krótki zaimek.
nie przejmując się zastrzeżeniami towarzysza
https://sjp.pwn.pl/szukaj/zastrze%C5%BCenia.html
Wyczuł jednak, że sprawa nie jest zamknięta, bo pozostali patrzyli na niego w skupieniu.
Hmm.
– Poczekajmy, aż będzie walka, zamieszanie – zawyrokował.
Zawyrokowałby, gdyby zdecydował, a on tylko zaproponował.
Co w naszym położeniu staje się łatwe do przełknięcia, prawda?
Hmm.
Zerknął wymownie po kompanii.
Hmm.
wykonała dwa delikatne skręty
Nie miała tytoniu… ale serio, argh. Skręciła. Kropka. I na pewno nie zrobiła tego "delikatnie", skoro arystokraci mieli wpaść na ściany. Przy okazji – myślałam, że pilotka i Fiona – to różne osoby. Ale chyba jednak nie?
Miała już plan na walkę z bestią,
Plan walki z bestią.
by zemścić się
By się zemścić.
czas na namysł co do konkretnego planu
Czas do namysłu. Kropka.
wrażenia, jakby jego góra była dziwnie obciążona
Wrażenia, że od góry obciążenie jest za duże.
Przeklęła,
Zaklęła.
odskoczył ze zgrzytem w przeciwnym kierunku, potrząsając statkiem
Ster nie potrząsnął statkiem.
Syczenie pary i stukot tłoków zdawały mu się brzmieć nieco inaczej
Hmm.
zaczął obracać w głowie możliwe przypadki
Niezbyt to po polsku.
Nadmierne skraplanie tejże?
? Przecież para skrapla się po cyklu pracy silnika? https://en.wikipedia.org/wiki/Rankine_cycle
A może zmiana ciśnienia przy skręcaniu wypaczyła skrajny kocioł?
Skoro statek jest sterowany piórem, to – jaka zmiana ciśnienia? Chyba że nasz wynalazca ma wyjść na paranoika?
Zganił siebie za nadmierny lęk
Mało naturalne.
Zaczął zastanawiać się nad swoim położeniem.
Hmm. I co oni wszyscy z tym wychodkiem, to już trzeci raz.
Agtan przeklął pod nosem.
– Zajęte! – odkrzyknął, spłoszony.
Miota się trochę.
założył znowu spodnie
Wciągnął spodnie.
– Mamy jakieś szanse?
Aha. Czyli od początku są w zmowie. Hmm. Czy ja wiem…
Widząc, że Agtan nie spieszy się do odpowiedzi, westchnął cicho i zamknął drzwi za sobą z głośnym trzaskiem.
Widząc, że Agtan nie spieszy się z odpowiedzią, westchnął cicho i zatrzasnął za sobą drzwi.
, nie czekając na odpowiedź.
Powtórzenie.
Czy to właśnie czuł mistrz Toslev
Czy tak właśnie czuł się mistrz Toslev.
potwór, który nękał miasto, był starannie zaplanowaną zemstą
Potwór nie jest zemstą. Może nękać miasto w akcie zemsty.
Jakkolwiek żałosny nie wydawał się wtedy ten biedak Agtanowi, to jego słowa nie dawały mu spokoju.
Jakkolwiek żałosny wydawał się wtedy ten biedak, jego słowa nie dawały Agtanowi spokoju.
statkiem znów skręcił
Statek znów skręcił.
Podirytowany
Poirytowany.
zasadę, która obowiązuje w niej powszechnie: że silniejszy ma prawo władać słabszym, i za pomocą słabszego rosnąć w siłę
Uwaga nieliteracka – guzik prawda. Za nietzscheanizm go wygnali, nie za wynalazczość, dobrze myślę?
najdoskonlaszy
Litróweczka.
W mesie panowała atmosfera podniecenia.
Hmm. Sterylne.
czy będzie to jakiś żart
Po co tu "będzie"?
Sir Rijkart stał w drzwiach, wyraźnie podirytowany, ale Sir Emmerik wszedł bez zawahania pomiędzy skazanych.
Patrz wyżej. I szyk: bez wahania wszedł między skazanych.
Widać było, że mimo żartobliwego tonu wspomnienia sprawiają mu ogromny ból.
Poplątane trochę.
Sir Emmerik jednak odparł z pełną powagą:
– Pytanie jest to zupełnie poważne
Powtórzenie. A swoją drogą, rozumiem, że facet jest rycerzem – ale czy właśnie rycerza w tej wyprawie potrzeba? Czy nie sierżanta, który zapanuje nad skazańcami? Bo albo jest to wyprawa dla chwały – albo dla korzyści praktycznych. Że smok jest dziełem konstruktora i co najmniej część uczestników wyprawy została w to wtajemniczona, to już odgadłam, nie wiem tylko, po co Ci ten temat przeszłości i jej roztrząsania. Niby Agtan ma zadrę. Ale też jest to zadra typowego szalonego naukowca (choć nie ma chyba wiele wspólnego z nauką). A na temat przeszłości wskazujesz wielką linijką (dyskusje bohaterów, ich refleksje, retrospekcje), więc jeśli okaże się w końcu nieważny, to będę zła. Tak czy siak, sir Emmerik nie należy do ludzi, którym powierzyłabym to zadanie. Jest zupełnie niekompetentny, jeśli o utrzymanie dyscypliny chodzi, robią z nim, co chcą.
wykuwa się w toku życia jak w warsztacie kowalskim
Dziwna metafora.
Skazani słuchali w pełnym skupieni.
Literówka.
mogą na chwilę powstrzymać to, co istotne
Czyli co?
szablę, która wydała z siebie złowieszczy brzęk
… z siebie?
Wyczuć można było subtelną zmianę nastroju wśród zebranych.
Tłumaczysz jak krowie na rowie. To przeciwskuteczne.
Napięte usta
?
mierzył pół głowy ponad hełmem oficera
A był o pół głowy wyższy od oficera.
Sir Emmerik spojrzał w oczy skazańca, wyraźnie stropiony.
… tylko stropiony? https://sjp.pwn.pl/szukaj/stropiony.html
Ręka oficera zawisła w powietrzu w połowie drogi do broni u pasa, jakby wciąż miał nadzieję na pokojowe załatwienie sprawy.
Hmm?
Do stanowisk!
Na stanowiska!
Agtan położył się na podłodze luku z bombami i przykleił oczy do wziernika.
Co Ty z tym przyklejaniem oczu, fuj. O wzierniku – p. wyż.
doszedł krzyk Fiony z kokpitu.
Doszedł go krzyk Fiony z kokpitu.
, wyraźnie zdenerwowany.
Co Ty nie powiesz…
Rozległy się zgrzyty, a statek skręcił gwałtownie.
Powiąż to mocniej.
półżywą konstrukcję
Hmm. Czy ja wiem.
westchnął i podszedł do jednej z bomb, wyjął ją z kraty i ustawił w pojemniku zrzutowym
Westchnął i podszedł do kraty, by wyjąć bombę i ustawić ją w pojemniku zrzutowym.
Spojrzał w oczy Berka:
Spojrzał Berkowi w oczy. Kurczę, to imię… niefortunne. Nic dziwnego, że facet źle skończył.
zgrzyt znamionował domknięcie luku
Nie wariuj. Luk domknął się ze zgrzytem.
Agtan obserwował przez wziernik z pełnym napięcia wyrazem twarzy.
Ponieważ to jemu zaglądamy przez ramię, wystarczy: Agtan w napięciu obserwował jej lot.
Po chwili słychać było donośny wybuch gdzieś w dole.
Po chwili gdzieś w dole dał się słyszeć huk.
przeklął konstruktor
Zaklął konstruktor.
diabelstwo z tuzinem chyba oczu
Na początku miał ich całe mnóstwo. Tuzin to dwanaście. Może i Borgo nie umie liczyć…
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że potwór widzi go.
Wiedział, że ono też go widzi.
pojawiły się w jego głowie
Pojawiły mu się w głowie.
Jego gniew, zbrodnie, jego żal i odraza wobec samego siebie, wszystko rozpuszczało się w świetlistej wodzie.
… ale dlaczego? To smok robi? Czemu?
usłyszał miękki szept
Łagodny szept. Aksamitny nawet. Ale nie miękki, bo to anglicyzm.
Borgo ocknął się i bezwiednie pociągnął za spust.
Dlaczego bezwiednie?
– Spada? – spytał gwardzista z nadzieją w głosie.
– Spada? – spytał gwardzista z nadzieją.
– Nie, to znaczy jakby zanurkował…
– Nie, to znaczy, jakby zanurkował…
Nagle gruchnęło stalą o stal
Nagle stal gruchnęła o stal.
a potem potężne uderzenie w rufę.
Uderzenie się nie rozległo, i jest aliteracja.
po chwili znów wrócić
Można wrócić inaczej?
Borgo ledwo złapał się za manetkę celującą karabinem
Manetka nie jest częścią ciała Borga. Złapał manetkę, albo chwycił się manetki.
wydarł się z kolei Sir Rijkart z drugiej strony. Rozległ się strzał od bakburty, a po chwili słychać było przekleństwa Evana.
Skracaj zdania w dynamicznych momentach: wydarł się sir Rijkart. Huknął strzał od bakburty, a po nim przekleństwa Evana.
Nagle statkiem zatrzęsło, a po chwili słychać było syk uciekającego gazu.
Jak wyżej: Nagle statkiem zatrzęsło. Zasyczał uciekający gaz.
Proszę, tylko nie poszycie silnika…
Nie jestem inżynierem, ale coś mi tu nie gra.
Agtan złapał się drabiny i wspiął się na poziom pokładu.
Agtan wspiął się na główny pokład.
Chłodne, grube blachy uspokoiły go.
…?
pomyślał ze zgryzotą
Znowu tłumaczysz.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Trzymał swoją koszulę zwiniętą przy ranie, nadaremno próbując zatamować upływ krwi.
Skracaj, dynamizuj: Zwiniętą koszulę przycisnął do rany, ale krew nadal płynęła.
Wszystko wydarzyło się niczym uderzenie błyskawicy.
Uderza piorun, a zdanie jest zapewniające. Nie wiem, dlaczego w trzech następnych dajesz same imiesłowy – to ma wyglądać onirycznie?
wykręcił jego głowę
Wykręcił mu głowę.
Po raz pierwszy od bardzo dawna Evan czuł bezsilność.
Po raz pierwszy od bardzo dawna Evan czuł się bezsilny.
Ledwo miał siłę trzymać się w pionie, w czym nie pomagało stałe trzęsienie się kadłuba.
Walczył, żeby nie upaść, kiedy statek podskakiwał.
Przed oczami stanął mu tłum postaci, patrzących z milczącym wyrzutem.
Mhm, obejrzał program "Ziarno" i stał się lepszym człowiekiem… Prawie nie podparłeś tego olśnienia, wiec spada z sufitu. Są też dwa ące.
zaciskając zęby podczas kolejnej fali bólu z rany.
Nienaturalne.
Agtan siedział wciśnięty obok potężnego barbarzyńcy
?
zostały ostatnie minuty życia
"Ostatnie" psuje tylko rytm.
rozglądając się nad siebie
Rozglądając się w górze.
łapska zaczęły najpierw fruwać bezładnie
Przecież cały smok fruwa?
szarpać za wiążące go powrozy
Wystarczy: szarpać powrozy.
że wzmocniony szyb drabiny, obok którego przechodził wał korbowy, mógłby pozwolić przetrwać upadek na ziemię.
To trzeba było zasugerować wcześniej.
Będę musiał poradzić sobie z tymi dzikusami
Hmm.
Bestia waliła łapami
Rym.
o ogromnej pracy, która poszła na zaprojektowanie machiny
O pracy, którą włożył w tę machinę.
Z coraz większym niepokojem zastanawiał się, co się stało z pozostałymi
Hmm.
Zgięta metalowa szyna sterczała przy szyi Berka, blokując swobodę ruchu. Jego noga była zakleszczona w stali i drewnie – czuł w niej piekący ból, ale nie mógł przekręcić głowy, by na nią spojrzeć.
Zgięta metalowa szyna przykuwała szyję Berka do kadłuba. Nogę miał zakleszczoną między stalą a drewnem – piekła, ale nie mógł przekręcić głowy, żeby na nią spojrzeć.
Stal zaczęła się odginać, wydając z siebie jęk.
Stal zaczęła się odginać z jękiem.
Znad rumowiska zobaczył twarz
Czyli rumowisko zasłania mu resztę?
po chwili oswobodził kończynę
Hmm.
Pomógł Berkowi ustać na nogach.
Stanąć na nogach. Ustać – czyli nie upaść, a on dopiero wstaje.
Pokazał mu gestem, żeby milczał
Gestem nakazał mu milczenie.
Agtan podszedł ostrożnie do smoka
Agtan ostrożnie podszedł do smoka.
wzrok bestii przeniósł się w bok
Rym, poza tym wzrok się nie przenosi.
Drgnęła w jego głowie żyłka strachu.
…?
Wypowiedział powoli, próbując opanować drżący głos, słowa w dawno zapomnianym języku
Powoli, usiłując opanować drżenie głosu, wypowiedział słowa w dawno zapomnianym języku.
W ich szpiku tkwi siła nieznana prostaczkom z gminu.
Mmm, ale tylko dwóch z nich nie było prostaczkami z gminu… przynajmniej oficjalnie.
trwał w bezdechu
?
Zobaczył przed oczyma duszy
Zobaczył oczyma duszy.
Przypomniały mu się słowa z tekstu Mistrza. Wyższego rodzaju istotą..
Brak kropki, albo o jedną za dużo. To, że smok go zeżre, to jest więcej niż pewne. Nietzsche. Pff.
Poczuł zmęczenie słabym, kruchym ciałem.
Niejasne – to ciało go męczy?
Doszło do niego, jak bardzo miał dość tych wszystkich ludzi, którzy nim pomiatali.
C.t. Ma dość.
Agtan poczuł, jak coś wije się wokół jego nóg, ale nie miał siły, ani ochoty się bronić.
Agtan poczuł, jak coś wije mu się wokół nóg, ale nie miał siły ani ochoty się bronić. … tego nie przewidziałam.
Istota złożona z kłębiących się tkanek i oczu pełzła
Hmm. Może: Wijący się kłąb mięsa, nakrapiany oczami, pełzł?
Po chwili nieszcześnik zaczął drgać jak w febrze
Nieszczęśnik zadygotał jak w febrze.
Berek usłyszał cichy szum, przez który zapomniał o bólu i zmęczeniu.
Berek usłyszał cichy szum, zagłuszający ból i zmęczenie.
bez zawahania w twarz
Spróbowałeś kiedyś wymówić to "bez zawahania"? Bez wahania i już.
ponowił gniewnie pytanie.
To nie salon. Może: warknął?
Berek przypomniał sobie sekwencję czynności Agtana przy ustawianiu bomby.
Nienaturalne. Berek przypomniał sobie, jak Agtan ustawiał bombę.
widząc, że mechanizm czasowy był strzaskany
C.t. Jest strzaskany.
Borgo odezwał się szeptem
Borgo szepnął. Tnij "się".
Po czym dodał gorzkim tonem:
Po czym dodał z goryczą.
Nie ma większego zła niż zło uczone. Mnie to chociaż czasem sumienie gryzło…
Dobra, ale skąd to wynika? Borgo wiedział, co Agtan knuje, przynajmniej do pewnego stopnia, ale w końcu sam też w tym uczestniczył, i chyba nie zamierzał go zdradzić ani wydać. Zgodził się na to. Skąd nagle te wyrzuty?
Popatrzył prosto w oczy Borgo, chcąc powiedzieć coś na pożegnanie, ale w głowie miał pustkę.
Borga. Imiona odmieniamy.
Morderca popędził go gniewnym ruchem dłoni
Hmm.
Zaczął biec, forsując się mimo bólu, ku drzewom nieopodal.
Forsując się, czyli męcząc. Nie.
Zza jego pleców doszedł potężny wybuch.
Huknęło. Ognisty podmuch opalił mu plecy.
ciężko dysząc. Gdy zebrał już odwagę, wstał i obejrzał się wokół siebie, dysząc ciężko
Dwa razy dyszy ciężko, a wokół siebie (lepiej: dookoła) mógłby się rozejrzeć, nie obejrzeć – obejrzeć można się przez ramię.
Jego serce biło jak młot.
Serce biło mu jak młotem.
łup i tak był dobry
Jaki łup, skoro zostały tylko strzępy?
korka do pistoletu
Bez "do". I – kurka pistoletu. Pistolet na korki to zabawka.
Nalałeś wody. Trochę bym odlała, ale nie za dużo, bo świat stworzyłeś jędrny i dotykalny. Kasuj "jakby" – to Twój świat, wiesz, jak wygląda. Przysłówki i inne objawy autorskiej niepewności też kasuj. Nie tłumacz mi jak krowie na rowie, że facet w zdecydowanie denerwującej sytuacji jest zdenerwowany – pokazałeś to już przez kontekst i wygląda to tak, jakbyś nie wierzył w umiejętność czytania odbiorcy. Uważaj na powtórzenia (sporo ich) i na konotacje. Tekst czyta się dość płynnie (widzę, że miałeś już wyczesywanie błędów), ale zawsze może być lepiej.
Chciałabym wiedzieć, kto właściwie posłał na tę wyprawę Emmerika i Rijkarta, i co oni mu zrobili. Ich poglądy nie współgrają z tym, jak się zachowują – głoszą określony porządek świata, ale nie starają się go utrzymać, najwyżej narzekają, że jest łamany (inna rzecz, że znam i takich ludzi…). Cała ta "dysputa" mogłaby być farsą urządzoną dla ich zabawy (wtedy mówiłaby coś o nich), albo szczerą próbą podniesienia maluczkich (ale czy to się nie kłóci z zajmowanym przez panów stanowiskiem?), ale jest nie wiadomo, czym. Wprowadza pewien aspekt tematu (wpływ przeszłości na życie człowieka), który potem znika.
W ogóle, jeśli o fabułę chodzi – to jest początek większej całości. Nie mam pojęcia, dlaczego przeżyli ci, co przeżyli, co to ma do tematu (czy widzę coś, czego nie ma?) i w ogóle o co chodzi. Bo tak: dotykasz kwestii darwinizmu społecznego i natura vs. wychowanie. Dotykasz całkiem mocno. I kiedy myślę, że będzie z tego jakieś filozoficzne mizianko, Ty je porzucasz. Wprowadzasz sporą gromadkę postaci – i najciekawsze, te, którym poświęciłeś najwięcej czasu, ubijasz, ot, tak sobie. (Co prawda, ubijasz także Emmerika i Rijkarta, którzy wyszli tekturowi… ale co to zmienia?) Tyle dobrego, że chociaż w jednym przypadku (Agtana) śmierć jest wyraźnym następstwem konkretnego głupiego czynu – ale co z pozostałymi? Fiona – nie wiem, co ona tu robi. Miała potencjał, ale pozostał potencjałem. Smok też – najpierw jest maszyną, potem nie, potem zostaje telepatą zsyłającym sny i pokusy, ale tylko troszkę… jakbyś nie wiedział, czego od niego chcesz.
Mówiąc wprost, tekst mnie rozczarował. Steampunkowe smoki, filozoficzne zapędy, piraci i szalony naukowiec… obiecałeś Arcyklejnot, a dostałam pozłotkę.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Aaaa, muszę się pozbierać po tym oraniu. Dziękuję Tarnino za poświęcony czas i celne uwagi!
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
@Bardjaskier:
Opowiadanie zaczyna się od przedstawienia smoka, a dalej mamy przedstawianie bohaterów.
Nawet nie zwróciłem uwagi, ale rzeczywiście. Mi się to czytało na tyle wartko, że nie zauważyłem tego elementu konstrukcyjnego. Jednak czy to źle?
Można jednego bohatera przedstawić opisem, drugiego akcją, a trzeciego dialogiem (by o nim plotkowano), ale po co? Tak się czyta lepiej, bo można wchłonąć i zapoznać się z nimi.
@Tarnina:
Nieaerodynamiczne.
Przy nurkowaniu stać Cię na nieaerodynamiczne zachowania i nawet ich potrzebujesz. Vide Apache, który tym się różnił od normalnego Mustanga, że miał hamulce aero, niezbędne przy nurkowaniu właśnie, żeby nie przekroczyć prędkości konstrukcyjnej, chociażby.
“Utrzymanie ich musi go dużo kosztować.”
Anglicyzm.
O really?
Nie umiem znaleźć angielskiej konstrukcji, do której to jest podobne. Nie mam pojęcia, jak byłoby po polsku poprawnie. Pytam poważnie!
“Wings support” dotyczyłoby raczej technicznych aspektów mocowania płatów. Bo raczej nie masz na myśli maintaining?
Na angielski tłumaczyłbym raczej: “wings are costly” w znaczeniu, że potrzeba dużo energii i zmian w organiźmie, żeby latać.
Na początku miał ich całe mnóstwo. Tuzin to dwanaście. Może i Borgo nie umie liczyć…
Albo miał je tak rozłożone, że w tym momencie Borgo widział ich tylko dwanaście. Koń ma jedno oko, jeśli się patrzy na niego z lewej strony. Mamy intuicję związaną z budową konia (vide oświeceniowe: koń jaki jest, każdy widzi), ale niekoniecznie cyborgicznego smoka.
Pająk ma osiem oczu (z jednej strony, z przodu) i też wydaje się sporo.
Chciałabym wiedzieć, kto właściwie posłał na tę wyprawę Emmerika i Rijkarta, i co oni mu zrobili.
Może po prostu w innych sytuacjach dawali radę. Inaczej się walczy na sterowcu, mając za załogę bandę skazańców.
Ich poglądy nie współgrają z tym, jak się zachowują – głoszą określony porządek świata, ale nie starają się go utrzymać, najwyżej narzekają, że jest łamany (inna rzecz, że znam i takich ludzi…).
Albo uważają porządek świata, który wyznają za tak naturalny, że sam się utrzymuje vide homeostaza i jego burzenie jest tylko chwilową niedogodnością i cierpieniem.
Tak jak z podróżą w czasie (do przodu) – wystarczy poczekać.
Cała ta "dysputa" mogłaby być farsą urządzoną dla ich zabawy (wtedy mówiłaby coś o nich), albo szczerą próbą podniesienia maluczkich (ale czy to się nie kłóci z zajmowanym przez panów stanowiskiem?), ale jest nie wiadomo, czym. Wprowadza pewien aspekt tematu (wpływ przeszłości na życie człowieka), który potem znika.
Hm. A chciałabyś zrobić z tego wątek powracający w opowiadaniu?
W ogóle, jeśli o fabułę chodzi – to jest początek większej całości. Nie mam pojęcia, dlaczego przeżyli ci, co przeżyli, co to ma do tematu (czy widzę coś, czego nie ma?) i w ogóle o co chodzi. Bo tak: dotykasz kwestii darwinizmu społecznego i natura vs. wychowanie. Dotykasz całkiem mocno. I kiedy myślę, że będzie z tego jakieś filozoficzne mizianko, Ty je porzucasz.
Nazywamy to plot-twistem :-)
Czytelnik myśli, że będzie miał nudne rozważania pedagogiczne (John Locke, Rousseau), a dostaje akcję. W życiu też nie zawsze przeżywają ci, którzy na to zasługują.
Gandalf o tym opowiadał w Morii, kiedy wyjaśniał Frodo, że nie należy zabijać Goluma.
Mówiąc wprost, tekst mnie rozczarował. Steampunkowe smoki, filozoficzne zapędy, piraci i szalony naukowiec… obiecałeś Arcyklejnot, a dostałam pozłotkę.
Wow! Czy to cytat?
Będę używał :-)
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Aaaa, muszę się pozbierać po tym oraniu.
Polecam się ^^
Przy nurkowaniu stać Cię na nieaerodynamiczne zachowania i nawet ich potrzebujesz.
Serio? Hamulce rozumiem, ale jak on będzie sterował?
Nie umiem znaleźć angielskiej konstrukcji, do której to jest podobne.
It must cost a lot to maintain them. Albo: The maintenance must be very costly.
Nie mam pojęcia, jak byłoby po polsku poprawnie.
Bez zmiany okolicznych zdań, no, trudno to poprawić. Ale może: Na pewno wkłada dużo wysiłku w ich utrzymanie.
“Wings support” dotyczyłoby raczej technicznych aspektów mocowania płatów. Bo raczej nie masz na myśli maintaining?
Nie, maintenance swoją drogą, ale chodziło mi o konstrukcję "it must", której dosłowne tłumaczenie bardzo niedawno, zdaje mi się, weszło do polszczyzny. Zauważ, że ona służy do wyciągania wniosków: skoro cośtam, to musi być cośtam. A po polsku zawsze się mówiło: skoro cośtam, to na pewno cośtam.
Na angielski tłumaczyłbym raczej: “wings are costly” w znaczeniu, że potrzeba dużo energii i zmian w organiźmie, żeby latać.
To akurat ja też zrozumiałam.
Albo miał je tak rozłożone, że w tym momencie Borgo widział ich tylko dwanaście.
Hmm, możliwe. Ale spójrz:
Borgo zadrżał, widząc diabelstwo z tuzinem chyba oczu.
Dla mnie to wygląda tak, jakby Borgo nie znał liczebników ponad tuzin, a i tuzina nie był pewny. Takie: o, kurka, to ma z tuzin oczu! Znaczy, dużo ma.
Może po prostu w innych sytuacjach dawali radę.
Też prawda. Nie twierdzę, że wszyscy w świecie przedstawionym muszą być dobrzy w swoim fachu, albo w ogóle myśleć, zauważam tylko, że decydent nie był dobry i nie myślał za bardzo. Albo nie miał wszystkich informacji, jak widać.
Albo uważają porządek świata, który wyznają za tak naturalny, że sam się utrzymuje vide homeostaza i jego burzenie jest tylko chwilową niedogodnością i cierpieniem.
Hmm. Ale zamiast się oburzyć i wyśmiać pomysł "dysputy", wchodzą w nią bez wahania. Dlaczego?
A chciałabyś zrobić z tego wątek powracający w opowiadaniu?
Ale on wraca w opowiadaniu! Aż nagle przestaje.
Nazywamy to plot-twistem :-)
Nie, nazywamy to brakiem plot-twistu :P
W życiu też nie zawsze przeżywają ci, którzy na to zasługują.
A tego nie sugerowałam. Poza tym – to opowiadanie, nie życie. Opowiadanie powinno być o czymś. I nie zasłaniaj mi się tu Gandalfem, bo u Gandalfa to akurat było mocno powiązane z ogólną myślą. Zresztą opowiadał o tym jeszcze w Bag End :P
Wow! Czy to cytat?
Będę używał :-)
Jak będziesz używał, to będzie cytat XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej Radek Nie ma w tym nic złego :), ale mnie osobiście wydaje się ten zabieg trochę monotonny :) Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
@Tarnina. Chyba nie odważę się napisać czegoś dłuższego, niż szort, krótki szort. :)
chodziło mi o konstrukcję "it must", której dosłowne tłumaczenie bardzo niedawno, zdaje mi się, weszło do polszczyzny. Zauważ, że ona służy do wyciągania wniosków: skoro cośtam, to musi być cośtam. A po polsku zawsze się mówiło: skoro cośtam, to na pewno cośtam.
Jeszcze w prozie dziewiętnastowiecznej było (parafrazuję):
– Skoro takie drogie, to musi dobre. [intencjonalnie opuszczone “być”]
– Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce.
(przykład użycia w dwóch znaczeniach: domniemanej konieczności i przymusu).
Serio? Hamulce rozumiem, ale jak on będzie sterował?
Gdybym był smokiem, sterowałbym ogonem i dostosowywaniem oporu skrzydłami. Mniej więcej, jak jerzyk.
Hmm. Ale zamiast się oburzyć i wyśmiać pomysł "dysputy", wchodzą w nią bez wahania. Dlaczego?
Bo to zazwyczaj najlepsza metoda dowiedzenia się, co inni myślą.
Takie: o, kurka, to ma z tuzin oczu! Znaczy, dużo ma.
Tak, możliwe też.
I nie zasłaniaj mi się tu Gandalfem, bo u Gandalfa to akurat było mocno powiązane z ogólną myślą.
Opowiadanie może być również o tym, że niekoniecznie przeżywają ci, którzy na to zasługują. Np. w Grze o tron.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
– Skoro takie drogie, to musi dobre. [intencjonalnie opuszczone “być”]
Mmmm, no, nie wiem. To może być przypadek. Czy jest na sali etymolog? Co prawda u Lema też bywa "musiałam je zgubić", ale…
Gdybym był smokiem, sterowałbym ogonem i dostosowywaniem oporu skrzydłami. Mniej więcej, jak jerzyk.
Aerodynamika smoków. Temat na doktorat XD
Bo to zazwyczaj najlepsza metoda dowiedzenia się, co inni myślą.
Tak, ale czy panów rycerzy interesuje, co chłopstwo myśli?
Opowiadanie może być również o tym, że niekoniecznie przeżywają ci, którzy na to zasługują.
Może być, pewnie. Ale to chyba nie jest.
Chyba nie odważę się napisać czegoś dłuższego, niż szort, krótki szort. :)
Ależ, Misiu. Życie boli :) a przetrzepanie przeze mnie chyba boli mniej ;)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Co prawda u Lema też bywa "musiałam je zgubić", ale…
Obawiam się, że tu się musiał wkraść nie anglicyzm, ale praindoeuropeizm.
btw: mi mówiono, że “obawiam się” w tym kontekście, to też anglicyzm. Prawda?
Aerodynamika smoków. Temat na doktorat XD
Nie przesadzajmy, na weekendowy felieton fantastyczny. Pamiętam, że prędkość przeciągnięcia Smoka Wawelskiego (rozmiar określony Smoczą Jamą) była liczona.
Życie boli :)
Życie jest piękne, słodkie i przyjemne. Pozwolę sobie zgłosić zdanie odrębne.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
btw: mi mówiono, że “obawiam się” w tym kontekście, to też anglicyzm. Prawda?
Nie wydaje mi się. Praindoeuropeizm? Może się kojarzy angielsko, bo takie powściągliwe i five-o-clock, może dlatego, że analogiczna konstrukcja jest w angielskim często używana. Nie wiem.
Nie przesadzajmy, na weekendowy felieton fantastyczny.
No, to dawaj. (Liczono też siłę wywieraną przez Moc na X-Winga.)
Życie jest piękne, słodkie i przyjemne.
Zrób korektę paru tekstów, zobaczymy, co po tym powiesz :P
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Zrób korektę paru tekstów, zobaczymy, co po tym powiesz :P
Proszę o wybaczenie off-topu, bo smok jest jeszcze w temacie i tytule, ale jednym z aspektów radości życia jest unikanie nieprzyjemnych czynności, kiedy się da.
Betuję teksty, które sobie wybieram.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
jednym z aspektów radości życia jest unikanie nieprzyjemnych czynności, kiedy się da.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Fajny smok. Dobrze zrozumiałam, że to konstrukcja wygnanego wynalazcy? Trzeba uważać na geniuszy…
Fajnie wprowadzasz postacie – opisałeś skazańców tak, że nabrali cech osobistych. Oficerowie na ich tle wypadają blado.
Sama wyprawa wydaje mi się straszliwie niedopracowanym pomysłem. Z jednej strony ludzie, którzy już nie mają nic do stracenia, z drugiej nader szczupła garstka dowódców. Nawet nikt na etapie planowania nie pomyślał, że można przejąć stery, kiedy konstruktor pójdzie do kibla? Straszliwie niezgrany ten zespół. A składa się z ciekawych ludzi, jak drużyna w RPG. Tylko ze wspólnym celem krucho. Po co oni tam właściwie są? Wydaje mi się, że do obsługi bomb aż tylu nie potrzeba.
Po dokładnym wprowadzeniu na horyzoncie pojawia się smok i od tej pory akcja gna na łeb, na szyję. Niby tak powinno być, bo podczas walki już nie ma na nic czasu, ale momentami trochę się gubiłam. Na przykład nie mam pojęcia, co ma na myśli Borgo, kiedy pyta o diabelstwo.
Babska logika rządzi!
Jest taki stary film quasi-historyczny, nazywa się Mary Bryant (po polsku, jak łatwo przetłumaczyć “Niesamowita podróż”), opisujący, że na statki załadowano tłum skazańców, gubernatora, księdza (anglikańskiego) i najwyżej kompanię eskorty.
Ta zbieranina kolonizowała Australię (chyba Nową Walię, żeby być precyzyjnym). Ludzie wpadali na takie pomysły i to w miarę działało, bo skazańcy (surprise, surprise) są jednostkami aspołecznymi.
Po co oni tam właściwie są? Wydaje mi się, że do obsługi bomb aż tylu nie potrzeba.
Jako przynęta lub pokarm dla smoka?
LMAO → czyli stałaś się niekompletna
https://youtu.be/KLr8gnYpVsg?t=33
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Ludzie wpadali na takie pomysły i to w miarę działało, bo skazańcy (surprise, surprise) są jednostkami aspołecznymi.
Nie wiem, czy działało, ale kolonizacja Australii to jednak przedsięwzięcie trochę innej natury, niż łowy na smoka.
W zasadzie skazańcy mogli tu trafić jako mięso armatnie, ale celem wyprawy jest jednak ubicie gada.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
No, kojarzę kolonizację Australii, ale czy tam też było tak, że jak sternik idzie na siku, to kontrolę nad łajbą może przejąć każdy, kto się przypałęta?
No, są jako pokarm. Ale czy to był oficjalny plan, czy też konstruktor miał aż taki wpływ na wyprawę?
Babska logika rządzi!
czy tam też było tak, że jak sternik idzie na siku, to kontrolę nad łajbą może przejąć każdy, kto się przypałęta?
I zaraz ją zatopić, bo się właduje na skały? (Ewolucja przez dobór naturalny?)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
I zaraz ją zatopić, bo się właduje na skały? (Ewolucja przez dobór naturalny?)
Z tego, co słyszałem, to się zdarzało. Normalnie skazańcy (jako towar) byli jakoś unieruchamiani. Jednak historia znała przypadki, kiedy przejmowali statek, wybijali załogę i zonk, nikt nie umie sterować.
Bywało też, że ktoś umiał…
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Fuks.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Mocno zastanawia mnie to, czy tytuł nie wybrzmiałby lepiej, gdyby dodać do niego (z racji wymowy całego opowiadania) wykrzyknika… – Do rozważenia przez Autora i Czytelników. :)
Pecunia non olet
Dziękuję Finklo za klika i cieszę się, że pewne elementy spotkały się z Twoim uznaniem.
I dzięki Radku za wytrwałe bronienie fabuły :) Zakładam, że misja ma charakter nieco straceńczy, skoro statek to prototyp, a bestia już udowodniła, że uzbrojeni ludzie jej niestraszni. Więc można sobie wyobrazić, że mało który żołnierz czy oficer był chętny. A skazańcy niby mogą liczyć na ułaskawienie, niekoniecznie będą też sobie nawzajem ufać. Z kolei sam konstruktor zapewne wiedział, jak się pilotuje. Ale tak, nieco logicznie pęka w szwach, guilty as charged.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
I dzięki Radku za wytrwałe bronienie fabuły :) Zakładam, że misja ma charakter nieco straceńczy, skoro statek to prototyp, a bestia już udowodniła, że uzbrojeni ludzie jej niestraszni. Więc można sobie wyobrazić, że mało który żołnierz czy oficer był chętny.
Po prostu nie twierdzę, że to najlepsza fabuła świata, jednak również nie wydaje mi się specjalnie wadliwa.
Załoga niszczyciela ORP Piorun też utrzymywała kontakt wzrokowy i bojowy z okrętem Bismarck, który udowodnił, że potrafi zatapiać pancerniki. Niektórzy ludzie mają po prostu taką robotę.
U Ciebie nie mieli na pokładzie dyplomowanego zabójcy smoków, więc z zasady musieli kombinować, a to zawsze się rozłazi w szwach. Np.: “no to nafaszerujemy piratkę Fionę prochem i zobaczymy jak sobie z tym poradzi układ trawienno--tłokowy smoka”. No nie ma tego w opowiadaniu, ale determinację skazańców – rozumiem.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Dzię dobry.
Pytano czasem o imię wysokiego chudzielca, spłoszonego i niepasującego do grupki niegodziwców. Czasem też ktoś z tłumu łapał spojrzenie rudowłosej kobiety.
Czyżby nasi protagoniści?
– Włosy być jak ogień?
– Fiona? – spytał Borgo
Rudowłosa Fiona, co? Zobaczymy, w co się zamieni w nocy.
że bitwa odbędzie się w trzech, a nie dwóch miarach?
Dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie tego zdania. Rozumiem, że tekst jest stylizowany, ale czy słowo „wymiary” byłoby aż takie niewłaściwe?
W młodym wieku odkrył, że jedna tylko rzecz trafia do jego serca, i był nią ból zadawany bezsilnej ofierze. Czuł się nieswojo, samemu będąc teraz w podobnej sytuacji.
Znaczy… jak? W podobnej sytuacji? Czy on jest teraz bezsilną ofiarą, a ktoś zadaje mu ból?
Puścił go i przysiadł się znowu do reszty kompanii. Evan westchnął i podążył za nim. Co jemu, do kroćset, do łba wpadło?
Lekka przesada…
– Smok! Widzę go! Do stanowisk!
Wiesz, niby trochę to trwało, zanim dotarliśmy do smoka, ale w zasadzie mi się nie dłużyło.
Wyższego rodzaju istotą..
Nie wiem, czy miała być jedna, czy trzy kropki, ale na pewno nie dwie.
Wyciągnął jedną z pozostałych w luku bomb
Zrobił to już wcześniej, o tutaj: Chwycił oburącz jedną z pozostałych bomb.
Co do ogółu.
Actually, bardzo dobre opowiadanie. Wciągające! Po wielu łapankach, w tym Tarninowej epopei, zostało już mało bubli. Większość postaci moralnie niejednoznaczna, mi się. Połączenie magii i technologii (chociaż skłaniające się w stronę technologii), tym bardziej mi się. No i Fiona nie zamieniła się w ogra XD więc w zasadzie same plusy. Chociaż dodam, że ja na miejscu Agtana nie ładowałbym na statek takich potężnych bomb. Przecież on w zasadzie nie chciał zabić smoka.
Idę zgłosić do klikalni. Pozdróweczka.
Precz z sygnaturkami.
Większość postaci moralnie niejednoznaczna
…?
Fiona nie zamieniła się w ogra XD
A to minus XD
Chociaż dodam, że ja na miejscu Agtana nie ładowałbym na statek takich potężnych bomb. Przecież on w zasadzie nie chciał zabić smoka.
O, racja!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Actually, bardzo dobre opowiadanie. Wciągające!
O, dziękuję, cieszę się, że dobrze się czytało :)
Co do bomb – zapewne chciał mieć smoka osłabionego, ale nie zniszczonego, ale też mógł brać pod uwagę, że bestia nie da się złapać i trzeba będzie po prostu ubić. Być może też musiał zbudować statek tak, żeby dla jakiejś włądzy albo sponsora był wiarygodny… No ale tak, jest pewien zgrzyt.
W zamierzeniu ten statek ma być trochę groteskowy, niezbyt dobrze zaplanowany i zbudowany, może to nie wybrzmiało.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Tarnino, strażniczko poprawnej polszczyzny, pewnie to niewłaściwie ująłem. Przykładami tego, o co mi chodzi, są Fiona i Borgo. Fiona, która zaczynała jako posłuszna żona, ale na skutek odpowiedniej… hm, perswazji, zabija swojego męża i staje się renegatem, ale jednak nie potworem – na koniec mogła spokojnie zabić Berka i wziąć 100% łupu, a nie zrobiła tego. Borgo, który od dawien dawna zabija, ale – tym razem na skutek pięknego przeżycia i odrobiny magii – zaczyna sobie zadawać pytania, a co by było, gdyby? Ale nie zmienia się też w jakiegoś pokutnika, co byłoby niewiarygodne.
Precz z sygnaturkami.
W zamierzeniu ten statek ma być trochę groteskowy, niezbyt dobrze zaplanowany i zbudowany, może to nie wybrzmiało.
No, nie, chociażby dlatego, że konstruktor jest z niego dumny i nikt z załogi nie narzeka.
ETA: Oj, kliknęliśmy jednocześnie – żartowałam z tą Fioną :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Biorę się za nanoszenie poprawek, dziękuję Tarnino jeszcze raz :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Uczucia targające ciżbą ludzką były jak zawsze zmienne i pstre.
Czy ja Cię właśnie zdemaskowałam?
Dopiero wtedy jej małżonek zawył z bólu.
Uczono mnie, że małżonek i małżonka mogą powiedzieć tylko sami zainteresowani. Osoby trzecie winny mówić “twój mąż”, “jego żona”…
(Zapomnijmy o powyższym…)
Skazani słuchali w pełnym skupieniu.
Zgadzam się z Bardem, że ilość opisów na początku nieco przytłacza. Na szczęście są to faktycznie barwne postacie, więc nie są to złe opisy, tylko jest ich dużo, a chce się już przejść do historii. Fabuła jest ciekawa i wciągająca. W kilku miejscach mnie rozbawiłeś. Smoka mi trochę szkoda, bo jednak mieszkam w Krakowie ;) Podobało mi się! Klik (o ile jeszcze potrzebny)!
Szczególna wersja Parszywej dwunastki, tu w okrojonym składzie. Mamy więc doborową grupę ptrzestępców, którym winy zostaną darowane, jeśli zdołają pokonać złego smoka. A smok jest dość szczególny, by nie rzec, osobliwy. I tylko szkoda, że dość wcześnie można się zorientować, kto jest jego twórcą.
Bohaterowie pokazani w sposób należyty, dają nadzieję na widowiskowe starcie z bestią i faktycznie, tutaj nie zawodzą.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
Metalem leżącym luźno na ziemi stwór gardził… → Na czy polega luźne leżenie metalu? Czy metal może też leżeć ciasno?
A może miało być: Metalem leżącym luzem na ziemi stwór gardził… Lub: Metalem leżącym na ziemi stwór gardził…
Na ich szare koszule, grubo skrojone i brudne… → Na czym polega grube skrojenie koszuli?
– A co, jak tę machinę ukradną i odlecą? – Martwiła się starsza kobieta. → – A co, jak tę machinę ukradną i odlecą? – martwiła się starsza kobieta.
– Brata mi zabiłeś, Borgo, ty szubrawco! → – Brata mi zabiłeś, Borgo, ty szubrawcze/ szubrawcu!
Tu znajdziesz odmianę rzeczownika szubrawiec.
Choć zdaję sobie sprawę, że młodzieniec z tłumu nie musiał mówić poprawnie.
To podjechali oficerowie gwardii, Sir Rijkart i Sir Emmerik. → Dlaczego wielkie litery?
Ten błąd pojawia się kilkakrotnie także w dalszej części opowiadania.
…i nit z nie dobitym łbem na burcie. → …i nit z niedobitym łbem na burcie.
Skazaniec wziął się za obszukiwanie kolejnych szuflad… → Skazaniec zabrał się do przeszukiwania kolejnych szuflad…
http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
– Czego nie dam rady, to zostawię, Evan – odparł morderca… → – Czemu nie dam rady, to zostawię, Evan – odparł morderca…
Choć rozumiem, że morderca nie musiał wyrażać się poprawnie.
Wskazał na czarnowłosego. → Wskazał czarnowłosego.
Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.
O ile wiem, był wykidajłą dla jednego z książąt żebraczych. → Czy to znaczy, że wyrzucał zewsząd żebraczego księcia?
A może miało być: O ile wiem, był wykidajłą jednego z książąt żebraczych.
Cichy wskazał ręką na korytarz. → Cichy wskazał ręką korytarz.
…łomot, dochodzący z każdego kierunku naraz.
Wyprężył się, nie wiedząc nawet, w którym kierunku miał się przeciskać… → Czy to celowe powtórzenie?
…kompani szybko wrócili do rozmowy, nie zwracając już… → Nie brzmi to najlepiej.
Ów Kiszka cieszył się pewnym rezonem… → Rezon to cecha charakteru, czy na pewno cieszył się rezonem, czyli pewnością siebie.
A może miało być: Ów Kiszka cieszył się pewną renomą…
– Wiedzieli, że życie w mojej służbie jest zabawne… → A może: – Wiedzieli, że życie w służbie u mnie jest zabawne…
Jej męża trzymał za ręce wielki drab, wyginając mu ręce. → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Jej męża trzymał wielki drab, wykręcając mu ręce.
Spojrzała w oczy swojemu małżonkowi. → Czy zaimek jest konieczny?
Włożyła całą swoją siłę, by kolejnym pchnięciem pokonać opór mięśni. → Zbędny zaimek – czy używałaby cudzej siły?
Reszta kompanii pogrążona była w rozmowie i nie zwracała uwagi na brodacza.
Oprawca przecisnął się wzdłuż stołu i podszedł do kompana. → Nie brzmi to najlepiej.
– Tak, a co? – wycedził z siebie w końcu. → Zbędny zaimek – czy mógł to wycedzić z kogoś?
Wystarczy: – Tak, a co? – wycedził w końcu.
Ale gdyby mnie wtedy to pokazali… → Ale gdyby mi wtedy to pokazali…
On nie od nas, on musi coś więcej się wyznawać! → Czy tu aby nie miało być: On nie od nas, on musi się na czymś więcej wyznawać!
…odparł barbarzyńca i wziął ogromny kęs. → …odparł barbarzyńca i ugryzł ogromny kęs.
…pasztetem zwanym „borowym”, rozpoznawalnym po grawerunku wołu leśnego na puszce. → Czy na puszce z pasztetem na pewno był grawerunek? Bo nie wydaje mi się, aby pasztet pakowano do artystycznie zdobionych puszek puszek.
Za SJP PWN: grawerstwo «rzemiosło artystyczne polegające na wykonywaniu rysunków i napisów w metalu, drewnie, szkle lub kości»
– Jak stąd wyjdę, to już będzie co innego… – Westchnął i machnął ręką, nie znajdując słów. → – Jak stąd wyjdę, to już będzie co innego… – westchnął i machnął ręką, nie znajdując słów.
Tu znajdziesz wykaz czasowników dla didaskaliów dialogowych.
Chwyciła mocno za ster… → Chwyciła mocno ster…
– Otwierać! – słychać było jednego ze skazańców. -> – Otwierać! – Słychać było jednego ze skazańców.
– Otwieraj, bo wyważę, okularniku zafajdany! – doszło go znowu zza drzwi. -> – Otwieraj, bo wyważę, okularniku zafajdany! – Doszło go znowu zza drzwi.
Widząc, że Agtan nie spieszy się do odpowiedzi… → Widząc, że Agtan nie spieszy się z odpowiedzią… Lub: Widząc, że Agtan nie kwapi się do odpowiedzi…
– Tylko im języki poucinać – rzucił Sir Rijkart z głębi korytarza i odszedł, nie czekając na odpowiedź.
Agtan, rozeźlony, ruszył korytarzem. → Czy to celowe powtórzenie?
Gdy konstruktor podchodził do kokpitu, statkiem znów skręcił to w jedną stronę, to w drugą. ->Czy dobrze rozumiem, że konstruktor, podchodząc do kokpitu, skręcił statkiem to w jedną, to w drugą stronę?
A może miało być: Gdy konstruktor podchodził do kokpitu, statkiem znów skręciło/ rzuciło w jedną i w drugą stronę.
A prawo to znajduje swój najdoskonlaszy wyraz… → Literówka.
Borgo wystąpił na środek małego pomieszczenia, przed stół. → Jak się występuje na środek przez stół?
Przy ostatnich słowach głos mu zadrżał. Evan chrząknął i wtrącił głosem niemal uroczystym: → Czy to celowe powtórzenie?
Proponuję w drugim zdaniu: Evan chrząknął i wtrącił tonem niemal uroczystym:
Evan syknął przez usta… → Czy dookreślenie jest konieczne, czy mógł syknąć nie używając ust?
Berek wytarł pot z rąk i złapał za dźwignię. → Berek wytarł pot z rąk i złapał dźwignię.
Borgo przyłożył oko do wziernika i złapał za drążek… → Borgo przyłożył oko do wziernika i złapał drążek…
Trzymał swoją koszulę zwiniętą przy ranie… → A może: Trzymał przy ranie zwiniętą koszulę…
…Gudryk wyprężył pierś, rozglądając się nad siebie… → …Gudryk wyprężył pierś, rozglądając się nad sobą…
Agtan usłyszał metaliczny wizg, czym prędzej zamknął wyjście. Usłyszał wrzaski… → Powtórzenie.
…a potem szarpać za wiążące go powrozy. → …a potem szarpać wiążące go powrozy.
…potężne, czerwone ręce, które złapały za szynę. → …potężne, czerwone ręce, które złapały szynę.
Stal zaczęła się odginać, wydając z siebie jęk… → Zbędny zaimek.
A może: Stal zaczęła się odginać ze szczękiem…
Drgnęła w jego głowie żyłka strachu. → Gdzie w głowie mieści się żyłka strachu?
Wyższego rodzaju istotą.. → Jeśli zdanie, tak jak w tekście Mistrza, miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.
Poczuł zmęczenie słabym, kruchym ciałem. → Chyba miało być: Poczuł zmęczenie w słabym, kruchym ciele.
Berek patrzył z przerażeniem, jak Agtan zastyga, patrząc przed siebie… → Nie brzmi to najlepiej.
Po chwili nieszcześnik zaczął drgać jak w febrze. → Literówka.
…po chwili wydał z siebie opętańczy wrzask. → Czy zaimek jest konieczny?
Leżał przez chwilę, ciężko dysząc. Gdy zebrał już odwagę, wstał i obejrzał się wokół siebie, dysząc ciężko – chmura dymu skrywała pobojowisko, a wszędzie wokół porozrzucane…-> Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję w drugim zdaniu: Gdy już zebrał się na odwagę, wstał i wciąż oddychając z trudem, spojrzał wokół – chmura dymu skrywała pobojowisko, a wszędzie porozrzucane…
https://wsjp.pl/haslo/podglad/29891/ktos-zebral-sie-na-odwage
Berek zaczął szperać po wraku i przy ciałach. Przy Sir Emmeriku znalazł… – >Szperamy w czymś, nie po czymś. Powtórzenie.
Proponuję: Berek zaczął szperać we wraku i przepatrywać ciała. Przy Sir Emmeriku znalazł…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Uczono mnie, że małżonek i małżonka mogą powiedzieć tylko sami zainteresowani. Osoby trzecie winny mówić “twój mąż”, “jego żona”…
Nie, "małżonek" jest po prostu bardziej oficjalny (urzędowy), tutaj ta oficjalność służy ironii. Patrz tu:
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/malzonek-i-malzonka;2616.html
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Malzonek-korzysta-ze-zwolnienia;15575.html
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/malzonek-i-malzonka;13536.html
Kuurczę, reg, aż tyle przegapiłam?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnino, proszę, nie płacz. :)
Gdybym przeczytała opowiadanie ponownie, pewnie okazałoby się, że coś tam jeszcze można znaleźć. Wszak niełatwo jest wyłuskać wszystkie błędy, potknięcia i usterki kiedy czyta się tekst tylko raz, a czytelnik stara się jednocześnie śledzić akcję i robić łapankę.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Pewnie masz rację, Tarnino! Wskazówki, które otrzymałam dotyczyły zasad savoir vivre, a nie poprawności językowej. Jedno z drugiego powinno wynikać, dlatego tym bardziej zaczynam wątpić w źródło tej informacji… Szkoda. Dzięki. Przepraszam. ← tak teraz wyglądam…
Za co mnie przepraszasz? Miałaś złe informacje, i tyle. Nic się nie stało
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Autorzy/Propagatorzy fake news’ów powinni przepraszać! Dobrze, że zgasiłaś to w zarodku.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Doszedłem do kieszeni płaszcza. Przepraszam najmocniej, to nie moja wina, że Tarnina znalazła tyle błędów!
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
O, herbata, lubię herbatę!
Poprawione prawie wszystko, nad kilkoma kwestiami się zastanawiam.
Zapewne dodam kilka kwestii dla wyjaśnienia białych plam w fabule.
Borgo pyta o szanse w walce ze smokiem, dodałem kilka słów dla jasności.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
No, niby spoko, fajnie zarysowany świat, ciekawy pomysł na potwora… ale wydaje mi się, że problem stanowi stosunkowo duża liczba postaci. Bo – tak przynajmniej myślę – z jednej strony każdego da się ,,jakoś” opisać. Z drugiej – chyba nie wszyscy dostali wystarczająco dużo czasu antenowego (najgorzej panowie szlachcice – ani krzty charyzmy), więc o niektórych zapomniałem w międzyczasie, innymi do końca historii nie zdążyłem się przejąć. :\
Początkowa ekspozycja trochę za długa.
,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."
Dziękuję, cieszę się, że zobaczyłeś tutaj coś ciekawego :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Ooo, super, coraz wyższe poziomy pochwał by Anet :) Dziękuję!
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
;)))))
Przynoszę radość :)