Granica między moim światem a waszym jest ledwo dostrzegalna. Na pierwszy rzut oka wydawać by się nawet mogło, że oba te światy są częścią tej samej całości i funkcjonują koło siebie w całkowitej harmonii. Nic bardziej mylnego. Każdego dnia, w totalnej ciszy wielokrotnie zderzają się ze sobą, choć nikt z was nie zwraca na to uwagi.
W środku dnia, na każdym rogu ulicy toczą się milczące bitwy o skrawki lądu, wody czy powietrza. Ktoś wygrywa walkę i zajmuje kawałek przestrzeni, by w kolejnej godzinie stracić go na rzecz przeciwnika. Czasem wygrany fragment jest wielkości kilkunastopiętrowego budynku, innym razem ma rozmiar małego liścia. Przybiera różną formę i odcień zależnie od pory roku, dnia czy fizycznych cech rzeczy, których dotyczy.
Na pewno już kiedyś słyszałeś o tej wojnie. To bardzo stara wojna między światłem a mrokiem, trwająca nieprzerwanie setki tysięcy lat. Między ludźmi żyjącymi w promieniach słońca, a cieniami toczącymi żywot w ciemności. Ja też, czy tego chciałem, czy nie, stałem się jej częścią. W dniu, gdy w świecie światła pojawił się on, po ciemniejszej stronie granicy powstałem ja – Cień. Gdy z pomroków łona matki wyciągnęli nowo narodzonego Człowieka, mnie stworzyło pierwsze światło padające na jego ciało. Od tamtej pory zostaliśmy ze sobą nierozerwalnie połączeni.
Pamiętam, że gdy Człowiek był mały, nazywał mnie swoim przyjacielem. Mówił do mnie jak do równego sobie i płakał za każdym razem, gdy znikałem pod powierzchnią jego stóp. Gdy kładł się spać, prosił mamę, by zostawiła włączone światło. Nie dlatego, że bał się ciemności, po prostu nie chciał, bym rozpłynął się w odcieniach nocy, tracąc kształt jego dłoni i głowy. Byłem więc z nim, gdy zasypiał, szedł na spacer z rodzicami i wchodził na drabinki. A także wtedy, kiedy poszedł do szkoły średniej i całował się z dziewczyną. Byłem z nim zawsze. Także teraz, z tą różnicą, że dorosły Człowiek nie zwracał już na mnie uwagi. Ignorował mnie, chociaż wiedział, że istnieję i towarzyszę mu w każdej chwili, nawet wtedy, gdy mnie nie widzi. Przestałem być jego przyjacielem, zostałem zwykłym niewolnikiem. Jak miliony innych cieni przywiązanych do ludzkich istnień, bez imienia i wolnej woli. Siłą wydartych ze świata mroku, ślepo wykonujących każdy gest swojego pana.
Stopiony z jego ciałem, byłem świadkiem, gdy pomagał starszej pani przejść przez ulicę oraz w momencie, gdy wczesnym rankiem smażył dla swoich dzieci naleśniki. A także wtedy, gdy oświetlony niebieskim światłem monitora komputerowego schodził w głębiny dark webu. Poznałem go. Wiedziałem o nim wszystko, a zwłaszcza to, że ma w sobie mrok dużo większy niż mój, choć ze wszystkich sił próbuje go ukryć.
Tego popołudnia znów patrzyłem na mojego pana z poziomu chodnika, gdy on rozmawiał z napotkanym znajomym o rzeczach zupełnie nieistotnych. W samym centrum miasta, nie zwracając uwagi na przechodzących ludzi, hałas i unoszący się smog, stał w pełnym słońcu. Jakby próbował ogrzać swoje wnętrze, udowodnić, że należy do świata ludzi. Widziałem, jak skóra na jego ramionach przybiera lekko zaróżowioną barwę, a pot spływa mu wąską strużką po karku. Mrużył oczy w akcie obronnym przed zbyt dużą ilością światła wpadającą do jego źrenicy. Uparcie walczył ze sobą, by pozostać w świetle dnia. Wiedział, że wraz z nim jestem tam też ja.
A ja leżałem pod nim, połączony z chropowatą powierzchnią jego pięt, czując, jak promienie słoneczne nagrzewają czarną powierzchnię asfaltu, którą obejmuję. Parzyły, wżerając się we mnie coraz głębiej. Ból rozlewał się niczym smoła na kształt jego ciała, paląc wszystkie skrawki mojego wątłego bytu.
Gdyby zrobił wtedy tylko dwa kroki w lewo… stanął w cieniu budynku. Mógłbym w trakcie rozmowy uwolnić się od niego, odpocząć i rozpłynąć w chłodnym półmroku. Wrócić na chwilę do swojego świata, który nieprzerwanie nawoływał mnie, jak wilcza matka przywołuje zagubione szczenię. W ciemnej uliczce między budynkami widziałem swoją krainę – mroczną i piękną. Była na wyciągniecie ręki, ale nieosiągalna.
On jednak trzymał mnie przy sobie. W pełnym świetle, z premedytacją wystawiając na cierpienie. Patrzyłem w błękitne niebo i prosiłem w myślach o choćby najmniejszą chmurę. Liczyłem czas, jaki potrzebny był, aby cień budynku wraz z ruchem słońca przesunął się bliżej mnie. Sekundy zmieniały się w minuty, a te miałem wrażenie trwały całą wieczność. Trzydzieści, może trzydzieści pięć centymetrów dzieliło mnie od krainy cieni, a wtedy on zakończył rozmowę, pożegnał się i pociągnął mnie za sobą wzdłuż najbardziej słonecznej części miasta. Rzucał mną po ścianach budynków, by za chwilę znów sprowadzić do poziomu ulicy. Płyty chodnikowe zdzierały mi plecy, a czerń mojego ciała mieszała się z ulicznym kurzem. W niemym krzyku błagałem go o litość. Człowiek pozostał niewzruszony, dla niego liczyło się tylko jego jestestwo.
Mijałem inne cienie, milczące i bierne. Popołudnie wydłużało nasze kształty, sprawiając, że stawaliśmy się więksi niż ludzie, do których zostaliśmy przyspawani. Czekaliśmy. Jeszcze godzina lub dwie dzieliła nas od wieczoru, podczas którego staniemy się silniejsi. Po nim przyjdzie noc, mrok otuli nas swoim chłodem i przypomni, że istnieje świat, w którym nie jesteśmy sami.
I wreszcie nadchodzi ten czas. Na kilka godzin wyłączyliście światła i zamknęliście oczy, nieświadomie wchodząc do naszego królestwa.
Siedziałem teraz w sypialni Człowieka, w jego ulubionym fotelu w całkowitej ciemności. Obserwowałem, jak z każdym oddechem wciąga otaczającą go czerń w głąb samego siebie, nie zdając sobie sprawy, że trafi ona do każdej komórki jego ciała. Kiedy on niespokojnie przewracał się z boku na bok, drżąc mimo dusznego letniego powietrza, ja podsycałem strach, który miękko osiadał w jego umyśle. Tworzyłem w jego głowie najgorsze scenariusze i koszmary. Prowadziłem go niewidocznym krokiem przez te same ulice miasta, które teraz wypełniała przyjemna czerń. Na długość nocy stałem się jego panem, mszcząc się za każdą minutę wypełnioną cierpieniem.
Regenerowałem swoje ciało, z ulgą rozlewając się w mroku, i rozkoszowałem się myślą, że pewnego dnia zgaśnie słońce, a wraz z nim życie każdego żywego stworzenia na ziemi. Wszystko wróci do początku. Zapanuje ogłuszająca cisza, a ciemność pochłonie to, co do tej pory należało do waszej rzeczywistości. Byłem pewny, że nasz świat ostatecznie zwycięży i strąci was w otchłań zapomnienia.