Bork strzepnął z ramion śnieg i odetchnął głęboko zimnym powietrzem. Jeszcze raz spojrzał za siebie i pchnął drzwi.
Przywitały go zapach pieczonego mięsa i ciepło. Pośrodku izby ułożono palenisko, z którego dym wydostawał się przez prowizoryczny komin.
Przy stole siedziały dwie postacie ubrane w suknie. Jedna z nich, dziewczynka, zerwała się z zydla.
– Tata! – krzyknęła.
Bork uśmiechnął się i przyklęknął na jedno kolano. Anja wpadła w jego ramiona.
– Co u ciebie, moja córeczko?
– Bardzo dobrze. Wiesz, że ugotowałam kolację?
– Mama potwierdzi? – zapytał i mrugnął.
Malene położyła na stole miskę ze strawą i uśmiechnęła się wesoło.
– Prawie nie musiałam jej pomagać, a potrawa… Cudo, nasza dziewczynka ma dobry smak.
Jednak Bork dostrzegł w jej oczach podejrzliwość, być może nie udało mu się odpowiednio ukryć zajmującej umysł troski? Anja chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Nie bronił się. Zdjął płaszcz, rzucił na skrzynkę, a sam usiadł na ławie. Pod czujnym wzrokiem córki zaczął jeść mięso. Było nieco gorzkie, ale po ciężkim dniu…
– Nieziemskie – powiedział, przeżuwając kolejny kęs.
Anja uważnie wpatrywała się w twarz ojca.
– Nie kłamiesz, tato… Naprawdę ci smakuje. Naprawdę! Mamo, widzisz?
Malene podeszła do córki i potargała jej włosy.
– Widzę, widzę. Jesteś w tym coraz lepsza.
Dziewczynka podskoczyła.
– Dziękuję, mamusiu. Będę się jeszcze bardziej starać.
Bork podniósł dłoń, a chwilę później odstawił opróżnioną miskę. Podszedł do córki i naśladując głos wodza, powiedział:
– Ja, Bork, wojownik z najlepszej wioski pod nieboskłonem orzekam, że od dziś będziesz piastowała urząd kucharki. Pełnij służbę z godnością i nie zawiedź mnie. Czy mogę na ciebie liczyć?
Anja przytuliła się do taty i odparła:
– Oczywiście, obiecuję. Tak będzie. Kocham cię… tatusiu.
Bork pochylił się i ucałował córkę w czoło.
Jeszcze długo z nią rozmawiał, dopóki jej oczy nie zaczęły się przymykać.
Malene usiadła przy łóżku i potargała włosy Anjy:
– Może ci coś opowiem? – zapytała.
– O tak, mamusiu.
– A co byś chciała usłyszeć?
Anja spojrzała na sufit.
– Już wiem. Coś strasznego, bo ja już jestem duża i się nie boję.
Malene uśmiechnęła się i pokiwała głową.
– Odważna decyzja. Dawno temu w białych górach żył Zakon Czaszki i Dwóch Mieczy. Władał on wielkimi terenami, szerząc niepokój. Państwa i wioski próbowały razem pokonać zło, ale bezskutecznie. Czarni rycerze mieli wielką moc.
Anja chwyciła dłoń mamy.
– A co oni robili?
– Potrafili błyskawicznie przenosić się między miejscami, a ich zbroi nie mógł przebić żaden topór ani miecz. W górach budowali coraz więcej świątyń, gdzie składali czaszki wrogów.
Anja pisnęła.
– Czaszki ludzi?
– Córeczko… – wtrącił się Bork. Podszedł do ogniska i dorzucił drew. Jasny płomień rozświetlił pomieszczenie.
Malene przymknęła oczy i kontynuowała:
– Do bitwy ruszyło wiele państw, które miały na zawsze zniszczyć potęgę Zakon u. Długo zastanawiali się, jak walczyć z wrogiem. W końcu pewna mała dziewczynka wpadła na pomysł.
– Taka jak ja?
– Taka jak ty, też miała rude włosy. Pomyślała, że ogień może pokonać złych ludzi. Niestety na początku przywódcy nie chcieli jej słuchać, ale później… Zgodzili się na jej plan. Doszło do bitwy, w której zginęło wielu czarnych rycerzy, ale też i dobrych ludzi.
– Ale pokonali zło. Prawda?
Malene skinęła.
– Oczywiście. Od tamtej pory ataki ze strony Zakon u ustały, a o czarnych rycerzach nikt już nie słyszał. Chociaż… Jest jeszcze jedna wzmianka sprzed kilkunastu lat. Podobno jeden z generałów złej armii umarł od upadku na granicy gór Białych, gdzie odnaleźli go mieszkańcy pobliskiej wioski. Nie miał już na sobie naszyjnika, chociaż jako przywódca… Ale to tylko taka miejscowa opowieść, najpewniej zmyślona.
Anja klasnęła.
– I dobrze. Nie boję się nic, a nic. Zresztą, mam tatę, który zawsze mnie obroni!
Bork przytulił Anję.
– Tak, córeczko. Nigdy cię nie opuszczę.
– Wiem, tato. Mamo, opowiesz mi jeszcze jakąś historię?
– Opowiedzieć? A może zaśpiewam?
– O tak, poproszę!
Malene zaczęła śpiewać. Jej głos niósł się po pomieszczeniu, odbijał od ścian i powracał. Najpierw tkwiły w nim żal i smutek, lecz później pojawiła się nadzieja, a na końcu radość i tęsknota. Ostatnie słowa popłynęły z ust Malene , gdy Anja zamknęła oczy. Przez długą chwilę panowała cisza.
– Śpij dobrze – szepnęła Malene .
Wstała od posłania i usiadła naprzeciwko męża.
Bork z zaciśniętymi ustami odsunął kufel z piwem. Malene ściągnęła brwi.
– Coś się stało?
Przez chwilę się wahał.
– Trzech ludzi nie żyje. Znaleźliśmy poćwiartowane ciała, wróg musiał wziąć ich z zaskoczenia.
Malene syknęła.
– Kto? – zapytała.
– Zbierali drewno w lesie…
– Kto umarł?
– Synowie Egila. Najmłodszy z nich jeszcze żył, kiedy go znaleźliśmy. Mówił o jednym wrogu.
Malene zacisnęła pięści.
– Złapaliście go?
– Zabójcę? Nie, śnieg przysypał ślady.
– Ale dopadniecie go, prawda?
Wstał i okrążył stół. Jeden wróg nie stanowił problemu, ale mogło ich być więcej, bo kto w pojedynkę zapuszczałby się w te tereny? Chwycił dłoń Malene i wyszeptał:
– Złapię go. Przysięgam.
***
Bork siedział przy długim stole oświetlonym przez pochodnie. Nie był tu sam, na czterech ławach siedziało ponad trzydziestu mężczyzn. Większość z nich patrzyła na boczne drzwi, a niektórzy rozmawiali przyciszonymi głosami.
Bork przyglądał się w milczeniu twarzom mężczyzn. Część z nich skrywała gniew, część napięcie, a inne nie ukazywały żadnych emocji.
Drzwi otworzyły się na oścież. Do izby powolnym krokiem wszedł wódz Meli w jeleniej skórze zarzuconej na plecach. Skierował się do ozdobnego krzesła.
– Witajcie – zaczął grubym głosem. – Zostaliśmy zaatakowani! W wyniku zasadzki zginęli synowie Egila. Pomścimy naszych braci i odzyskamy spokój…
Bork podniósł się i zapytał:
– Jaki plan?
Wódz pokiwał głową i odparł:
– Wyruszamy jutro z samego rana. Śnieg przestaje padać, więc ślady powinny być wyraźne, jeśli podzielimy się na małe grupki, odszukanie sprawcy stanie się łatwiejsze, niż myślimy.
– Po ile osób w oddziale? – zapytał Bork.
– Pięć grup, po trzech ludzi w każdej.
– A co z resztą?
– Wojowników? – Meli uśmiechnął się. – Będą bronić wioski.
Bork przymknął oczy. Nadal pamiętał dzień, gdy wyruszyli na wyprawę, nie pozostawiając prawie żadnego wojownika w wiosce. Szczęśliwie, wódz wraz z radą podjął decyzję o powrocie, zanim pokonali połowę drogi. Padało wówczas zbyt mocno, a to groziło wylaniem się rzeki. Nikt nie miał zamiaru ryzykować utonięciem. Z powrotem szli szybko, rzadko robiąc postoje, dzięki czemu znaleźli się w domu chwilę przed atakiem. Ale to było dawno, a wódz wyciągnął wnioski.
Bork liczył na to, że znajdzie się wśród wybranych do poszukiwań.
Egil siedział do tej pory ze spuszczoną głową, ale teraz zerwał się z ławy.
– A więc ruszajmy!
– Teraz? – zapytał Meli.
– A kiedy? Im wcześniej wyruszymy, tym szybciej dopadniemy tego bydlaka i oderwiemy mu łeb.
Bork wbił wzrok w wodza, który siedział na zasłanym skórami krześle i dumał, podpierając brodę dłonią.
– Nie, lepiej nie. Nocą i tak nie zobaczycie żadnych śladów – powiedział Meli.
Egil uderzył pięścią w stół.
– Jeśli wyjdziemy rano, to go na pewno nie dogonimy. Ucieknie daleko stąd! Cały pościg…
Meli wbił toporek w drewno.
– Spokój! – krzyknął, a następnie ciszej kontynuował. – Rozumiem, że targają tobą emocje, ale w ten sposób nic nie osiągniemy.
Egil przez chwilę trwał w milczeniu, ale w końcu opadł na ławę.
– Dobrze. Rozumiem.
***
Bork szedł przez ośnieżony las z dwuręcznym toporem na barku. Towarzyszyło mu dwóch mężczyzn ubranych w lekkie zbroje. W dłoniach trzymali tarcze i krótkie miecze, a na głowy założyli hełmy. Poprawił róg przypięty do pasa i spojrzał przed siebie. Dochodzili do wzgórza, a więc powinni zachować szczególną ostrożność.
– Nic podejrzanego? – zadał rutynowe pytanie.
– Żadnych obozowisk, żadnych śladów – odparła równocześnie dwójka towarzyszy.
Kiwnął głową. Czuł, że jeśli nie zobaczą nic ze wzgórza, to dalsza droga nie będzie miało większego sensu. Pamiętał rozkaz, by wrócić do wioski przed zmierzchem. W nocy temperatura spadała, a ślady zacierały się w mroku.
Zrobił jeszcze kilkanaście kroków i stanął na wzniesieniu. Przed nim rozciągał się płaski teren. Po wyciętym lesie pozostały tylko małe pnie drzew i nieliczne krzaki.
Zacisnął powieki i otworzył, po czym zaczął przeczesywać teren wzrokiem.
Jednak nie mógł dostrzec żadnego obozowiska, żadnej postaci.
Jeszcze raz przesunął wzrokiem po krajobrazie i wtedy to zobaczył. Najpierw pomyślał, że mu się zdaje, że to niemożliwe, by coś pojawiło się tak nagle, ale wystarczył rzut oka na towarzyszy, by zyskał pewność. Oni też to widzieli.
Sięgnął po róg. Nabrał powietrza w usta i zadął. Przeciągły dźwięk rozdarł powietrze. Dwójka jego towarzyszy już pędziła ze zbocza. Bork dłużej nie czekał, skoczył do przodu.
Wiatr bił go po twarzy, ale to zdawało mu się nie przeszkadzać. Wyprzedził dwóch towarzyszy i jeszcze przyśpieszył. Widział już więcej. Daleko przed nimi stała postać w czarnej zbroi, z rogami na hełmie i dwuręcznym mieczem w dłoniach. Ten obraz coś mu przypominał.
W uszach dźwięczał głos rogów, wiedział, że zaraz pojawi się tu więcej sojuszników, ale nie chciał na nich czekać.
Na chwilę opuścił wzrok, by ominąć krzak, a gdy znów spojrzał przed siebie, nie widział już czarnego rycerza.
– Co?!
Nie zwolnił, dopóki nie znalazł się na miejscu, gdzie pozostały ostatnie ślady. Urwały się nagle, bez powodu. W pobliżu nie było nawet krzaków. Niczego, a wróg uciekł. Jak? Bork nie miał na to żadnego racjonalnego wytłumaczenia.
Pokręcił głową i wbił ostrze topora w ziemię. Prawie go miał, prawie dopadł wroga! I co się stało? Jeszcze raz przesunął wzrokiem po okolicy. Coś brązowego leżało w śniegu. Dopiero po chwili rozpoznał, że przedmiot jest drewnianą tabliczką.
Podbiegł do niej i przykucnął, strzepując śnieg. Na kawałku drewna widniał symbol czaszki przebitej dwoma mieczami i parę znaków – wyglądających na litery.
Bork zaklął i przyciskając do piersi tabliczkę, wstał.
– Co jest? – zawołał jeden z towarzyszy.
– Musimy jak najszybciej dotrzeć do wioski.
– Coś się stało?
– Czarni rycerze wrócili.
***
Bork wszedł na dróżkę i spojrzał przed siebie. Drewniane chatki tonęły w pomarańczowym świetle. Wydało mu się, że widzi ogień. Pożar? Serce zaczęło bić szybciej, przyśpieszył.
Teraz widział już wyraźnie; to tylko zachodzące słońce tworzyło takie wrażenie.
Przy budynkach stało kilkanaście kobiet i mężczyzn. Zza krzaków wyglądały dzieci i uśmiechały się na widok powracających. Przyroda powoli zasypiała, ptaki cichły i chowały się w gniazdach. Teraz pomiędzy drzewami grał tylko wiatr. Przy jednej z chatek stanęła Malene, wypatrując męża.
Bork spuścił głowę. Obiecał, że złapie zabójcę, że zapewni bezpieczeństwo, a teraz… Teraz się wszystko pogmatwało. Czaszka przebita dwoma mieczami… Mógł walczyć ze zwykłymi ludźmi, ścigać ich i ryzykować życie, jeśli zaszła taka potrzeba, ale tym razem pojawił się inny wróg. O czarnych rycerzach wiedział niewiele, a pomysł, żeby z nimi walczyć, wydawał się śmieszny. Już samo spojrzenie w oczy tych istot, wydawało się trudne. Czego tutaj szukali? Przybyli w jakimś celu – tego był pewien. Czuł, że tabliczka, którą przyciska do piersi, jest rozwiązaniem zagadki. Co prawda nie znał języka Zakon u, ale przecież nie mieszkał w tej wiosce sam.
Rozejrzał się na boki. Nie widział nic poza towarzyszami, lasem i śniegiem. Żadnych postaci w zbrojach, żadnego wroga, nikogo, kto mógłby go zaatakować, a może tylko tak mu się wydawało?
Docierali do wioski. Meli wyszedł im naprzeciw i przyjrzał się twarzom wojowników.
– Nieudana wyprawa?
– A czy mamy ze sobą więźnia? – odparł jeden z wojowników i zaraz schował twarz pod kapturem.
Meli chrząknął.
– Rozumiem, ale…
– Mam wieści – Bork przerwał wodzowi.
– Coś się stało?
– Goniliśmy wroga w czarnej zbroi. Zniknął nagle, ślady urwały się bez powodu, a w pobliżu znalazłem tabliczkę – odparł Bork i podał Meliemu kawałek drewna.
Wódz przebiegł wzrokiem po znakach. Przygryzł wargę i zacisnął dłoń.
– Kiedy to znalazłeś? – zapytał.
– Krótko po południu.
– Pies, by to – wyszeptał, po czym podniósł tabliczkę i głośniej zapytał. – Ktoś zna ten język?
Egil wysunął się naprzód.
– Ja nie, ale… Hira raczej tak.
Bork rozluźnił mięśnie. Jak mógł wcześniej o niej zapomnieć? Staruszka zamieszkiwała chatę znajdującą się w lekkim oddaleniu od innych zabudowań. Podobno przeżyła ponad osiemdziesiąt wiosen. Nieraz już chodził do niej po rady i to nie tylko on. Wiedziała dużo, bardzo dużo. Na ziołach i grzybach znała się, jak mało kto.
Wódz przeszukał wzrokiem tłum.
– Gdzie ona jest?
Egil wzruszył ramionami.
– Pewnie u siebie… Albo w lesie.
Wódz skinął głową i powiedział:
– Bork, pójdziesz ze mną. Opowiesz jej o okolicznościach, w jakich znalazłeś tabliczkę.
– Oczywiście – odparł Bork.
Nie dostał czasu, by przywitać się z Malene. Wzrokiem próbował odszukać ją wśród ludzi, lecz bezskutecznie. Westchnął i ruszył za wodzem.
Zapadał zmrok. Słońce schowało się za widnokręgiem, a o jego niedawnej obecności świadczyła już tylko lekka poświata. Księżyc w kształcie sierpa odznaczał się na niebie. Gwiazdy nie były jeszcze dobrze widoczne, ale już wkrótce miały zawisnąć na tle czerni i przynieść niektórym nadzieję, a innym… Właśnie innym. Borka nawiedziło dziwne przeczucie, że należy do tych „innych”. Co, jeśli nie ujrzałby już kolejnego księżyca?
Potrząsnął głową, by uciec od myśli. Teraz musiał się skupić na zadaniu, przecież jeszcze nie umierał, ba, nie był nawet tego bliski. Zostało mu jeszcze wiele wiosen, a wróg? Każdego wroga można pokonać.
Doszli do chatki. Meli pchnął drzwi i wszedł do środka. W pomieszczeniu panowała ciemność, nie licząc palącej się świecy, przy której siedziała Hira. Zgarbiona staruszka o siwych włosach poderwała się z taboretu i schowała coś pod suknią.
– Co się stało? – zapytała.
– Potrzebujemy twojej pomocy – zaczął wódz. – Znaleźliśmy w lesie taką oto tabliczkę. – Uśmiechnął się i podał jej kawałek drewna. – Potrafisz powiedzieć, co to za język?
Hira usiadła na taborecie przy świecy i przełknęła ślinę; przesunęła drżącą dłonią po tabliczce. Długo wpatrywała się w znaki, a jej oczy z każdą chwilą gasły.
– Pani, znasz ten język? – zapytał Bork.
Zacisnęła palce, tak, że niemal całkiem zbielały. Uciekła wzrokiem.
– Nie. Niestety nie znam.
– A wyglądałaś…
– Wspomnienie z dzieciństwa. Tak, z dzieciństwa, przypomniała mi się mama. Przepraszam.
Wódz pokiwał głową.
– Na pewno? Niczego ci nie przypominają te znaki?
Hira pokręciła głową.
– Naprawdę chciałabym wam pomóc, ale chyba… Nie mogę… Nie potrafię.
– Rozumiem. Bądź zdrowa, Hiro.
– Dziękuję i… Przykro mi.
Bork zerknął na twarz przywódcy. Była kamienna, jedynie brwi lekko się ściągnęły.
***
Bork leżał na kawałku skóry i wpatrywał się w przykryty ciemnością sufit. Czerń dawała mu ukojenie, odganiała nieprzyjemne myśli, choć te ciągle wracały.
– Nie śpisz? – zapytała Malene przyciszonym głosem.
Nie widział jej twarzy, ale czuł, że się w niego wpatruje.
– Nie – wyszeptał. – Nigdy bym nie pomyślał, że czarni rycerze wrócą. Nawet nie sądziłem, że naprawdę istnieją, a co dopiero, że wypowiedzą nam wojnę, bo jak to inaczej nazwać?
– Zginęło parę ludzi… Bolesne, ale to chyba jeszcze nie oznacza wojny.
– Sam nie wiem – westchnął i przewrócił się na drugi bok. – Jednego tylko jestem pewien – jeśli nadarzy się okazja, by rozbić im łeb, to nie zawaham się.
– Nie zastanawiałeś się, dlaczego wrócili? Dlaczego do nas?
– Zastanawiałem się, a jakże. Zresztą, widziałaś tabliczkę. Tam były jakieś słowa i jestem pewien, że to rozwiązanie zagadki – klucz do całości. Oni czegoś od nas chcą, ale nie mam pojęcia czego.
– Może potrzebują zasobów?
– Wątpię. Atakowaliby bliższe wioski, chyba że rozpoczyna się wojna. Po tylu latach… Nie chcę tego.
Malene przytaknęła.
– Szkoda, że staruszka nie potrafiła przeczytać, co znajduje się na tabliczce.
– Trudno było od niej oczekiwać, żeby znała ten język, chociaż pewnie każdy z nas się łudził.
– Ja… Ja myślałam, że zna. Ona kiedyś mieszkała w pobliżu gór Białych, zdradziła mi to przypadkiem podczas jednej z rozmów o ziołach. Później próbowała się wycofać… W tamtych okolicach ludzie przeważnie znają podstawy tego języka.
Bork zamrugał.
– Naprawdę tam mieszkała?
– Naprawdę.
– Ciekawe…
Malene pokiwała głową.
– Nad czym myślisz? – zapytała.
– To wszystko wydaje mi się trochę podejrzane. A co jeśli…
Wydało mu się, że słyszy krzyk. Usiadł gwałtownie i nasłuchiwał. Przez chwilę nic się nie działo, aż pozornej ciszy nie przerwał dźwięk rogu.
Bork zerwał się z podłogi. Po omacku znalazł oparty o stół topór. Odwinął go ze skóry i skoczył do drzwi. Obejrzał się na żonę; sięgała po nóż.
– Musisz iść – powiedziała.
Przytaknął i wybiegł na zewnątrz. Księżyc rzucił na jego twarz blade światło. Rozejrzał się. Kilku wojowników biegło w kierunku, gdzie Egil dął w róg.
Zza chaty wyskoczył czarny rycerz w zbroi zlewającej się z mrokiem. Ciął Egila w brzuch. Wojownik zdołał odsunąć się o krok. Ostrze ledwo sięgnęło skóry, ale popłynęła krew.
Bork dłużej nie myślał. Wybiegł na główną uliczkę i ruszył w stronę przeciwnika. Kilku wojowników już dotarło na miejsce i teraz wymieniało ataki.
Czarny rycerz ciął bez przerw, uderzając to w prawo, to w lewo. Cięcia były proste, ale szybkie. Trudne do zablokowania.
Jeden z wojowników zdołał się podkraść od tyłu i zaatakował toporem. Jednak stal zamiast przebić się przez zbroję, odskoczyła, nie czyniąc szkody. Rycerz wykonał obrót i ciął. Głowa woja potoczyła się po ziemi.
Kolejny topór odbił się od czarnej zbroi i kolejny, i kolejny.
A więc tak walczył czarny rycerz. Teraz Bork widział go na żywo, a topór przeciwko tej istocie wydał mu się śmieszną bronią. Zaraz, legenda, jak to szło?
Rzucił się w stronę domu i wpadł do wnętrza. Malene krzyknęła, ale widząc znajomą twarz, odetchnęła z ulgą.
– Myślałam, że wróg…
Bork zauważył, że córka nie śpi i wtula się w suknię mamy.
– Będzie dobrze – rzucił i dopadł do dzbana z oliwą, stojącego w kącie.
Wybiegł z nim w jednej ręce i z toporem w drugiej.
Rycerz w czarnej zbroi nadal walczył z tą samą skutecznością. Odganiał się od wojowników, raniąc ich i zabijając. Bork musiał się spieszyć.
Skoczył do przodu. Schylił się, dostrzegając kątem oka nadciągające ostrze.
Rycerz tylko na chwilę stracił równowagę, ale Bork to wykorzystał. Rozbił dzban z oliwą o czarną zbroję. Płyn rozlał się po całej powierzchni.
Wróg zamachnął się od boku. Bork zdołał sparować cios toporem, ale broń wypadła mu z ręki. Wycofał się, korzystając z osłony towarzyszy.
Dopadł chaty przywódcy i zerwał z mocowania pochodnię. Nadal płonęła jasnym blaskiem. Miał tylko jedną szansę.
Ruszył w stronę wroga. Skupił wzrok na celu, starając się odczytać schemat ciosów.
Rycerz dostrzegł go i zaczął iść w jego kierunku, torując mieczem drogę. Bork przyśpieszył. Sojusznicy zrozumieli już jego plan i teraz cofnęli się na bezpieczną odległość.
Gdy od czarnego rycerza dzieliło go zaledwie kilka kroków, zamachnął się. Pochodnia, nie napotykając pancerza, przeszyła jedynie powietrze. Rycerz zniknął.
Bork stał i wpatrywał się w pustą przestrzeń.
– Za tobą, tatusiu! – usłyszał z daleka dziecięcy głos.
Mężczyzna obrócił się i pchnął przed siebie, uskakując jednocześnie do tyłu. Czarny rycerz, z uniesionym w powietrzu mieczem, zajął się płomieniami. Zaczął machać rękami, próbując zgasić ogień. Krzyknął wściekle i upadł. Tarzał się po ziemi, ale to nic nie dawało, jego głos był coraz głośniejszy i bardziej przeraźliwy.
Nagle rycerz zamilkł i znieruchomiał.
Wojownicy wydali okrzyk zwycięstwa. Bork podniósł się powoli i spojrzał za siebie. Egil szedł powoli, opierając się na ramieniu Meliego. Wokół leżało dziesięć ciał.
Bork odwrócił wzrok. Anja przypadła do niego i wyciągnęła ręce; chwycił ją, po czym przytulił do piersi.
– Mówiłem, że będzie dobrze – powiedział drżącym głosem.
***
Hira obserwowała przez okno cieszących się wojowników.
Niedługo będę musiała odejść, znaleźć inną wioskę, ale ludzie mnie przygarną, choćby dla mojej wiedzy – pomyślała.
Sięgnęła pod koszulę i wyciągnęła naszyjnik – czarny kryształ, na którym widniał symbol czaszki przebitej dwoma mieczami. Czule pogładziła go kciukiem. Długą chwilę trwała w bezruchu, podziwiając piękny kształt.
– Czarni rycerze mi ciebie nie odbiorą, malutki. Niech tylko spróbują. Jeśli będzie trzeba… uciekniemy dalej, a ty… Ty zapewnisz mi wieczne życie.
Uśmiechnęła się i schowała naszyjnik pod ubraniem.