Bajka.
Niekoniecznie na dobranoc.
Chciałem bardzo podziękować wszystkim betującym za zaangażowanie i pomoc w pisaniu tego tekstu.
Bajka.
Niekoniecznie na dobranoc.
Chciałem bardzo podziękować wszystkim betującym za zaangażowanie i pomoc w pisaniu tego tekstu.
Król August Lukrecjusz, pan i władca królestwa Regii, uwielbiał biesiady. Dlatego też, wraz z nastaniem lata, postanowił urządzić wspaniały bal maskowy. Wieści o planowanym wydarzeniu rozeszły się po królestwie, dotarły także na dwory sąsiednich państw.
Wozy pełne wina, miodu i zamorskich przysmaków ciągnęły nieprzerwanym sznurem przez bramę główną stolicy. Zamówiono tancerzy, kuglarzy i magików. Przewidywano nawet pokaz słynnego iluzjonisty Archibaldusa, którego sztuczki były tak doskonałe, że podejrzewano go o konszachty z diabłem.
Trzeba powiedzieć, że król nie szczędził złota na przygotowania.
Lista gości wyglądała równie imponująco. Książęta, magnaci, baronowie, a nawet zwyczajna szlachta – wszyscy mogli spodziewać się pisemnego zaproszenia. Armia skrybów odpowiedzialnych za pisanie zaproszeń pracowała w pocie czoła. Heroldzi jeździli po królestwie z zapałem godnym psów gończych. W końcu zapanował bałagan tak nadzwyczajny, że nikt już nie wiedział kto, kogo i gdzie zaprosił.
Gdy nadszedł dzień rozpoczęcia hulanki, pod bramą królewskiego dworu zgromadziły się nieprzebrane tłumy.
Strażnicy dwoili się i troili, sprawdzając zaproszenia, żądając podniesienia maski celem identyfikacji gościa. Prędko jednak zrozumieli, że w tym stanie rzeczy wszelkie wysiłki są skazane na porażkę. W mrowiu ludzi otaczających pałac powstał harmider tak wielki, że na bal mógłby wejść w zasadzie każdy, wymachując byle świstkiem papieru.
Nadszedł czas rozpoczęcia uroczystości.
Służba nosiła pieczone prosięta i dziczyznę. Znamienity kwartet smyczkowy wygrywał piękne melodie.
Część biesiadników urządziła konkurs głośnego bekania. W przeciwnym krańcu sali balowej dostojni panowie podszczypywali nie mniej dostojne panie, które podskakiwały z udawanym oburzeniem. Przy suto zastawionym stole jakiś szlachcic założył się, że rozbije sobie o głowę dzban pełny wina. Niestety, zamachnął się tak nieszczęśliwie, że zamiast tego rozbił łeb pijanego w sztok sąsiada…
Jednym słowem – rozpoczynała się przyzwoita i elegancka uczta, gdyby nie zakłócił jej pewien, pożałowania godny incydent.
Stało się bowiem tak, że jeden z biesiadników, który jak dotąd stał na uboczu i przyglądał się wszystkiemu z uwagą, nabrał powietrza w płuca i wrzasnął z całych sił:
– Żądam rozmowy z monarchą!
Tłum ucichł. Halabardnicy mieli zamiar złapać wichrzyciela i wtrącić do lochu, ale miłościwie panujący August Lukrecjusz uniósł dłoń, na znak, że pozwala mówić przybyszowi.
– Drogi królu! – rozpoczął nieznajomy. Mówił z akcentem ludów północy, mimo to jego regijski brzmiał przyzwoicie. – Nazywam się Harald Jasnowłosy i wyzywam cię na pojedynek!
Biesiadujący dworzanie kręcili głowami z niedowierzaniem. Cóż za niedorzeczność! Jak on śmie?!
– Doprawdy? – August Lukrecjusz podrapał się ze zdziwienia po koronowanej głowie. – Przyznam, że nie umiem zrozumieć, skąd wziął się tak dziwaczny pomysł, cudzoziemcze?
– Pozwól więc, że wyjaśnię – odparł Harald. – Studiowałem własne drzewo genealogiczne. Okazało się, że mąż kuzyna mojej ciotki, spokrewniony z wujem stryja mojego bratanka, miał przyrodnią siostrę, która powiła stryjecznego brata mojego…
– Do rzeczy! – zirytował się August, a królewskie oblicze kolorem coraz bardziej przypominało buraka.
– No tak. Wybacz, czcigodny panie – lekko speszył się cudzoziemiec. – Krótko mówiąc, wychodzi jak na dłoni, że jesteśmy dalekimi kuzynami, a powołując się na święte prawo sukcesji, ustanowione przez Mściwoja Siwobrodego, daje mi to podstawę do ubiegania się o tron Regii na drodze pojedynku.
August Lukrecjusz stał całkowicie osłupiały przez długą chwilę. W końcu parsknął śmiechem tak nieopanowanym, że aż zgiął się wpół i popłakał. Dworzanie również ryczeli ze śmiechu, śmiali się strażnicy, a także podsłuchująca całe zajście służba. Zamkowe ptactwo, zamieszkujące górne wieże, przerażone niezrozumiałymi dźwiękami, poderwało się do lotu.
W końcu monarcha uspokoił się, ponownie uniósł dłoń, uciszając zebranych, po czym głośno wysiąkał nos w haftowaną chustę i przemówił:
– Nie wiem, czy zauważyłeś, wielce szanowny Haraldzie, ale od panowania Mściwoja Siwobrodego upłynęło już trochę czasu. Ponad tysiąc lat, jeśli dobrze liczę. Za jego rządów po placu głównym stolicy przemykały sarny, a między chatami zające sadziły bobki i pogryzały trawę. Lud nosił skóry zwierząt, zszyte nicią zrobioną z jelit. Obecnie stolicy bronią armaty, moja gwardia jest uzbrojona w muszkiety, a po ulicach jeżdżą karoce. Chyba nawet człek kompletnie głupi dostrzegłby, że zaszły tutaj pewne zmiany…
– No tak, ale to nie wszystko… – bąknął Harald.
– Hę? – Monarcha uniósł brwi.
– Bo widzisz, mam tu pewną pieczęć, którą znalazłem na strychu świętej pamięci dziadunia. Był to człek na swój sposób szalony, zbierał i suszył motyle, gromadził jakieś podejrzane zioła, ale w sumie dało się go lubić…
– To fantastycznie! – zadrwił August. – Wszyscy z pewnością polubilibyśmy twojego dziadka, drogi cudzoziemcze, ale cóż u licha z tą przeklętą pieczęcią?!
– A, no tak, pieczęć. Otóż według trzeciego tomu “Heraldyki Domorosłej” uczonego Gerwazego z Wołgi, jest ona bezsprzecznie powiązana z rodami królewskimi Regii, mości królu! A tym samym popiera tezę o słuszności mych roszczeń do tronu!
– Daj no tę pieczęć, chłopcze… Chciałbym na nią rzucić okiem.
Harald posłusznie podał przedmiot królowi, który obejrzał go dokładnie i stwierdził:
– Rzeczywiście, bardzo ładna rzecz. Moja najmłodsza córka stempluje czymś podobnym pergaminy z rysunkami misiów i piesków.
Szlachta wyła, gwizdała i bębniła rękami po stołach…
– Jednak niech ci będzie, czcigodny Haraldzie – dodał August, krztusząc się ze śmiechu. – Uszanuję święte prawa pradziadów.
– Yyy… Czyli przyjmujesz pojedynek? – zapytał cudzoziemiec niepewnie.
– Tak jest! – rzucił dziarsko król, nie przestając się uśmiechać.
Dworzanie wymienili zaskoczone spojrzenia.
– …ale pod jednym warunkiem! – odparł monarcha, najwyraźniej rozweselony sytuacją. – Widzisz, jestem już człekiem wiekowym. Niestety nie mogę wziąć udziału w bitce osobiście. Niemniej jeśli chcesz, mój śmiały… hmm… kuzynie… mogę wystawić najbardziej krzepkiego ze zbrojnych, aby walczył w moim imieniu. Wolisz pojedynek na topory czy miecze? A może halabardy? Chociaż patrząc na twą mikrą posturę, śmiem wątpić, byś był w stanie utrzymać w rękach tak ciężki oręż.
Tłum wybuchnął śmiechem, słysząc ostatnią uwagę monarchy.
– Dostojny panie! – Harald Jasnowłosy uśmiechnął się łagodnie. – Źle mnie zrozumiałeś. Chciałem zaproponować pojedynek na argumenty. Reprezentuję naukę, brzydzę się przemocą. Jestem filozofem, odbierałem nauki u wielkiego mistrza Jorga Jonmumgendurdsena. Niech zetrą się umysły, nie zaś prymitywna siła. Skoro mamy walczyć o tron, niech każdy z nas przedstawi, jaką ma wizję państwa. Jak chciałby rządzić, co mógłby naprawić, co ulepszyć. Lub też, jeśli wizja przeciwnika zostanie zaprezentowana, można przedstawić kontrargumenty.
August Lukrecjusz spochmurniał. Wyglądało na to, że zamorski chłystek jednak dość chytrze go podszedł. Mógłby rzecz jasna kazać ściąć natręta, ale wszak przyjął wyzwanie w obecności poddanych. Wszyscy to widzieli. A monarcha musi dbać o wizerunek. Skoro zaś w grę wchodził pojedynek intelektualny, nie wypadało mu wyznaczać zastępcy.
– Zgoda – odparł w końcu, z ponurym wyrazem twarzy – ale musisz mi dać czas na przygotowanie się. Za miesiąc, o tej samej porze, w tym samym miejscu. Rozsądzi nas dziesięciu mędrców z obcych krain, byś nie zarzucił sędziom stronniczości.
&
Przez następne cztery tygodnie nikt nie widział władcy. Powiadano, że zaszył się w najwyższej wieży, studiując w towarzystwie najsłynniejszych mędrców uczone pisma, dotyczące zarządzania państwem. Mówiono, że prawie nie śpi, bezustannie trenując umysł przed pojedynkiem. Rozpowiadano, że jego jedyną rozrywką są spacery. Że jest pełen determinacji w osiągnięciu doskonałej formy umysłowej. Ile w tym było prawdy – trudno orzec.
Tak czy owak – w końcu nastał dzień pojedynku.
Tłum gęstniał w komnacie balowej. Zaciekawiona gawiedź zaglądała sobie przez ramiona. Halabardnicy pełnili straż obok monarchy, który, rozparłszy się wygodnie na tronie, konsumował udziec barani i pił wino.
Dziesięciu mędrców z różnych stron świata przyciągało uwagę gawiedzi egzotycznymi szatami, nietypowymi nakryciami głowy, obcymi rysami twarzy. Każdy z sędziów siedział na fotelu okrytym czerwonym suknem, oczekując rozpoczęcia intelektualnej potyczki.
Tymczasem zjawił się królewski adwersarz.
– Będziemy losowali, kto rozpocznie starcie? – rzucił zamorski filozof.
– To zbyteczne – stwierdził monarcha. – Ustępuję ci pierwszeństwa.
Śmiałek odchrząknął, ukłonił się i rozpoczął przemowę.
Kanonada słów spadła na monarchę niczym grad. Filozof dwoił się i troił. Cytował najtęższych mędrców świata, przytaczał wielkie dzieła naukowe, stawiał śmiałe hipotezy, kreślił przed zebranymi niezwykłe wizje. Przytaczał sposoby rządzenia Atlantydą, opisywał nowe, hipotetyczne ustroje, metody władania państwem, koncepcje zarządzania armią i gospodarką.
Trwało to godzinami.
Mimo że prawie każda myśl rzucona przez filozofa godna była druku szczerozłotą czcionką, niektórym zgromadzonym, od natłoku słów wielkich i ważkich, zdarzyło się na chwilę przysnąć. Mało który umysł był w stanie wytrzymać napór takiej mądrości.
Monarcha spoglądał na przeciwnika z coraz bardziej znudzoną miną. W końcu sam musiał podpierać pięścią podbródek, by nie udać się w objęcia Morfeusza.
Po blisko siedmiu godzinach filozof wreszcie zamilkł.
Ciszę w ogromnej sali mąciło jedynie brzęczenie much i pochrapywanie niektórych dworzan, którzy poddali się i nie dotrwali do końca.
August Lukrecjusz uznał, że nadszedł czas na ripostę.
Powoli przeciągnął się i już miał otworzyć usta, gdy…
Nie wiadomo, czy to wina potrawy, którą spożywał władca, czy długo zajmowanej pozycji siedzącej – dość powiedzieć, że monarcha miast rozpocząć wypowiedź, wyjątkowo głośno i przeciągle zepsuł powietrze.
Szlachta zagryzała wargi. W każdych innych okolicznościach zapewne skończyłoby się salwą śmiechu, jednak natrząsanie się z królewskiej fizjologii wydało się dworzanom wyjątkowo głupim pomysłem.
Tymczasem zdarzyła się rzecz niesłychana.
Najstarszy z mędrców powstał i zaczął bić brawo. Następnie zrobił krok w przód i przemówił:
– Wielce szanowny królu. Oto najwłaściwsza i najbardziej roztropna reakcja na ten obrażający umysły zebranych stek bzdur, który raczył wyrzucić z siebie twój zamorski adwersarz, jeno przez przypadek mieniący się filozofem. To jest kontrargument na miarę koronowanej głowy! Nie wiem, co powiedzą inni sędziowie, ale dla mnie jesteś zwycięzcą tej potyczki. Nie ma sensu dalej jej toczyć.
Kolejni mędrcy zaczęli wstawać z krzeseł i nagradzać oklaskami niezwykle trafny kontrargument na przemądrzałe dyrdymały „reformatora” zza siedmiu mórz.
Werdykt był jednogłośny. Król zwyciężył.
– Jak to!? – wściekł się Harald Jasnowłosy. – To są kpiny! To wszystko jakiś przeklęty cyrk! Jestem filozofem, a ten pierdzący żarłok nie sięga mi rozumem do pięt!
– Dość tego! – krzyknął August Lukrecjusz. – Nie pozwolę, by obrażano mą cześć! Straże!! Brać go!!
Nieustającego w protestach filozofa pojmano i uwięziono w lochu.
Jeszcze tego samego wieczora odbył się sąd, po którym cudzoziemca wywleczono na główny plac, a następnie ścięto. Głowę bezczelnego zamorskiego mędrka powieszono ku przestrodze nad główną bramą.
Przez kilka kolejnych dni królestwo świętowało wiekopomny tryumf intelektualny władcy.
Świętowali także mędrcy.
Gdy zaś minął tydzień, rozjechali się w cztery strony świata.
Na wielbłądach, konno, na ośle.
Kilku cięższych o pokaźny mieszek złota, ofiarowany przez agenta Augusta Lukrecjusza.
Jeden – świętujący uwolnienie porwanej córki.
Jeszcze inny – cieszący się z awansu siostrzeńca, który właśnie został najmłodszym kasztelanem w całej Regii.
&
Kupiec korzenny Johann prowadził wnuka do miasta. Gdy przechodzili przez główną bramę, zasłonił dziecku oczy.
– Dziadku, co tam jest? – dopytywał chłopiec.
– Siedź cicho, mały. Nic ważnego.
– Chyba wiem. Mama mówiła. Tam jest głowa filozofa, który pojedynkował się z królem.
– Ech… Po co pytasz, skoro wiesz?
– Dziadku? A ten filozof był mądry?
– Nie, wnuczku. Większego głupca nie widziałem.
– Jak to?
– Zrozumiesz, gdy dorośniesz.
Wnuczek westchnął.
– Starsi zawsze tak mówią.
– No ale cóż mam rzec? – odpowiedział smutno Johann. – Po prostu takie jest życie. Patrz pod nogi, miast zadzierać głowę. Łatwo wdepnąć w łajno, gdy człowiek, idąc w nieznane, wpatruje się w gwiazdy.
Podobało mi się. Ciekawie napisane, rzeczywiście bajka z morałem, dawno czegoś takiego nie czytałam.
Sugerowałabym kilka kosmetycznych zmian:
– Drogi królu! – rozpoczął nieznajomy. Mówił z akcentem ludów północy, ale najwyraźniej posługiwał się językiem regijskim przyzwoicie. – Nazywam się Harald Jasnowłosy i wyzywam cię na pojedynek!
Kropka po “przyzwoicie”. Lekko zgrzytnął mi szyk. Może tak byłoby lepiej?
Mówił z akcentem ludów północy, mimo to jego regijski brzmiał przyzwoicie.
– Doprawdy? – August Lukrecjusz podrapał się po koronowanej głowie ze zdziwienia.
Tu też trzeba dać kropkę na końcu i zmieniłabym szyk na:
– Doprawdy? – August Lukrecjusz podrapał się ze zdziwienia po koronowanej głowie.
– To fantastycznie! – zadrwił August.
– Zgoda – odparł w końcu, z ponurym wyrazem twarzy
.– ale musisz
Tu bez kropki na końcu wtrącenia jeśli dalej kontunuujesz z małej litery.
Bardzo dziękuję za odwiedziny.
Z interpunkcją niestety jestem nieco na bakier. Reguły w dialogach znam, ale przepuściłem – moje niedbalstwo, czerwienie się :)
Jeśli chodzi o szyk, to faktycznie czasem dziwnie buduje te zdania. Staram się to zwalczać, ale nie zawsze się udaje.
Twoje sugestie bardzo mi odpowiadają, wprowadziłem wszystkie zmiany.
No i fajnie, że się spodobało!
Tak gdzieś między sowizdrzalską legendą a baśnią, ale z odwróconymi dość gorzko, mimo humoru, znakami – zwykle w takich historiach w rozmowie między władcą a jakimś rodzajem (zwykle ludowego) mędrca / chłopka-roztropka wygrywa ten drugi, ośmieszając postacie związane z autorytetem. Ty odwracasz znaki, pokazujesz pod podszewką baśniowej opowieści bezwzględne polityczne machinacje, nawet jeśli potraktowane z humorem. Podobało się.
ninedin.home.blog
Ot, taka sobie opowiastka. Nie czytało się źle, ale cóż… Riposta króla nie przemówiła do mnie.
Szkoda, że brakło fantastyki.
Okazało się, że mąż kuzyna mojej ciotki… → Czy dobrze rozumiem, że kuzyn ciotki miał męża?
…że aż zgiął się w pół i popłakał. → …że aż zgiął się wpół i popłakał.
Dworzanie wymienili się zaskoczonymi spojrzeniami. → Dworzanie wymienili zaskoczone spojrzenia.
…studiując uczone pisma dotyczące zarządzania państwem w towarzystwie najsłynniejszych uczonych. → Czy dobrze rozumiem, że król chciał wiedzieć, jak zarządzać państwem w towarzystwie uczonych? A może miało być: …studiując w towarzystwie najsłynniejszych mędrców uczone pisma, dotyczące zarządzania państwem.
Następnie wystąpił przed siebie i przemówił: → Na czy polega wystąpienie przed siebie? Czy on się rozdwoił i jeden stał gdzie stał, a drugi stanął przed pierwszym?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Miło było poczytać historię opowiedzianą bez zadęcia i okraszoną humorem, a mimo tego podsuwającą pod rozwagę kilka dość poważnych myśli, zwykle zwanych morałami.
Ninedin – Przyznam, że Twoja wizyta, pochlebna opinia i popierający ją klik do biblioteki jest dla mnie niemałym zaskoczeniem. Niemałym, ale za to bardzo miłym :) Serdecznie dziękuję.
Regulatorzy – cóż, raz się podoba, a raz nie. Jednak samo stwierdzenie, że “nie czytało się źle” z ust kogoś, kto przeczytał chyba większość opowiadań na tym forum, jest dla mnie gratyfikujące :) Wskazane błędy poprawiłem jak umiałem, bardzo dziękuję za to, że mimo wszystko chciało Ci się przeczytać tekst i znaleźć usterki… Niemniej, Twoje rozumowanie w kwestii kuzyna ciotki jest jak najbardziej słuszne :D
AdamKB – A mnie jest miło czytać komentarze podobne do Twojego :)
Fakt, jakoś do tej pory nie trafiałam pod Twoje teksty – po tym zajrzę i pod inne :)
ninedin.home.blog
No, fajna bajka. Tylko fantastyki mało.
W ogóle odnoszę wrażenie, że powiastka filozoficzna albo inna publicystyka udająca opowiadanie.
Ale czytało się przyjemnie.
Babska logika rządzi!
Istotnie, Silverze, nie wszystko podoba się wszystkim jednakowo, ale mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania przeczytam z większym entuzjazmem. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jak dla mnie, niestety, stanowczo przegadane. Dałoby się to skompresować i to znacznie, bo tak naprawdę wydarzyły się tylko trzy rzeczy: król dostaje wyzwanie → filozof wygłasza tyradę → król wygrywa przez pierdnięcie (proszę o wybaczenie języka). A na zakończenie wystarczyłoby jedno zdanie o nabiciu głowy na pal. W obecnej postaci morał z końcówki wydaje mi się w ogóle nie pasować do historii – jest to jakoś powiązane, ale nie powiedziałabym, że dobrze oddaje sytuację. Acz napisane ładnie.
deviantart.com/sil-vah
Finklo, w istocie – jest to prosta bajka. Do publicystyki czy powiastki filozoficznej bym jednak nie porównywał, miło mi słyszeć komplementy, ale moje pióro jest zbyt siermiężne by operować w wyżej wymienionych :) Regulatorzy – cóż, będę się starać. Nic nie mogę jednak tu obiecać, bo u mnie to tak, jak w tym powiedzonku: chciałem jak nigdy, wyszło jak zawsze… :) Silvo, obawiam się, że przegadanie to moje drugie imię. Tutaj i tak bardzo się ograniczam ;)
Witaj silver_advent!
Przyjemnie się czytało i napięcie rosło do momentu “odpowiedzi” króla. Rozumiem morał – siła i pochlebstwa ponad rozum i sprawiedliwość, spodziewałem się jednak czegoś więcej.
Pozdrawiam!
Czołem, Kronosie. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem Twoj komentarz – miałeś na myśli mniej sztampowe rozwiązanie fabularne, mniej oczywisty morał czy może poczułeś się dotknięty grubiaństwem "punktu kulminacyjnego"? Ogólnie: ciekawe, czy gdyby zmienić królewskiego bąka na coś mniej obciążonego społecznym tabu, np. na przeciągłe ziewnięcie, to według was bajka zyskałaby w odbiorze…
Bardziej złożone rozwiązanie fabularne, może jakiś twist, rzeczy okazują się inne niż nam się wydają? Choć ta fabuła nie jest zła, po prostu świetny początek narobił mi smaku na coś więcej. ;) Spodziewałem się chociażby jakiegoś intelektualnego pojedynku miedzy filozofem a królem.
W zasadzie odpowiedź króla była „twistem” a jednak jak dla mnie to za słabe w porównaniu do wysokiej jakości początku i środkowej części tekstu.
edit: Myślę jeszcze nad tym ziewnięciem. Chyba jednak by nie zmieniło wiele. Bo to tak, jakby przygotowywać się do wielkiej bitwy, zbroić, ustawiać armaty, ostrzyć noże, debatować nad taktyką i… nagle w pole bitwy uderza meteor i wszyscy giną. Morał – nic od nas nie zależy.
Okej, czyli zwyczajnie "za proste", "wiele hałasu o nic"? No cóż, nie da się zaprzeczyć, za wiele tu się nie dzieje :)
Misiowi bardzo się podoba, wywołuje uśmiech. Zakończenie też.
Patrz pod nogi, miast zadzierać głowę. Łatwo wdepnąć w łajno, gdy człowiek, idąc w nieznane, wpatruje się w gwiazdy.
Dobra opowieść na poprawę humoru i zastanowienie. Klik
Dzięki Koalo :) Poprawa humoru u czytelnika zawsze cieszy autora tekstu :) (chyba że pisał horror ;)
No, no niezłe, ale Sapkowski to nie jest.
Tak jak mówiłem, opowiadanie bardzo mi się spodobało.
Dostrzegam tu odniesienie do naszych czasów i dobry przekaz.
Styl porządny, udało ci się stworzyć realistyczny obraz uczty. Czułem tę atmosferę, która panowała w zamku.
Dwie główne postacie mają swój charakter, nie są takie same. Pojedynek między królem, a jego kuzynem szału nie robi, ale jest dobry.
Największe plusy to: Przesłanie, klimat i dialogi.
Dialogi stoją na bardzo wysokim poziomie, brzmią bardzo naturalnie.
Idę do klikarni.
Pozdrawiam!
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
Dziękuję jeszcze raz, Młody Pisarzu – za komentarz i bardzo fajną betę :)
Hej
Zbudowałeś ładne napięcie, ale zakończenie jakoś do mnie nie przemówiło. Może spodziewałem się zbyt wiele, bo właściwie masz tu i humor (choć nie powiem, aby wysokich lotów), jak i morał. Ponadto przez tekst się naprawdę dobrze płynęło. Nie odczułem przegadania, ale to subiektywne.
I tylko nie wiem, czy sędziowie zostali nagrodzeni po, czy przekupieni przed ;)
Pozdrawiam
Dzięki za odwiedzony, Zanaisie :) Sędziowie byli przekupieni / zastraszeni przed pojedynkiem. Za to najstarszy mędrzec wykorzystał zbieg okoliczności, by dokonać na królu subtelnej zemsty: ogłosić zwycięzcę w taki sposób, by było mu z tą "wiktorią" niezręcznie i nie w smak. Król nie miał wyboru, musiał zaakceptować taki obrót spraw, ale wizerunkowo mocno stracił. To zwycięstwo nie nosiło nawet pozorów uczciwej walki. Dodam, że po wystąpieniu najstarszego, pozostali sędziowie nie mieli w zasadzie wyboru, więc łatwo domyślić się, który był "niekooperatywny" i musiał zostać poddany "siłowej perswazji".
Hej, przyjemny tekst, gładko się czytało. Taka bajka z ponadczasowym morałem. Tylko w jednym momencie muszę przyznać, że wybiłam się trochę z obrazka, na początku. Akurat budowałam sobie scenę, wczuwałam się w klimat i:
Jednym słowem – rozpoczynała się przyzwoita i elegancka impreza, gdyby nie zakłócił jej pewien, pożałowania godny incydent.
Ta elegancka impreza jakoś mi nie pasuje. Moje zdanie oczywiście, zwyczajnie kojarzy mi się dość współcześnie. Może bardziej jakaś zacna/huczna hulanka/popijawa, ostre opilstwo albo coś na królewsko, może w stronę rubasznej uroczystości? Wiem, że mi dzwoni, ale wieży nie wskażę.
Tekst na tyle mi się podobał, że zachciałam skomentować.
Pozdrawiam!
Dzięki, Mandalo. Też czułem, że coś tu nie gra, ale nie do końca byłem przekonany, jakiego synonimu użyć. Chyba zmienię na "uroczystość", chyba wystarczający kontrast z komicznym stanem rzeczy ;) Cieszę się, że tekst Ci się spodobał!
Tekst przyjemny do czytania. Nawet mnie natchnął w pewne strony, a to sobie cenię właśnie w czytaniu. Nie będę oceniał błędów językoznawczych, bo do bycia językoznawcą nie startowałem i nie miałem okazji na tym polu ani polec, ani zwyciężyć (nie licząc kilku epizodów).
Ciekawe realia średniowieczne, początek przypomniał mi bal z Wiedźmina 3, ale pewnie też znaleźć można podobne rzeczy w literaturze. Lubię takie bale. Zarys okoliczności jest dosyć standardowy (tu pijak, tam dziewka etc.), rozumiem, że miał być głównie tłem do pojedynku. Tu powiem bardzo szczerze, oczekiwałem faktycznie pojedynku filozoficznego na styl wybranych dialogów (niekoniecznie Uczty). Tego nie dostałem (i nie mówię, że takie rzeczy pisze się ot tak), ale w zamian jest coś innego. Przypomnienie o rzucaniu pereł przed wieprze i to zawsze się ceni. Czy rzuca się perły przed wieprze? Jeśli będę lekko zatrute… Tutaj niestety zatruł nas sam wieprz :). Czy tekst jest dobrze napisany? Tak. Czy jest odkrywczy, wyjątkowy? To zależy kto go przeczyta. Jednym otworzy lekko oczy, a inni po prostu nie usną, ale też nie będą dużo bardziej rozbudzeni niż byli wcześniej. W moich okolicznościach czytania odbiór jest pozytywny.
Cześć Vacterze!
Miło mi, że wpadłeś i przeczytałeś. A że tekst natchnął w pewne strony, to już pełen sukces :)
Przyjemnie mi, że masz tekst za napisany dobrze, ja sam miałem co do tego pewne wątpliwości – przede wszystkim zastanawiałem się nad równowagą między “show” i “tell”. Tutaj tego “tell” jest zdecydowanie za dużo jak na realia opowiadania, ale z drugiej strony jest to bajka, więc myślę, że w tej konwencji sprawa się jako tako broni.
I tak, masz rację, odbiór może być bardzo różny. Mam świadomość, że tekst może być dla niektórych zbyt gruby, przemądrzały, nadęty w przekazie. Tego nie unikniemy. Myślę, że sporo grzeszków wynika z tego, że próbowałem trzymać się konwencji bajki, chociaż to też nie wyszło do końca jak trzeba.
Ale tak czy owak – jest mi miło, że ostatecznie odebrałeś tekst pozytywnie.
Komentarz będzie powstawał na bieżąco.
Wstęp dość zwyczajny, zaczyna się jak w bajkach. Jest król, jest planowana uczta, wyczuwam gorączkowe nastroje. Właściwie niczym się nie wyróżnia, ale język mi pasuje, bo masz tak lekkie pióro, że czytanie to przyjemność.
Armia skrybów odpowiedzialnych za pisanie zaproszeń pracowała w pocie czoła.
Czytałam niedawno o skrytobójcach i chyba po nieprzespanej nocy mój mózg nie przetworzył do końca tamtego tekstu, bo przeczytałam u Ciebie „Armia skrytobójców odpowiedzialnych za pisanie zaproszeń…” i w tym momencie mnie poraziło. Cooo? Skrytobójcy piszą zaproszenia? Już nawet zaczęłam dorabiać teorię, że oni piszą do tych, których chcą zabić na przyjęciu… Ale zajrzałam do tekstu jeszcze raz i zrozumiałam swój błąd. :D
Strażnicy dwoili się i troili, sprawdzając zaproszenia, żądając podniesienia maski celem identyfikacji gościa.
Jak na tamte czasy to chyba naciągane? Skąd strażnicy znaliby tych wszystkich ludzi? I jeszcze jedno, nie lepiej, żeby wpuszczały osoby do tego wyznaczone, a strażnicy niech pilnują porządku? Oczywiście nie znam się na realiach, więc jeśli w czasach, w których pisałeś, była to rola strażników, to okej. Po prostu mi się to gryzie.
Humor mi pasuje, trochę nawet skojarzyłam go sobie z Sapkowskim. ;)
Okazało się, że mąż kuzyna mojej ciotki, spokrewniony z wujem stryja mojego bratanka, miał przyrodnią siostrę, która powiła stryjecznego brata mojego…
– Do rzeczy! – zirytował się August, a królewskie oblicze kolorem coraz bardziej przypominało buraka.
Haha, przy tym to już parsknęłam śmiechem. No, na pewno jest to mój rodzaj humoru.
August Lukrecjusz stał całkowicie osłupiały przez długą chwilę
Taka wspaniała uczta, a król stoi? Ciężko mi to sobie wyobrazić. Okej, mógł akurat wstać, ale na czas rozmowy z cudzoziemcem powinien usiąść, żeby pokazać, jaki to on ważny.
Dalej jest nadal zabawnie, mamy klimat, śmiejącego się króla ku uciesze gawiedzi, mamy młodego cudzoziemca, który na potwierdzenie pojedynku pokazuje pieczęć. Czyta się lekko i przyjemnie.
Fakt, że pojedynek nie będzie na miecze, sugerował mi tytuł, więc to akurat nie zaskoczyło. Za to jestem ciekawa, co wymyśli król, a co Harald.
Hahaha, rozbroiłeś mnie tym, Harald produkował się przez siedem godzin, a król skwitował to przypadkowym pierdem. Dobre. Już widzę minę Haralda, jego oburzenie, aż nie wytrzymał i rzucił obelgami, za jakie został zamknięty. A że został ścięty – mocne, krótkie, życiowe.
Podobało mi się, nawet bardzo. Może w pewnym momencie trochę żal mi było tej wymiany filozoficznej, bo może coś by wniosła do mojego spojrzenia na rządzenie państwa, ale nie pasowałaby do całości opowiadania. Takie to nietypowe, bo w sumie do właściwego pojedynku nie doszło, a jednocześnie się odbył.
Fakt, że mędrcy byli opłaceni – spodziewałam się tego, ale nie zepsuło mi to przyjemności z czytania, bo wątek rozwinął się zaskakująco.
Końcówka jest urokliwa. Taka zwykła rozmowa dziadka z wnuczkiem, a jak dużo pokazuje. Dziadek mądry gość. :) Wiadomo, można to uznać za moralizatorstwo, a można podejść inaczej i stwierdzić, że dziadek chciał coś przekazać wnuczkowi, a że był z niego moralizator, to już inna sprawa. :)
Całość mnie ubawiła i zadowoliła.
Pozdrawiam,
Ananke
Ananke, naprawdę miło jest przeczytać tak rozbudowany komentarz ze strony osoby, która niedawno pojawiła się na portalu. Cóż – jako autor również jestem zadowolony, acz nie ubawiony :) Bardzo dziękuję za tak miłe i treściwe podsumowanie.
Cześć!
Trochę powtórzę komentarz z bety. Chyba się jeszcze nie zdarzyło, żeby mnie tak krótki tekst zdążył rozśmieszyć, a zaraz potem zasmucić puentą. Przekaz jest prosty, ale jak na takiego króciaka wystarczy. Od początku dobrze wyszła Ci budowa napięcia, bo jest jasne, że nastąpi zwrot akcji, ale nie wiadomo jaki. Rozbudowany początek bardziej mi się podoba niż w pierwsza wersja. Choć teksty nastawione na morał nie należą do moich ulubionych, tak ten jest napisany na tyle lekko i konkretnie, że była to przyjemna lektura.
Dziekuję, Alicello. Byłaś nieocenioną betującą, bez Ciebie to opowiadanie nie miałoby obecnego kształtu. Wskazałaś wiele dziur i dzięki Tobie wprowadziłem w tekst wiele zmian na lepsze. Dlatego jeszcze raz – dzięki i cieszę się, że ostateczna wersja Ci się podoba :)
Mądra była to bajka, mówiąca o tym, że nieważne jakie człowiek dźwięki wydaje i z którego otworu pochodzą, bo liczy się tylko siła, co porusza serca i umysły ludzkie. Nieco bym tylko środek przerobił, gdyż powaga, z jaką król August Lukrecjusz (czy aby przypadkiem król nazywa się identycznie jak słynny rzymski poeta?) przygotowywał się do pojedynku kłóciła się z samym jego przebiegiem, przez co końcówka nieco gwałtowna mi się wydała. Ale nie ma co kręcić nosem, jeno czym prędzej doklikać bibliotekę, by owa ponadczasowa mądrość nie przepadła w mrokach poczekalni.
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Dzięki Palaio :) Wiem o czym mówisz i wynika to z chronologii powstawania tekstu. Można rzeczywiście traktować to jako rodzaj niedoróbki. Rozumiem niekoniecznie pozytywny odbiór tego tekstu, niemniej fakt, że nie przepadnie w mrokach poczekalni jest pewnym pocieszeniem. Z drugiej strony w mrokach poczekalni przepadło już kilka ciekawych tekstów, więc może nie byłby w aż tak złym towarzystwie? :)
Anet – fajnie! :D
Może i Twój tekst nie poruszył mego kamiennego serca, ani do mrocznych zakamarków mej duszy nie dotarł, jednakże całkiem przyjemna była to lektura.
Genialne! Hah
wisny
Dlatego też, wraz z nastaniem lata, postanowił urządzić wspaniały bal maskowy.
Lepiej tak: Dlatego też, gdy nastało lato, postanowił urządzić wspaniały bal maskowy. Albo: Dlatego też u progu lata postanowił…
planowanym wydarzeniu
Współczesne!
bramę główną
Kurczę, niby poprawnie, ale jednak "główną bramę" brzmiałoby o niebo lepiej.
Przewidywano nawet pokaz słynnego iluzjonisty
Jeśli w programie uroczystości, to przewidziano. Przewidywać może prorok.
sztuczki były tak doskonałe
Niezbyt konkretne.
zwyczajna szlachta
Może lepiej: zwykli szlachcice.
Armia skrybów odpowiedzialnych za pisanie zaproszeń pracowała w pocie czoła.
Skróciłabym, kontekst wystarczy: Armia skrybów pracowała w pocie czoła.
Heroldzi jeździli
Nie brzmi za dobrze.
z zapałem godnym psów gończych
Czyli ludzie uciekali przed tymi zaproszeniami? XD
gdzie zaprosił
Dokąd…
żądając podniesienia maski celem identyfikacji gościa
Wrrr, telewizyjne.
Nadszedł czas rozpoczęcia uroczystości.
Dlaczego uroczystość nie mogła się po prostu rozpocząć?
Służba nosiła pieczone prosięta
Roznosiła.
rozpoczynała się przyzwoita i elegancka uczta, gdyby nie zakłócił jej pewien, pożałowania godny incydent
Rozpoczynała się przyzwoita i elegancka uczta, gdy nagle zakłócił ją pewien pożałowania godny incydent.
Stało się bowiem tak, że
Wycięłabym to, niewiele wnosi.
który jak dotąd stał na uboczu
"Jak" wycięłabym.
złapać wichrzyciela
? https://sjp.pwn.pl/szukaj/wichrzyciel.html
uniósł dłoń, na znak
Przecinek niepotrzebny.
Mówił z akcentem ludów północy, mimo to jego regijski brzmiał przyzwoicie.
Hmm.
Biesiadujący dworzanie kręcili głowami z niedowierzaniem.
Rym. I trudno biesiadować i kręcić głową naraz.
nie umiem zrozumieć
Anglicyzm. Po prostu: nie rozumiem. Albo: nie pojmuję.
Studiowałem własne drzewo genealogiczne.
Hmm.
miał przyrodnią siostrę, która powiła stryjecznego brata mojego
Zakręciło mi się w głowie, ale to chyba kazirodztwo ;)
zirytował się August, a królewskie oblicze kolorem coraz bardziej przypominało buraka
Trochę zeugma. Rozdzieliłabym.
No tak.
No, tak.
powołując się na święte prawo sukcesji, ustanowione przez Mściwoja Siwobrodego, daje mi to podstawę
Uważaj, imiesłów! To nie pokrewieństwo się powołuje.
W końcu parsknął śmiechem tak nieopanowanym, że aż zgiął się wpół i popłakał.
Bathos. Nie wydaje mi się, żebyś akurat to chciał osiągnąć.
podsłuchująca całe zajście służba
Podsłuchuje się raczej kogoś, zresztą spokojnie wystarczy: podsłuchująca służba. Pomijając to, że wszystko dzieje się na widoku, służba się tam pałęta i zupełnie bez podkradania pod drzwi słyszy wszystko.
Zamkowe ptactwo, zamieszkujące górne wieże, przerażone niezrozumiałymi dźwiękami, poderwało się do lotu.
Seriously?
haftowaną chustę
Chustkę. Chusta – to szal.
cóż u licha z tą przeklętą pieczęcią
Wtrącenie: cóż, u licha, z tą przeklętą pieczęcią.
obejrzał go dokładnie i stwierdził
"Stwierdził" może tu jeszcze ujść, ale "orzekł" byłoby lepsze.
nie przestając się uśmiechać
W sumie przed chwilą się śmiał…
Niestety nie mogę
Niestety, nie mogę.
Niemniej jeśli chcesz
Niemniej, jeśli chcesz.
Tłum wybuchnął śmiechem, słysząc ostatnią uwagę monarchy.
Tłum nie musi mi wyjaśniać, co go śmieszy. Sama widzę.
odbierałem nauki
Pobierałem nauki.
Lub też, jeśli wizja przeciwnika zostanie zaprezentowana, można przedstawić kontrargumenty.
Niezbyt to zgrabne.
Mógłby rzecz jasna kazać ściąć natręta
Wtrącenie: Mógłby, rzecz jasna, kazać ściąć natręta.
Że jest pełen determinacji w osiągnięciu doskonałej formy umysłowej.
Hmmm. Współczesne, nawet telewizyjne.
w komnacie balowej
A nie w sali?
rozparłszy się wygodnie na tronie, konsumował udziec
:P
fotelu okrytym czerwonym suknem
Okrytym – czy obitym?
by nie udać się w objęcia Morfeusza
Raczej: nie zapaść. Albo i: nie osunąć, żeby było bardziej obrazowo.
Powoli przeciągnął się
Powoli się przeciągnął.
wina potrawy, którą spożywał władca
Przez siedem godzin nikt nie chciał się udać na stronę? Nawet król? A zdanie jest mało naturalne.
monarcha miast rozpocząć wypowiedź, wyjątkowo głośno i przeciągle zepsuł
Monarcha, miast rozpocząć wypowiedź, wyjątkowo głośno i przeciągle zepsuł.
natrząsanie się z królewskiej fizjologii
Nie przesadzasz? Niby patos można bardzo zabawnie przekłuć, ale…
przez przypadek mieniący się filozofem
Trudno się kimś mienić przez przypadek, nie sądzisz? Przez głupią pychę, tak. Ale przez przypadek?
Nie wiem, co powiedzą inni sędziowie, ale dla mnie jesteś zwycięzcą tej potyczki.
Znacznie bardziej kolokwialne, niż dotąd. (Ponadto: "Ale się szmacimy…")
To są kpiny! To wszystko jakiś przeklęty cyrk!
Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało… On naprawdę myślał, że go wezmą poważnie? W ogóle – chwiejny trochę ten świat. Dzieje się to, co Ty chcesz, a nie to, co logicznie wynika.
No ale cóż mam rzec?
No, ale cóż mam rzec?
I tyle gadania dla takiej smętnej pointy… nie, że nieprawdziwej, ale smętnej. Przeciągnąłeś ten dowcip. A każdy dowcip, zbyt długo opowiadany, staje się męczący.
Sapkowski to nie jest.
W warstwie myślowej – owszem, jest. Zdecydowanie widać pokrewieństwo (ale czy to dobrze?). W warstwie stylistycznej – eee, no. Nie. Szlifuj styl. Skracaj, intensyfikuj. Jakiś bon mot też się przyda od czasu do czasu. Ironię ujędrnij.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.