Twórca siedział przed komputerem i cierpiał. Nie dlatego że coś go bolało, nie, wręcz przeciwnie, czuł się znakomicie i ten fakt wywoływał u niego głęboką irytację. W innym przypadku mógłby sobie zafundować jakąś wymówkę. Nawet przez chwilę szukał jej intensywnie, wczuwając się w swoje ciało. Poszukiwał bólu głowy, ale nie, ta była w porządku, tak mu się przynajmniej wydawało. Może chociaż żołądek albo wątroba.
Nic! Jak na złość nic mu nie dolegało. Ekran komputera wypełniony całkowicie pustym arkuszem edytora tekstu powodował u niego uczucie zagubienia. Odnosił wrażenie, jakby za chwilę miał wpaść w depresję. Kompletna pustka. Gdy przed dwiema godzinami wracał ze spotkania ze znajomymi, w głowie kłębiły mu się dziesiątki pomysłów, śmiesznych, groteskowych, fantastycznych, poważnych. Biły się ze sobą o palmę pierwszeństwa, który z nich jest lepszy. Gdy jednak przekroczył próg domu, wszystko uległo zmianie. Jakby przeszedł przez niewidoczną kurtynę, za którą był już tylko chaos. Jasny i czytelny ciąg myśli rozpadł się na drobne, niepasujące do siebie kawałki, jak okruchy szkła z rozbitej butelki.
Teraz patrzył na biały ekran, szukając w głowie resztek pomysłów, starając się je złapać i powiązać w całość. Chaotyczne myśli obijały mu się po głowie, ale nie potrafił przypisać im znaczeń, które pozwoliłyby mu rozpocząć proces tworzenia.
– Ostatni rozdział – westchnął głośnio – kilka godzin geniuszu, żeby poukładać tekst i skończyć książkę. Nie potrzebował więcej. Redaktorka z wydawnictwa już kilka razy w tym tygodniu dzwoniła, pytając o postępy prac. Nie miał jej nic nowego do powiedzenia i co gorsza, w perspektywie nie miał też nic do zaoferowania, a termin oddania pracy do redakcji mijał za cztery dni.
Odchylił się w fotelu i wyłożył nogi na stół. Pustka w głowie była przygnębiająca. Znalazł na biurku kawał plasteliny, z której ulepił sobie kiedyś kulę. Nie było to jakieś szczególne dzieło. Po prostu kula i już. Taki wymyślony gadżet, który ugniatany i modelowany służył mu do redukcji stresu. Zresztą nie zawsze była to kula, ale ten kształt uspokajał go najbardziej, więc ostatnio plastelina przybierała taką właśnie formę. Gdy był zirytowany, kładł przed sobą taką starannie uformowaną bryłę, po czym walił w nią pięścią, wkładając w uderzenie, całą wypełniającą go negatywną energię. Obserwował, jak niemal idealna kula w ułamku sekundy zmienia się w płaski, pozbawiony jakichkolwiek cech estetycznych placek.
Może było to śmieszne, ale pomagało. Lepiej walnąć pięścią w kulę plasteliny niż w klawiaturę, co nawiasem mówiąc, wcześniej mu się wydarzyło. W rezultacie miało dosyć opłakane skutki. Skasował sobie wtedy całodzienną pracę redakcyjną nad tekstem. W wolnych od redukcji stresu chwilach, kula albo nie służyła niczemu, albo używał jej jako przycisku do kartek notatnika.
Teraz siedział z nogami na biurku, przed irytująco pustym ekranem, i bezwiednie skubał plastelinę. Urywał kawałek po kawałku, toczył z niej kulki pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym, po czym, gdy były już dostatecznie miękkie, rzucał nimi w ekran. Całkowicie bezmyślne zajęcie. Ale zajęcie! A tego Twórca w tym momencie potrzebował najbardziej. Musiał się czymś zająć, inaczej czuł, że zwariuje.
Rzucił po raz kolejny. Logicznie rzecz biorąc, niektóre z kulek powinny odkleić się od ekranu i spaść na blat. Robił to dziesiątki razy i za każdym razem część kulek nie przyklejała się do szkła. Tym razem jednak było inaczej. Przyklejały się w sposób całkowicie przypadkowy, pomimo że zawsze celował w środek ekranu. Intrygujące, pomyślał. Zintensyfikował ilość i częstotliwość rzutów. Pozornie statystyczny rozkład kulek przyklejonych do ekranu, zaczął przybierać konkretny zarys.
–Co do cholery – mruknął, zdejmując nogi ze stołu i zbliżając twarz do monitora. Kulki wyglądały normalnie. Tkwiły przyklejone do szkła i z bliska nie wyglądało to jakoś wyjątkowo, gdy jednak odsunął się na odległość wyciągniętych nóg, które spoczęły ponownie na blacie biurka, wrażenie uporządkowania powróciło. Wziął dwie dodatkowe laski nieużywanej dotąd plasteliny i rozgrzał je w dłoniach, czyniąc bardziej plastycznymi. Uformował kulkę i rzucił w ekran. Ta spadła na blat.
Interesujące, pomyślał. Starej plasteliny mu nie wystarczy. Ze sporej masy pozostało mu najwyżej kilkanaście małych kulek. Coś przyszło mu do głowy. Pomysł absolutnie absurdalny, nieakceptowalny, wręcz głupi. Miał do dyspozycji dwie porcje plasteliny. Jedną starą, niewielką dręczoną, gniecioną i deformowaną dziesiątki razy i drugą uformowaną z nowej nieużywanej, którą wyjął z szuflady. Położył je przed sobą. Na oko niczym szczególnym się nie różniły Ta stara uformowana z kilku kolorów była po prostu szarą masą z ledwie widocznymi, kolorowymi przebarwieniami. Ta druga, nowa była czerwono pomarańczowa. Akuratnie dwa takie kolory mu pozostały.
– Co za durny pomysł. Chyba potrzebuję odpoczynku – mruknął, biorąc do ręki świeżo odpakowaną plastelinę – zrobimy po 10 rzutów i określimy rozkład statystyczny.
– Zaczniemy od ciebie – powiedział do siebie Twórca, biorąc do ręki nową plastelinę. Teraz rzucał małymi kuleczkami raz po raz, obserwując ich tor lotu. Był bezładny. Równo pięć z nich przykleiło się do ekranu. Dwiema w ogóle nie trafił i poleciały za biurko. Pozostałe trzy spadły na blat. Teraz Ty, pomyślał ujmując w dłoń szarą bryłkę. Uformował dziesięć sztuk i położył sobie na dłoni. Odchylił się w fotelu i rzucał, niedbale, byle jak nie celując w żaden konkretny obszar.
– Nie, to niemożliwe, mam jakieś halucynacje – wyszeptał, patrząc na rezultaty. Wszystkie precyzyjnie wylądowały na ekranie, uzupełniając pojawiający się szkic.
– Spróbujemy inaczej – mruknął do siebie zaaferowany. Powtórzył eksperyment, ale z zamkniętymi oczami. Rezultat był podobny. Nowa plastelina leżała wszędzie, a do ekranu przylgnęła tylko jedna kulka. Z rosnącym niepokojem ujął w dłoń starą, ugniataną setki razy szarą masę, zamknął oczy i zaczął rzucać. Gdy spojrzał na ekran ponownie, to co zobaczył, wywołało u niego mieszaninę przerażenia i niedowierzania. Odepchnął się nogami i odjechał fotelem aż pod ścianę. Na ekranie monitora pojawiły się usta , haczykowaty nos, wąskie szparki oczu, wyraźne brwi i ostry zarys podbródka.
Zostały mu dwie kulki starej plasteliny. Przez chwilę się wahał, zastanawiając się, czy jest przy zdrowych zmysłach. Przecież to jest statystycznie niemożliwe, pomyślał. Kiedyś, dawno temu, czytał, takie opracowanie, w którym ktoś dowodził, że gdyby dać małpie, maszynę do pisania i dostatecznie dużo czasu to jest prawdopodobne, że waląc w klawisze na oślep, napisałaby Hamleta. Nieco poźniej udowodniono że to bzdura, więc? Wstał i odszedł na drugi koniec pokoju. Od ekranu dzieliły go dobre trzy metry. Stanął pod ścianą i rzucił raz za razem, byle jak, nie celując. Trajektoria kulek była jak zaprogramowana.
Oczy na ekranie zapłonęły czerwienią, a ciemna twarz poruszyła się, nabierając realnego wyrazu. Twórca przeraził się nie na żarty. Przecież nie pił od dawna. Nic nie brał ani nie palił zioła. Przez tą cholerną książkę padło jego życie towarzyskie. Nie miał nawet czasu odpalić swojego ulubionego motocykla, uciec z miasta, oderwać się od pracy i cieszyć jazdą bez celu.
Dopadło mnie przemęczenie, pomyślał. Nigdy wcześniej tego nie doświadczał. Potrzebował kilku godzin geniuszu, żeby skończyć powieść a tymczasem wygląda na to, że postradał zmysły. Osunął się po ścianie i w odruchu rozpaczy ukrył twarz w dłoniach.
Co się ze mną dzieje? – ta myśl powracała raz za razem. Mam jakieś halucynacje. Może mam raka mózgu albo początki choroby psychicznej?
–Ktoś musi mi pomóc – powiedział bezwiednie na głos.
–Nie jesteś chory. Potrzebujesz jedynie pomocy intelektualnej, a ja mogę ci ją zaoferować – usłyszał spokojny głos.
Twórca uniósł głowę przerażony. Do halucynacji wzrokowych dołączyły się te akustyczne. To jakiś koszmar! Postać stojąca przed nim wyglądała jednak całkowicie realnie. Wstał, opierając się wciąż o ścianę.
–Ty – powiedział drżącym głosem – nie istniejesz.
– A jakie to ma znaczenie czy istnieję, czy nie skoro mogę Ci pomóc, a ty o ile dobrze cię zrozumiałem, o pomoc prosiłeś.
– Ja ? – zdumiał się Twórca – niby kiedy?
– Cały czas, kiedy mówiłeś do siebie przy komputerze. Prosiłeś o kilka godzin geniuszu. Mogę ci je zaoferować.
– A kim ty właściwie jesteś?
– Nazywają mnie Mrok, i to chyba adekwatne imię do mojego wyglądu.
Twórca wciąż przerażonym wzrokiem spoglądał na mroczną postać. Nie mógł dojść do ładu z własnymi myślami i percepcją rzeczywistości. W końcu zebrał się na odwagę.
– Skąd się wziąłeś?Jakim cudem? Ty z tej plasteliny?
– Och, wiesz, jestem artystą i mistrzem w swoim zawodzie. Lubie takie nietypowe projekty a ten wydał mi się bardzo oryginalny. No i to metaforyczne połączenie, twoja złość lokowana w plastelinie przez niezliczone akty agresji wyrażające się przemocą fizyczną. Ułatwiłeś mi zadanie. Ja tylko wykorzystałem pomysł. Przyznasz, że to ciekawe i mniej banalne niż dzwonek do drzwi. Chciałeś, żeby ci pomóc, więc jestem. Masz do skończenia rozdział książki.
– Pomożesz mi w ukończeniu książki? Jak? – zapytał zdziwiony Twórca, ganiąc się w myślach za rozmowę z fantomem własnego umysłu.
– Podaruję Ci godzinę geniuszu. Wykorzystaj ją jak najlepiej.
Twórca zawahał się. Czuł, że nie powinien się zgadzać. Miał niejasne podejrzenie, że jest już jednak za późno. Podjął konwersację z czymś całkowicie nierealnym, przydając mu tym samym atrybut realności.
– Czego oczekujesz w zamian – zapytał podejrzliwie, podejmując grę.
– Och, zupełny drobiazg. Naprawdę nic szczególnego. Będziesz dla mnie pracował, co ty na to? Lubisz tworzyć, jesteś artystą tak jak ja. Potrzebny mi ktoś taki. Praca na okres dziesięciu lat raz w tygodniu. Niezbyt uciążliwa, głównie wieczorami. Dużo wolnego czasu. Co prawda bez ubezpieczenia, ale w zamian za pracę ta godzina geniuszu, raz w tygodniu, będzie do twojej dyspozycji. To na tyle dużo, że bez problemu staniesz się sławny. Porę wybierzesz sobie sam. Tworzyć możesz wszędzie, nawet na wakacjach. Jest tylko jeden wymóg. Gdy pracujesz dla mnie, musisz być trzeźwy. W pozostałym czasie możesz robić, co chcesz.
Twórca zastanawiał się przez chwilę.
W sumie to można by się zgodzić, pomyślał. Właściwie niczym nie ryzykuje.
Ciekawy był, co wyniknie z tej absurdalnej rozmowy z samym sobą. Przecież sobie może wszystko obiecać. Miliony ludzi tak robią i większość nigdy nie dotrzymuje danego sobie słowa.
– Mówisz o pracy. Co miałbym dla ciebie robić?
– To, co robisz do tej pory. Tworzyć, może w nieco bardziej wyrafinowany sposób.
– Czyli ten geniusz, który mi podarujesz, pójdzie w cholerę, na robotę dla ciebie?
– Nie, dla swoich potrzeb wydobędę z ciebie znacznie więcej, ale ty do tych możliwości nie będziesz miał dostępu. Ta jedna godzina w tygodniu jest tylko dla ciebie. Uważam, że to uczciwa propozycja.
– Podejrzewam, że uczciwość nie jest mocną stroną twojej osobowości. A jeśli nie podołam? Przecież nie wiesz, jakie są moje możliwości.
– Ależ wiem, zrobiłem mały research i dlatego składam ci tę propozycję. Jestem nie tylko artystą, ale i profesjonalistą. Uwierz mi, wielu na twoim miejscu oddałoby znacznie więcej – mówiąc to, Mrok uśmiechnął się paskudnie.
– Bez próbki nie biorę – odparł stanowczo Twórca. Kota w worku raczej nie kupię. Mrok spojrzał na niego z podziwem.
– To rozsądne żądanie – powiedział spokojnym głosem – i dobrze wróży na przyszłość. Mogę ci zaoferować teraz trzy minuty na próbę. Sprawdzisz możliwości i podejmiesz decyzję. Nie ma pośpiechu.
– Umowa stoi – powiedział Twórca, w końcu niewiele ryzykuję.
Mrok uśmiechnął się wrednie i zniknął, równie niespodziewanie, jak się pojawił. Zniknęła również plastelina z ekranu. Tak jak wcześniej wypełniał go tylko czysty arkusz edytora. Twórca usiadł i zaczął pisać. Był jak w transie. Jasno i zwięźle formułował zdania, nie robił błędów, a przez głowę płynął czysty, niczym niezakłócony strumień informacji. W pierwszej minucie wymyślił początek, treść i zakończenie rozdziału. W drugiej zrobił plan, zapisał uwagi, i nawet kilka pomysłów na przyszłość. Praktycznie był zdecydowany na transakcję. Pozostała minuta. Otwarł arkusz po raz kolejny, analizując pomysł. Coś nie dawało mu jednak spokoju. Pozostało piętnaście sekund. Spojrzał raz jeszcze na ekran komputera i westchnął.
– Czy jesteś zadowolony? – zapytał cichym głosem Mrok. Twórca odwrócił wzrok od ekranu. Ciemna postać była ledwie widoczna w słabo oświetlonym pokoju.
– Tak, nawet bardzo zadowolony – odparł z uśmiechem. Te trzy minuty które otrzymałem od ciebie, jako próbkę uświadomiły mi, że to, co napisałem, nikomu do niczego się nie przyda i niczego nowego nie wniesie ani do literatury, ani szeroko pojętej kultury. Najlepiej zrobię, jeśli zmienię zawód. Jestem słabym pisarzem, więc nie dobijemy targu.
Mrok milczał, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał. Potem cichym głosem wypowiedział słowa, których znaczenia Twórca wolałby nigdy nie poznać. Stały się dla niego nauczką na całe życie.
– W takim razie odpracujesz tylko sto dni za te trzy minuty, które przecież wykorzystałeś. Jeśli potem zechcesz zrezygnować, będziesz wolny. Jeśli jednak zdecydujesz się pozostać, czego nie wykluczam, gratyfikacja będzie bardzo przyzwoita. Bądź gotowy w najbliższy piątek i nie pij, bo wiąże się to z przykrymi konsekwencjami.
– Jak to sto dni? Przecież to miała być tylko próbka, a nie transakcja. Czemu oszukujesz?
– Nigdy nie twierdziłem, że próbka będzie gratis. Wykorzystałeś ją, więc musisz zapłacić.
Mrok zniknął. Twórca machnął ręką i roześmiał się.
– A co mi możesz zrobić? – mruknął do siebie, zapadając się w fotel. Po raz pierwszy od miesiąca otworzył butelkę whisky i nalał sobie drinka. Wziął do ust odrobinę bursztynowego płynu i pozwolił żeby smak rozlał się po języku.
– Doskonała – westchnął z uśmiechem.
Był czwartek, dochodziła północ.