– Co wy tutaj robicie? – spytał detektyw Krasnodarski żołnierzy patrolu.
Z mundurów wnosił, że to Obrona Terytorialna.
– Trzymamy granicę, bo tu jest las, a z tamtej strony zagranica – odpowiedział kapral.
– A macie pojęcie, gdzie jest sztab?
– Tajemnica państwowa! – odpowiedział młodszy strzelec, lekko unosząc broń.
Detektyw miał wrażenie, że oni nawet nie wiedzą, jaki kraj znajduje się za granicą. Odruchowo wyjął z kieszeni odznakę z napisem „Tajna Policja” i numerem identyfikacyjnym. Z tyłu pozłacanej „blachy” znajdowała się „uprzejma prośba”, żeby każdy funkcjonariusz państwowy okazał wszelką możliwą pomoc w działaniach operacyjnych. Dalej wymieniono listę praw, które łamałaby odmowa współdziałania. Młodszy strzelec uważnie studiował te napisy i coś szepnął.
– Możemy pokazać komisariat Straży Wiejskiej… – zaproponował kapral.
– Stamtąd wracam – przerwał detektyw i powtórzył tekst z odznaki: – Wszelką możliwą pomoc!
Kapral, mrucząc coś pod nosem, wyjął komunikator i z kimś się połączył. Tamten nie wahał się wyrazić swojego niezadowolenia, że mu głowę zawracają. Nie wymagało wielkiej znajomości rzeczy, żeby odgadnąć jakie słowa padły. Jednak już w ciągu kwadransa w pobliżu wylądowało latadło klasy 500. Na burtach miało schematycznie namalowany symbol, przedstawiający wilczą głowę w zbroi. Osłonę radaru na dziobie ozdabiał napis: „Rydwan Śmierci”.
– Sam feldmarszałek Vlk pana przyjmie – powiedział jeden z pilotów, gdy startowali.
Lot nie był długi, latadło wylądowało we wnętrzu hangaru. Zamknęły się przeciwwybuchowe wrota.
– To jego adiutant. – Pilot przez okno kokpitu wskazał oczekującego oficera, którego mundur ozdabiało zbyt wiele sznurów.
Otworzyła się rampa na rufie latadła. Detektyw wysiadł. W towarzystwie adiutanta zjechał windą wiele pięter.
– Detektyw Krasnodarski, z tajnej policji…
– Wiktor Vlk. – Sędziwy feldmarszałek podał rękę, nie dając adiutantowi dokończyć. – Naprawdę złapał pan Babę Jagę?
– Tak! – Skinął głową. – Uciekła nam z klatki! Mieliśmy ją dostarczyć do badań – powiedział detektyw. – Pozabijała strażników, całą drużynę. Kłódka wciąż zamknięta, a Baba Jaga zniknęła. Teraz boją się jej szukać, nawet podejść…
– Taką kłódkę, to pewnie nawet mój adiutant umie otworzyć – zauważył feldmarszałek – a on zbyt lotny nie jest. Wiecie, gdzie ona może być?
– Znaleźliśmy jej domek na drzewie. W środku były szczątki ludzkie, dziecięce. Używała ich do przygotowywania preparatów…
– I sądzi pan, że ona wróciła do tego swojego domku? – zdziwił się feldmarszałek.
– Tak twierdził nasz informator – westchnął Krasnodarski – zanim nagła choroba go nie powaliła. Strażnicy mówili, że to złe oko było.
– Współrzędne geograficzne pan detektyw zna?
– Oczywiście! – Krasnodarski wyciągnął z kieszeni płaszcza komunikator i je wysłał. – Potrzebowałbym pluton jakichś normalnych, nie miejscowych, może Persów…
Detektyw przestał mówić, bo sędziwy feldmarszałek nie słuchał. Z pewnością był w takim wieku, że dawno zasługiwał na emeryturę. W sztabie zapanowało poruszenie, jeszcze zanim padł rozkaz.
– Małe Glori na cel – polecił feldmarszałek tonem lekkim, nawet radosnym.
Detektyw przez chwilę nie rozumiał, o co chodzi, ale następny komunikat rozwiał wątpliwości.
– Deorbitacja udana! Glori na trajektorii…
– Do całej grupy – zakomunikował inny oficer przy konsoli – Uderzenie jeden i siedem megatony na znaczniku Baba Jaga, powtarzam – zamilkł na chwilę. – Tak, na naszym terytorium. Macie znacznik! Wysokość uderzenia, sto metrów.
Zapadła cisza, ale tylko na chwilę. Krasnodarski, gdy był mały, to nawet nie wierzył w Babę Jagę, choć ona zawsze tu żyła. Teraz nie mógł się pozbyć wrażenia, że świat zwariował, a feldmarszałek Vlk świetnie do niego pasuje.
Idealny stożek z głowicą termojądrową w środku wchodził w atmosferę i rozgrzewał się do czerwoności. Widać go było na wielkim ekranie. Im bliżej powierzchni ziemi, tym bardziej wyglądał, jakby płonął.
Dwaj żandarmi z ochrony sztabu pojawili się przy feldmarszałku. Obaj byli wyraźnie przerażeni. Próbowali namówić go, żeby położył się na podłodze.
– Uwaga impuls – rozległ się wytrenowany kobiecy głos. – Uwaga impuls! Do impulsu: dziesięć, dziewięć, osiem… trzy. – Zapadła nagle cisza i wszystko zgasło.
Awaryjne lampki miały jasność świeczek. Detektyw zauważył, że żandarmi prawie leżą na feldmarszałku.
– A jakby mu coś na łeb spadło? – Chciał wytłumaczyć jeden. – Król nas osobiście…
– Błysk – powiedział ktoś.
Jego głos wydawał się słaby i żałosny. Detektyw niemal poczuł, jak przenikliwe promieniowanie przeszyło ciało, dokonując nieodwracalnych uszkodzeń. To niemożliwe, to nerwy, próbował się uspokoić. Na próżno! Wszystko się zatrzęsło. Kurz i pył wystrzeliły z kratek wentylacyjnych. Barierka kręconych schodów pękła i jej część spadła z wysoka. W nikogo na szczęście nie trafiła.
– Po impulsie! – Komunikatowi głosowemu towarzyszyło włączenie normalnego oświetlenia i ekranów.
Można było podziwiać obraz wycinka planety z wyraźnym miejscem, skąd uciekały chmury.
– W celu – powiedział jeden ze sztabowców. – Poprawiamy, wodzu?
Żandarmi pomogli feldmarszałkowi wstać.
– Nie – odpowiedział. – Cokolwiek tam było, to wyparowało.
– Siła wybuchu, standardowa. Promieniowanie, w normie. Zwiadowca gotowy do startu – oficer zamilkł na chwilę. – Lotnicy potwierdzają, Iskierka zmierza nad cel.
– Panie marszałku – wtrącił się adiutant – Pałac na pierwszej linii…
– Pałac? – zdziwił się stary.
– Oj, tato. Król! – Adiutant wrócił do swojej roli. – Minister Wojny na drugiej, a Minister Spraw Zagranicznych na trzeciej…
– Skomunikuję się z nimi z mojego własnego stanowiska dowodzenia. – Wychodząc, feldmarszałek stawiał kroki, jakby jego nogi były sztywne i skrępowane.
Krasnodarski na ekranie widział obraz z drona, lecącego na niezbyt wysokim pułapie. Detektyw nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie stało. Niebo było czyste i niebieskie. W pobliżu rosła chmura w kształcie grzyba. Nie uważałby się za policjanta, gdyby się gapił w ekran i nie umiał zauważyć, że adiutant bardzo chce mu coś powiedzieć.
– O co chodzi? – zapytał cicho detektyw.
– Tata uważał, że tylko zniszczenie tego lasu spowoduje, że Baba Jaga się nie odrodzi…
Krasnodarski powtórzył pytanie, nie głośniej, ale bardziej zdecydowanie:
– O co chodzi?
– Ojciec zażywał jej specyfiki, różne eliksiry i dekokty. Miały mu wrócić młodość, chciał lepiej kojarzyć. On cierpi – szeptał adiutant. – Baba Jaga mówiła, że jest w nim za dużo śmierci, żeby to działało. Potem kazał jej szukać i zabić, ale ona groziła, że się odrodzi.
– Pan w to wierzy? – Krasnodarskiemu zrobiło się niedobrze, przypomniał sobie preparaty, które znaleźli w chatce. „Jeśli to prawda, to żandarmi są zamoczeni po uszy”, pomyślał detektyw.
– Ja to nie. – Adiutant zmienił ton i powiedział głośno: – Panie detektywie! Marszałek może mnie potrzebować! – Zasalutował i odszedł sprężystym krokiem.
Wzrok Krasnodarskiego przykuł obraz na ekranie. Na ziemi szalała burza ogniowa, dron musiał walczyć o utrzymanie się w powietrzu, omijając słupy płomieni.
„Tam był las”, pomyślał Krasnodarski. „Spalił wszystko dla jednej czarownicy?”.
– Można już wyjść? – spytał głośno.
– Za dwa tygodnie – odpowiedział jeden z oficerów.