Yerayah spojrzała przez lornetkę. Żelazny las od strony północnej wydawał się nadzwyczaj spokojny. Nie był to rodzaj ciszy, który mógł się kojarzyć z kojącym spokojem. Pomimo, że na zwiad udała się wczesnym rankiem, zdążyła już wykryć obecność rdzewiarzy przeczesujących teren. Ci byli nieszkodliwi, interesowało ich wyłącznie żelastwo, które mogliby sprzedać u miejscowych handlarzy. Znalezione “skarby” składowali w lesie powiększając piętrzące się piramidy swojego pokrytego korozją królestwa. Miasto zakazywało bezpośredniej wymiany towarów, więc las był traktowany jako swego rodzaju składzik. Jeśli poszukiwacze mieli szczęście i zdążyli dostarczyć znalezione części do bazy unikając schwytania, nie musieli wyruszać na wyprawę przez kilka tygodni.
Gorzej sprawy się miały z delatorami. Kilkunastu uzbrojonych szpicli regularnie wyruszało na objazdy kontrolne wokół całej opuszczonej części miasta, wyłapując wszelkie żywe bądź zmechanizowane istoty, które odważyły się zapuścić na zakazane tereny. Wyposażeni w dalekosiężne detektory ruchu bez problemu wykrywali każdego nieuważnego “turystę”, konfiskując jego zdobycze jak i jego samego. Yer zauważyła jednak, że przez ostatnie kilka dni ich aktywność widocznie zmalała. Coś poważnego musiało dziać się w samym mieście, skoro nie mieli wystarczającej ilości ludzi do patrolowania zakazanej części Tethris. Spojrzała przelotnie na pasmo wydm od strony południowej. Nikt nie zapuszczał się w pustynne tereny. Wędrujące piaski szybko pokrywały “skarby” z czasów świetności miasta, a otwarta przestrzeń tylko zwiększała ryzyko schwytania przez szpicli. Odłożyła lornetkę. Tego ranka również nie spodziewała się niezapowiedzianych gości od strony pustyni. Ze szczytu komina opuszczonej elektrowni miała doskonały widok na całe przedmieścia. Od wschodu w oddali majaczyło jezioro Kralibi, które było jedynym naturalnym zbiornikiem wodnym w promieniu dwustu kilometrów. Wysychało ono z roku na rok coraz bardziej, odsłaniając stopniowo wraki zatopionych w nim maszyn. Rdzewiarze, którzy próbowali wydobyć je na powierzchnię tonęli, a samo jezioro zyskało miano “przeklętego”. Siłą rzeczy liczba śmiałków mających chrapkę na zatopione skarby drastycznie zmalała. Dostęp do wody w królestwie miała wyłącznie królowa i mieszkańcy stolicy, którzy kontrolowali tamę. W wyschniętym korycie dawnej rzeki mieszkali “wyklęci”, czyli większość społeczeństwa, które nie było godne przebywać w pobliżu władczyni i jej świty.
Yerayah westchnęła. Ciszy która tu panowała nie dało się porównać z niczym innym. Opustoszałe domy na osiedlach zionęły pustką niczym postapokaliptyczne zjawy, które raz po raz zawodziły skrzypieniem furtki bądź poluzowaną rynną chyboczącą się na wietrze. Natura powoli przejmowała każdy element niegdyś wszędobylskiej, dumnej, ludzkiej obecności. Młode drzewa przebijały asfalt jak igła satynę wyznaczając swoje własne ścieżki, nie dbając o to czy było to jedno z najruchliwszych skrzyżowań czy też mała, cicha uliczka. Bluszcze oplotły już wszystko co było na ich drodze przez co dawne fabryki przypominały bardziej zamki z basztami obronnymi niż potężne, buchające parą industrialne kolosy. Nikt tak naprawdę nie wiedział, czemu władze zakazały wstępu właśnie na ten obszar. Dlaczego wysyłali delatorów do patrolowania opuszczonych przedmieść? Wyłapywanie rdzewiarzy było tylko czystym pretekstem. Yerayah była pewna, że chcą coś ukryć i to COŚ znajdowało się w właśnie tutaj. Jej krótkofalówka zatrzeszczała.
– Yer, zmywaj się. Wysyłają tethralot na twój grajdołek. – Davin nigdy nie owijał w bawełnę, krótko i konkretnie, dlatego go lubiła. Rozejrzała się ostatni raz po czym zwinęła sprzęt, zarzuciła kuszę na ramię i zwinnie zsunęła się po linie. Sznur umocowała podczas swojej pierwszej wspinaczki na szczyt elektrowni, po wewnętrznej stronie komina. Jak dotąd szpicle nigdy nie wpadli na to by przeczesywać mury sypiącego się przybytku z lotu ptaka. Była pewna, że i tym razem niczego nie zauważą. Zmurszała, zzieleniała lina idealnie wpasowała się do krajobrazu opuszczonej metropolii, nie wskazując na ślady użytkowania. W oddali słyszała charakterystyczny dźwięk śmigieł przecinających powietrze. Przylgnęła do ściany i z dołu obserwowała skrawek nieba widoczny przez otwór komina. Hałas szybko narastał, byli blisko. Musiała wiedzieć jakiego rodzaju heliks zbliżał się w jej kierunku.
– Davin, co za rzęcha wysłali tym razem? – Krótkofalówka zatrzeszczała. – Dwuwirnikowiec – odparł rzeczowo – ledwo charczy – dodał po chwili, a Yerayah mogłaby przysiąc, że uśmiecha się pod nosem. Dobrze wiedziała, że ta kupa złomu nie ma zaawansowanego sprzętu zwiadowczego. Odpalali go tylko wtedy, kiedy wszystkie inne statki powietrzne brały udział w misjach poza miastem.
– Yer.. – wycharczał, a jego głos był coraz mniej słyszalny – jest jeszcze szturmowiec. – Przełknęła głośno ślinę. Żarty się skończyły, coś wisiało w powietrzu. – To nie jest zwykły tethralot bojowy – dodał po chwili milczenia – Yerayah, ogłaszam odwrót. Spotkamy się przy generatorze. – Dziewczyna w dwóch susach znalazła się na zewnątrz. Przykucnęła w zaroślach i spojrzała w niebo. Dwuwirnikowiec przelatywał właśnie nad elektrownią, a w oddali majaczyła druga maszyna bojowa. Davin miał rację, to nie był zwykły szturmowiec. Yerayah wytężyła wzrok wpatrując się w coraz wraźniejszy kształt. – A niech to licho – wymamrotała pod nosem, przesuwając się ostrożnie w stronę opuszczonych baraków. Takiego czegoś jeszcze nie widziała. Maszyna powietrzna miała kształt osy i śmigła zamiast skrzydeł. Poruszały się one milionowymi obrotami i rozmywały w powietrze, zupełnie jak u prawdziwego owada. Wydawały przy tym wysokie, irytujące dźwięki, o wiele cichsze niż normalny tethralot. Żelazny insekt wyglądał jak futurystyczny potwór z żelaza, mutant który ewoluował i postanowił zapolować, bynajmniej nie na pyłki kwiatów. Kabina pilota znajdowała się w głowie osy, a oczy służyły jako wizjery. Podejrzewała, że czułki pełniły rolę anteny w procesie sygnałowym. Zamiast płóz jak w normalnym tethralocie, po obu stronach znajdowały się trzy pary odnóży. Latający obiekt lśnił metalicznym blaskiem, połyskując szczegółowymi ornamentami wygrawerowanymi na tułowiu. Yer stała chwilę bez ruchu, wpatrując się w osłupieniu jak zahipnotyzowana. – Szlag, kamuflaż! – zaklęła pod nosem. W ostatniej chwili wczołgała się do betonowej rury i zamarła w bezruchu. Nie miała pojęcia, w jaki sprzęt wyposażona była nowa maszyna powietrzna. Nie zdziwiłaby się gdyby już wiedzieli o jej obecności. Słyszała zbliżające się brzęczenie. Miała wrażenie, że świdrujący dźwięk wdziera się do jej umysłu zagłuszając myśli i paraliżując ciało. Dźwięk emitowała osa, hałas wzrastał wraz z przybliżaniem się maszyny. Tysiące brzęczących insektów. Odruchowo zaczęła odganiać się od niewidzialnych szerszeni, momentalnie tracąc poczucie tego co jest rzeczywistością, a co wyimaginowanym obrazem. Irytujący dźwięk narastał, a jego częstotliwość rosła. Zatkała uszy ale niewiele to pomogło. Poczuła, że traci kontrolę nad własnym ciałem. Zwinęła się w kłębek i zaczęła nucić gorączkowo pierwszą melodię, która przyszła jej do głowy. Musiała to zagłuszyć, wyrwać się z amoku, nie zwariować.
Rewolucja w ich umysłach – dzieci zaczną maszerować
Przeciwko światu, w jakim muszą żyć.
Och! Ta nienawiść w ich sercach!
Są zmęczone popychaniem
I mówieniem co mają robić,
Będą walczyć ze światem, dopóki nie zwyciężą.
Jej słowa zbyt słabo przebijały się w przestrzeń, brzęczenie wciąż było zbyt wyraźne.
Więc, dzieci świata, słuchajcie tego, o czym mówię
Jeśli chcecie żyć w lepszym świecie,
Przekażcie dziś tę wiadomość:
Pokażcie światu, że musicie być odważni.
Albo wy, dzieci dnia dzisiejszego, będziecie reliktami przeszłości.
Wbrew własnej woli powoli czołgała się w stronę wyjścia. Nie mogła tu zostać. Betonowa rura, która jeszcze niedawno wydawała jej się świetnym schronieniem, teraz kojarzyła się z klaustrofobicznym więzieniem z którego natychmiast musiała się wydostać. Bzzzzzzzzzzzzzzz… – Dźwięk stawał się nie do zniesienia, głowa pękała na pół. Mimowolnie zaczęła czołgać się ku wyjściu, potrzebowała przestrzeni. Jej krótkofalówka zatrzeszczała ponownie.
– Yer gdzie jesteś do licha? Wszyscy już są w bazie! Musimy się zmywać! – Mimo, że słyszała komunikat czysto i wyraźnie nie mogła przetworzyć informacji. Dźwięki maszyny powodowały, że nie była w stanie złożyć jednej logicznej myśli, nie mówiąc o przemyślanym planie ewakuacyjnym. Starała się skupić na oddechu, zaczerpnęła powietrza i serię krótkich wydechów zastąpiła jednym długim. Wdech. Wydech. Spokojnie i jednostajnie. Wyeliminować dźwięk, wyrzucić z umysłu. Czuła, że ciśnienie wzrasta coraz bardziej i nie da rady utrzymać dłużej swojej pozycji. Opierając się jeszcze przez ostatnie sekundy wyszła na zewnątrz. Tethralot był tuż nad jej głową ale teraz nie miało to znaczenia. Dźwięk ustał, choć jeszcze przez chwilę słyszała piszczące echo, jakby umysł nie był w stanie rejestrować nowych bodźców. Teraz wszystko widziała w zwolnionym tempie. Podniosła głowę patrząc na żelazną osę. Obserwowała otwierający się właz i wysuwającą się żelazną sieć. Zanim zorientowała się co się dzieje unosiła się wraz z pułapką. Obraz powoli rozmywał się, widziała oddalające się zabudowania. Nic więcej nie zapamiętała.
***
Miała dziwny sen. Płynęła okrętem pirackim, który sunął w przestworzach unosząc się wysoko nad ziemią. Kapitanem był Davin, a resztę załogi tworzyła jej grupa zwiadowcza. Rudowłosa Rosi, brodaty Fhas, Linn skośnooka wojowniczka i Mart – chłopak o ostrych rysach twarzy i bujnej czuprynie. Statek płynął spokojnie wpływając w puszyste obłoki różowiące się od zachodzącego słońca. Powietrze przyjemnie muskało twarz i rozwiewało włosy. Yer wspięła się na dziób i rozpostarła ręce. Wydawało się, że frunie, a jej ciało jest lekkie jak obłok. Oddychała spokojnie i czuła lekką mżawkę na twarzy kiedy okręt wpływał w pierzaste cirrusy. Widziała przelatujące ptaki w różnobarwnych kolorach i małe łódki w których rybacy ze stoickim spokojem czekali na łów. Wszystko wydawało się idealne. Zbyt idealne.
– Yerayah! – Usłyszała głos Davina. Złociste obłoki przybrały kolor ciemnego granatu. Wpływali w chmurę burzową. Silny wiatr szarpał żagle, a pioruny i błyskawice przecinały niebo. – Luzować szoty! Wybierać gejtawy! – krzyczał Davin, pośpieszając załogę do akcji. – Załoga na perty! – Okręt który do niedawna mocny i stabilny, miotany przez wiatr, wydawał się teraz skorupką orzecha. Niebo przybrało kształt cyklonu, wiru który pochłaniał wszystko dookoła. Widziała rybackie łódki i kolorowe pióra niknące w otchłani huraganu. Cała załoga walczyła na rejach, desperacko zwijając to co zostało z żagli. Davin wytężał wszystkie siły by utrzymać ster, a Yeraha zamarła wpatrując się w powiększający się, rozświetlany błyskawicami wir. Walka z żywiołem wydawała się bezsensowna, burzowe chmury otaczały okręt, a pioruny strzelały nad ich głowami. Zaczęli mimowolnie unosić się wciągani przez siłę cyklonu. – Załoga, ewakuacja! – krzyczał Davin, a wszyscy na komendę odpięli się od reji i rozkładali skrzydła. Rzucali się ze statku niczy spadochroniarze, a Yerayah przyglądała się niknącym cieniom, słysząc oddalające się dźwięki furkotu piór w dole.
– Yer skacz! – krzyczał Davin, starając się przekrzyczeć grzmoty. Statek nabierał coraz więcej wody, a ona zamarła w bezruchu. Czuła silne krople deszczu obijające jej twarz ale nie była w stanie się poruszyć, nie miała skrzydeł. Obudziła się z krzykiem.
Leżała na szpitalnym łóżku przywiązana pasami. Całe pomieszczenie było oślepiająco białe i potrzebowała dobrej chwili żeby przyzwyczaić wzrok. Spróbowała się poruszyć, jednak bezskutecznie. Dość ciasno związano ją pasami, krępującymi kończyny. Obserwowała przez chwilę kroplówkę sączącą się leniwie, kropla po kropli. Rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było wyjątkowo surowe i nieprzytulne. Żadnych mebli, obrazów lub jakichkolwiek akcentów kolorystycznych. Jedyną rzeczą znajdującą się w pokoju była szafka nocna z białymi kwiatami obok łóżka. Powoli odwróciła głowę w przeciwną stronę. Jedna ze ścian była szklana, a za nią widok na miasto. Musiała znajdować się w jednym z drapaczy chmur, jako że wszystkie wieżowce w dole wyglądały jak miniaturowe makiety. Któro to mogło być piętro, dwusetne? Przymknęła oczy i próbowała przypomnieć sobie co zdarzyło się na zakazanym terenie. Tethralot, świdrujący dźwięk i sieć. Co się stało z jej ekipą zwiadowczą? Czy udało im się opuścić zonę? Musiała uwolnić się z krępujących ją pasów. Nie miała pewności. gdzie się znajduje, ale wiedziała jedno; ludzie zabrani przez delatorów (zwanych przez miejscową ludność denatorami) nigdy nie wracali. Nikt tak naprawdę nie wiedział co się z nimi działo. Oczami swojej wyobraźni widziała siebie w podziemiach na sali tortur. A może używali innych metod do wydobycia informacji? A później zrzucają z klifu w cementowych bucikach i po sprawie. Wzdrygnęła się ma sama myśl. Próby uwolnienia spełzły na niczym, nie mogła poruszyć kończynami, a co dopiero poluzować pasy. Po chwili szarpaniny usłyszała wyraźnie kroki i głos. Wstrzymała powietrze, instynktownie czuła, że idą w jej stronę. Nie myliła się.
– O proszę, nasza pacjentka obudzona! – zaświergotała lekarka, chodź o tym, że jest panią doktor świadczył jedynie stetoskop na jej szyi. Była ubrana w obcisły, brązowy gorset ze złotymi zdobieniami na talii, krótką czarną spódnicę i białą, koronkową bluzkę z broszką w kształcie nietoperza. Miała dosyć wyrazisty makijaż. Ciemne przydymione oczy, podkreślone kości policzkowe i bordową szminkę. Jej rude włosy były upięte w elegancki kok, ozdobiony kilkoma pawimi piórami. Złote oprawki okularów odbijały refleksy słoneczne. Yerayah przełknęła głośno ślinę. Czekała na rozwój wydarzeń.
– Jak się czujemy? – zapytała, zerkając w wykres wiszący przy łóżku. Jakie to miało znaczenie jak się teraz czuje? Przykuli ją do łóżka jak skazańca albo pomyleńca i oczekują szerokiego uśmiechu i wdzięczności za utrzymanie przy życiu.
– Jak mnie rozwiążecie, zapewne lepiej – odburknęła łypiąc z niechęcią na kobietę. Lekarka zaśmiała się perliście jakby właśnie usłyszała dobry żart.
– Oczywiście moja droga! Najpierw weźmiesz tylko jedną, małą tableteczkę i już cię rozwiązuje. – Yer nie wiedziała czy bardziej irytowało ją dziecinne zdrabnianie słów czy to, że lekarka wspomniała o lekach. Zakładała, że był to psychotrop jakiegoś rodzaju który miał ją uśpić, uspokoić albo wspomóc z zejściu z tego łez padołu. W tej sytuacji nie miała wiele opcji.
– Jaką tabletkę?! Czuję się dobrze, jedyną rzeczą potrzebującą ratunku w tej chwili są moje kończyny, ścierpły niemiłosiernie. – Lekarka poprawiła okulary nie przestając się szczerzyć. Yer miała wrażenie, że sama jest pod wpływem środków odurzających.
– O nic się nie bój kochaniutka! Nad wszystkim czuwamy! Proszę, otwieramy ładnie buzię i łykamy pastylkę! – Lekarka z trudem próbowała wepchnąć jej ogromną, niebieską pigułę. Najchętniej wypluła by ją natychmiast, jednak rozwiązanie pasów wydawało jej się teraz niebiańskim luksusem.
– Bardzo ładnie! – zaświergotała ponownie odpinając pasy. Yer poczuła krążącą krew, a po chwili mogła ponownie poruszać kończynami. Lekarka obserwowała ją przez chwilę. – To co, może mała zmiana dekoracji? Ta biel jest nieco przygnębiająca. – Yerayah nie miała pojęcia co oznacza „zmiana dekoracji”, toteż obserwowała lekarkę z ironicznie uniesioną brwią. Lekarka widząc jej grymas zaśmiała się ponownie, po czym nacisnęła jeden z przycisków przy jej łóżku. Nagle usłyszała zgrzyt, a całe pomieszczenie ożyło. Ściany obróciły się horyzontalnie, a biel zamieniła się w burgund ze złotymi ornamentami. W centralnym punkcie każdej ze ścian otworzył się właz, z którego kolejno wyłaniły się obrazy przedstawiające zwierzęta. Każdo z nich stworzone było z różnej wielkości mosiężnych i srebrnych trybików, które wprawione w ruch sprawiały, że ikony ożywały. Ryczący lew, mrugające sowy i wyjący do księżyca wilczur. Poniżej obrazu lwa, który znajdował się naprzeciwko szpitalnego łóżka, wyłonił się kominek z trzaskającym ogniem, którego płomienie przybierały formę tańczących postaci. Patrzyła przez chwilę zauroczona jak płomień w formie dżentelmena w cylindrze kłania się nisko damie w falującej sukni, po czym wirują w tańcu zamieniając się w jeden ognisty wir. Kiedy myślała, że przedstawienie dobiegło końca, z sufitu wysunął się potężny żyrandol zrobiony z miliona wiszących gwintami do dołu śrubek. Kiedy poruszały się przy lekkich powiewach powietrza, uderzały o siebie wydając wysoki, metaliczny dźwięk. Jej łóżko również drgnęło i zaczęło podwyższać się, a pod nim wyrósł pół metrowy podest i schody. Podłoga momentalnie zmieniła kolor na połyskującą czerń, sprawiając wrażenie ciemnego stawu, który odbijał całe pomieszczenie w swojej gładkiej tafli. Yer zakręciło się w głowie i nie wiedziała na czym skupić wzrok. – Dobre te pigułki – szepnęła do siebie.
– Cudnie! – Klasnęła w dłonie lekarka i cmoknęła z zachwytem. – O niebo lepiej prawda? – Yerayah nie odpowiedziała. Zmrużyła oczy i potrząsnęła lekko głową aby upewnić się czy to nie halucynacja. Czuła się jakby była świadkiem jakiegoś przedstawienia, nie była jednak pewna jaką rolę ma w nim odegrać. Lekarka zamilkła na chwilę spodziewając się zapewne słów zachwytu lub prostego “ach!”, a kiedy to nie nastąpiło odchrząknęła teatralnie i zaczęła coś skrzętnie notować w swoim małym zeszyciku. Yerayah zerknęła ponownie na kominek. Tym razem ogień przekształcił się w lecącą osę. Wzdrygnęła się.
– Co ze mną zrobicie? Po co ten cyrk! – Lekarka odskoczyła z lękiem kiedy zobaczyła, że zakładniczka zeszła z łóżka i podniosła głos. Odruchowo chwyciła za strzykawkę, którą miała w jednej z kieszeni spódnicy. – Zaraz wszystko będzie jasne, tylko bez paniki. – Uniosła drugą rękę jaky chciała zyskać na czasie w razie ataku „niepoczytalnej” pacjentki. Nagle z włazu w podłodze wyunął się ogromny ekran, a na nim pojawiła się kobieta do złudzenia przypominająca lekarkę stojącą obok.
– Numer dwa na widzenie w Sali Tronowej za 40 minut. – monotonny głos odczytał formułkę, a kobieta z ekranu uważniej spojrzała na Yerayę. – Wszystko tam w porządku doktor Ross? – Lekarka ścisnęła rękę Yer i powoli skinęła głową.
– Numer dwa będzie w gotowości na czas. Bez odbioru. – Po chwili ekran zgasł i zniknął w podłodze. Tym więc tym dla nich była. Numerem dwa.
– Będziesz współpracować czy mam wezwać pomoc? – Lekarka spojrzała na nią wyczekująco, a w jej głosie po raz pierwszy było słychać ostrzejszą nutę. Yer skinęła niechętnie głową. Lekarka klasnęła w dłonie a do pokoju weszła filigranowa kobieta z niezbyt wyższym od niej mężczyzną. Oboje wyglądali dość ekstrawagancko. Kobieta miała na sobie długi, szmaragdowy płaszcz sięgający ziemi, który spięty był złotą klamrą w kształcie węża. Zdjęła go jednym ruchem i rzuciła niedbale na łóżko. Pod spodem miała marszczoną suknię i złote szpilki, o teksturze smoczej łuski. Talia kobiety opięta była beżowym gorsetem z wyszywanymi ornamentemi, przypominającymi kompas i mapę. Jej rzęsy wyglądały na nienaturalnie długie, podobnie jak krwistoczerwone paznokcie. Brokatowy cienie na powiekach połyskiwały w różnych odcieniach błękitu, a na włosach miała błękitno-różowe dredy. Mężczyzna ubrany był w kamizelkę w biało czarne pasy, szeroki skórzany pas, przy którym było mnóstwo różnej wielkości sakw. Na głowie miał cylinder z lornetką, która wyglądała bardziej na element dekoracyjny niż sprzęt szpiegowski. Rękawy koszuli, która była pod spodem miały delikatne rozcięcia, a na nadgarstku połyskiwało coś, co wyglądało jak wielofunkcyjny zegarek ze skomplikowanym mechanizmem manualnym.
– Doskonale! Lekarka przyklasnęła w dłonie. – Zostawiam cię pod okiem stylistów: Louis i Vivien. – Mrugnęła porozumiewawczo w stronę stylistów i oddaliła się tupiąc głośno obcasami.
– Ulala! Mamy niewiele czasu, bierzmy się do roboty! – Vivien bez ceregieli złapała Yer za podbródek i zaczęła oglądać z każdej strony. – Idziesz na Salę Tronową, musisz jakoś wyglądać, a my mamy niewiele czasu! Oh! – Teatralny głos kobiety był o wiele mniej irytujący niż piskliwy głos lekarki. Louis trzymał się na dystans, nie wchodząc w paradę kompance, która zdawała się być w swoim żywiole.
– Zostawcie mnie w spokoju! – Yerayah próbowała wykręcić się z tego niedorzecznego cyrku, jednak Vivien nie dała jej dojść do słowa.
– Nie ruszamy się, muszę pobrać dokładne wymiary. – Yerayah zerkała krytycznie na miarkę, którą mierzyła jej dosyć szerokie barki i umięśnione ręce. – Mamy tu niestandardowy wymiar no no no, cóż tu począć? – Yerayah powoli sięgnęła do zawiniętej nogawki. Scyzoryk nadal był na swoim miejscu. Nie mogli go wykryć, nie był zrobiony z metalu. Tygrysim skokiem złapała Vivien za gardło i przywarła ostrze do krtani. Mężczyzna zamarł w panice i obserwował całe zajście z szeroko otwartymi oczyma. Nie zamierzał interweniować, był stylistą, a nie zabijaką.
– Zaprowadź mnie do królowej albo pożegnasz się z asystentką! – krzyknęła, nie zwalniając uścisku. Louis drżąca ręką pociągnął za pozłacaną dźwignię.
Z włazu w podłodze wysunęła się szklana winda. Bez słowa wskazał na przycisk w kształcie berła. Silnym ruchem odepchnęła omdlewającą stylistkę i wbiegła do windy. Miała wrażenie, że nie wyjdzie z tego żywo ale nie miała nic do stracenia. Przez chwilę czuła się jak szczur w terrarium, odizolowana od świata zewnętrznego. Czuła na sobie pełne wyrzutu spojrzenie Louisa, obserwującego znikającą w tunelu windę. Yer zjeżdzała w dół przed dobrą chwilę, mijając kolorowe piętra mieniące się jak kalejdoskop. „Przejażdżka” zdawała się trwać w nieskończoność, a pstrokate kształty za szklaną szybą, zaczęły zlewać się w jedną plamę. Zamknęła na chwilę oczy. Miała wrażenie, że zjeżdża do podziemi, zatapiała się w ciemność. Po chwili winda zatrzymała się. Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Przez chwilę wsłuchiwała się w grobową ciszę, przerywaną jedynie uderzającymi o ziemię kroplami. Yerayah poruszała się na przód, po czym zatrzymała się nasłuchując. Wydawało jej się, że słyszy czyjś oddech. Każdy jej krok zdawał się nieść echem odbijając się od ścian, niczym szept w akustycznym pomieszczeniu. Nagle ledwo słyszalny oddech stał się głośniejszy i przemienił się w charczenie. Zdawało jej się, że ktokolwiek kryje się na końcu alei stara się coś powiedzieć.
– Podejdź – Usłyszała słaby głos wydobywający się z ciemności. Nie przyspieszyła kroku, szła tym samym jednostajnym tempem starając się zobaczyć rozmówcę. Po kilkunastu krokach zauważyła obszerne schody, a na ich szczycie srebrny tron.
– Bliżej, podejdź bliżej. – Yerayah, zaczęła wspinać się po schodach, wytężając wzrok. Gdy dotarła na szczyt jej oczom ukazała się czerwonowłosa kobieta o nienaturalnie bladym kolorze skóry. Ubrana była w zwiewną, jedwabistą, białą suknię, a na jej głowie dostrzegła mały diadem. U jej boku stał robo-wilk, gotowy do ataku na każde skinienie.
– Królowa Adya. – wychrypiała Yer, a jej głos wydał się nienaturalnie głośny.
Kobieta uśmiechnęła się z wysiłkiem, a po chwili zwinęła się w grymasie bólu. Wydawało się, że cierpi na poważną chorobę. Jej postać wydawała się krucha i słaba. Yerayah mimowolnie pomyślała, że jej koniec jest bliski, co równałoby się z uwolnieniem od męk i zgryzot nękających kraj. Mimowolnie umiechnęła się pod nosem. Nikt tak naprawdę nie pamiętał kiedy Tethris miało innego władcę niż Adya. Jarzmo jej okrutnej, królewskiej dyktatury wydawało się trwać w nieskończoność. Niektórzy mówili, że wynalazła środek na nieśmiertelność i będzie rządzić w nieskończoność. Królowa zakasłała przeciągle.
– Ty jesteś tą nową. – wychrypiała. – Złapali się w zakazaniej zonie prawda? – Jej zielone oczy zdawały się świdrować dziurą w umyśle jakby chciała zastraszyć rozmówcę samym spojrzeniem.
– Co za różnica? – odburknęła Yerayah i stanęła w szerokim, bojowym rozkroku.
Adya zaśmiała się ale zaraz ucichła jakby ruch przepony sprawiał jej ból.
– Buntowniczka, ha? – dodała gdy z trudem zdołała wyprostować się na tronie. Przez dłuższą chwilę mierzyła ją wzrokiem. – Nie pasuje Ci ten strój… – wyszeptała przeciągle – wyglądasz niczym tygrys w futrze norki. – Echo jej chrapliwego głosu zawisło w powietrzu. – Chciałam, żeby przyprowadzali mi pięknych ludzi w pięknych strojach, jako namiastkę estetyki tego świata, rozumiesz? – Yerayah zacisnęła zęby. Miała ochotę pomóc królowej zakończyć jej żywot i zakończyć ten „estetyczny cyrk”. Parada próżności aby nacieszyć królewskie oko, podczas gdy jej poddani przymierali głodem. Po chwili milczenia Adya, zachrypiała ponownie. – Widzisz nie mogę stąd wychodzić. Po serii małych eksperymentów moje ciało nie akceptuje światła. Mam problemy z funkcjonowaniem w tym naszym małym pustynnym światku ale nie bój się, nie zginę. – Yer zgrzytnęła zębami.
– Jesteś ślepcem Adyo. Kretem, który tchórzliwie ukrywa się w swoich korytarzach by nie oglądać efektów nikczemności, które wyrządziłaś. – Adya zaśmiała się cicho i rzuciła jej jedno z groźnych spojrzeń.
– Ty nic nie wiesz. Ja jestem tylko pośrednikiem. To wyrocznia kieruje naszym małym państewkiem, to ona prowadzi nas do lepszego jutra. To ona wybiera, kto jest godny, a kto ma zginąć. To od niej zależą losy świata. Niebawem sama się przekonasz. Spójrz! – Przywołała ją gestem, a na jej dłoni pojawił się miniaturowy hologram. Przedstawiał maszynę, która przypominała ogromny mózg z milionem trybików. Obok dla porównania pojawiły się postacie ludzkie, ukazując prawdziwą skalę urządzenia. Jeśli wierzyć holograficznej prezentacji, maszyna była wielkości całej stolicy. Coś takiego nie umknęłoby uwadze ludzkiej. Yerayah uważnie spojrzała na Adyę i już wiedziała. Machina ukrywana była pod ziemią w zakazanej strefie X. To był główny powód do zamknięcia zony. Wyrocznia. Patrząc na królową widziała teraz obłąkanego człowieka, opętanego przez machinę. Człowieka niezdolnego do funkcjonowania w świecie rzeczywistym. Przez chwilę próbowała dojść do ładu z tysiącem kłębiących się myśli.
– Naprawdę uważasz, że maszyna poprowadzi ludzkość ku lepszemu? Myślisz, że sztuczna inteligencja, zbudowana ludzką ręką ma prawo rozkazywać człowiekowi?! – Yerayah dyszała ze złości, a królowa patrzyła na nią z politowaniem.
– To starożytna machina. To ona potrafi przedłużać nasze życia. Popatrz tylko! – Królowa klasnęła w ręce, a Yerayah rozejrzała się nie wiedząc czego może się spodziewać. Z podziemi wynurzyło się mnóstwo szklanych, delikatnie podświetlonych tub, a w każdym z nich coś zdawało się poruszać. Yerayah podeszła bliżej i zamarła w osłupieniu. Byli to uznani za zaginionych mieszkańcy Tethris. Nie mieli aparatury tlenowej, a mimo zdawali się swobodnie oddychać. Yer spojrzała pytająco na królową.
– Przyjrzyj się – wycharczała cicho. – Yer podeszła niepewnie do jednej z tub. Teraz mogła dostrzec dziwne uwypuklenia na klatkach piersiowych. Wyglądały jak miliony podskórnych węży, które poruszały się nieznacznie z każdym wdechem. Królowa uchyliła suknię ukazując idetyntyczny mechanizm w jej ciele.
– Ta maszyna was przez to kontroluje! – krzyknęła Yer trzesąc się z gniewu. – Niedługo nikt nie będzie podlegał wolnej woli, a jedynie nieznanej misji sztucznej inteligencji! – Adyah wywróciła oczami.
– Nie zrozumiesz dopóki nie dołączysz. – Lodowady głos królowej zmroził w niej krew. Rozejrzała się uważniej po sali. Z jej piersi wydarł się krzyk. Znała większość z tych ludzi, niektórzy nawet należeli do jej grupy zwiadowczej! Chert, Martya, Pim. Każdy z nich miał zamontowane urządzenia i każdy z nich wydawał się odmieniony. Ich oczy miały w sobie coś niepokojącego , blade, szklane, bez wyrazu. Jakby nie mieli duszy..
– Widzę, że znalazłaś swoich znajomych – szepnęła królowa z niekrytą satysfakcją. – Tylko pod wodą czują się dobrze..gdybym ich uwolniła, mieliby problemy z mową tak jak ja. Wyrocznia ma plan – Yerayah nie chciała tego słuchać. Zamknęła usta rękami żeby nie krzyczeć. Miała nadzieję, że to koszmarny sen z którego obudzi się lada chwila. – Widzisz, wyrocznia chce by zniszczyć tamę i zalać całe Tethris. Przeżyją wybrańcy, a ty miałaś szczęście znaleźć się wśród nich. Gratulacje! Wyrocznia ma wobec ciebie plan.
– Nigdy! Krzyknęła rozpaczliwie biegnąc ku windzie. Robo wilk był jednak szybszy i jednym susem zagrodził jej drogę szczerząc kły.
– Gdzież ci tak śpieszno? Oh dziewczyno, chyba nie martwisz się, bladością naszych oczu? Wyrocznia przyciemni dla nas słońce, światło nie będzie nas drażnić. Będzie idealnie! Ludzkość wkroczy na nowy poziom! A teraz stań proszę pod tą ścianą, o tu. – Yerayah spojrzała na kły mechanicznego wilka i na trzęsących nogach ruszyła w stronę ściany. Przez chwilę oślepił ją krótki błysk. – Widzisz, przed każdą przemianą robimy pamiątkowe zdjęcie w postaci ludzkiej. Styliści jak widzisz bardzo się starali, byłoby im przykro gdyby ich praca poszła na marne, choć w Twoim przypadku niewiele dało się zrobić. – Zaśmiała się charcząc. – Ja zawsze patrzę na swoją fotografię i wiem, że ewoluowałam. Jestem nad-człowiekiem i ty też niebawem staniesz pośród nas. Przed przemianą jednak, staniesz się świadkiem pewnego historycznego momentu. Właśnie zalewamy tamę, spójrz! – Yerayah nie chciała patrzeć. To był jakiś koszmar! Hologram pokazywał pękającą tamę i potężne masy wody zalewające dolinę. Grała na jej emocjach, to nie mogła być prawda.
– Kiedy Tethris będzie pod wodą, a ty przejdziesz przemianę, bedzięsz mogła zobaczyć wyrocznię na własne oczy! Nie cieszysz się? – Yerayah zamknęła oczy. Davin, grupa, zona, dom…Przypomniała sobie swój sen. Stała teraz bezradnie patrząc na umierającą zonę i nic nie mogła zrobić. Kompletnie nic.
Nie miała skrzydeł.