Roderick urodził się na Zamku, był pierwszym synem pani baronowej van der Ians. Lekarze ocenili stan dziecka na dobry, a matki na jeszcze lepszy. Tak napisano w pierwszym oficjalnym komunikacie.
– Widać degenerację – szepnął jeden z lekarzy do ojca. – To może przejść w procesie rozwoju organizmu, ale ja bym nie ogłaszał go oficjalnie następcą wielmożnego pana barona.
***
Życie Rodericka było najbardziej zagrożone kiedy skończył pięć lat. Zanim stanął przed komisją, musiał pod okiem nauczycielki bawić się z grupą nowopoznanych rówieśników przez trzy dni.
– I jak? – spytał lekarz, jakby chłopca przed nimi nie było.
Wyciągnął pistolet z szuflady, zarepetował.
– Roderick jest nad wiek rozwinięty – zaczęła nauczycielka, nie odrywając oczu od ekranu, gdzie miała zapisane wyniki testów.
– Degeneraci bardzo często przewyższają rozwojem normalnych ludzi, a potem zostają w tyle – stwierdził lekarz.
– Weź miotacz jonowy, żebyśmy znowu nie mieli przerwy na sprzątanie. – Nauczycielka zauważyła broń.
– Podejdź – wtrącił przewodniczący komisji. – Naprawdę umiesz czytać?
– Tak – odpowiedział Roderick.
– A co tu jest napisane?
– „Okręgowa Komisja Kwalifikacyjna”.
Roderick zauważył, że mężczyzna ma na garniturze odznakę ze skrzydełkami, znaczy lotnik.
– Narysuj coś. Nie spiesz się. – Podał dziecku kartkę i ołówek. – Następny!
Roderick usiadł na podłodze i czuł, że musi się postarać. Rozumiał też, żeby nie przeszkadzać przy ocenianiu innych.
– Co to jest? – spytał przewodniczący.
– Kosmolot…
– Nie wygląda.
– Tu jest. – Wskazał koło ze szprychami na niebie, wśród gwiazdek. – Na pierwszym planie jest wahadłowiec, ląduje na obcej planecie…
– A co to za wąsy przy napędzie?
– Deflektory ciągu, nie założymy, że nam obcy zbudują lotnisko, nawet z szacunku dla króla… – Roderick nie dokończył.
– Okręgowa Komisja kieruje panicza barona Rodericka do szkoły elementarnej dla kawalerów z dobrych domów. – Przewodniczący popatrzył na ekran. – Zaprotokołowało się? Jednogłośnie?
– Tak, panie majorze – potwierdził lekarz.
Nauczycielka wiedziała, że przewodniczący zapisałby do najlepszej szkoły nawet syna niewolnicy, jeśliby mu rakietę narysował. Puścił fizycznego degenerata.
***
Matka dała mu laskę, żeby się nie przewracał, bo wstyd. Lewa ręka i prawa noga Rodericka były krótsze i słabsze. Poza tym nie odbiegał wyglądem od innych. Po kilku miesiącach prześladowania przez kolegów, odnalazł się w grupie. Lekcje nie sprawiały mu trudności i potrafił pomagać innym. Oni mu się odwdzięczali podczas gier zespołowych.
***
Później Roderick trafił do szkoły zawodowej. Należała do Zjednoczenia Przemysłu Lotniczego „Rakieta”.
Internat mieścił się w centrum Iansbergu, na kilku piętrach wznoszącego się nad miastem wieżowca. Roderick mógł oglądać latadła, uwijające się między wielkimi blokami budynków, jak rój świetlików. Z okna widział zamek, w którym się urodził. Wyglądał jak ciemna kostka do gry rzucona między skały.
„Tu się będę uczył. Fajnie!”.
Zapamiętał ten moment, bo pierwszy raz nie czuł się gorszy od wszystkich. Nikt się nie śmiał, nawet gdy przychodził do klasy o lasce.
***
Roderick skończył szkołę z wyróżnieniem. Miał zawód: „technik montażu i obsługi płatowców z napędem odrzutowym”. Patrzył na ekran swojego komunikatora z dumą. Zgodnie z prawem był dorosły i mógł pracować, gdzie chciał. Ojciec obiecał też sfinansować studia inżynierskie.
Strażnik Miejski przyniósł małe ozdobne pudełeczko. Roderick nie musiał do niego zaglądać, żeby wiedzieć co w nim jest. Niemal jednocześnie przyszła wiadomość na komunikator:
„Ojciec ma zaszczyt zaprosić Wielmożnego Pana Barona przed oblicze Królewskiej Komisji Kwalifikacyjnej”.
W środku był pierścień następcy barona van der Ians. To dziedzictwo, a nie zawód.
***
Ojciec zazwyczaj pracował w wielkiej sali rodowego zamku. Teraz wszystko uprzątnięto, za to pojawił się stół i trzech członków komisji. Barona nie było, za to czekał kat.
– Ze względu na pańską, proszę wybaczyć, degenerację, wielmożny panie baronie, jednogłośnie stwierdziliśmy, że cofamy panu prawo do reprodukcji. Zaproszony tu pan egzekutor dopilnuje szczegółów, w szpitalu oczywiście.
Roderick wiedział o co chodzi, przestudiował wcześniej Księgę Praw.
– Chciałbym zrezygnować z mojego dziedzictwa i tytułu. – Zdjął z palca pierścień i położył na stole.
– Zdał pan na studia? – upewnił się przewodniczący komisji. – Często z degeneracją fizyczną, idzie i umysłowa.
– Zdałem.
– Jak się będzie pan chciał nazywać?
– Może Janis.
– Komisja jednogłośnie decyduje się przywrócić panu prawa reprodukcyjne po pomyślnym ukończeniu studiów. Rezygnację z dziedzictwa, w imieniu jego królewskiej mości, oczywiście przyjmujemy.
Roderick śmiał się w duchu ze stwierdzenia „jednogłośnie”, bo niby jak głosowali? Chyba przez przekaz myśli, a wszczepów na takich stanowiskach nie tolerowano.
Kat podszedł do stołu, podłożył kowadełko i uderzył pierścień młotkiem. Chrzęstowi kruszonego szkła, miażdżonego metalu, towarzyszył również dźwięk rozbijanego układu scalonego. Młotek egzekutora miał z jednej strony płaską część, a z drugiej ostrze do rozłupywania czaszek. Jako znak, że kat nie ustanie w służbie, nawet gdy skończy się amunicja.
Studia
Po przeniesieniu się z Iansbergu do Stolicy dostał mieszkanie. Kieszonkowe od ojca wystarczało, żeby korzystać z uroków megapolis.
Latające taksówki były drogie, te jeżdżące – wolne, a transport miejski w ogóle się nie nadawał. Poprosił ojca o własne latadło, ale nie dostał.
Do burdelu miejskiego jeździł więc skuterem, środkiem transportu lokajów i służek. Jako już zwyczajny człowiek, nie arystokrata, nie musiał się przejmować konwenansami, ale parkował tak, żeby z okien nie było widać.
Ta rozrywka pozwalała przestać myśleć o tym, że jeśli mu się tylko nie powiedzie na studiach, to go wykastrują. Na zwyczajne dziewczyny nie miał szans, były baron, degenerat, chodzący o lasce i jeżdżący na skuterze. Przynajmniej tak myślał.
Jakby jednego kalectwa było mało, to jeszcze popsuł mu się wzrok. Miał do wyboru szkła kontaktowe albo okulary, jak w dawnych czasach. Na operację go nie zakwalifikowano.
***
Po studiach dostał świetną pracę. Wrócił do Iansbergu. W Zakładach Urządzeń Cieplnych i Montażu Kadłubów produkowano silniki do myśliwców „Wrona” i rakiety do wynoszenia ładunków na orbity nie wyższe niż semisynchroniczne. Tam królestwo umieszczało głowice termojądrowe. Został zastępcą głównego konstruktora. Z okien nowego apartamentu nie widział rodowego zamku, może to i lepiej.
Wybór luksusowych burdeli w Iansbergu był wystarczający. Roderick nie musiał kupować latadła, dostał służbowe.
Stella Maris
Nie dało się ukryć, że właściciel zakładu chce Rodericka wyznaczyć na następcę wiekowego głównego konstruktora. Nikt nie uniknie śmierci, niektórzy tylko emerytury.
– Nie musisz pojawiać się na wyrzutni za każdym razem gdy nasz ptaszek wylatuje – upierał się szef. – To technologia kilkusetletnia. Korzystaj z życia, ustatkuj się i wymyśl coś nowego. Niekoniecznie wszystko naraz – zaśmiał się. – Zanim będziesz stary.
Roderick skorzystał z rady, przynajmniej częściowo. W końcu zdecydował się pokazać, nad czym pracował po godzinach. Raz w tygodniu Roderick miał spotkanie z właścicielem.
– Po co komu taka wielka rakieta?
– Do gwiazdolotu – odpowiedział. – Będzie go trzeba zmontować na orbicie. Czyli musimy umieć wynosić naprawdę wielkie elementy, żeby to latami nie trwało.
– Naszym największym klientem jest Ministerstwo Wojny, pan inżynier poleci, pogada – zaproponował właściciel. – Umówię.
Na miejscu stwierdzili, że jeszcze nie rozpoznali wroga na takich odległościach, żeby przydał się gwiazdolot, ale jeśli, to się odezwą. Urzędnik z dowództwa floty złapał jednak Rodericka na korytarzu.
– Czy nie dałoby się strzelić bardziej poziomo, żeby w dowolny punkt Ziemi dostarczyć tysiąctonowy okręt?
– Po opuszczeniu gęstych warstw atmosfery? – Roderick upewnił się, co do kompencji rozmówcy.
– Rzeczywiście! Okręt mógłby nie wytrzymać, ale desant da radę. Ilu?
– Pułk i to nawet z jakimś sprzętem. – Roderick kalkulował w głowie.
– Sztab floty nadał projektowi kryptonim „Stella Maris”. Gratuluję.
Próba
Królewna Luli została obudzona przez służkę jeszcze przed śniadaniem. Zeskoczyła z piętrowego łóżka. Bolała ją głowa, bo poszła spać zdecydowanie po ciszy nocnej.
– Król cię wzywa, wasza królewska wysokość.
– A gdzie?
– Pewnie zechce odbyć z tobą spacer po ogrodach pałacowych i dyskutować o ważnych sprawach państwowych…
Luli milczała, czuła, że służka robi sobie z niej żarty.
– W sali tronowej! Muszę cię ubrać…
Służka była w stanie ułożyć włosy, uperfumować, zrobić makijaż i ubrać panią w krynolinę, w pół godziny. Najpierw windą, potem biegiem. Król stał przy tronie i rozmawiał z Ministrem Wojny.
– Może być? – Pokazał palcem na córkę, która właśnie zastygła w dygnięciu.
– Nada się, wasza królewska mość. – Minister ukłonił się i wyszedł.
– Na pewno nie klęczysz?
– Kolano cal od podłogi, ma być cal do dwóch, wasza królewska mość – zacytowała.
– Wasza królewska wysokość dzisiaj niedysponowana? – spytał córkę.
– Bywało lepiej, wasza królewska mość.
– Masz robotę córeczko.
Luli sobie uświadomiła, że to jest najdłuższa rozmowa, jaką miała z ojcem w życiu. Król lekko skłonił głową na znak, że skończyli.
***
Centrum kontroli lotu znajdowało się w bunkrze.
– Stella Maris opuściła stanowisko startowe – zameldował oficer w stopniu majora, z naszywką na ramieniu, przedstawiającą rakietę ozdobioną trupią czaszką.
Na ekranach, na tle nieba, widać było pękaty kadłub.
– Maksymalne ciśnienie dynamiczne – stwierdził technik zakładowy, wpatrując się w monitor. – Separacja silników strumieniowych, silnik główny pełna moc, panie inżynierze.
– Jakbyśmy stracili rozpoznanie całego pułku lotniczego – skomentował specjalista departamentu uzbrojenia Ministerstwa Wojny.
– Dopracuję technikę odzysku silników – powiedział Roderick. – Minister naciskał na test fabryczny jak najszybciej.
– Silnik główny wyłączony, testy sterowania pozaatmosferycznego, w normie. Stella Maris na trajektorii…
– Na orbicie? – upewnił się specjalista.
– Trajektoria balistyczna – poprawił Roderick.
Gdyby wypadało, to gryzłby palce. Na razie wszystko wyglądało dobrze. Jego projekt przynajmniej przetrwał start i sprawdzał się w rzeczywistości, a nie tylko w symulacjach.
– Wejście w atmosferę, hamowanie aerodynamiczne, przeciążenie w normie – wyrecytował technik. – Straciliśmy łączność. – Zamilkł, zadowolony, że będzie mógł się napić w spokoju kawy.
– Przeprowadzimy testy lotu poziomego – zadecydował major. – Zapasowe miejsce lądowania…
– Za kilka minut powinniśmy już mieć obraz z łącza danych… – wtrącił Roderick, ścisnął rękojeść laski aż zbielały mu kostki.
– Odrzucona osłona ablacyjna – znowu odezwał się technik. – Mamy obraz z wnętrza i wygląda dobrze… Obrót i rozpoczynamy hamowanie napędowe. Podwozie rozstawione.
– Do osłony będzie potrzebna przewaga w powietrzu – rzucił przedstawiciel Ministerstwa Wojny.
– Doktryna zabrania prowadzenia operacji zaczepnych floty bez tego – przypomniał Roderick. – Nic nowego.
– Stella Maris stoi na powierzchni ziemi, luki otwarte, mamy obraz z latadła – zaraportował technik. – Oddział gotowy do inspekcji wnętrza.
***
Królewna wpatrywała się w ekrany z lekko otwartymi ustami, zasłoniętymi wpół złożonym wachlarzem. Roderick zauważył, że karmazynowa szminka idealnie pasuje kolorem do lakieru na paznokciach. Obserwowała próbę, jakby od tego miało zależeć jej własne życie.
– Chciałabym panu inżynierowi pogratulować, w imieniu króla i szczególnie swoim własnym.
Podeszła.
– To zaszczyt, wasza królewska wysokość. – Ukłonił się Roderick.
– Możemy wyjść na zewnątrz? – spytała. – Ciemno tu.
Roderick nigdy wcześniej nie widział równie skąpego gorsetu do krynoliny. Królewna miała odkryte nie tylko ramiona, ale i plecy – te kryło tylko sznurowanie.
Szła pierwsza. Idąc po schodach, musiała nieco unieść rąbek sukni. Właściwie to odsłoniła trochę więcej niż odrobinę. Roderick widział nie tylko jej kostki, ale i zgrabne łydki. Schody były strome.
Przed drzwiami bunkra, oprócz warty złożonej z dwóch marynarzy, czekał gwardzista i stara służka. Królewna odprawiła ich gestem.
– Wasza królewska wysokość ma śliczne nogi – wykrztusił Roderick.
– Naprawdę? – Królewna niedbale zagrała zaskoczenie, stanęła przodem.
Tym razem uniosła suknię po kolana.
– Jestem dumna z moich podwiązek, karmazynowe, żeby podkreślić przynależność do dynastii. To jedyny kawałek odzieży w tym kolorze, jaki wolno mi nosić.
– Oznacza dziewictwo?
– Tak. – Rozłożyła parasolkę i wachlarz. – Jakie ma pan plany, inżynierze?
– Urlop, wezmę urlop. A wasza królewska wysokość?
– Zaproszę pana na kawę. Do kantyny oficerskiej.
– A dalsze? – zainteresował się inżynier.
– W moim wieku, to tylko matrymonialne – westchnęła. – Tata zauważył, że bardzo się panem interesuję, inżynierze.
Najpierw Roderick spostrzegł, że ona mówi o królu tata, dopiero potem przytłoczyła go reszta wypowiedzi.
– Podobam się waszej królewskiej wysokości? – zapytał, choć pomyślał: „Ona jest taka perfekcyjna”.
– Pan do mnie może mówić Luli.
– To coś znaczy?
– Piękny Jaśmin, panie inżynierze.
Skojarzyło mu się to z zapachem perfum.
– Wasza… mów mi Roderick, Luli.
– A może być Rody?
W kantynie oficerskiej Roderick nie widział nikogo oprócz niej. Królewna starała się podtrzymywać rozmowę. Nie mogła powiedzieć, że w Pałacu jest najbardziej znana z tego, że przegrywa w szachy z harfiarką, a w senet nawet z tancerką. Ostatnio została przyłapana z gwardzistą, na plaży, w dość ciekawej pozycji, ale to było mniej kompromitujące. Roderick raczej nie czytywał Wiadomości Pałacowych, miała taką nadzieję.
– Wyszłabyś za mnie Luli? – spytał, gdy już wstała od stolika.
– Chodźmy do łazienki, męskiej. – Dała znak ręką, żeby gwardzista przypilnował drzwi.
Królewna trzymała obręcz krynoliny i dała się wziąć, jak to w starych książkach określano „niczym konie na stepie”.
„Jeśli jest taka, jako dziewica, to ma talent”, pomyślał Roderick.
Luli demonstracyjnie wyrzuciła podwiązki do śmietnika.
– Wyjdziesz za mnie? – powtórzył pytanie.
– Tak – odpowiedziała. – Musisz przyjechać do Pałacu, poprosić o mnie króla i królową. W sobotę?
– Będę!
Królewna Luli przejrzała się w lustrze i wyszła w kierunku latadła. Popatrzył na jej długie włosy i wpleciony w nie wianek z białych kwiatów. To był pierwszy seks w jego życiu, za który nie musiał płacić.
***
– Mam być pierwszą ratą za Stella Maris? – spytała Luli ojca, tupiąc.
Królewna była w różowym dresie, długie włosy miała splecione w warkocz. Po codziennej, obowiązkowej gimnastyce udzielono jej audiencji.
– Wydawało mi się, że to jasne! Drugą ratą, żeby być precyzyjnym – powiedział król. – Pierwszą była dotacja departamentu uzbrojenia, drugą – ty, a trzecia będzie z departamentu patentowego Ministerstwa Gospodarki. Masz prawie dwadzieścia lat!
– Ludzie się żenią dobrowolnie! – Królewna znowu tupnęła.
– To wyjdź z Pałacu i żeń się dobrowolnie. Póki jesteś królewną, wykonujesz moje polecenia.
Gwardzista wszedł i chwycił królewnę za ramię.
***
Roderick był zachwycony kontaktem z „prawie” narzeczoną. Właściwie co godzinę miał od niej jakąś wiadomość na komunikatorze.
W końcu doczekał się soboty. Wziął latadło i znalazł lądowisko w pobliżu Okręgu Stołecznego. Do celu poszedł piechotą. Pod samą Bramą Pałacu trochę nie wiedział co zrobić.
– Chciałem poprosić o rękę królewny Luli – powiedział strażnikowi.
Był święcie przekonany, że zostanie wyśmiany, ale nie. Wyszła gwardzistka w mundurze galowym.
– Zaprowadzę pana do królowej. Jej królewska mość jest przy grobach monarchów.
Znowu musiał przejść pół Okręgu Stołecznego, cały Park Centralny, żeby trafić do nekropolii. Żandarmeria z wozem opancerzonym, tajniacy i czterech gwardzistów w rynsztunku bojowym ochraniali królową ze służką.
– Czekałam na pana, inżynierze.
Wiedział, że musi uklęknąć i oddać hołd królowej.
– Przybyłem – zaczął – żeby poprosić o rękę królewny Luli, wasza królewska mość.
– Świetnie! Kiedy pan sobie życzy wziąć ślub?
– Jak najszybciej…
– Mimo wszystko to królewna, więc za trzy miesiące. Może pan jej wręczyć pierścionek – powiedziała. – Szkoła żon jej by się przydała. Może niekoniecznie nauka technik seksualnych, raczej umie…
– Wasza królewska mość, ona jest doskonała.
Królowa się uśmiechnęła i dygnęła lekko na znak, że koniec audiencji.
Tym razem przed Roderickiem otwierały się wszystkie drzwi. Królewna Luli w towarzystwie dam dworu czekała w sali tronowej.
– Czy wasza królewska wysokość życzy sobie zostać moją żoną?
– Tak. – Zdjąwszy rękawiczkę, podała mu dłoń.
W czasie pierwszego oficjalnego spaceru po Parku Centralnym towarzyszyła im gwardzistka.
– Dziękuję, że nie kazałeś mnie oddać do szkoły żon, Rody – szepnęła, gdy tamta się trochę oddaliła.
Spotykali się teraz co tydzień, zazwyczaj w soboty.
Ślub
Gdy tylko Roderick wylądował koło Pałacu, wprowadzono go do wąskiego korytarza obok sali tronowej, tam była komnata łaziebna.
– To służka królowej – powiedział gwardzista. – Pomoże się panu wykąpać i ogolić, potem wezwie kamerdynera króla. Jakby potrzebował pan spuścić ciśnienie przed uroczystością, to będzie chętna.
Dziewczyna klęczała w kącie, siedząc na piętach ze wzrokiem wbitym w posadzkę. Zerwała się na równe nogi gdy tylko zostali sami. Zaczęła rozbierać Rodericka. Była na tyle silna, że nie byłby się w stanie przeciwstawić. Woda w wielkiej wannie już czekała. Służka była ubrana tylko w czepek i biały fartuch. Praktycznie wrzuciła go do wanny.
– Chcesz tu do mnie? – spytał, wanna był duża.
– Dziękuję, będzie łatwiej, panie – lekko zasepleniła.
Zdjęła fartuch. Wsunęła się do wody tak, że tafla prawie nie zafalowała. Musieli ją tego uczyć. Roderick z ciekawości zerwał jej czepek.
Chciał sprawdzić czy to prawda, co słyszał. Na czubku głowy miała niewielką czarną kostkę.
– To wszczep?
– Nie, to tylko wtyczka w wodoodpornej osłonie. Wszczep jest w środku, panie.
– To prawda, że urodziłaś się księżniczką i jak nie znalazłaś zatrudnienia, to przygarnęła cię królowa? – Roderick przypomniał sobie, co mówiła Luli.
– Nie pamiętam, panie. Nie pamiętam niczego sprzed szkolenia.
Skończyła go szorować, wzięła pędzel i brzytwę.
– Tylko twarz? – spytała.
– Co tak seplenisz?
– Mam rozdwojony język. – Pokazała, odsłaniając przy tym złote kły.
Na koniec – pod prysznic. Z dysz trysnęła woda, potem jakiś balsam, dmuchnęło powietrze. Wyszedł. Służki już nie było. Czekał królewski kamerdyner.
– Pański garnitur! Gwardia miała pomiary antropometryczne z przedsionka.
Musiał założyć okulary, ale i tak wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Wszędzie były lustra.
– Potrzebuje pan laski? – spytał kamerdyner. – Mamy wybór…
– Nie, poradzę sobie.
– Baron van der Ians już czeka – powiedział kamerdyner, rzucił okiem na zegarek.
– Ojciec?
– Nie, brat, panie.
Przedsionek był pusty. Otworzyły się wrota sali tronowej, nie zagrały fanfary. Roderick do tej pory myślał, że to jest połączone. Na tronie siedziała królowa w karmazynowej sukni. Nie powiedziała nic.
Goście stali wzdłuż stołów, ustawionych po bokach, przy kolumnadzie. Najbliżej tronu – w szamerowanym fraku, ze srebrną szpadą przy boku – brat Rodericka. Pan Młody bał się swojej pokraczności, że się przewróci, albo mu okulary spadną, gdy będzie składał hołd, zgodnie z ceremoniałem.
Tym razem zabrzmiały fanfary. Królewnę Luli prowadził pod rękę sam król. Wyglądała jak bogini.
U stóp tronu czekał Mistrz Ceremonii. Roderick zapamiętał najlepiej jedno zdanie.
– Panie Rodericku Janisie, czy bierzesz sobie pannę królewnę Luli za żonę?
***
Gdy zegar nad wejściem wybił północ, była już królewna Luli oddała pierścień katu, który pojawił się właśnie o tej porze. Zmiażdżył go na schowanym za kolumnami kowadle. Oboje stali się zwykłymi ludźmi, już nie arystokratami, przynajmniej formalnie.
Podróż
Luli miała na sobie zielony strój podróżny, symbolizujący płodność. Taki dostała w prezencie, więc założyła, nie będzie lecieć w dresie. Myślała, że miesiąc miodowy spędzą na Wyspach Zachodnich, gdzie Pałac miał pensjonat, ale mąż kupił lot za granicę, do jedynego naprawdę przyjaznego kraju, do Konfederacji Stanów Zjednoczonych.
Samolot Confederated Airlines leciał do Miami na Florydzie, trąciło banałem, ale Luli to się bardzo podobało.
– Wiesz Rody, że nie powinniśmy mieć dzieci?
– A niby dlaczego? W przysiędze małżeńskiej…
– Jesteśmy tysiąc kilometrów za granicą Zjednoczonego Królestwa, możemy porozmawiać poważnie – stwierdziła Luli.
– Ale o czym?
– Tata powiedział, że tylko co czwarte z naszych dzieci będzie normalne. Jesteś mądry, sam to przelicz.
– Zgadza się – powiedział po chwili zastanowienia.
– Tata powiedział, że te nienormalne zastrzelą.
– Takie jest prawo – przypomniał Roderick. – Wierzysz w to, że cała arystokracja Zjednoczonego Królestwa ma w sobie krew wrogich klonów bojowych i to wadliwych?
– Ja to wiem, Rody, ale mówili na to geny.
– Chcesz powiedzieć, że arystokracja to degeneracja, a my jesteśmy nosicielami błędu? Każde innego? – zapytał Roderick, ale zauważył, że żona nie zrozumiała pytania.
– Chyba tak – odpowiedziała odruchowo, umiała udawać.
– Ale to co czwarte będzie idealne… – zauważył.
– Wybacz Rody, ale jakoś nie czuję się w roli rozpłodówy. Dla prostej reprodukcji musiałabym urodzić ósemkę, statystycznie rzecz biorąc. – Luli lekko skrzywiła usta. – Chyba dobrze liczę, a i tak jestem głupsza niż ludzie, niż zwyczajni ludzie – poprawiła się.
– Zgadza się – potwierdził obliczenia, ale ona zrozumiała co innego. – To dlaczego za mnie wyszłaś?
– Żeby nie skończyć z wszczepem w głowie, albo w obozie pracy – powiedziała niby spokojnie, starając się nie wybuchnąć gniewem. – Źle ci?
– Co ty mówisz? No nie…
– Chyba mogę lepiej, inaczej służyć królowi – dokończyła Luli z egzaltacją.
Wylądowali w Miami. Pierwszy raz w życiu zobaczyli samochód napędzany ciekłym paliwem. Zupełnie jakby był czołgiem albo okrętem. Roderick był zafascynowany obcą i starą technologią, jego żona raczej zniesmaczona.
Wprowadzili się do hotelu położonego niedaleko Key West. Roderick spodziewał się wiele, ale nie tego, że Luli rano nie będzie.
– Moja żona została porwana! Zniknęła!
Pobiegł do recepcji. Czuł, że zawiódł jako mąż, obrońca i opiekun.
– Powinien pan porozmawiać z detektywem hotelowym, możemy wezwać psychologa…
W końcu pokazano mu zapis monitoringu. Najpierw żona manipulowała przy jego komunikatorze, potem przy swoim i je przytknęła. Szybko się spakowała, sprawdziła Roderickowi puls i wybiegła.
Wiedział, co zrobiła. Raty za patenty jeszcze nie wpłynęły. Stan jego oszczędności wynosił teraz zero. Luli przepadła jak kamień w wodę.
Roderick nie chciał wracać. Niezależnie od tego, czy jego apartament przy Zakładach Urządzeń Cieplnych mógł być nazywany domem.
Beta
Najpierw chciał szukać żony, wszystko wyjaśnić. Był przekonany, że to jakieś nieporozumienie. Analizował każde zdanie, co źle powiedział. W końcu dotarło do niego, że nie jest w stanie znaleźć Luli w obcym kraju, jeśli ona tego nie zechce.
***
Zatrudnił się w Austin. Kierownik biura projektowego przy zakładach o nazwie „Świetlik” obejrzał jego życiorys i na początku dał mu pracę przy sprawdzaniu zgodności montażu elementów od podwykonawców. Nie uwierzył, że Roderick może być konstruktorem Stella Maris i jego napędu.
– Nasza nowa pracownica też jest uchodźcą ze Zjednoczonego Królestwa, może się polubicie – powiedziała sekretarka biura. – Zatrudniła się miesiąc przed tobą, ma na imię Beta.
– Ja nie jestem uchodźcą, przeniosłem się z żoną. – Przemilczał, że nawet tu razem śniadania nie zjedli.
Beta przysiadła się do niego w czasie lunchu. Roderick wolał jeść sam. Od razu widać było, że nie kończyła szkół dla panien z dobrych domów, ale takie, gdzie rozwijają siłę fizyczną, chociaż starała się ubrać tak, żeby to ukryć.
– Cześć! Pracuję w HR, tu się tak nazywa zasoby ludzkie. Jak się czujesz, gdy ktoś taki jak ja, ma przeprowadzić twoją ewaluację, baronku?
– Świetnie, panno Beto – odpowiedział. – Nie mam wątpliwości, że zrobisz to uczciwie dla dobra naszego zakładu.
– Jestem wyszkoloną służką i miałam…
– Widzę – przerwał jej Roderick. – Oboje wyjechaliśmy ze Zjednoczonego Królestwa i pracujemy tutaj. Możesz mówić do mnie Rody, jeśli wolisz.
– Brzmi jak imię dla psa, mam na imię Beta, jak dla suki, ale przynajmniej tak mnie mama nazwała. Też była służką, ojca nie znam…
– Skąd pochodzisz?
– Prowincja Zachodnia Przylądkowa…
– Ja z Centralnej, Iansberg, przynajmniej nie jesteśmy rodzeństwem.
– Raczej – odparła Beta, ale sobie uświadomiła, co Roderick właśnie powiedział.
Była wściekła. Gdyby się na niego rzuciła, bez trudności wyrwałaby mu tę słabszą rękę z barku. Roderick wiedział, że zdążyłby zastawić się laską, i to na trzy sposoby. Nie miał pojęcia skąd miał to przekonanie. Wykorzystując jej własną siłę mógł nawet ją zabić. Poczuł się bardzo źle z tą wiedzą.
– Nie jestem winien temu, czego cię uczono. – Roderick chciał się usprawiedliwić.
– Byłbyś częścią systemu, gdybyś nie urodził się kaleką… – Beta udawała, że się uspokoiła, ale emocje w niej buzowały. – Co uważasz, za swój największy sukces w życiu? – Udało jej się powstrzymać przed dodaniem „baronku”.
– Chciałem zawsze żyć jak człowiek… – zmienił ton. – Stella Maris!
– Jesteś tak dumny z tego, że dałeś królowi narzędzie do przerzucenia pułku tych zwyrodnialców z desantu w dowolny punkt kuli ziemskiej?
– Chodziło o kosmolot, żeby go zmontować na orbicie…
– A królewna za żonę? – przerwała mu. – To nie sukces dla takiego baronka?
– Nie bardzo…
– A gdzie się widzisz za dziesięć lat? – Nie dała mu wyjaśnić.
– Będę przygotowywał syna, żeby umiał zaprojektować kosmolot, to projekt na pokolenia.
– Albo córkę? – upewniła się Beta. – Nie planujesz powrotu do Zjednoczonego Królestwa?
– Albo córkę – zgodził się Roderick i odpowiedział: – Na razie nie, moje pieniądze za patenty chcę wydawać tu.
– Dostałam zadanie umówić cię w dziale HR na dogodny moment – powiedziała jakoś spokojniej. – Dogodny dla ciebie, będziesz awansować.
– Miło. – Wyciągnął komunikator, gdzie miał kalendarz.
***
Beta odważyła się podejść do Rodericka, jak wychodził z pracy. Ona jeszcze musiała zostać dłużej, ale zrobiła sobie przerwę na palenie. Zioło było w Konfederacji nielegalne, a tytoń stanowił marną namiastkę. Od dawna planowała z tym skończyć, chociaż tu rosła Virginia.
– Masz komunikator – spytała. – Chciałabym z mamą porozmawiać.
Ledwo się powstrzymała, żeby nie dodać „panie”. Była na siebie za to bardzo zła.
– Panno Beto! Tutaj tylko wiadomości tekstowe i graficzne. Mam model cywilny, bez satelity – wyjaśnił. – Przecież możesz korzystać z normalnego telefonu, wszystko jest połączone?
– Mama nie umie odbierać rozmów z telefonu, a lubimy się widzieć.
– Mam w mieszkaniu łącze satelitarne – pochwalił się Roderick. – Będziesz miała jakość jak w Stolicy.
– A królewna nie będzie zła? – spytała Beta, wypowiadając to słowo na k, jakby było wulgarne.
– Na pewno nie będzie.
***
Beta pojawiła się nieoczekiwanie, ale przynajmniej nie bardzo późno. Miała ze sobą butelkę wina, wprawdzie nie ze Zjednoczonego Królestwa, ale z Zachodnich Stanów Zjednoczonych, czyli też z zagranicy i własnoręcznie upieczone ciasto. Roderick był zaskoczony, bo do tej pory nie przyszło mu do głowy, że nie tylko kucharze i kucharki to potrafią, ale również zwykli ludzie. Beta była po szkole służek, czyli też jakby profesjonalistka.
– A gdzie jej wyso… – poprawiła się – twoja żona?
– Wyjechała.
– Dokąd?
– Nie wiem.
– Wróci?
– Niekoniecznie.
– Nie szukasz jej?
Roderick powiedział, że jak Luli nie będzie chciała dać się znaleźć, to nic z tego. Potem opisał swoje przypuszczenia jak łatwo się można ukryć w takim kraju jak Konfederacja.
– Możesz wynająć detektywa – zaproponowała Beta.
– I przyprowadzi mi ją na sznurku? – zaśmiał się. – Tutaj to tak nie działa. Detektyw to nie łowca.
Beta jakoś się wzdrygnęła na dźwięk słowa „łowca”. Roderick się domyślał, że może panna ma jakiś niezamknięty kontrakt.
– Daj komunikator – Kończyła kroić ciasto. – Otwórz wino. Jak mnie uznajesz za niegodną picia przy jednym stole, to jakoś to zniosę – uśmiechnęła się drwiąco i wybrała połączenie do mamy.
Obraz pojawił się nie na ekranie komunikatora, ale na ścianie. Beta była tym nieco zaskoczona. Myślała, że kamera pokaże tylko jej twarz, a nie cały pokój.
– Gdzie ty jesteś córeczko? Co ty robisz u tego pana? – spytała matka. – Wygląda na arystokratę…
Roderick dyskretnie wyszedł. W sypialni wrócił do obliczeń, związanych z manewrowaniem kosmolotem, wyposażonym w sztuczną grawitację.
Beta zrobiła sobie przerwę w rozmowie, żeby mu przynieść ciasto. Zastanawiał się, co ona ma pod swetrem, teraz zobaczył, że bluzkę na ramiączkach. Rozmowa z matką była ciężka, Beta wyglądała na wykończoną psychicznie i nawet fizycznie. Skrzyżowała ręce, kładąc dłonie na barkach, jakby się zawstydziła, gdy na nią spojrzał.
– Możesz przyjść jutro, jeśli się dzisiaj rozmowa z matką nie klei – zaproponował Roderick. – Nie musisz codziennie przynosić ciasta.
„A wino to już muszę!”, pomyślała. „Degenerat i alkoholik”.
Zaśmiała się sama z siebie.
„To normalny facet, oboje mieszkamy za granicą. Miły jest. Nie zachowuj się jak szmata do podłogi, co się urwała z haczyka”, skarciła się w myślach. „Tylko moja matka jest taka głupia, że sądzi, że mu się nie oprę”.
– Lubię piec, sprzątać też mnie uczyli – powiedziała i rozejrzała się po sypialni. – Nie wiem po co ja z moją starą rozmawiam. Ona nic nie rozumie!
Dalej trzymała skrzyżowane ręce. Żałowała, że nie założyła swetra w przerwie rozmowy. Chociaż tu było gorąco. Chciałaby być taka zwiewna i wiotka jak królewna. Beta czytywała czasami Wiadomości Pałacowe.
***
Tydzień później, wieczorem Roderick oglądał lokalne wiadomości. Mówili o skandalu w Departamencie Obrony. Sekretarz porzucił żonę dla imigrantki ze Zjednoczonego Królestwa. Zdjęcie, choć zrobione z daleka, nie pozostawiało wątpliwości, to Luli.
Epilog
Dla Bety jedną z zalet mieszkania pod jednym dachem z Roderickiem był dostęp do działającego komunikatora. Dzięki temu mogła rozmawiać z matką kiedy chciała.
– Jestem w ciąży – wreszcie udało jej się połączyć.
– Znowu? Gratuluję! Kto jest ojcem?
– No Roderick, jak poprzedniej trójki. Za kogo mnie masz, mamo? – oburzyła się Beta.
– Wyszłabyś za niego. Oświadczył ci się?
– Ano oświadczył – przyznała Beta – nawet ostatnio znowu.
– Jesteś z nim szczęśliwa?
– No raczej.
– A on z tobą?
– No też – potwierdziła Beta.
– To o co chodzi? – dopytywała się matka.
– Bo on mi się aż tak bardzo nie podoba.