Ecce mihi lacerae dictant scribenda Camenae et veris elegi fletibus ora rigant.
Pięknie, ale coś od siebie, i najlepiej po polsku, byłoby lepsze. Może tak: Pozwól, że pisząc do ciebie zacznę od apologu… Nie. Nie, nie, nie.
W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien hobbit…
Z okrzykiem złości rzuciłam zeszyt.
Czy nic nowego nie przyjdzie mi do głowy? Tylko same kopie? Kalki bez życia i znaczenia?
Myśli kłębiły się w głowie, ale najgłośniej wołały o uwagę kłopoty i troski, aż niczego innego nie dało się usłyszeć. Wstałam więc, a wtedy w ciemności mego pokoju ujrzałam kobietę.
Piękna, o oczach pełnych blasku i przenikliwym spojrzeniu, ani młoda nie była, ani stara. Jej suknia mieniła się barwami liści i gałęzi, wody i skał, i wszystkich gwiazd na niebie, ale migoczące kolory tłumił szary pył, pokrywający tkaninę. We włosach damy lśnił srebrny diadem, u jej paska – tajemnicze urządzenie o czarnym ekranie i trzech pokrętłach, zaś w rękach trzymała książki, które złożyła na biurku, przemawiając do mnie:
– Wzywałaś. Oto jestem.
– Wzywałam. A tak, wzywałam. Od miesięcy wołam cię, pani, a ty dopiero teraz raczysz się zjawić. Nie wiem, czy nie przybyłaś za późno.
– Ja zawsze przybywam o czasie do tych, którzy szczerze pragną mnie ujrzeć.
– Czy chcesz powiedzieć – spytałam, rozzłoszczona – że za mało cię wypatrywałam? Za słabo tęskniłam? Oczekujesz, że tylko o tobie będę myśleć, niczym innym się nie zajmować? Mam zdechnąć z głodu, byle dostąpić twojej łaski?
Zmierzyła mnie wzrokiem, zupełnie spokojna.
– Na co czekałaś? – zapytała. – Czyżby zabrakło ci własnych myśli?
Zbyt rozgoryczona, by odpowiedzieć, pokręciłam jednak głową.
– A może czasu, by je spisać?
– Spisać? A co z czasem i spokojem, by je rozwinąć? Ale czy to ważne, skoro nawet te, które nie przeciekły przez palce, okazały się jałowe? Po prostu głupie. Puste. Nikomu niepotrzebne.
– Jak to?
– Dałaś mi nadzieję, pani, ale nadzieja była płonna. Nie warto. Nic z tego, co robię, nie ma wartości.
I spojrzałam na stos papierów, na całą tę makulaturę zajmującą biurko, na kolorowe karteczki zabazgrane notatkami i nabrałam chęci, żeby to wszystko utopić w morzu.
– Nie ma? – zdumiała się moja rozmówczyni. – Widziałam, że się smucisz, lecz nie przypuszczałam, że aż tak z tobą źle. Czyżbyś zapomniała, kim jesteś?
– Grafomanką – odparłam z goryczą, a ona spytała – Zdaje ci się, że twoje pisanie nikomu nie przynosi pożytku?
– Tak.
– Nawet tobie samej?
– Zwłaszcza.
– A więc zapomniałaś swojej prawdziwej natury i nie rozumiesz już, co robisz.
– Masz rację – odparłam. – Nie rozumiem. Mam przerzucać piękne kamyczki, kiedy świat wokół sypie się w gruzy?
Pani zajrzała mi w oczy i uśmiechnęła się.
– Przyznajesz więc, że są piękne?
– Cudze tak, ale nie moje.
– I nadal dają ci radość?
Wzruszyłam ramionami, ale ona rzekła – Jest więc nadzieja, że zdołam cię uratować, o ile tylko zechcesz słuchać.
– Proszę. Próbuj.
Usiadła na krześle i przygładziwszy spódnice, tak zaczęła.
– Dlaczego sądzisz, że nasza praca to przerzucanie kamyczków?
– Jest jałowa – odparłam. – Niczemu nie służy.
– Czy musi?
– Wszystko ma jakiś cel.
– A – przyznała – owszem, lecz do tego jeszcze dojdziemy. Na razie przypomnij sobie. Czy ludzie w położeniu gorszym od twojego nie opowiadają historii, nie przyjaźnią się, nie dbają o to, bez czego mogliby żyć?
– Tak, ale oni tylko udają, że im się źle nie dzieje. Albo są głupi. Marnują czas i siły.
– Dlaczego? Po co mamy czas i siły? Milczysz. Skoro jednak ktoś je marnuje, to jest zużywa nie do tego, do czego powinien, oczywiste zatem, że do czegoś służą.
– Są skończone – zauważyłam, a ona spojrzała na mnie poważnie.
– To nieistotne. Co się nie kończy, można swobodnie zużywać, oczywiście. Ale oszczędność tylko wtedy ma sens, kiedy zaoszczędzone dobro może czemuś posłużyć.
– Tak, pożytecznej pracy.
– Ale do czego pożytecznej? Jaki pożytek masz z pracy?
– Pieniądze na życie.
– Więc żyjesz i pracujesz tylko po to, żeby żyć?
– Nie, nie – pospieszyłam z odpowiedzią – inni mają z mojej pracy pożytek.
– A kiedy kończysz zadania, które ci powierzono – ciągnęła Pani – co robisz? Czy zasypiasz od razu? Czy znikasz, póki znów nie będziesz potrzebna?
Milczałam, a ona podjęła – Widzę tu półki, na których brak już miejsca na książki. Widzę papiery. Czy możesz żyć samym chlebem? Czy znasz kogoś, kto to potrafi?
– Wielu nie ceni fantazji ani wiedzy.
– To prawda, ale i oni mają swoje zajęcia.
– Głupie zajęcia – prychnęłam.
Ale ona powtórzyła – Mają. A skąd wiesz, że nasza ścieżka jest lepsza?
– Jak to?
– Czy nie dyktuje ci tego duma?
– Nie mam do niej powodów.
– A jednak nie chciałabyś wypełniać dni kupowaniem rzeczy niepotrzebnych?
– Przenigdy.
– Ani podskokami w rytm hałasu zwanego muzyką?
– Oczywiście, że nie.
– Ani krzykami udającymi debaty? Plotkami, które w tym mają przewyższać moją sztukę, że opisują zdarzenia, które miały miejsce naprawdę, choć niczego nie zmieniły?
– Wiesz, że nie.
– Co w takim razie chcesz robić?
Milczałam.
– A przecież nawet te rzeczy czemuś służą.
– Niczemu dobremu – odparłam. Pani skinęła głową.
– Także moja ścieżka dokądś prowadzi, i mam nadzieję, że cię przekonam o wartości tego celu. Ale powiedz mi najpierw, czy sam cel stanowi o dobroci ścieżki?
– Nie – powiedziałam.
– Oczywiście, że nie. Gdyby tak było, z nieskończonego mnóstwa dróg moglibyśmy wybrać te prowadzące do naszego celu przez lotne piaski, w których utonęlibyśmy, zamiast go osiągnąć.
– To jasne.
– Czy więc kochasz moją ścieżkę tylko ze względu na cel, do którego wiedzie?
– Nie, Pani – wyznałam. – Ale jak mam wędrować bez kierunku?
– Widzę, że zaczynasz patrzeć bystrzej. Odnajdziemy kierunek. Powiedz mi najpierw, dlaczego ludzie opowiadają sobie historie?
– Niektórzy twierdzą, że chcą tak wyjaśnić różne rzeczy w świecie.
– Ale ty w to nie wierzysz?
– Nie. Historia może być obrazem, analogią, ale wyjaśnieniem? Na to jest zbyt konkretna.
– Zgadzam się – rzekła Pani z uśmiechem.
– Inni powiadają, że historie są po to, żeby uczyć, ale zdaje mi się, że nie wszystkie, jeśli w ogóle.
– Czy były czasy – spytała Pani – kiedy nie opowiadano?
– Skąd mogę to wiedzieć?
– Pomyśl. Mowa nie musi przecież opisywać tego, co tu i teraz.
– Nie, bo rzeczy mogłyby być inne.
– Kiedy mówisz o czymś, czego nie widzisz, to już fantazja.
– Albo pamięć – zaoponowałam.
– Albo pamięć – zgodziła się Pani – ale to, o czym pamiętasz, może już nie istnieć. A jednak opowiadasz o tym.
– To jeszcze nie fantazja.
– Nie, ale wystarczy, że pomyślisz o czymś, co tylko mogłoby być, i proszę. A jak to jest, że możesz o tym pomyśleć?
– Nie wiem.
– Nikt tego nie wie. A jednak nie zaprzeczysz, że jesteś istotą myślącą, nie tą surową materią. I rozumiesz chyba, jak blisko jest od myśli do opowiadania?
– Niezupełnie – przyznałam.
– Pomyśl o koniu. A teraz dodaj mu skrzydła. Kto umie pomyśleć skrzydlatego konia, ten potrafi go umieścić na liliowej łące i przywołać śmiałka, który go okiełzna…
– Ale co to znaczy? – wykrzyknęłam. – Co z tego wynika? Jaki stąd pożytek?
– Nie słuchasz mnie – rzekła Pani. – Jaki pożytek? Pożytek dla kogo i w jakim aspekcie? Czy ty sama wszystko robisz dla pożytku? A z pożytku, jaki jest pożytek?
Milczałam, a ona ciągnęła – Nie wszystko jest po coś, pewne rzeczy po prostu są. Jak świat, opowieść i ty. Ale wiesz o tym, skoro wstąpiłaś na moją ścieżkę. Czy się wystraszyłaś, czy może ciebie zastraszono, żebyś zapomniała, że masz własne miejsce w świecie? Nie musisz usprawiedliwiać bycia sobą.
– Opowiadając, jestem sobą?
– To właśnie ci mówię?
– Więc czemu to takie trudne?
– A czy widziałaś kiedyś stworzenie, któremu pozostanie sobą nie sprawiałoby trudności? Drzewem szarpią wichry, ugina się i jęczy. Może ulec, złamać się, przestać być żywym drzewem. Pozostaje nim, póki się przeciwstawia.
– A jeśli błądzę? Jeśli to nie droga dla mnie?
– I to jest możliwe – rzekła Pani – ale temu, kto miota się i rozpacza wszystkie drogi wydają się złe. A kto sobie upodobał ten oszukańczy wysiłek, pozorny ruch, którym dowodzi przed sobą własnej ważności, ten zawsze będzie szukał powodów do rozpaczy.
Spuściłam wzrok, a ona pocieszyła mnie tymi słowy – Tak źle jeszcze z tobą nie jest, co widać po tym, że słuchasz moich słów i rozumiesz je. Czy nie odgadłaś właśnie, a raczej, czy nie przypomniałaś sobie swojej prawdziwej natury?
– Rozumnej, więc opowiadającej? – upewniłam się, a Pani przytaknęła.
– Nie rozumiem jednak – podjęłam – dlaczego to ja mam opowiadać o świecie tym, którzy go lepiej znają? Opowiadać sobie o tym, co widzę, to poznawać, ale czy inni nie widzą tego samego? Może oni lepiej to poznają?
– Widzą i nie widzą – rzekła Pani. – Kiedy stoisz na szczycie wysokiej wieży, czy widzisz jej podnóże?
– Nie – odparłam.
– Ale ten, kto stanie u stóp wieży, nie zobaczy morza w oddali?
– Bez wątpienia.
– I tak samo ty ze swego punktu dostrzegasz pewne rzeczy, a innych nie. I o tych, których nie widzisz, inni muszą ci opowiedzieć. Oni zaś nie widzą tego, co ty widzisz jasno.
– To, co mówisz, wydaje się oczywiste – powiedziałam – jednak dwa pytania nie dają mi spokoju. Pierwsze, co, jeśli opowiada się źle? I drugie, czy opowiadanie jest najważniejsze?
– Od drugiego zacznę, bo jest wykrętem. Nie pytasz wcale, jak mogłoby się zdawać, czy masz prawo wybrać moją sztukę kosztem zaniedbania obowiązków. Bo w czym ona przeszkadza? Czy tyle masz innej pracy, by na tę zabrakło ci czasu? Nie obowiązków masz zbyt wiele, lecz zdecydowania za mało. Wiedza i książka nie przegrywają z nimi, a ze śmiesznymi kotami.
Spłonęłam rumieńcem, a ona mówiła dalej – I stąd też pierwsze twoje pytanie. Bo czy unikasz pisania z braku czasu, czy też z lęku, że czas marnujesz, pisząc nie tak, jak byś chciała? To chcesz, bym usprawiedliwiła.
– A jednak czytelnika trzeba szanować.
– Ja też nie twierdzę inaczej. Ale by go ucieszyć i zbudować, nie wystarczy marzyć o pięknej historii, którą kiedyś, gdy się gwiazdy odmienią, opowiesz. Nie dotrzesz do ideału, zapewne, ale nie dotrzesz donikąd, nie wyruszywszy.
– A kiedy nie mam nic do powiedzenia?
– A skąd wiesz, że nie masz? – zapytała Pani i roześmiała się, widząc moją minę.
– Marna to historia, z której można wyczytać tylko to, co tam autor umieścił.
– Jak to?
– Czy może raczej – poprawiła się – tylko rzeczy takie, jakimi je tam umieścił. Pomyśl – uprzedziła moje pytanie – kiedy pokazujesz komuś widok z wieży, co on zobaczy?
– To, co widać.
– A czy wszystko równie wyraźnie? Kogo obchodzą lasy, ten zobaczy puszczę, a kto woli góry, ten na nie będzie patrzył. A pokazujesz przecież jedne i drugie, choć chcesz pokazać jezioro pośród wzgórz. Czy któraś z tych rzeczy istnieje w próżni?
– Pojmuję teraz.
– A powiem jeszcze jedno. Możesz, oczywiście, wskazać jezioro palcem, a jeśli dobrze to zrobisz, towarzysz zobaczy je, przez moment, twoimi oczami. Wróci potem do siebie mądrzejszy, zdrowszy i odświeżony. Każdy potrzebuje czasem od siebie odpocząć, zobaczyć rzeczy znane cudzym okiem i zrozumieć, że nie zna ich w pełni. I dla ciebie – ciągnęła Pani – takie wycieczki są zdrowe. Trwają krótko, ale orzeźwiają rozum, pomagają inaczej podejść do spraw, które zdawały ci się nierozwiązywalne, uczciwiej i trzeźwiej spojrzeć na otoczenie i na samą siebie. Bo, żeby o czymś opowiadać, trzeba to zrozumieć. I jeszcze powiem. Kto opowiada historie, ten zawsze znajdzie dusze podobne, i w przyjaźni znajdzie wypoczynek, radę i pomoc.