Było ich troje. Spóźnieni o ponad dwie doby, zbliżali się do czegoś, co jeszcze niedawno było planetą. Pierwszy wykonywał pełen skan grawitacyjny. Potrafił zidentyfikować każdy oddziałujący grawitacyjnie fragment materii, prześledzić jego historię i przewidzieć przyszłość. Szybko odtworzył serię eksplozji termojądrowych, które doprowadziły do obecnej konfiguracji. Pociski trafiały dokładnie w to samo miejsce na powierzchni planety, wgryzając się do samego jej jądra, aż wreszcie jeden z nich dopełnił dzieła zniszczenia, rozrywając ją na strzępy. Jednak grawitacji nie można tak łatwo pokonać. Najmniejsze i najszybsze fragmenty uciekły wprawdzie bez problemu, ale pozostałe, nieustannie zderzając się ze sobą, rozpraszały nabytą energię i zaczęły koncentrować się w kilku miejscach, formując nowy układ planety z dwoma księżycami.
– Skup się Pierwszy, ciągle brakuje kilka procent masy w twoim skanie. – Głos Drugiej przerwał Pierwszemu kontemplację. – Trzeci przesłał rozkład ciemnej energii, jest jedno skupisko, które prawdopodobnie ekranuje fale grawitacyjne. Wejdź w zaznaczony obszar i dokończ skan.
“No tak, ciemna energia, jakoś nie wziąłem jej pod uwagę”. Pierwszy pozostawił obliczanie nowej konfiguracji na potem i zajął się nawigacją, co w żaden sposób nie przeszkadzało mu w rozmyślaniach. Udając się tutaj, na orbitę nieistniejącego już Plutona, dobrze wiedzieli, że szanse na odnalezienie jakichkolwiek śladów cywilizacji Plutonian są bliskie zeru, o odnalezieniu samych Plutonian nie wspominając. A jednak nie mogli tego nie zrobić, jeśli istniała przynajmniej minimalna szansa. A istniała. Mimo że dla Księżycowych wszystko było nowe i musieli uczyć się życia od nowa, nie mając żadnych nauczycieli ani nawet żadnych wskazówek jak korzystać z nieoczekiwanie pojawiających się możliwości, udało im się zorganizować wyprawę ratunkową. Wiedzieli, że jest za późno, ale nie mogli zrezygnować z tej minimalnej szansy. Pierwszy dotarł w końcu do źródła energii i skorygował odpowiedni skan grawitacyjny.
– Ciągle nic – przekazała Druga po chwili – Trzeci, zwiększ czułość skanowania. Tak, wiem, zrobi ci się trochę ciepło, ale ciągle mamy jakiś jeden procent szans na znalezienie czegoś. Pierwszy, będę przesyłać namiary, skanuj każdą anomalię z dokładnością do kilograma.
– Cooo?
Druga zignorowała ten protest.
– Dobra, ale tylko do trzystu piętnastu Kelwinów – odpowiedział zrezygnowanym głosem Pierwszy.
– Da się? Da! – Druga stała się nagle bardzo lakoniczna, a Pierwszy zdał sobie sprawę, że pewnie też działa na przeciążeniu.
Przemieszczali się od anomalii do anomalii, z przytłaczającą świadomością beznadziejności tych starań.
– Jest sygnał – w głosie Drugiej nie było słychać nawet śladu emocji – przekazuję współrzędne. Pierwszy, wyizoluj obiekt. Trzeci, daj pełne ekranowanie.
Pierwszy i trzeci wykonali zadania, po czym zapadła długa cisza na wszystkich pasmach komunikacyjnych. Presji jako pierwszy nie wytrzymał Trzeci.
– Druga, zlituj się i pokaż, co znalazłaś.
Musieli poczekać jeszcze kilkanaście sekund, zanim otrzymali przekaz.
– Obiekt o masie trzystu niutonów, pięćdziesiąt trzy procent zawartości żelaza, trzydzieści jeden krzemu i dwanaście węgla do tego pełne spektrum promieniowania zoom–B. Wygląda na część urządzenia lub organizmu. Sekcje sterowania i pamięci nieuszkodzone. Pakujemy do ładowni i kontynuujemy skanowanie. Zajmiemy się nim po zakończeniu.
Zajęło im to następne osiem godzin, w czasie których znaleźli jeszcze dwa niewielkie obiekty, wykazujące sygnaturę zoom–B. Wysłali pełną dokumentację skanu do centrali i zajęli się odczytaniem zawartości pamięci znalezionego obiektu.
Autor: Druga osobowość zwiadu dalekiego skanu.
Temat: Pełny skan planetarny – Pluton.
Aneks XLIIV.
Plutoniacy, podobnie jak robią to obecnie Księżycowi, rozpoznawali swoją indywidualność za pomocą pełnego zestawu indywidualnych właściwości, nie mieli zatem potrzeby nadawania sobie symbolicznych identyfikatorów. Ze względu na pośpiech i ograniczone pasmo dostępne dla tej transmisji, nadajemy występującym w relacji osobnikom, symboliczne nazwy numerowane kolejnością ich pojawiania się w relacji.
Autor: Druga osobowość zwiadu dalekiego skanu.
Temat: Pełny skan planetarny – Pluton.
Aneks CXXI (Cykl życia).
Plutoniak, który przestał funkcjonować, nazywany jest Plutonem. Plutony trafiają do zakładów utylizacji, gdzie odzyskiwane są prawie wszystkie jego elementy, które następnie wykorzystywane są do powstania nowego bytu. Dostarczane są do farm wzrostowych, na których hodowane są nowe Serca i Dusze – jedyne dwa elementy, których nie można ponownie użyć. Serc parowy wzrasta poprzez korzenie sięgające w głąb planety, Dusz radioaktywny powstaje zaś wskutek radiosyntezy ciemnej materii.
***
Plutoniak1 (pracownik linii utylizacji Plutonów) jest zmęczony. Dzisiejsza dostawa Plutonów była wyjątkowo trudna. Pogięte korpusy i członki, zniszczone sensory, zatarte układy napędowe. Wygląda to tak, jakby wszystkie były ofiarami jakiejś katastrofy. A normę trzeba przecież wyrobić. Spogląda na pozostałe do rozbiórki Plutony. Jeszcze cztery. Nie ma szans, aby zdążył przed końcem zmiany. Wzdycha ciężko i zabiera się do roboty. Najpierw zdezaktywować i wymontować Serc, tym razem poszło łatwo. Serc wrzuca do rozdrabniaka – uzyskany z niego granulat posłuży do użyźniania farm. Potem wymontować każdy pojedynczy element, posegregować i wrzucić do odpowiednich regeneratorów. I na koniec najtrudniejszy krok, demontaż Dusza. Dusz radioaktywny zamontowany jest w generatorze energii i wrasta w niego wraz z upływem czasu coraz bardziej. Ten najwyraźniej jest młody, bo poszło całkiem łatwo. Plutoniak1 odsyła generator do regeneracji, a Dusza wrzuca do pojemnika utylizacyjnego. Odwraca się, aby rozpocząć utylizację następnego Plutona, gdy niespodziewane uderzenie w plecy rzuca go na podłogę. Wstaje i z niedowierzaniem spogląda na leżącego opodal Dusza, który najwyraźniej został wyrzucony z pojemnika utylizacyjnego. Podnosi go i ponownie wrzuca do pojemnika. Efekt jest taki sam, zanim klapa zdążyła się zamknąć, coś wypchnęło Dusza z powrotem do hali. Plutoniak1 uruchamia procedurę awaryjnego ugniatania, a następnie wykonuje reset urządzenia, po czym po raz kolejny wrzuca do niego Dusza. Tym razem wszystko działa jak należy, Plutoniak1 jest jednak zaniepokojony. Następny wymontowany Dusz utylizuje się poprawnie, ale drugi z kolei ponownie zostaje “wypluty”. Nie widząc innego wyjścia, zatrzymuje linię i powiadamia szefa.
Plutoniak2 (szef, bezpośredni przełożony Plutoniaka1) wykonuje dokładny przegląd linii i odkrywa, że Dusze w pojemniku numer 287 osiągnęły maksymalny upych. Taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy w historii. Sprawdza wszystkie parametry utylizacji i odkrywa, że ciśnienie w pojemniku nieznacznie, ale stale wzrasta. Ponawiane próby upychu pomagają jedynie chwilowo i po krótkim czasie ciśnienie ponownie zaczyna wzrastać. Raz jeszcze dokładnie sprawdza instrukcje obsługi i procedury utylizacyjne. Nie znajduję nic, co pomogłoby opanować sytuację. Nie widząc innego wyjścia, powiadamia ministra utylizacji Plutonów.
Plutoniak3 (minister utylizacji Plutonów) natychmiast zarządza sprawdzenie wszystkich pojemników na Dusze radioaktywne. Okazuje się, że większość z nich bliska jest przepełnienia. Ten pierwszy, odkryty przez Plutoniaka1, zaczyna być poważnym zagrożeniem. Ciśnienie wciąż wzrasta i, jak na razie, nie ma sposobu na jego ograniczenie. Specjaliści szacują, że wytrzyma kilka dni, ale nikt nie daje gwarancji, że nie wydarzy się to znacznie szybciej. Według oryginalnych projektów zbiorniki powinny mieć praktycznie nieograniczoną pojemność. Uwolnienie znacznej liczby Dusz sprowadziłoby katastrofę ekologiczną na całą planetę. Skażone duszami radioaktywnymi nowe hodowle plutoniaków bardzo szybko by się zdegenerowały, bądź też całkowicie obumarły. Plutoniak3 musi więc szybko znaleźć jakieś, choćby bardzo prowizoryczne rozwiązanie. Zleca to zadanie GROMZowi – grupie rozwoju metod zubażania Plutonów pod kierunkiem profesora Plutonologii stosowanej.
Plutoniak4 (profesor Plutonologii stosowanej) w ciągu kilku godzin formuje zespół złożony z naukowców i inżynierów, który przystępuje do opracowania projektu MOTYPODURA – mobilnego tymczasowego pojemnika na dusze radioaktywne. Ma on umożliwić wyssanie niewielkiej ilość Dusz z głównego pojemnika, za pomocą skomplikowanego układu pomp i sprężarek, aby następnie upakować je w żelaznym pojemniku. W ten to oto sposób MOTYPODYRy dorobiły się potocznej nazwy żelaza z duszą. Pierwszy działający prototyp powstaje w ekspresowym tempie i zostaje napełniony do połowy swojej objętości Duszami z najbardziej zagrożonego wybuchem pojemnika. Wkrótce jednak okazuje się, że ciśnienie w prototypowym MORTYPODURze zaczyna nieoczekiwanie wzrastać. Intensywne badania prowadzą do przełomowego odkrycia, że planetarne pole grawitacji wywołuje nierównomierny rozkład Dusz w MOTYPODURze, co w konsekwencji prowadzi do stałego wzrostu ciśnienia w zbiorniku. Jedynym sposobem, aby temu zaradzić, jest wyeliminowanie wpływu ciążenia, czyli wysłanie pojemnika z Duszami na orbitę – a to już są kompetencje ministerialne. Plutoniak4, za zgodą i na polecenie Plutoniaka3 opracowuje sposób transportu napełnionych MOTYPODURów na orbitę około planetarną. Problem przepełnionych pojemników na Dusze radioaktywne zostaje, chwilowo rozwiązany – z naciskiem na “chwilowo”.
Plutoniak3 zdaje sprawozdanie prezydentowi planety i za radą Plutoniaka4 wnioskuje o powołanie rady do sprawy ratowania planety przed wybuchem pojemników z duszami radioaktywnymi (RASRAP WYPODURA) pod kierownictwem Plutoniaka5 (patrz przypis DLVII).
Przypis DLVII (Analiza osobowości 5).
Plutoniak5 (dyrektor kierujący RASRAP WYPRODURem) z nieznanych nikomu przyczyn otrzymuje stanowisko dyrektora i rzuca się w wir prac związanych z powoływaniem, konstruowaniem i ustanawianiem Rady. Plutoniak5 niczym więcej nie zapisał się w historii planety, bowiem historia ta w znaczący sposób przyśpieszyła wkrótce po powołaniu RASRAPu, jak z lenistwa zaczęto nazywać Radę, bo nikomu nie chciało się wypowiadać jej pełnego akronimu. Tak więc Plutoniak5 do końca swoich dni, a nawet jeden dzień dłużej, zajmował się ratowaniem planety.
W tym czasie, pod nadzorem Plutoniaka3 wraz z Plutoniakiem4, dzień po dniu trwa napełnianie MOTRYPODURów duszami i wysyłanie ich na orbitę. Pojemniki są bardzo małe, więc aby uzyskać zadowalający wynik, musi ich być odpowiednio dużo. Plutoniak4, bardzo szybko uświadamia sobie, że w niezbyt odległym czasie powstanie problem przepełnienia orbity. Przekazuje ten problem do RASPRa, prosząc o rozpoczęcie badań nad rozwiązaniem tego problemu, póki jest jeszcze wystarczająco dużo czasu. Jednak Plutoniak5, zajęty dużo bardziej istotnymi (według jego oglądu) sprawami organizacji Rady, zupełnie ignoruje te prośby. Kolejne stałe pojemniki na Dusze radioaktywne zaczynają się przepełniać, orbita coraz bardziej zapełnia się MOTRYPODURami a RASRAP ciągle się organizuje nie dostarczając żadnych rozwiązań. W końcu dochodzi do nieuniknionego: dwa MOTRYPODURy zderzają się na orbicie. Ich żelazna konstrukcja nie wytrzymuje i radioaktywne Dusze zostają uwolnione. Natychmiast po zderzeniu w stan gotowości bojowej postawione zostają wszystkie jednostki SOPUD – sił obrony planety przed uwolnionymi duszami. Ruchome generatory pola bezdusznego skierowane są na najbardziej zagrożone hodowle. Całe miasta odcinane są od zasilania, a energia przekierowywana jest to generatorów. Zwykli plutoniacy przechodzą w tryb przetrwalnikowy, ograniczając zużycie energii do minimum.
Plutoniak4 po otrzymaniu informacji o uwolnieniu Dusz, natychmiast udaje się do CODUPu – centrum obserwacji dusz i przestrzeni, gdzie analizuje efekty zderzenia dwóch żelazek. Powiedzieć, że widowisko jest spektakularne, to nic nie powiedzieć. Uwolnione Dusze radioaktywne różnią się aurą, w zależności od pojemnika, z którego zostały uwolnione. Przemiany ich aktywności, mobilności i aury zależą od obiektu interakcji i ich kolejności. Smugi i fale dusz wirują i wiją się wokół siebie oraz fragmentów swoich i nie swoich MOTRYPODURów. Aura, radiowość, aktywność, falowość i kolorystyka przyprawiają obserwatora o ekstazę bliską orgazmowi. Towarzyszy temu jednak strach, że wszystkie te Dusze opadną za chwilę na planetę i dokonają zniszczeń. Może jeszcze niewielkich, ale co stanie się za obrót, za period? Jednak, o dziwo, dusze nie opadały. Wręcz przeciwnie, początkowo orbitując wokół planety wraz ze szczątkami MOTRYPODURów, zaczęły powoli się od niej oddalać. Plutoniak4 zdaje sobie sprawę, że jest u progu jednego z największych odkryć w historii planety. Postanawia przeprowadzić na własne ryzyko eksperyment, który, jeśli przebiegnie po jego myśli, sprawi, że jego osobowość zapisze się w historii. Podchodzi do pulpitu sterowania i otwiera jeden ze znajdujących się na orbicie MOTRYPUDORów. Z fascynacją obserwuje, jak uwolnione Dusze wirują wokół żelaznego korpusu, aby po chwili skierować się w stronę Słońca, oddalając od Planety. Zgrał całą relację na nośnik pamięci i udał się do Plutoniaka3. Po długich dyskusjach na temat możliwych przyczyn oraz konsekwencji postanowili przedstawić plan działania Prezydentowi.
Plutoniak6 (Prezydent planety) ma nieodparte przeczucie, że nie powinien zgadzać się na projekt przedstawiony przez Plutoniaka3 i Plutoniaka4. Nie potrafi jednak znaleźć żadnego punktu, który mógłby z pełnym przekonaniem zakwestionować. Plan zakłada opracowanie skutecznej metody przesyłania Dusz z pojemników utylizacyjnych na planecie, bezpośrednio na orbitę i składa się z następujących kroków:
1. Uwolnienie pojedynczych Dusz z MOTRYPODURa na orbicie. (Zrealizowany)
2. Uwolnienie Dusz z dziesięciu procent MOTRYPODURów na orbicie.
3. Uwolnienie Dusz ze wszystkich pozostałych zasobników.
4. Po opracowaniu metody, uwolnienie Dusz z jednego stacjonarnego pojemnika utylizacyjnego na planecie.
5. Uwolnienie Dusz ze wszystkich pojemników na planecie.
Plutoniak6 podpisuje projekt, który głównie za sprawą Plutoniaka4 i jego sprawnego zarządzania, zostaje w pełni zrealizowany. Jednak nawet po opróżnieniu, z wielką pompą ostatniego stacjonarnego zbiornika utylizacji Dusz, Plutoniaka6 nie opuszcza przeświadczenie, że akceptacja tego projektu była błędem.
***
Arys za grosz nie wierzył nowym władzom i w normalnych warunkach wezwanie na wstępne szkolenie wojskowe wylądowałoby w koszu bez czytania. Niestety warunki nie były normalne. Wczoraj rano prezydent wprowadził stan wyjątkowy na terenie całego kraju. To samo, w tym samym czasie zrobiły głowy wszystkich państw na Ziemi, ogłaszając, iż nadchodzi inwazja śmierci z Plutona. Pierwsze co wtedy pomyślał to “Ja pierdolę, zupełnie im już peron odjechał” jednak, w miarę jak ogarniał coraz to nowe informacje, zaczął w nim powoli narastać strach.
Szkolenie miało się odbyć na auli wydziału filozofii lokalnego uniwersytetu. Gdy wyszedł z mieszkania, ogarnął go nieprzebrany tłum zmierzających w różnych kierunkach “no, nie jest to normalne” pomyślał i zaczął się przebijać w poprzek strumienia ludzi, aż dotarł do celu i dał się ponieść ludzkiej fali we właściwym kierunku. Rozglądając się dookoła i słuchając rozmów, zdał sobie sprawę, że wszyscy ci ludzie podążają wprawdzie w różnych kierunkach, jednak w tym samym co on celu. Szkolenie i inwazja to były najczęściej wymawiane słowa. Inwazja była tylko przypuszczeniem, jednak nadciągający z zewnętrznych rejonów układu słonecznego radioaktywny strumień był wiejącą grozą, która za dwa tygodnie uderzy w Ziemię.
Ubrany w galowy mundur żołnierz orbitalnych sił zbrojnych w randze podporucznika przechadzał się w tę i z powrotem, obserwując napływający tłum ludzi. Gdy ostatnie miejsce zostało zajęte, włączył ekran, na którym pojawił się animowany emblemat orbitalnych sił zbrojnych. Stanął w rozkroku, przodem do sali, założył ręce za plecy i powiódł wzrokiem po zgromadzonych.
– W obliczu zbliżającego się niebezpieczeństwa …
Na czarno–białym hologramie widoczny jest hall dużego centrum handlowego. Tylko jedna postać pokazana jest w naturalnych kolorach. Aby zwrócić na nią uwagę widza, przez kilka sekund błyska wokół niej jaskrawa poświata. To młoda kobieta pchająca spacerowy wózek z dzieckiem. Wchodzi do cukierni i kupuje dziecku jakieś ciastko, a następnie udaje się do wejścia do hipermarketu. Pobiera autokoszyk i przechodząc przez bramki skanujące, rzuca się na przechodzącego obok niej starszego mężczyznę, próbując jednocześnie podrapać go i ugryźć. Mężczyzna łapie się za twarz i zaczyna krzyczeć. Kobieta znika, a dziecko w wózku zaczyna płakać.
– To jest typowy przykład działania zainfekowanych promieniowaniem zoom–A. Zaatakowany mężczyzna zacznie przejawiać objawy infekcji za jakieś piętnaście minut. Nie będzie niczym się wyróżniał, zaatakuje w niemożliwym do przewidzenia momencie, być może chwilę po przemianie, a może dopiero po kilku godzinach, po czym zniknie z miejsca ataku. Pojawi się gdzieś w promieniu pięciu, sześciu kilometrów i zaatakuje ponownie. Będzie aktywny przez około trzydzieści godzin a potem ułoży się w pozycji embrionalnej w dobrze widocznym miejscu i umrze. Jedynym sposobem zidentyfikowania obiektu Zoom–A jest pomiar temperatury ciała. – Kolorystyka obrazu zmienia się ukazując tą samą scenę widzianą okiem kamery termowizyjnej. Odsłonięte części ciała wszystkich ludzi w kadrze jawią się w kolorach żółto czerwonych, jedynie twarz kobiety z wózkiem emanuje zimnym błękitem. – Jak widzicie, obiekt Zoom–A ma temperaturę około 30 stopni Celsjusza i jego identyfikacja jest możliwa za pomocą najprostszych nawet kamer termowizyjnych.
Hologram robi się przezroczysty, wyłania się zza niego postać prelegenta, niezmiennie stojącego na środku z założonymi za siebie rękoma.
– Pewnie zastanawiacie się teraz, dlaczego zawracam wam głowę i marnuję cenny czas, przypominając fakty, o których wszyscy uczyliście się w szkole? Wyjaśni się to na następnym holo, ale… – zawiesił głos i rozejrzał po audytorium – zanim je wyświetlę, chciałem przypomnieć i z naciskiem podkreślić jeszcze jeden ogólnie znany fakt dotyczący czwartej fali inwazji. Liczba osób bezpośrednio zainfekowanych zoom–A wyniosła nieco ponad osiemset tysięcy a całkowita liczba wszystkich ofiar to ponad siedemdziesiąt milionów. Tak olbrzymia skala zakażeń tym razem nie może się powtórzyć, oznaczałoby to bowiem całkowitą eksterminację gatunku ludzkiego.
Pojawia się widziany wcześniej hologram z widokiem hallu centrum handlowego.
Młoda kobieta ponownie pcha spacerowy wózek z dzieckiem. Wchodzi do cukierni i kupuje dziecku jakieś ciastko, a następnie udaje się do wejścia do hipermarketu. Pobiera autokoszyk i kieruje się w stronę bramki skanującej. Idący z naprzeciwka starszy mężczyzna w dziwnych okularach zatrzymuje się i sięga do wewnętrznej kieszeni, z której wyjmuje pistolet i bez zastanowienia oddaje trzy strzały do pchającej wózek kobiety. To samo robią jeszcze dwie inne osoby. Kobieta nie ma szans, pada na ziemię bez krzyku. Dziecko zaczyna płakać.
Po audytorium przeszedł jęk, a potem wybuchła wrzawa, widownia wyrażała oburzenie, potępienie i niezgodę na to co zostało pokazane.
– Zanim zacznie się państwo oburzać – rozległ się znacznie wzmocniony głos, skrytego za obrazem podporucznika – obejrzyjcie raz jeszcze tę scenę, tym razem widzianą okiem kamery termowizyjnej.
Arys po raz trzeci ogląda tą samą scenę. Jest już tym pokazem znużony i lekko zdegustowany. Patrzy na żółto czerwone twarze, ręce, ramiona i zastanawia się, do czego to wszystko zmierza.
Kobieta z wózkiem niczym się nie wyróżnia. Kupuje dziecku lody i pobiera autokoszyk. W tym momencie jej twarz zaczyna się zmieniać, czerwony kolor żółknie, aby po chwili przejść w coraz ciemniejszy błękit. Mijają dwie, trzy sekundy, po których ludzie w okularach zaczynają się jej przyglądać, po czym sięgają po broń. Kobieta pada na ziemię. Dziecko zaczyna płakać.
– Jakkolwiek szokująco i brutalnie to zabrzmi – głos prelegenta ponownie musiał zostać wzmocniony, aby przebić się przez wrzawę – jest to jedyny sposób na skuteczne powstrzymanie nadchodzącej epidemii.
Arys musiał przyznać, że wojsko i organizacje rządowe były wyjątkowo dobrze przygotowane na wypadek inwazji. Po szkoleniu dostał trzy skierowania – na badania psychologiczne, do okulisty, aby dobrać soczewki podczerwieni oraz na szkolenie z posługiwania się bronią. Wszędzie napotykał tak perfekcyjną organizację, że czasami miał wątpliwości, czy na pewno znajduje się w swoim kraju, znanym mu bardziej z bylejakości i nieustannej prowizorki. Wszystko było na czas i trwało tyle ile powinno. Jeśli z jakichś powodów, zaczynała się tworzyć kolejka, natychmiast pojawiał się dodatkowy punkt obsługi. Test psychologiczny i dobór soczewek były całkowicie rutynowymi procedurami, natomiast szkolenie strzeleckie zaskoczyło go całkowicie. Otrzymał pistolet z celownikiem czułym na podczerwień, który podejmował autonomiczne decyzje. Naciśnięcie spustu przez strzelca nie oznaczało automatycznie oddania strzału – musiały być dodatkowo spełnione warunki temperatury obiektu, temperatury, strzelca, miejsca, w którym oddawany był strzał, oraz kilku innych utajnionych warunków. W praktyczny sposób pokazano mu, że nie jest możliwe oddanie strzału do zdrowego człowieka, samochodu, czy czegokolwiek innego niż Zoom-B. Przechodząc kolejne szkolenia, cały czas zastanawiał się, jak to się dzieje, że nie widać żadnych objawów paniki czy buntu? Rozpylają coś w powietrzu? Dodają bromu do wody? Czy może ta perfekcja organizacyjna sprawia, że ludzie wierzą w to, że władza wie co zrobić, by obronić Ziemię?
W każdym punkcie, począwszy od pierwszego szkolenia, powtarzano mu do znudzenia te same informacje. Centra dowodzenia znajdować się będą w specjalnych schronach zapewniających stuprocentową skuteczność ochrony. Zmobilizowano wszystkie cywilne i wojskowe statki kosmiczne, które do ostatnich godzin zwoziły z orbity tysiące pracujących tam ludzi. Jedynie ci, przebywający w bazach na Księżycu byli pozbawieni możliwości powrotu. Nad największymi miastami rozpięte będą podwójne parasole siłowe, mające o połowę osłabić śmiercionośny strumień promieniowania, które nazwano zoom–B. Ludność z mniejszych miast i wiosek ma udać się do dużych ośrodków chronionych podwójną tarczą. Każdy właściciel nieruchomości otrzymał listę osób, które musi przyjąć do swojego domu czy mieszkania. Wszystkie biurowce, szkoły, hale produkcyjne i magazyny wypełnione zostaną ludźmi. I co najważniejsze, każda próba rabunku, szabru, czy innych przestępstw przeciwko mieniu, będzie natychmiast i w sposób bezwzględny karana. Przewidziany był tylko jeden wymiar kary.
Tak na zdrowy rozum, to nie powinno działać. A jednak działało i to całkiem dobrze. Napływająca do miasta ludność wypełniała każdy jego zakamarek. Podstawowa żywność – chleb, woda, konserwy – rozwożona była przez ruchome, wojskowe punkty sprzedaży, których było na tyle dużo, że kolejki po żywność były do wytrzymania.
Ktoś, gdzieś zadecydował, że jego kawalerka może na czas inwazji pomieścić cztery osoby. Przybyli na dwa dni przed planowanym atakiem. Janek i Sabina od razu przypadli mu do gustu. Emanował z nich jakiś wewnętrzny spokój i pewien dystans do otaczającego świata wyrażający się zarówno w słowach jak i sposobie bycia, poruszania się, dotykania rzeczy. Ich piętnastoletnia córka była chodzącą definicją negatywu. Alicja była milcząca i zła na cały świat. Każdy jej ruch zdawał się mówić “odczep się i zostaw mnie w spokoju”, co też Arys skwapliwie wykonał.
Z Jankiem ciągle mieli coś do przedyskutowania, pomagały w tym skutecznie spore zasoby czerwonego wina, które przezornie zgromadził. Sabina siedziała zwykle przytulona do męża, wsłuchując się z uwagą w ich rozmowy.
Oglądali wiadomości ze świata i zastanawiali się, w jaki sposób udaje się zachować spokój zarówno w Stanach jak i Chinach czy Rosji. Przetrząsali zasoby sieci w poszukiwaniu najdziwniejszych danych z poprzednich fal inwazji. Pewnego dnia, dyskutując o sposobach radzenia sobie z poprzednią falą, poruszyli temat psychiki żołnierzy likwidujących ofiary zoom–A. Rządy państw, które wysyłały potężne kontyngenty wojsk do najbardziej zarażonych stref, nie były w stanie ukryć w następnych latach ogromnej skali problemów psychicznych, z którymi borykali się powracający z misji żołnierze. Wynikały one głównie z niekompatybilności obrazu ze zidentyfikowanym niebezpieczeństwem. Musieli zabijać wszystkich, których temperatura ciała byłą niższa niż 35 stopni. Najważniejszym słowem w tym zdaniu było “wszystkich”. Mężczyzn, kobiety i dzieci, którzy w większości nie mieli świadomości, że są zagrożeniem. W pewnym momencie Arys zadał brzemienne w skutki pytanie.
– A co byście zrobili, gdyby w trakcie ataku okazało się, że Alicja jest zarażona zoom–B?
Zapadła wtedy trochę niezręczna cisza. Sabina wzdrygnęła się i mocniej wtuliła w Janka. Janek wbił oczy w obraz na ścianie i po chwili odpowiedział pytaniem.
– A ty? Co ty byś zrobił?
Bardzo szybko uzgodnili swój stosunek do polityki antyepidemicznej. Nie będą do nikogo strzelać. Wszystkie pistolety powędrowały do sejfu a kod dostępu został zrandomizowany.
– A jeśli wszyscy zrobią tak jak my? – Zupełnie nieoczekiwanie zapytała Alicja.
– To ludzkość zginie, ale przynajmniej na sądzie ostatecznym będzie mogła spojrzeć Bogu w oczy. – Odpowiedział natychmiast Janek. – Oczywiście pod warunkiem, że Bóg ma oczy.
W tej samej chwili wycie syren obwieściło początek inwazji, radioaktywny strumień uderzył w planetę pełną tlenu, wody – co za ból. Inwazja śmierci z Plutona na cel wzięła najpierw centralną Afrykę, aby zgodnie z ruchem obrotowym Ziemi przesuwać się na zachód.
Po trzydziestu godzinach od rozpoczęcia inwazji, gdy nadzieja nieśmiało zaczęła pukać do drzwi, zarażona została Sabina. Pierwsza dostrzegła to Alicja i rzuciła się mamie na szyję. Tuląc ją i szlochając, powtarzała w kółko: – Kocham cię mamusiu, kocham cię. Sabina spojrzała na męża, a potem na mnie w poszukiwaniu potwierdzenia. Mieliśmy to omówione. Usiedliśmy w kółku na dywanie. Sabina zaczęła wspominać dawne czasy. Dzieciństwo, pierwsza miłość, spotkanie Janka, narodziny córki.
Padło na Janka. W pewnej chwili zbliżyła się do niego, jakby z zamiarem pocałunku, ale zamiast tego ugryzła go w szyję i znikła. Janek nie potrzebował wiele czasu, aby podjąć decyzję. Podszedł do mnie i po męsku uściskał.
– Dzięki Arysie za gościnność. Miło było spędzić te ostatnie godziny w twoim towarzystwie. Mam nadzieję, że zrozumiesz moją decyzję.
Podszedł potem do córki, przytulił ją i przez kilka minut szeptał jej coś do ucha. Nie chcąc przeszkadzać, Arys wyszedł po kolejną butelkę wina. Gdy wrócił, Janka nie było. Alicja siedziała na dywanie, a jej twarz jarzyła się zimnym błękitem. Usiadł naprzeciwko. W oczekiwaniu na nieuniknione, przez głowę przetaczały się różne myśli. “A może bym jej skręcił kark? Najpierw prawy sierpowy, potem na glebę, złapać za głowę, krótkie szarpnięcie i po krzyku. Albo skoczę do kuchni po nóż. Tłuczek do mięsa też by się nadał. Patrzył w zielone oczy Alicji i wiedział, że nic z tego nie wyjdzie. Może, gdyby to była spotkana w supermarkecie nieznajoma? Może byłby w stanie strzelić. Ale własnoręcznie zamordować dziewczynę, z którą przez kilka ostatnich dni przebywał w swoim mieszkaniu? Szybki ruch zakończył rozmyślania Arysa kroplą krwi spadającą z podrapanego przedramienia.
Postanowił przerwać łańcuch zarażeń. Podszedł do drzwi, przekręcił klucz w antywłamaniowych drzwiach i wyrzucił go przez okno, które stało się jedynym sposobem opuszczenia mieszkania. Zoom–B miały jednak instynkt samozachowawczy. Po kilkunastu godzinach krążenia po mieszkaniu i ciągłych próbach jego otwarcia, na zmianę ze sprawdzaniem możliwości zejścia na dół przez okno, Arys usłyszał powtarzający się komunikat nadawany przez jeżdżące, latające i elektroniczne źródła “Syreny, stop, odwołaj alarm dla Ziemi”. Po następnych dziesięciu godzinach położył się na środku salonu w pozycji embrionalnej i zanim stracił świadomość usłyszał jeszcze kilkukrotnie “Syreny, stop, obliczyć promień skażenia”.
***
Obywatele większości krajów na Ziemi wykazali się obywatelską postawą, co pozwoliło na znaczne ograniczenie skutków inwazji. Kilka państw, jak Szwecja, Kanada czy Australia, praktycznie przestało istnieć, tracąc sto procent swoich obywateli. Inne, jak Egipt, Meksyk czy Turcja, posiadające niewielką liczbę dużych miast zanotowały niewielkie straty rzędu pięćdziesięciu procent. Całkowita populacja Ziemi zmniejszyła się do niecałych dwóch miliardów. Dysponując nienaruszoną infrastrukturą sprzed inwazji, motywowane strachem przed następną falą, rządy największych państw nawiązały współpracę i podpisały odpowiednie porozumienia mające na celu organizację akcji odwetowej i całkowite zniszczenie Plutona. Dziewięćdziesiąt procent zasobów broni jądrowej zgromadzono i rozpoczęto produkcję rakiet międzyplanetarnych o hybrydowym napędzie, który pozwalał osiągnąć orbitę Plutona w czasie krótszym niż dwadzieścia dni. Największe mocarstwa zdecydowały się w tym celu na ujawnienie kilku najpilniej strzeżonych tajemnic. W ciągu miesiąca wyprodukowano ponad tysiąc rakiet, do których upchnięto cały dostępny arsenał jądrowy. Osiemset z tych rakiet wysłano w kierunku Plutona w jednym tylko celu.
Prezydenci, premierzy, królowie i nawet jeden cesarz, wpatrywali się w dziesiątki ekranów, pokazujących zdarzenia sprzed czterech godzin. Na centralnym monitorze widoczny był obraz szybko powiększającej się, biało brązowej planety. Wszyscy wstrzymali oddech, pomimo świadomości, że to, co obserwują, dokonało się już cztery godziny wcześniej. Brzegi planety zniknęły poza ramami monitora i widzowie obserwowali coraz więcej szczegółów zbliżającej się powierzchni, po czym ekran wypełnił się mleczną bielą – To desant gigantycznych statków wbił żądło w sam środek Plutona. Widok natychmiast przełączył się i ponownie widzowie zobaczyli okrąg planety a w jej centralnym miejscu rozrastający się krąg wybuchu jądrowego. Co bardziej spostrzegawczym wydało się, że tuż przed pierwszym wybuchem zobaczyli regularne wzory na powierzchni. Sekwencja ta powtarzała się przez kilka następnych godzin, ale żaden z obserwatorów nie odważył się opuścić tego widowiska aż do momentu, gdy ostatni pocisk odpalił swój ładunek pośród szczątków czegoś, co jeszcze niedawno było planetą o nazwie Pluton.
– No, to teraz możemy się wreszcie zająć Księżycem – powiedział prezydent Chin na tyle głośno, że usłyszało go kilku najbliżej stojących przywódców. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Nikt z nich nie wiedział, że było już na to za późno.