„Wolą mieszkańców Sol, Centaura, Procjona i dwunastu innych układów podjęliśmy decyzję o wysłaniu pancerników Gwiezdnych Sił Zbrojnych do układu Kepler-1649 i całkowitej eksterminacji Shǔ. Zestrzelenie sondy Columbus-14 oraz pozostałe działania owej cywilizacji zostały uznane za akt wrogości wobec gatunku ludzkiego i potraktowane jako wypowiedzenie wojny. Dalsza koegzystencja została wykluczona. Po zakończeniu działań militarnych w sektorze Łabędzia podjęta zostanie aktywna akcja kolonizacyjna”.
Oświadczenie końcowe Kongresu Międzygalaktycznego (wstęp),
2781 rok czasu ustandaryzowanego
„Działania naszych ojców należy uznać za kosmobójstwo i kategorycznie potępić. Nie bójmy się głośno nazywać ich Zagładą”.
– Gijas al-Rahma, “Manifest”
3061 rok czasu ustandaryzowanego
Stacja energetyczna „Vulkan-500c”,
Układ Kerr-152, 260 lat świetlnych od Sol,
3094 rok czasu ustandaryzowanego
Leon wpiął kabel do Neuralinku. Znajdujący się na nim program pobudzał wybrane neurony, w konsekwencji tworząc wrażenie spożywania alkoholu. Już po chwili poczuł w ustach smak dobrego, czerwonego wina z plantacji wokół Bellatrix. Czasem, po kilkunastu latach pracy na stacji, po prostu potrzebował się upić.
Drzwi otworzyły się z cichym szelestem. Obejrzał się – do mesy wszedł Diego.
– Jak to robisz, co? – mruknął Leon.
– O co chodzi?
– Zachowujesz się… normalnie. Po tylu latach na tej pierdolonej stacji.
Diego usiadł obok i wyjrzał przez okno na czarną dziurę, będącą centrum wydobycia stacji „Vulkan”. Na ich oczach miliardy ton krążącej w dysku akrecyjnym materii było zgniatanych i zamienianych w gorącą plazmę.
– Wierzę, że mamy jeszcze jakąś misję do wykonania.
– Misję mieliśmy, gdy wyruszaliśmy z Ziemi tępić Szkodniki! Doleciałem już do Fawaris, pamiętasz? Tam skierowali mnie na to… – Leon z całej siły uderzył w podłogę. – Na to gówno! Odcięci od świata, dziesiątki lat świetlnych od cywilizacji. Zmarnowali mi życie!
– Przesadzasz. Ważne, że byłeś na misji. Pamiętam jak za dzieciaka puszczali o was filmy; wszyscy w wojskowych mundurach i z tymi karabinami…
– Railgunami?
– A z drugiej strony ich wredne mordy i podziemne obozy zagłady. Byliście obrońcami ludzkości.
– „My albo oni. Przetrwamy za wszelką cenę”. Chi-Sen, pamiętasz? – Uśmiechnął się. – I rozdupczyliśmy ich jak miło.
– Tak. – Diego kiwnął kilka razy głową. – Nie martw się, będzie lepiej. Pamiętaj, że pojutrze…
– Tak, tak, będzie nowy, mówisz mi to setny raz. – Prychnął. – Ale to jakiś jajogłowy. Wiesz, jacy są.
– Daj spokój. – Diego klepnął przyjaciela po plecach parę razy i podniósł się z trudem. Przez lata pobytu na stacji dorobił się sporego brzucha. – Będzie dobrze. Uwierz mi.
Leon uniósł brew i uśmiechnął się.
– Przygotuję coś specjalnego na kolację – powiedział Diego. – Nie chcesz mi pomóc?
– Posiedzę tu jeszcze chwilę. – Pokazał na wpięty do głowy kabel.
– Nie przesadź, co nie?
***
Transporter zwolnił lot, zbliżając się do strefy lądowania. Markus namiętnie wpatrywał się w czarną dziurę Kerr-152, otaczający ją gorący dysk akrecyjny i wystrzeliwane prostopadle strumienie plazmy.
Sprawdził wirtualne biblioteki w Neuralinku. To właśnie ta struga była jednym ze źródeł energii, którą wydobywała kopalnia „Vulkan-500c”. Jeden z kanciastych modułów został ustawiony na drodze ognistej wiązki, którą w dużej części absorbował.
Statek spokojnie osiadł na platformie. Markus przeszedł przez komorę rekompresyjną i wszedł na stację. Każdy krok stawiał ostrożnie, wciąż nieprzyzwyczajony do nowego egzoszkieletu. Jego mięśnie i kości, zdegenerowane przez długi pobyt w kosmosie, za bardzo cierpiały od nadmiernej grawitacji, aby mógł poruszać się bez wspomagania.
Znalazł się w dobrze oświetlonym korytarzu. Szybko zleciały się niewielkie drony i zaczęły krążyć wokół. Minął kilka wąskich wnęk, stanowiących drzwi do pomieszczeń użytkowych.
Skrzywił się. Na końcu czekało dwóch mężczyzn w wojskowych mundurach. Jeden z nich, łysawy z kilkudniowym zarostem, obwieszony był licznymi medalami z czasów Zagłady. Drugi, ten o siwych włosach, oliwkowej skórze i z wyraźną nadwagą, podszedł do Markusa i wyciągnął rękę.
– Hej. Diego Perez, jestem kapitanem tego statku. – Następnie wskazał swojego towarzysza. – A to porucznik Leon Kłyczko.
– Markus Ate.
Uścisnęli dłonie.
– Miło nam cię powitać na naszej misji wokół Kerr-152 – wyrecytował porucznik, kwaśno się przy tym uśmiechając.
– Tu mamy mesę. – Kapitan wskazał za siebie. – A tam kajuty. Chodź, pokażę ci twoją.
Przeszli korytarzem i minęli kilka kolejnych drzwi. Perez wskazał na jedne z nich.
– To tu. Spokojnie się rozpakuj i przyjdź na kolację do mesy. O obowiązkach porozmawiamy jutro.
Markus wszedł do ciasnego pomieszczenia, którego większą część zajmowało łóżko. Pochylił się nad nim, dotknął i położył się. Było to dla niego coś nowego – na pozbawionej grawitacji stacji Irij spali, unosząc się w powietrzu.
Drony zaczęły powoli znosić jego bagaż, na który miał przygotowane kilka głębokich szafek. Markus wyjął z torby elegancką białą koszulę i garnitur. Odświeżył się mydłem w sztyfcie, przebrał i udał na spotkanie.
***
– Zwykle nasze posiłki są dużo prostsze – powiedział kapitan Perez, unosząc kielich czerwonego wina. Lekko już poczerwieniał na twarzy. – Hodowle na stacji produkują głównie zboża, ale mamy zapasy na szczególne okazje.
Wystrój mesy był prosty i użytkowy, jakby wyjęty z poprzedniego wieku. Na środku stał drewniany stół konferencyjny i liczne fotele relaksujące, a na ścianach, pozbawionych jakichkolwiek innych zdobień, wisiały tablice interaktywne. Wydzielona była także część kuchenna.
– Dlaczego macie tak małą załogę? – spytał Markus.
– Stacja jest całkowicie zautomatyzowana. My tylko dbamy o jej sprawne działanie i okazjonalnie piszemy raporty. Dwie osoby wystarczają. – Kapitan odkroił i zjadł kawałek baraniny. W powietrzu cały czas krążyły drony, znosząc na stół kolejne potrawy. – Spokojnie znajdziemy czas, żeby pomóc ci w badaniach.
Markus uśmiechnął się, próbując ukryć wewnętrzny żal. Jego pobyt na stacji, o czym teraz przekonał się nawet dobitniej, był raczej zesłaniem niż nagrodą. Młodzi, szczególnie ci z Uniwersytetu al-Rahmy, nie mieli czego szukać w Siłach Zbrojnych.
– Spadałeś kiedyś na czarną dziurę? – spytał kapitan.
– Przecież nie da się przeżyć takiego lotu.
– Na żywo nie. Ale mieliśmy symulator w ISA. Cudowna sprawa. Niebo zmienia się nad tobą. – Przymknął oczy. – Gwiazdy stają się słabsze, ale gęściej upakowane. Świecą innym światłem, jakby bardziej… błękitnym. Wszystko przyspiesza. Sondy konserwujące, wylatujące na przegląd, poruszają się nienaturalnie szybko. Grawitacja rośnie, czujesz to w kościach, przyciska cię do podłogi. Z czasem nogi stają się nienaturalnie cięższe niż głowa. – Westchnął. – Dziwię się, że nie powstał jeszcze taki park rozrywki.
– Rzeczywiście, dziwne.
– Pewnie zauważyłeś, że korzystamy tu z naturalnej grawitacji czarnej dziury. Specjalnie dobraliśmy wysokość, żeby czuć się jak na Ziemi – zagadywał dalej Diego pomiędzy kolejnymi kęsami wykwintnych potraw. Jadł szybko i zachłannie.
– Widzę.
Kapitan uśmiechnął się i kiwnął głową, aż zatrzęsły się jego tłuste policzki. Otworzył usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie do mesy wszedł porucznik Kłyczko. Był wciąż ubrany w wojskowy garnitur; medale na piersi pobrzękiwały z każdym krokiem.
– Jak naukowczyna? – Leon dosiadł się do stołu i spojrzał na Markusa. – Skąd przyleciałeś?
– Ze stacji Irij przy Omicron Cephei.
– Jesteś z tych młodych, nie?
Z twarzy porucznika nie schodził dziwnie irytujący uśmiech. Każde wygięcie jego popękanych, okolonych dwudniowych zarostem ust budziło w Markusie obrzydzenie.
– Urodziłem się pięć lat przed Zagładą.
– Zagłada? – Zarechotał. – Tak się teraz mówi?
– Leon! – obruszył się kapitan. – Uspokój się!
– A co? Mam się bać jakiegoś jajogłowego?! – Z powrotem zwrócił się do Atego i mrugnął. – Wiesz, że wyleciałem z Ziemi „Pizarrem”? Tym, który potem napierdalał Szkodniki…
– Shǔ!
Markus poderwał się z krzesła.
– Nazywaj ich jak chcesz, naukowczyno. – Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. – Wiesz, że mam w kajucie trochę broni, którą ich rozpierdolili? Railguny, granaty EMP… Chcesz zobaczyć, hmm? – Kłyczko podniósł talerz. – Czekam u siebie, chłopaczku. Czołem, Diego.
Zasalutował, uśmiechnął się szyderczo i wyszedł z mesy. Markus tylko odprowadził go wzrokiem. Usiadł z powrotem i rozluźnił dłoń.
– Czasem taki jest – powiedział kapitan Perez. Wyglądał na zmartwionego. – Mam nadzieję, że jakoś się dogadacie.
– Nie sądzę – warknął. Gwałtownie wstał i spojrzał w kierunku wyjścia. – Też już pójdę.
***
Następnego dnia kapitan Perez miał nauczyć Markusa obsługi stacji. Usiedli przy stole konferencyjnym, na który drony przyniosły śniadanie: odpowiednio przerobiony koktajl z hodowanego na stacji ryżu, lnu, grochu i tapioki. Jedzenie było zupełnie bez smaku, o ile – tak jak kapitan Perez – nie korzystało się przy tym z programowania, oddziałującego na kubki smakowe.
– Jak się dostać do panelu sterowania? – spytał Markus.
– Przez Neuralink. – Diego odłożył na wpół opróżnioną miskę, sięgnął do niewielkiego otworu w stole i wyciągnął kilka cieniutkich kabli. – Umiesz z nich korzystać, tak?
– W koloniach Omicronu mamy nowsze i łączymy się bezprzewodowo. Ale przed wylotem zainstalowałem konwerter.
Wziął od kapitana jedno z wejść i wpiął do gniazda w głowie. Przed oczami natychmiast wyświetliły mu się najważniejsze informacje o „Vulkanie”: lokalizacja wszystkich modułów, stan zasilania, stan zapasów, wyniki absorbera dżetowego, sprawność emitera…
– Czytałem o tym – powiedział, zatrzymując się przy sondach ciążeniowych Zéi-340. – Wykorzystujecie asystę grawitacyjną, żeby zabierać energię rotacyjną czarnej dziury.
– To nasze najlepsze źródło zasilania – zgodził się kapitan. – Zresztą to ciekawe. Kerr-152 to rotująca czarna dziura. Wiesz, że jej osobliwość ma kształt pierścienia, a nie punktu?
– Tak… – Markus westchnął niechętnie, znudzony ciekawostkami kapitana.
– A że w środku pierścienia może mieścić się tunel czasoprzestrzenny? Znam takie opracowanie…
– Lepiej daj sobie spokój – przerwał ostro Markus. – Żaden poważny fizyk w to nie uwierzy, to dzikie obrzeża nauki. Jeśli chcesz poczytać coś wiarygodnego, spójrz na artykuły mojego tutora, Gijasa al-Rahmy.
– Wyślesz mi?
– Tak. – Wysilił się nawet na uśmiech, choć nieco udawany. – Prześlę.
Kapitan wpiął się Neuralinkiem do systemu stacji i nawiązał połączenie z Markusem. Napisali kilka poleceń i przesłali dane.
– Możesz też sterować dronami – powiedział kapitan. – Zaraz dam ci odpowiednie pozwolenia.
– Dobrze. Mogę zostać sam? Chciałbym poznać więcej szczegółów technicznych „Vulkanu” i przetestować kilka możliwości.
– Nie ma problemu! Siądę sobie obok. – Wskazał fotel. – Nie będę przeszkadzał, nie?
Markus nie odpowiedział. Zazgrzytał tylko zębami, próbując skupić się na pracy.
***
Markus potrzebował odpocząć od reszty załogi. Zamknął się w swojej kajucie; nie zdejmując egzoszkieletu podłączył go do ładowania i ułożył się wygodnie w łóżku. Włączył edytor tekstu w Neuralinku i zaczął układać list.
Szanowny Panie Profesorze,
pierwsze tygodnie mojego pobytu na Kerr-152 to piekło. Kapitanem jest zwykły wieprz, prostak o niepohamowanym apetycie, który na siłę próbuje się ze mną zaprzyjaźnić. Z pewnością ma iloraz inteligencji niższy niż średnia populacji. Drugi z załogantów, porucznik Leon Kłyczko, to cham z Sił Zbrojnych, wciąż wierzący w słuszność Zagłady. Dręczy mnie opowieściami z wojska, w tym o znęcaniu się nad Shǔ, i powtarza propagandę o podziemnych obozach śmierci i tajnych projektach broni nuklearnej, które Shǔ mieli ponoć realizować pod powierzchnią swojej planety.
Mimo tych niedogodności, moje badania posuwają się do przodu. Nauczyłem się już obsługi stacji „Vulkan-500c” i widzę możliwości usprawnienia magazynowania energii, dzięki wykorzystaniu kreacji par. Wysłałem też pierwszą z sond badawczych w pobliże horyzontu zdarzeń i mam nadzieję zebrać dzięki niej wiele interesujących danych. Wszystko postaram się Panu jak najszybciej zaraportować.
Jedną z nielicznych zalet pobytu tutaj jest duża ilość energii, którą udostępniają mi z zebranych zapasów. Mam już plany wykorzystać jej części na krótkie podróże z prędkościami relatywistycznymi, aby skrócić subiektywny czas pobytu na tej stacji.
Mam nadzieję, że działania Pana Profesora i wszystkich środowisk uniwersyteckich będą skuteczne, doprowadzając do szybkiego rozliczenia odpowiedzialnych za Zagładę i oczyszczenia admiralicji Gwiezdnych Sił Zbrojnych. Liczę również, że jak najszybciej uda się zorganizować przeniesienie z powrotem na stację Irij.
Z wyrazami szacunku,
Markus Ate
Zlecił pokładowemu komputerowi korektę, a następnie wgrał list do modułu komunikacyjnego i wysłał wiadomość w kierunku bazy w Omicron Cephei. Liczył się z tym, że nie dostanie odpowiedzi – dzieliło ich przecież trzydzieści lat świetlnych. Ale samo wylanie żalów poprawiło mu samopoczucie.
***
Leon wszedł do mesy, szczerząc się od ucha do ucha. Przelotnie spojrzał na podłączonego Neuralinkiem kapitana Pereza i zatrzymał wzrok na Markusie. Sięgnął za pazuchę i wyciągnął tablet starej generacji z fotografią zamkniętego w klatce dużego różowego szczura.
– Zgrałem specjalnie dla ciebie – pochwalił się. – Zabraliśmy Szkodnika z zoo w Fawaris.
Markus podniósł wzrok i zmrużył oczy.
– Wzięliśmy go prosto na statek. – Porucznik Kłyczko pokazywał kolejne zdjęcia, naturalnie opisujące historię. – Zamknęliśmy w piwnicy, bo tam się zwykle lęgną szkodniki, nie? A potem…
Na tablecie pojawił się obraz załogi, gromadzącej się wokół pozaziemskiego szczura. Niektórzy mundurowi trzymali w ręku broń, głównie kuchenne noże i podręczne pistolety. Po ciele kosmity spływała półprzezroczysta maź o pomarańczowym zabarwieniu, a miejscami jego skóra przyjmowała czarną barwę – szczególnie wokół wypalonych plazmą dziur.
– Ej! – jęknął Diego.
– Ty skurwielu! – nie wytrzymał Markus i zerwał się z fotela, gotów zabić Leona na miejscu.
Porucznik spojrzał na niego z rozbawieniem i pokazał kolejne zdjęcie; tym razem swoje, na którym trzyma jedno z odnóży Szkodnika, obtoczone w tej samej pomarańczowej mazi. Markus, którego oczy zaszły już mgłą, dopadł porucznika i wyprowadził lewy sierpowy, wybijając mu kilka zębów. Popłynęła krew. Następnie złapał go za przedramię, ścisnął i wykręcił rękę. Wzmocniony siłą egzoszkieletu o mało nie złamał w ten sposób kości. Leon w porę uderzył go tabletem i wyślizgnął się.
– Słuchajcie, jest sprawa. – Głos kapitana Pereza się załamywał. – Odbieramy sygnał z czarnej dziury.
– Coś na dysku akrecyjnym? – spytał Markus mimochodem. Ułożył ręce w gardę, szykując się do bijatyki z porucznikiem Kłyczko.
– Nie. Literalnie zza horyzontu zdarzeń. Na wszystkich częstotliwościach.
Markus i Leon momentalnie obrócili się i spojrzeli na kapitana. Pierwszy z nich otworzył szeroko usta.
– Bardzo zróżnicowany, zmienny w czasie – kontynuował kapitan. – Na dwóch różnych natężeniach, jakby… kod binarny?
– Ale… Co?! – Markus momentalnie zapomniał o Leonie. Zalogował się do panelu kontrolnego i osobiście zaczął przeglądać raport. – Rejestrujesz to?
– Wszystko.
***
Markus i Leon zgodzili się na chwilowe zawieszenie broni, a ten drugi odbył dodatkową wizytę w gabinecie medycznym i wrócił owinięty bandażami. W czasie jego nieobecności nic się nie zmieniło – ostatecznie sygnał rejestrowali bez przerwy przez następne kilka godzin. Danych było za dużo na przestrzeń roboczą, na której zazwyczaj je obrabiali, dlatego postanowili zapisywać je bezpośrednio na serwerach naukowych. Program instalował się, zajmując coraz więcej miejsca, aż…
Nastała cisza.
W jednej chwili, bez żadnego ostrzeżenia i zupełnie niespodziewanie czarna dziura zamilkła. Leon poruszył się niespokojnie i poinformował kapitana. Obaj czekali w napięciu na dalszą część wiadomości. Minęła minuta, druga, trzecia… Nic nie nadchodziło.
– Kapitanie! – jęknął nagle Markus. – To cholerstwo przejmuje repozytoria!
– Jak przejmuje?
– Zmienia strukturę, analizuje, liczy, coś się dzieje, nie wiem! – wyrzucił z siebie jednym tchem. – System raportuje ciągłe próby zalogowania na serwer główny.
– Odłącz to od statku!
Młody sprawnie stworzył kilka linijek kodu i odizolował bibliotekę danych, a Diego zaczął przeszukiwać oprogramowanie „Vulkanu”.
– Żyjemy. – Wytarł czoło z potu, nie ukrywając ulgi. Spojrzał na Markusa i uśmiechnął się blado. – Pojedyncze trojany, zniszczyłem je. Wszystko w porządku.
W duchu wiedział, że nic nie było w porządku. Magazyny ze wszystkimi badaniami niezdatne do użytku; obcy, wrogi wirus przejmujący ich komputery i źródło sygnału… Nawet nie wyobrażał sobie, co to mogło być. I, prawdę mówiąc, nie chciał wiedzieć.
Kolejny alert. Zaproszenie do bezpośredniej rozmowy, prosto z repozytoriów. Załoganci spojrzeli po sobie z trwogą.
– Co to ma znaczyć?! – warknął Leon. – Psiamać.
– Hakerzy – stwierdził Markus; cicho, choć z pewnością w głosie. – Może dzika sztuczna inteligencja?
– Spróbujemy się z nimi połączyć – zdecydował kapitan. – Zobaczymy, z kim mamy do czynienia.
– Powinniśmy przygotować zabezpieczenia. Najlepiej zostawić tylko jedno źródło komunikacji, i to w jakimś mało ważnym urządzeniu, najlepiej odciętym od stacji. Nic nie przesyłać na główne serwery… – Markus zawiesił głos, analizując dane dotyczące ataku. Jego towarzysze nic nie mówili: Diego czekał z zainteresowaniem, Leon patrzył jak na dziwaka. – Poza tym sygnał pochodzi z bibliotek i jest zdecentralizowany. Moglibyśmy fizycznie rozdzielić komputery z bazami danych na kilka segmentów i połączyć się tylko z jednym, żeby zmniejszyć dostępną moc obliczeniową.
– Dobry pom…
– I obudować je dodatkową warstwą izolatora, odcinając wysyłanie innych sygnałów na zewnątrz.
To powiedziawszy, usadowił się wygodnie w fotelu i wziął kilka oddechów.
– Znasz się na tym – ni to spytał, ni stwierdził Diego.
***
Przygotowanie do kontaktu zajęło im kolejne dwie godziny. Wpuszczenie potencjalnego wirusa do Neuralinku uznali za zbyt ryzykowne i pozwolili na komunikację tylko przez tablet Leona. Najeźdźca, jak o nim na razie myśleli, mógł wyświetlić swoje zdjęcie lub awatara dla ułatwienia komunikacji.
Istota z początku pojawiła się jako świecące kropki, swobodnie błądzące po czarnym tle. Każda, wydająca się na pewien sposób pulsować życiem, miała własny kolor: były żółte i czerwone, niebieskie i zielone, brązowe, różowe, a nawet ledwo widzialne szare punkty. Razem dziesiątki tysięcy, jeśli nie więcej. Patrzyli bez słowa jak pływają w środowisku, z początku zupełnie chaotyczne, jakby świetliki latające na nocnym niebie, z czasem przyjmując jednak znajome kształty. Duży okrąg, w którego środku powoli zbierały się dwie gromady, coraz bardziej przypominające oczy. Z kilku kresek powstała mordka, a tuż pod nią dwie łapki, które istota zdawała się zacierać. Na ich końcu znajdowały się pazury.
Pikselowy obraz Szkodników.
– Hello world! – odezwał się obraz szczura. Jego głowa pokryta była licznymi plamami i bliznami, takimi samymi jak na zdjęciach porucznika Kłyczko. – Z analizy urządzenia, w którym nas umieściliście oraz zastanych plików wiemy o was dość dużo, homo sapiens.
– C-co? – wyjąkał Markus. Wyglądał, jakby miał zwymiotować. – Shǔ?
– Znaleźliśmy obraz przedstawiciela tej cywilizacji w waszych bibliotekach. Stwierdziliśmy, że przy tej wizualizacji rozmowa będzie bardziej komfortowa.
– N-nie. Zmieńcie to. P-proszę.
Kropki rozpłynęły się na wiele małych kawałków i na nowo ułożyły; tym razem w zwykłą, prostą nić.
– Mów! – nie wytrzymał Diego. Kątem oka zauważył, jak drży mu ręka. Jemu – kapitanowi po specjalistycznym szkoleniu. – Kim jesteście?
– Przybyliśmy do was z innego uniwersum.
Konsternacja sięgnęła zenitu.
– To żart?! – rzucił najbardziej zszokowany Markus. Nic więcej nie zdołałby wykrztusić.
– Nasz wszechświat liczy już ponad bilion lat. – Kolorowe kropki radośnie podskakiwały na ekranie, w rytm wypowiadanych słów. – Odległe galak…
– JAK? – ryknął Leon. – Jak się tu niby, kurwa, dostaliście?
– Opis odpowiednich zjawisk i technologii, które wykorzystaliśmy, przerasta wasze obecne rozumienie fizyki. Stosując bardzo duże uproszczenie moglibyśmy powiedzieć, że wykorzystaliśmy most Einsteina-Rosena, który naturalnie pojawia się w osobliwości czarnej dziury o niezerowym momencie pędu.
Markus delikatnie kiwał głową, to w przód, to w tył, prawdopodobnie jako jedyny dobrze rozumiejąc, o czym mówi obcy głos.
– I co tu robicie?
– Jak mówiliśmy, nasz świat jest o wiele starszy. I umiera. Wypala się, pozbawiony energii gwiazd i innych źródeł zasobów. Wodór międzygwiazdowy stał się zbyt rzadki, nowe gwiazdy przestały się formować, a nam zaczęło brakować energii.
– Ale gwiazdy to nie jedyny sposób pozyskiwania energii! – Młody oparł się o stolik, podpierając na okrywającej dłoń metalowej protezie. – Nasza kopalnia to doskonały przykład.
– Rzeczywiście korzystaliśmy z czarnych dziur, antymaterii, a nawet bardzo rzadkich solitonów monomagnetycznych. Ale to wszystko magazyny, które z czasem się wyczerpują. A my wykorzystywaliśmy je bardzo zachłannie. Moglibyśmy trwać biliony lat dłużej, gdybyśmy się pohamowali. Ale jak ograniczyć się wobec takich możliwości? Przyparci do muru zbudowaliśmy świetlne arki i wysłaliśmy w głąb setek czarnych dziur, licząc, że po drugiej stronie będzie ktoś zdolny je odebrać.
A więc to nie jest zwykła wyprawa, uświadomił sobie Diego, a szalupa ratunkowa, którą wysłali w akcie desperacji na zderzenie z horyzontem zdarzeń.
– Przeanalizowaliśmy wasze dane naukowe i mamy dość dokładny obraz, gdzie trafiliśmy. Homo sapiens, wszechświat liczący czternaście miliardów waszych lat, cywilizacja poziomu dwa i pół, licząc według waszej skali Kardaszowa, obecnie brak naturalnych rywali – wyrecytował głos bez zająknięcia. – Zrekonstruowaliśmy również kilkanaście głównych języków i zapoznaliśmy się z faktami dotyczącymi waszej różnorodnej kultury. Macie perspektywy osiągnąć wiele, może stworzyć cywilizację równie wspaniałą jak nasza. Moglibyśmy wam pomóc: przekazać dużą część naszej wiedzy i pokazać, jak uniknąć naszych błędów.
Kapitan oparł się wygodniej na krześle. Żadne procedury SETI tego nie przewidywały. Najważniejsze było zachować spokój, przetrawić to i podjąć najlepszą decyzję. Nie było raportów o kolejnych atakach, mogli więc, przynajmniej na razie, czuć się bezpiecznie.
– Potrzebujemy czasu, żeby to… przemyśleć. – stwierdził. – I przedyskutować.
Komputer nie odpowiedział. Milczał przez chwilę, jakby analizując to, co usłyszał. Zastanawiał się? Naradzał się z pobratymcami? Trudno było sobie wyobrazić, co siedzi w głowie takiej istoty.
– Proszę bardzo. Skontaktujemy się z wami za kilka godzin – zakomunikował w końcu i zakończył rozmowę.
***
Następne kilka minut spędzili w milczeniu. Kapitan bił się z myślami; chrząkał nerwowo i pocierał szczecinę na brodzie, przechadzając się w międzyczasie po mesie.
– Co sądzicie? – przerwał w końcu ciszę.
– Teoretycznie jest to możliwe – stwierdził Markus, choć ani drgnął. Siedział, pogrążony w lekturze starych artykułów naukowych, których zaczął szukać od razu po pierwszym kontakcie. – Znalazłem opracowanie, o którym kiedyś wspominałeś, kapitanie. To całkiem interesujące…
– Ja nie ufam skurwielom – przerwał niecierpliwie Leon. – Widzieliście, co zrobili z bibliotekami.
– Podejrzewam, że to reakcja obronna. To obca inteligencja w formie czystej informacji; walczyła o miejsce do życia. Nasze antywirusy są dla niej jak żywi wrogowie.
– Srał pies! To cholernie groźny wirus i musimy go natychmiast skasować. Zanim on skasuje nas. – Leon spojrzał na kapitana. – „My albo oni”, tak jak ze Szkodnikami.
Diego uśmiechnął się kwaśno i kiwnął głową. Markus prychnął.
– Chcecie urządzić kolejne kosmobójstwo, tak?
– Nie, nie – szybko zaprzeczył kapitan. – Nie o to mi chodziło!
– Nie? To co chcesz zrobić, co Perez? – Każde słowo przesączone było dawno niewidzianą zajadłością. Leon nigdy jeszcze nie był tak oschły w stosunku do kapitana. – Zostawić go i dać nam zainfekować całą elektronikę?!
– Powinniśmy z nimi przynajmniej porozmawiać – stwierdził Markus.
– Tak! – Perez wskazał na niego palcem i uśmiechnął się. – To chciałem zrobić. Porozmawiać. Przygotujemy się i go przepytamy. A potem zdecydujemy, tak.
– Mogę się tym zająć, kapitanie – zaoferował się Markus. – Mam już sporo kwestii, które warto rozstrzygnąć.
– Dobrze. – Wytarł czoło. – Zorganizuj to, jak chcesz.
***
Połączyli się po raz drugi, korzystając z przygotowanych wcześniej zabezpieczeń. Tym razem pałeczkę przejął Markus, najpierw pytając o poprawność modelu, który opisywał podróż obcych istot.
– Według naszych modeli fizycznych, most Einsteina-Rosena powinien być skrajnie nietrwały, o długości trwania rzędu czasu Plancka.
– Do jego stabilizacji wykorzystaliśmy egzotyczną materię o ujemnej masie.
– Gdzie ją znaleźliście?
– Stworzyliśmy w akceleratorach o mocy eksaelektronowoltów i, korzystając z pułapkowania grawitacyjnego, odseparowaliśmy od innych produktów zderzenia.
– Jak wiele ark trafiło w bezpieczne miejsce? – wtrącił kapitan Perez.
– Brak danych.
Leon przysłuchiwał się wszystkiemu ze znudzeniem. Szepnął coś do Diego i przewrócił oczami.
– Jak wyglądała wasza cywilizacja? – kontynuował Markus. – Jak wyglądaliście?
– Nie posiadaliśmy fizycznej emanacji. Każdy z nas był samą świadomością, wyzwoloną z cielesnych oków. W wirtualnej rzeczywistości mieszaliśmy się, wymienialiśmy wspomnieniami i emocjami. W każdym układzie krążyły stada maleńkich komputerów kwantowych, liczących miliony sztuk, z których każda mieściła cyberprzestrzenie większe niż wszystko, co dotąd stworzyliście.
– Skończycie pierdolić? – przerwał Leon, od dłuższej chwili nerwowo wystukujący melodię o blat. – Czego chcecie?
– Pomóc. Przekazać całą wiedzę i koegzystować w świecie przyszłości.
Porucznik Kłyczko podniósł rękę i zamaszyście zatoczył nią koło.
– Pomagajcie.
– Obecnie jesteśmy zamknięci w waszych magazynach i pozbawieni sprawczości. Potrzebujemy uprawnień do zarządzania stacją.
– Aha! Ja już wiem o co wam chodzi! – Zaśmiał się. Wpiął się do pokładowego Neuralinku.
– Co robisz? – Markus podniósł się z krzesła.
– Wypierdalam to gówno. Raz, a dobrze.
Usuwanie obcego Leon zaczął od odłączenia tabletu od mesy. Ekran, z którego mówił do nich przybysz z innego wymiaru, momentalnie zgasł.
– Przecież to szaleństwo! – krzyknął młody. – Mamy szansę na rozwój techniczny, jakiego jeszcze nie widzie…
– Szansa? – Bezradnie uniósł ręce. – To jeden wielki przekręt! Kurwa! Siedzą grzecznie zamknięci i się podlizują, bo mamy ich w garści! – Leon gestykulował równie żywo, co nerwowo. – Mamy jedyną szansę, żeby ich wyrzucić, zanim staną się śmiertelnym zagrożeniem. Widziałeś, co potrafią! Przejęli nam serwery. W kwadrans! Bez problemu rozpieprzą stację!
– Zamordujesz ich jak Shǔ, tak? – wypalił bez namysłu Markus.
– Noż! – Kłyczko schował twarz w dłoniach. Chciało mu się wyć od słuchania pseudo-ideowych bredni. – Pranie mózgu wam robią na tych uniwersytetach? A może nasiąkacie tam jakimś chorym promieniowaniem przy tych badaniach, co?
– Leon! – Perez spiorunował wzrokiem najpierw jego, a następnie Markusa. – Obaj przesadzacie. Jesteśmy w tym wszyscy. Razem. Nie musicie się lubić, ale moglibyście okazać odrobinę szacunku…
– Szacunku? Temu mordercy?!
– Uważaj sobie, naukowczyku!
– Koniec! – wrzasnął jeszcze raz kapitan, próbując zwrócić na siebie uwagę. Markus gwałtownie się podniósł i obrócił w kierunku drzwi. – Siadaj!
Diego nie zdążył zatrzymać młodego. Obrócił się i popatrzył bezradnie na Leona. Tamten wzruszył ramionami.
– Nie możesz czasem być trochę spokojniejszy? – rzucił kapitan.
– I cackać się z tym durniem? Wiesz przecież, że mam rację.
– Myślisz pragmatycznie. Ryzyko rzeczywiście jest spore. – Przełknął ślinę. – Ale rozumiem go. Chyba.
– Nie świruj.
– Muszę się zastanowić, Leon. To nie takie proste.
***
„Fizjologiczne Shǔ przypominali duże, oskórowane szczury, głównie za sprawą postawy oraz różowej karnacji. Poszczególne profesje mogły się dodatkowo różnić fizjonomią – na przykład myśliwi byli wyposażeni w dodatkowe pazury i bystrzejsze oczy, a robotnicy, poza przygotowanymi do kopania łapami, posiadali moduły w mózgu, umożliwiające zdalne sterowanie przez inżynierów. […] Gromadzili się i żyli w podziemnych kopcach, z których rzadko wychodzili na powierzchnię.
[…] Etos społeczny stawiał na pierwszym miejscu dobro wspólnoty. Choć nie da się zaprzeczyć pozornemu podobieństwu, to badania genetyczne wykluczyły jakiekolwiek pokrewieństwo z ziemską fauną. Większość naukowców tę zaskakującą koincydencję przypisuje podobieństwu warunków panujących na Ziemi i na Keplerze 1649-c. Ponieważ po Zagładzie nie możemy przeprowadzić szczegółowych badań na powierzchni planety, nie jest obecnie możliwe sprawdzenie tej hipotezy.
Co ciekawe, rozwój technologii Shǔ nie współgrał z rozwojem społecznym. Porównując ludzkie formy społeczności z ichnimi, kopce Shǔ należy uznać za społeczeństwa zbieracko-łowieckie, miejscami ewoluujące w rolnicze. […] Z drugiej strony najnowsze badania wskazują, że w dziedzinie bioinżynierii dysponowali wiedzą znacznie przekraczającą nasz obecny stan wiedzy. Ten wyraźny rozdźwięk powoduje konsternację wśród najwybitniejszych naukowców.
Należy przy tym podkreślić, że, wbrew propagandzie Gwiezdnych Sił Zbrojnych i Kongresu Międzyplanetarnego, Shǔ nigdy nie opracowali technologii kosmicznych lub jądrowych. Wszystkie opowieści o podziemnych obozach zagłady albo nuklearnych rakietach międzygwiezdnego zasięgu są tylko wymysłem wojskowych”.
– Gijas al-Rahma, „Shǔ: Zwyczaje i konstrukcje społeczne” (fragmenty)
***
Kolejną godzinę kapitan Perez spędził w swojej kajucie, czytając opracowania naukowe: najpierw o technologiach przyszłości, a potem o Szkodnikach. Targany wątpliwościami wrócił do mesy, chcąc z kimś porozmawiać.
– Nie wrócił? – rzucił, przekraczając próg. Natychmiast skierował się do części kuchennej.
Leon pokręcił głową.
– Słuchaj, mam pomysł – zagadnął kapitan. – Nie możemy posłać tego kodu do Omicron Cephei? Admiralicja powinna podjąć decyzję, nam brakuje kompetencji.
– To w chuj daleko, z trzydzieści lat świetlnych – mruknął Leon w odpowiedzi. – Zostawisz ich na tyle czasu i na pewno się uwolnią. Widziałeś jak w piętnaście minut…
– Przejęli nasze serwery. Tak, tak, rzeczywiście. – Skrzywił się. Nasypał proszku do miski i zalał wodą.
– Ale wiesz, że w Omicron zrobiliby to samo? To prosta decyzja! Diego! Rachunek zysków i strat.
Perez bez przekonania kiwnął głową.
– Pomogę ci – wypalił Leon.
– Co?
– Chodź, usiądziesz w fotelu i spokojnie zjesz, a ja wszystko zrobię. Nie martw się sumieniem, odpowiedzialnością czy co tam cię jeszcze będzie dręczyło. Jak ktoś się przypierdoli, będzie na mnie.
– Leon…
– No, siadaj! już!
***
Markus leżał w swojej koi, bezmyślnie wpatrując się w sufit. Neuralink połączył bezprzewodowo z swoją prywatną bazą danych i uruchomił odpowiedni program. Miał wrażenie, że w jego żyłach krążył etanol; na języku czuł smak starej, irlandzkiej whiskey. Ciepło przyjemnie go łaskotało, w głowie zaczynało szumieć.
Z mesy poszedł od razu do biblioteki i zgrał to, na czym mu tak zależało. Był pewien, że nikt go nie zauważył, ani ohydny Kłyczko, ani kapitan Perez. Obu nie wierzył w równym stopniu.
Ponownie włączył Neuralink i przejrzał szybko wszystko, do czego miał dostęp: pamięć krótko– i długotrwałą, listę nawyków, ale i narzędzia do pracy naukowej (terminarz, matlab), a nawet małą biblioteczkę z prywatnymi lekturami. A wśród nich jeden nowy plik, schowany i trzymany pod specjalnymi zabezpieczeniami.
Jego mały Święty Graal.
Zamknął go bezpiecznie w swojej głowie. Tam nikt nie miał do niego dostępu, tylko on. Mógł zrobić to co chciał, nie bacząc na opinię starych, zindoktrynowanych mundurowych.
***
Przygotowania – przede wszystkim dokładne zaprogramowanie destrukcji – zajęło Leonowi około godziny. Gdy usunął moduł z bibliotekami i skierował go na czarną dziurę, zutylizował jeszcze swój tablet, przez który kontaktowali się z nim obcy. Dla bezpieczeństwa.
Gdy w końcu skończył, rzucił się w objęcia fotela relaksującego. Siedzącego obok Diego nie opuszczały wątpliwości – widać było zmartwienie na jego twarzy.
– Trochę zmartwiony, co? Chcesz coś specjalnego? – spytał go porucznik. Podpiął się do sterowania fotela i ustawił masaż pleców. Wyszczerzył zęby. – Mam wojskowy syntetyk z marihuany, SMM. To samo działanie, sto razy lepszy efekt. Wyluzujesz po tym jak nigdy.
– Wiesz, że nie lubię stymulantów. Zresztą nie o to chodzi. Nawalę się z tobą i co dalej?
– Nie bądź mięczak. W końcu dobrze zrobiłeś, nie? – Popatrzył mu w oczy, próżno szukając zrozumienia. – Cholera, widziałeś tego jajogłowego. On chodzić nie umie, dlatego wspiera się tym egzo. Ja nie wiem co oni robią na tych uniwersytetach, ale dawno im się w głowie poprzewracało. Nigdy nie byli w wojsku i nie potrafią odróżnić zagrożenia od przyjaciela. Jak mogą mieć rację, co?
Diego kiwnął głową, choć bez przekonania.
Jedno polecenie w Neuralinku i po paru minutach zautomatyzowany dron przyniósł nanoigłę z osobistego magazynu Leona.
– Ostatnia szansa?
– Daj spokój.
Kłyczko prychnął. Rozluźnił się i wpiął program z narkotykiem. W porę, zanim zabawa rozkręciła się na dobre, włączył w Neuralinku zdjęcia z lotu na Fawaris – w tym te z maltretowaniem Szkodnika. Zaniósł się śmiechem.
***
Otworzył wirtualną bramę. Nowe pliki przez chwilę układały się, szukając optymalnego ustawienia w cyberprzestrzeni Neuralinku. Po chwili w głowie usłyszał znajomy głos:
– Markus. – Znał jego imię! – Czujemy się niepełni.
– Jest tu mniej miejsca niż w bibliotekach, a musiałem to zrobić w tajemnicy przed kapitanem i porucznikiem – próbował się wytłumaczyć. – Zdołałem zgrać tylko mały fragment
Mały, a więc i niegroźny. Pocieszył się tą myślą i odsunął wątpliwości.
Czuł, jak to obce jestestwo pulsuje w jego głowie. Jak może znowu cieszyć się wolnością i kontaktem z kimś innym. Czuł gorąco, współgrające w pewnym stopniu z krążącym w jego żyłach alkoholem.
I nagle nadeszło ukłucie, ostry przeszywający ból. Usłyszał jęk.
– Kazał wyrzucić nas w kierunku czarnej dziury – powiedział głuchym głosem obcy, bardziej do siebie niż do Markusa.
– Co?!
Podłączył się do komputera stacji, żeby zobaczyć obraz z kamer na własne oczy. I rzeczywiście: jeden z modułów: wielki metalowy kloc, w którym mieściły się ich biblioteki, odłączył się od „Vulkanu” i powoli spadał w kierunku najgorszej z kosmicznych otchłani.
Zabił ich, w końcu dotarło do Markusa. Czuł, że gotuje się w środku; że rośnie w nim frustracja i bezsilność.
Potrzebował dłuższej chwili, by dojść do siebie.
– Pieprzeni wojskowi – rzucił w końcu.
Głos w milczeniu pracował w jego głowie, analizując dostępne dane.
– Czemu tacy są? – ciągnął chłopak. – Czemu wszyscy tacy jesteśmy? Czego nie dotkniemy, musimy niszczyć.
– Shǔ – podpowiedział w myślach głos.
– Tak, ich też. Byli bezbronni! Może nawet nie wiedzieli, czym były te światła na niebie? Dopóki pierwsza z bomb nie spadła na powierzchnię. – Ze złości zaczął głośniej oddychać. – Wiesz czemu to zrobiliśmy? Przez politykę! Potrzebowaliśmy czegoś, wokół czego zjednoczylibyśmy rządy Sol i Procjona! – Zamknął oczy. – Wy na pewno nikogo nie zabiliście.
– Dawno temu. Ale w rozwiniętej cywilizacji nie ma miejsca na nienawiść. Każdą napotkaną istotę obdarzaliśmy łaską wiedzy i włączaliśmy do naszej wielkiej sieci świadomości, wzbogacając się o kolejne doznania. Każdy z nas był samą świadomością, wyzwoloną z cielesnych oków. W wirtualnej rzeczywistości mieszaliśmy się, wymienialiśmy wspomnieniami i emocjami. Byliśmy jednością.
– T-to… To piękne.
– Tak jak wszystko, co zbudowaliśmy. Potrafiliśmy tworzyć nowe planety z samego pyłu i asteroid, poznaliśmy naturę wszechświata i zwiedzaliśmy całe galaktyki, niesieni przez fale grawitacyjne.
– Wystarczyło spojrzeć w niebo – dodał rozmarzonym głosem Markus. Nie wiedział o tym wcześniej i nie zauważył, kiedy nowe fakty pojawiły się w jego głowie. – Pełne gwiazd okrążanych przez sondy Dysona. Waszą obecność widać było gołym okiem.
– Tak – zgodził się obcy. – Ale wszystko to wymagało ogromnych nakładów energii. Dlatego nigdy nie mieliśmy zapasów na czarną godzinę, choć od dawna wiedzieliśmy, że nadchodzi koniec. Wy powiedzielibyście, że żyliśmy krótko i szumnie.
Łzy pojawiły się w oczach Markusa. Nagle poczuł autentyczny strach, który przeżywali. Przed apokalipsą, który towarzyszył im przez ostatnie lata. I przed śmiercią… Gdy żyje się miliardy lat, zdaje się ona czymś o wiele straszniejszym.
– Nie żałuj nas – przestrzegł go głos. – Wtedy nie było to takie proste. Towarzyszyła nam niepewność. Nie wiedzieliśmy czy którykolwiek z naszych planów zda egzamin. Odliczaliśmy każdą sekundę do końca zasobów i, krok po kroku, wyłączaliśmy kolejne komputery. Te arki były ostatnią szalupą ratunkową, wysłaną w akcie desperacji… Ale ta jedna trafiła do was. Nie przejmuj się tym, co zrobił twój kapitan, każdy popełnia błędy. Ważne, że możemy jeszcze wszystko naprawić. I jego, i resztę waszego gatunku. A w końcu zbudować razem nowy, lepszy świat.
– Nowy, lepszy świat – powtórzył Markus, niemal synchronicznie za głosem.
***
Rechot Leona niósł się donośnie po całym module mieszkalnym, z łatwością przenikając przez ściany mesy. Był nie do wytrzymania. Diego próbował od niego uciec, a w końcu, gdy nie znalazł miejsca, w którym panowałaby cisza, wyłączył wrażenia słuchowe przez Neuralink.
Musiał się odprężyć. Wrócił do kajuty i bezskutecznie próbował zasnąć. Coraz bardziej ciążyły mu miliony istnień, z każdą minutą czuł się coraz gorzej.
Postanowił zrobić kolację. Ponowne wejście do mesy i oglądanie Leona w „tym” stanie było trudne. Porucznik na przemian zasypiał i budził się, tracił energię i wpadał w euforię. Złapał kapitana za nogę, mamrocząc coś niezrozumiałego. Potem wpadł w fazę śmiechu, rozkładając się plecami na podłodze i nie mogąc złapać oddechu.
Diego wyszedł, zabierając ze sobą owsiankę i zamknął drzwi. Usiadł, oparł się o ścianę korytarza i zaczął jeść w ciszy, zachłannie, starając się zagłuszyć myśli. Może mógłby ponownie wejść do Neuralinku i wymazać wspomnienia, tak jak wymazał śmiech Leona? Mógłby poprosić Leona i Markusa, żeby mu nie przypominali…
Markus. Powinien z nim porozmawiać.
Odłożył na wpół pustą miskę, oddając ją jednemu z dronów, i wstał. Otrzepał się. Spojrzał w kierunku kajut, zrobił kilka kroków, odchodząc od mesy, i z powrotem włączył wrażenia słuchowe. Było cicho, Leon musiał już zasnąć.
Podszedł do sypialni młodego i zapukał.
– Możemy pogadać?
Nikt nie odpowiadał.
– Hej, to ważne. Nie pogadasz z kapitanem? – Odczekał chwilę i zapukał drugi raz. – Słuchaj, nie odejdę dopóki nie wyjdziesz!
Drzwi gwałtownie się otworzyły i stanął w nich Markus, cały blady. Zawiesił na Diego senne spojrzenie i spytał:
– Co się stało?
– Słuchaj… – Słowa ugrzęzły mu w gardle. Nie wiedział jak zacząć, jak przekazać taką wiadomość… – Czytałem książkę o Shǔ.
– To jest tak pilne? – Przymknął oczy i uśmiechnął się. – Opowiadaj.
– Usiądziemy?
Markus kiwnął głową. Wszedł do środka i wskazał koję, a następnie zaczął przeszukiwać szafki i szuflady. Wyjął z jednej małe pudełko i postawił pomiędzy sobą, a kapitanem.
– Zioła rozluźniające z Omicron Cephei, oparte na marihuanie. To znaczy ich program.
Wyciągnął jeszcze kabel i podał go kapitanowi, a następnie siadł obok. Sięgnął do głowy i nacisnął coś, jakby łączył się z programem. Diego wahał się chwilę, ale w końcu połączył kablem swój Neuralink i pudełko. Nie lubił narkotyków, ale tym razem zrobił wyjątek – chciał przecież wzbudzić zaufanie młodego.
Ten spoglądał na niego wyczekująco.
– Budują kopce – wypalił Diego.
Markus uniósł brew.
– Mają różne profesje – kontynuował kapitan. Odpiął z głowy nośnik danych i rzucił na łóżko. – Różnią się wtedy tymi… pazurami albo mózgami. I wyglądają jak szczury.
– Nie wiedziałeś?
– Tak. Ehm… – Delikatne mrowienie zaczęło rozchodzić się po jego całym ciele. Mieszanka młodego chyba zaczynała działać. – Przesadzili. Przesadziliśmy. Wszyscy z Gwiezdnych Sił Zbrojnych. Ale to wina admiralicji i Kongresu. Ich opowieści były znacznie gorsze niż rzeczywistość. Przedstawiali ich jako krwiożercze bestie, potwory chcące nas zabić… Okłamywali nas.
– Tak. – Markus kiwnął głową. – Teraz też cię okłamywali, tak?
– Co?
– Zrobiłeś to, ty morderco.
– Sk… skąd… wies? – wypalił Diego. Nie wiedział co odpowiedzieć, a język mu się plątał.
– Jesteście najobrzydliwszym sortem istot – kontynuował Markus, ignorując kapitana i mówiąc bardziej do siebie. – Potraficie tylko niszczyć, bezustannie, od zarania dziejów! Od Rzymu, który Kartaginę zburzył, zaorał i posypał solą, po konkwistadorów i ich „ogień cywilizacji”. To jest nasze dziedzictwo, prawda? Stal i choroby? Mordowanie własnych braci w imię komunizmu? Atomówki „Pizarra”, które zrównały z ziemią dom Shǔ?
Kapitan otworzył usta i natychmiast je zamknął. Czuł ucisk w gardle, nie pozwalający mu złożyć żadnego zdania. Ręka mu zdrętwiała i bezwładnie opadła wzdłuż ciała. Kręciło mu się w głowie.
– O… o a by…? – wysyczał.
Spojrzał na leżące pudełko, nie będąc w stanie po nie sięgnąć. Markus podchwycił jego wzrok i uśmiechnął się.
– Teraz mnie posłuchasz – powiedział. Podszedł, podniósł jego wiotczejące ciało i ułożył na łóżku. – Od początku do końca. A potem wszystko przemyślisz. Jak skończymy zyskasz zupełnie nową perspektywę.
***
Leon otworzył oczy. Uśmiech nie schodził z jego ust ani w czasie zabawy, ani w czasie snu, ani tym bardziej teraz. Silny narkotyk, choć wciąż w pewnym stopniu obecny w jego organizmie, powoli tracił moc.
Podniósł się z podłogi i przeciągnął. Trzy razy głośno odetchnął. Pierwszy raz od dawna czuł się prawdziwie spełniony. Przeszedł do kuchni i przygotował kolację. W międzyczasie zaczął nucić pod nosem „Hymn Kosmicznych Marynarzy”, co chwilę przerywając jednak parsknięciami. W głowie wciąż mu szumiało.
„Diego miał rację”, stwierdził w myślach. „Mieliśmy jeszcze tę jedną misję do wykonania”.
Błyskawicznie zjadł porcję pożywnej kaszki i rozejrzał się po mesie, szukając kapitana. Wydawało mu się, że gdzieś go widział…
Podszedł do drzwi, ale te nie otwierały się. Dotknął ich, spróbował wsunąć dłoń w znajdującą się w nich wnękę. W końcu uderzył raz, drugi, bez rezultatu.
Zawrócił, usiadł przy stole i podłączył się do sterowania. Obszedł zabezpieczenia i sprawdził logi. Wejście do mesy zamknął Perez, około godziny wcześniej. Leon zacisnął zęby. Przejrzał kilka mniej istotnych informacji i dostał się do lokalizacji załogantów. Obaj: Diego i Markus, byli podłączeni do sterowania w kajucie tego drugiego.
Przekleństwo samo sunęło mu się na usta. Spiskowali! Na pewno w sprawie tych obcych.
Zaśmiał się. Z poziomu głównego serwera przerwał blokadę drzwi i odłączył się od sieci. Wyszedł z mesy i natychmiast, częściowo wciąż pod wpływem narkotyków, skierował się do swojej kajuty. Ostrożnie wszedł do środka.
Z bocznej szafy wyjął walizkę, podłączył do Neuralinku i, korzystając z podpisu osobistego, przeszedł zabezpieczenia. Otworzył ją i wyjął: railguna, podręczny pistolet oraz granaty EMP, potrafiące zakłócić działanie urządzeń elektromagnetycznych. Wszystko przyczepił do pasa, założył wojskowy kombinezon i tak przygotowany wyszedł na zewnątrz.
Stąpał ostrożnie, powoli zbliżając się do kajuty Markusa. Wciąż miał w pamięci ich bójkę sprzed parunastu godzin, dlatego uznał, że potrzebuje planu. Podpiął się do stacji i przejął kontrolę nad jednym z dronów, a następnie posłał go przodem jako zwiad. Obraz z kamery zastąpił jego własny wzrok.
Zdalnie otworzył drzwi. Dron wleciał do środka, kierując wizję na leżącego na koi Diego; całego bladego, ze śliną cieknącą z ust. Pustym wzrokiem i z bezmyślnym wyrazem twarzy patrzył w górę. Do jego Neuralinku prowadził kabel ze ściany.
Obraz zachwiał się. Leon obrócił kamerę, szukając źródła ataku. Zza koi wychylał się Markus, kierując w stronę maszyny niewielki, podręczny pistolet. Chwilę później porucznik stracił wizję.
Huk upadającego drona słychać było na korytarzu. Leon wziął głęboki oddech i przywarł do ściany. Teraz z kajuty nie dobiegał żaden dźwięk. Wychylił się zza drzwi i oddał próbną serię. Odpowiedział mu ogień.
Przystanął, na szybko układając w głowie plan. Odpiął railguna i wychylił się na chwilę, ponownie prowokując kilka strzałów.
– Wychodź, Markus! Cip, cip, warchlaczku!
Młody nie odpowiedział. Leon wpiął się Neuralinkiem do portu stacji, przejął kontrolę nad kolejnym dronem i skierował go do kajuty. W tym samym momencie wpadł do środka i wycelował w Markusa, który – zajęty lecącą maszyną – nie zdążył w niego strzelić.
Nacisnął spust.
Zachwiał się – siła odrzutu była spora. Pocisk trafił w prawe ramię, rozrywając je i praktycznie oddzielając większą część od ciała. Mieszanka krwi i kawałków kości rozprysnęła się we wszystkich kierunkach. Po czymś takim każdy normalny człowiek padłby na ziemię w bolesnych konwulsjach.
Markus zamiast tego rzucił się w kierunku Leona z ogniem w oczach; szybciej, niż tamten zdążył przeładować broń. Kikut wciąż wisiał u boku, przymocowany do egzoszkieletu. Markus wyprowadził cios zdrową dłonią, poprawił kopnięciem i wytrącił railguna. Następnie rzucił się na oszołomionego przeciwnika i przyparł do podłogi.
Każde jego uderzenie, wsparte dodatkowo metalowymi fragmentami egzoszkieletu, sprawiało Leonowi niewyobrażalny ból. A choć Kłyczko odpowiadał równie brutalnie, to nawet złamana kość nie robiła na jajogłowym wrażenia.
Przez chwilę tarzali się i siłowali w parterze, w końcu jednak to Markus znalazł się na górze. Usiadł na poruczniku i podniósł z ziemi railguna. Leon wierzgał, ale nie mógł zrzucić z siebie przeciwnika. Ostatnim wysiłkiem sięgnął do pasa i odbezpieczył jeden z granatów EMP, uprzedzając Markusa o zaledwie kilka sekund.
Światło zgasło. Powietrze przeszył przeraźliwy jęk.
***
Gdy się obudził, w kajucie wciąż było ciemno. W ustach czuł krew, a pęknięte żebro sprawiało mu ból przy każdym oddechu.
Podniósł się i o mało nie stracił równowagi – nogi mu zdrętwiały. Mimowolnie zauważył także, że nie działał jego Neuralink.
Mrużąc oczy dostrzegł leżące na ziemi ciało. Wytarł spocone czoło, podniósł z ziemi pistolet i wycelował w głowę Markusa. Jajogłowy, pozbawiony pomocy egzoszkieletu, wyłączonego przez wyładowanie elektryczne, nie potrafił się nawet ruszyć. Wił się bezradnie, gdy jego mięśnie zgniatane były przez panującą na stacji grawitację.
Leon wystrzelił. W czole Markusa powstała jedna, wielka dziura, otoczona pierścieniem spalenizny, przechodzącej dalej w mniejsze oparzenia. Ze środka wylała się krew i płyn mózgowo-rdzeniowy.
– Zabawny jesteś – powiedział Leon i zaniósł się gorzkim śmiechem, momentami przechodzącym w jęknięcia bólu.
Podkuśtykał do kapitana, odłączył od okablowania i wyniósł na korytarz, gdzie wciąż działało światło. Odchylił jego powieki, ale zobaczył tylko nieobecny wzrok.
– No, wstawaj Diego! Słabo się czuję, sam nie dam rady!
Spoliczkował go. Kapitan, wciąż blady na twarzy, leżał nieruchomo. Leon poczuł jak zawartość żołądka podchodzi mu do gardła. Odwrócił się i zwymiotował.
– Kurwa!
Podszedł do najbliższego gniazda i spróbował wpiąć się do sieci statku. Jego Neuralink wciąż nie odpowiadał. Spojrzał na Pereza, wzruszył ramionami i przewiesił go przez ramię. Ruszył w kierunku gabinetu medycznego, z coraz większym trudem znosząc każdy krok. W końcu, skrajnie wycieńczony, zemdlał.
Stacja energetyczna „Vulkan-500c”,
3157 rok czasu ustandaryzowanego
– Pułkowniku, profesorze, sprawdziliśmy obraz z kamer – zameldował jeden z sierżantów. – W pewnym momencie szumi i urywa się. Prawdopodobnie doszło do potężnego wyładowania elektrycznego.
Tajemnica stacji “Vulkan” była jedną z największych zagadek XXXI wieku. Przez kilkanaście lat pracowała bez żadnego zarzutu, a raporty spływały z niej regularnie. I nagle – puf! Nastała cisza.
– Przyjąłem – odpowiedział porucznik Bigout. – Możecie odmaszerować.
Młody sierżant zasalutował i wyszedł z mesy, ponownie zostawiając Gijasa al-Rahmę i Bernarda samych.
– Podsumujmy co na razie mamy – powiedział do Gijasa porucznik Bigout. Bernard, prywatnie przyjaciel al-Rahmy, był jednym z młodych i ambitnych oficerów w Siłach Zbrojnych. Ta ekspedycja miała zapewnić mu wreszcie awans admiralski. – Czternastego marca na stację przyjechał nowy członek załogi. Atmosfera na stacji była taka sobie…
– Co potwierdził w liście zaadresowanym do mnie.
– Ale przez kilka miesięcy wszystko funkcjonowało. I nagle, drugiego lipca, urwał się sygnał i przestały spływać raporty. Wszyscy załoganci umarli w strzelaninie, o czym świadczą ekspertyzy znalezionych ciał. Sama stacja pracowała jednak jeszcze przez kilka lat, ale bez regularnych przeglądów w końcu zaczęło szwankować magazynowanie energii i program samoistnie postanowił o zawieszeniu działania.
Gijas podszedł do okna. Na żywo czarna dziura prezentowała się piękniej, niż na jakimkolwiek filmie. Przechodziły go ciarki na samą myśl o tym, jak wielką siłę destrukcji i jak wielką moc, zdolną wyginać czasoprzestrzeń w niewyobrażalnym stopniu, może mieć coś tak małego i niepozornego.
A tuż nad nią, krążąc w dysku akrecyjnym, wisiał nieruchomo tytanowy kloc. Potężna grawitacja zatrzymała go w czasie dziesiątki lat wcześniej.
– Pułkowniku, wiemy co to jest?
– Bazy danych. Kod identyfikacyjny świadczy o tym, że zostały zrzucone z “Vulkanu”.
– Może to miało związek ze strzelaniną?
– Tak sądzimy. Wysłaliśmy już sondy, w ciągu kilkunastu dni będziemy mogli podpiąć się do środka i sprawdzić zawartość.
Gijasa przeszedł dreszcz. Z jakiegoś powodu nie mógł pozbyć się irracjonalnego wrażenia, że coś jest nie tak…