Księżniczka Nabila dostała Zanę od ojca w nagrodę za ukończenie Szkoły dla Panien z Dobrych Domów. Od tamtej pory praktycznie się nie rozstawały. Taka służka była ekskluzywnym prezentem, dobrze wyszkolona i nawet wybrano taką urodzoną tego samego dnia, co pani. Wtedy jeszcze nie miała żadnych kolczyków ani tatuaży. Z czasem pani ją bardzo polubiła. O tym służka była przekonana.
Żeby zostać służką najwyższej jakości, Zana musiała w szkole wyciskać na ławeczce sto kilogramów i robić przysiady z takim obciążeniem. Księżniczce wystarczałoby, że jest silna na tyle, by za swoją panią nosić bagaż. Zana nie dostała żadnego brzydkiego tatuażu. Pani biła rzadko, nigdy bez powodu i zawsze osobiście, a nie zlecała lokajom. Dawała dwa dni wolnego w miesiącu, choć wystarczyłby jeden. Księżniczka obiecała, że każe służkę zapłodnić, jak sama wyjdzie za mąż. Zana czuła, że trafiła w życiu bardzo dobrze.
Kiedy księżniczka zabrała dwie koleżanki w podróż przedślubną, Zana też jej towarzyszyła. Wśród arystokratów nie ma prawdziwych przyjaciół, jednak ich służki bardzo i szczerze się polubiły.
Gdy tylko jacht opuścił wody terytorialne, szyper wyłączył silnik i postawił żagiel. Prawa Królestwa tu nie obowiązywały, przynajmniej te obyczajowe. Służkom kazano ubrać się „zagranicznie”, w bikini. Pierwszy raz od opuszczenia szkoły Zana była na dworze bez czepka. Czuła się zawstydzona, ale pani kazała.
Księżniczka Nabila weszła do wnętrza jachtu, żeby za barem zrobić drinki dla koleżanek. Służki usiadły na pokładzie schowane za żaglem. Im wolno było nawet palić zioło – przywilej obywateli najniższej kategorii. Po co jednak się pchać przed oczy panienkom? Zana opierała się o maszt, fajeczka wędrowała z rąk do rąk. Byle tylko nie bełkotać. „Tak, pani” czy „Jak wasza wysokość sobie życzy” Zana umiała powiedzieć z idealną dykcją w każdych warunkach.
Panienki męczyły na pokładzie jakiegoś ptaka, chyba mewę. Chciały powróżyć z jego wnętrzności. Zana miała wielką nadzieję, że już był martwy. Cieszyła się, że nie musi na to patrzeć.
Między sobą służki porozumiewały się jedynie gestami, nasłuchując czy nie padnie rozkaz. Dlatego helikopter pierwsza usłyszała jedna z nich. Pokazała palcem.
„To nie nasi”, pomyślała Zana od razu.
Kilku ubranych na czarno ludzi pojawiło się na pokładzie, jakby spadli z nieba. Plecaki odrzutowe – Zana widziała na filmie. Jeśli żołnierze – to obcy. Zana ruszyła biegiem w kierunku swojej pani.
– Gleba! – Usłyszała krzyk i zobaczyła, jak się do niej odwracają.
Jeden wystrzelił w jej kierunku siatkę, chyba. Spostrzegła coś kątem oka. Jeśli tak, to był bardzo naiwny. Uchyliła się odruchowo, mimo że miała teraz spowolnione ruchy.
Służka musi być „zwinna jak wąż, silna jak tur, posłuszna jak…”, nie pamiętała już litanii, którą powtarzała kiedyś codziennie na lekcji formacji. Nie wiedziała również, co to jest tur, chyba taki silnik. Uczennice w Żeńskiej Szkole dla Służby Domowej na formację mówiły „tresura”.
Zana umiała biegać po mokrych kamieniach ze stalowymi kulami na tacy. Hełmy napastników kojarzyły się z tym ćwiczeniem na zaliczenie. Dotarła do takiego, który wyglądał na ważniejszego.
– Złaź ze mnie – zdążył wrzasnąć, nie docenił siły wyszkolonej służki.
Czy on naprawdę myślał, że Zana go posłucha? Padły pierwsze strzały, kamizelka miała kołnierz i nie dało się przegryźć gardła. Pazurami nie sięgała do tętnicy ani do jakiejś ważniejszej żyły.
Granaty na kamizelce, Zana pamiętała z ćwiczeń Pospolitego Ruszenia, zawleczki. Odwróciła go plecami do siebie, wybuchy. Rzuciło ją w kierunku drzwi, padła na pokład. Ogłuchła tylko na chwilę.
„Dobrze, że szkolili nas również z broni wroga, są trochę inne niż nasze”, pomyślała i popatrzyła na swoje palce, wyszarpane zawleczki wyglądały jak pierścionki.
Przestała liczyć ile pocisków ją trafiło. Wśród strzałów usłyszała serię z broni jonowej. Pani zdążyła. Piętnaście strzałów na sekundę. Nie da się tego z niczym pomylić. Nie wezmą księżniczki żywej. Ma szansę. Służka miała ambicję wykonywać wolę pani, nawet zanim ją wyrazi. „Jak wasza wysokość sobie życzy”, tym razem podała pani wrogów jak na tacy.
Już nic nie bolało. Zana pomyślała na koniec, że ten dzień wcale nie jest gorszy na umieranie niż inny. Kiedyś musiał nadejść.
Barak
Księżniczka Nabila ocknęła się na podłodze. Ostatnio była na jachcie i w kostiumie kąpielowym. Teraz miała na sobie pasiastą piżamę i bieliznę. Obok leżały buty, nie jej własne, ale mniej więcej dobry rozmiar. Rozejrzała się, znajdowała się w jakimś baraku, z pewnością na lądzie. Jeszcze kręciło jej się w głowie. Alkoholu nie piła, nigdy. Nie było okien.
Wstała, poczuła kłujący ból w lewym udzie, gdzie trafili ją taserem. To sobie przypomniała jako pierwsze. Wciągnęła powietrze, ani zapachu morza, ani tego suchego – pustyni.
„Mieszanina błota, zgnilizny i gnoju – to Republika, jestem na terenie wroga”, pomyślała.
Wcześniej nie zauważyła siedzącego w pobliżu wartownika czy tam medyka wojskowego albo może policyjnego, trudno jej było powiedzieć.
– Jest tu jakieś lustro? Gdzie ja jestem? Co z pozostałymi? – wybełkotała i zerwała się na równe nogi.
– Spokojnie panienko! Siadaj! – Wskazał jej krzesło. – Zaraz przyjdzie pan porucznik.
Księżniczka była dość drobnej budowy, charakterystycznej dla starej arystokracji Królestwa, zwanego po licznych wojnach domowych Zjednoczonym. Wiele pokoleń ludzi, którzy spędzali życie na ćwiczeniach ciała, umysłu i ducha, ale nie pracy, dało efekt, nazywany przez prostaczków fizyczną degeneracją możnych. Dla ludzi z dawnych czasów jej wygląd kojarzyłby się z zawodniczką maratonu, i to kilka kilometrów przed metą. Tylko włosy nie pasowały do takiego wyobrażenia, były długie i misternie ułożone.
– A wody dostanę? – spytała.
„No dobrze”, pomyślała, że może pozwolą przeżyć do wieczora. „Wody dali”.
Po chwili przyszedł facet w nieznanym jej mundurze, usiadł za stołem, dał gestem znak wartownikowi, żeby sobie poszedł.
– A on mówił do mnie „panienko”, panie poruczniku – poskarżyła się, bo na takie traktowanie nie zasłużyła.
– A to źle? – Zdziwił się, księżniczkę zatkało, bo dla niej „panienko” było gorsze niż wymierzenie policzka.
– Nazywam się Simon, jak panienka zauważyła, porucznik Policji Ochrony Konstytucji Republiki – przedstawił się.
– Po naszemu to będzie wywiad? – powiedziała Nabila z ledwo ukrywaną urazą, szybko pijąc resztkę wody, żeby nie zabrali.
Porucznik się tylko roześmiał. Spodziewała się, że teraz wybuchnie i zrobi jej coś złego. Ci z wywiadu bardzo nie lubili jak im się przypominało kim są. Mieli uraz.
„Znaczy to będzie policja polityczna”, pomyślała.
– Cel podróży? – spytał jak byle strażnik graniczny.
– Podróż przedślubna, z koleżankami… – Przypomniała sobie i zapytała: – co z nimi?
Ogarnęły ją czarne myśli. Jeszcze nie pamiętała wszystkiego.
– Wasi zabili wszystkich na jachcie. Jak nasi komandosi cię zabrali, to wasi walnęli rakietą – wyjaśnił bez emocji Simon. – Specjalnie, jakby nie chcieli cię oddać żywej. Z daleka strzelali. Jak się nazywasz?
Nie uwierzyła.
– Nabila, trzecia księżniczka prowincji Zjednoczonego Królestwa Maghreb, narzeczona drugiego barona de Portos z Portosville. A to nie wiedzieliście kogo porywacie?
– Sprawdzam czy nasi komandosi wzięli właściwą… – nie zdążył dokończyć porucznik.
Niektórzy ludzie z Republiki, widząc arystokrację Królestwa, mylili ich z tymi, z czasów upadku starodawnych mocarstw. W domu, czyli w pałacu księcia, Nabila nie dostawała w sobotę kolacji, jeśli nie zdała wymyślonych przez guwernera testów. Jeśli poszły słabo, tylko nie mogła wyjść na tańce. Najbardziej lubiła strzelanie dynamiczne i historię, a najmniej nurkowanie i matematykę. Nikt by się nie przejął, jakby się utopiła, po prostu jej geny, jako wadliwe, usunęłyby się z rodziny. Do walki wręcz i literatury miała stosunek dość obojętny.
– A nie zrobiliście testu DNA, jak to macie w zwyczaju? – zapytała, no właśnie, geny.
– Jeszcze nie.
Kolejne obrazy, tym razem z niedalekiej przeszłości, stanęły księżniczce przed oczami. Przypomniała sobie śmierć i strzelaninę. Na razie tylko sam początek.
– Zabiliście moją służkę! – rzekła Nabila coraz słabszym głosem. – Zasłoniła mnie ciałem.
– A ty zabiłaś… – Porucznik coś mówił, księżniczka omdlewała, skoncentrowała się na tym, żeby nie spaść z krzesła, ale delikatnie położyć na podłodze.
Przypomniała sobie jak w pałacu ojca stary lokaj dawał jej przydatne lekcje jak poradzić sobie w różnych trudnych sytuacjach. Mawiał, że porządna dziewczyna zawsze powinna mieć w zasięgu ręki miotacz jonowy, albo chociaż pistolet, jak jest bardzo staroświecka.
Przed podróżą przedślubną Nabila na jachcie ukryła przy barze jedno i drugie. Niby się z koleżankami umawiały, że płyną bez broni.
To było dzisiaj rano, raczej nie wcześniej, na pewno przed południem, tak jej się zdawało. Zaczęło się, kiedy robiła koleżankom drinki. Z nieba spadli panowie ubrani na czarno, w mundurach Republiki, wrogowie. Służka rzuciła się na pierwszego z brzegu. Zamieszanie wystarczyło, żeby Nabila wyszarpnęła ze schowka miotacz jonowy i pistolet rakietowy, jak uczyli w domu. Napastnicy mieli osłony, ostrzał jonowy ich nie zabijał, przynajmniej nie od razu. Na to byli przygotowani. Pociski rdzeniowe z napędem, wystrzeliwane z pistoletu rakietowego, zbierały swoje żniwo. Nabila aż tak staroświecka nie była, żeby wziąć zwykły. Konstrukcja jachtu nie chroniła napastników. Ogień jonowy detonował amunicję w ich magazynkach. Chaos się pogłębiał. Księżniczka przypomniała sobie jak nadzieja na przeżycie nieśmiało wkradała się w serce. Ukłucie w lewe udo, nagły paraliżujący ból, drgawki, przez chwilę jeszcze strzelała, zastrzyk w szyję i ciemność. Już wszystko pamiętała.
– Trzeba podać glukozę? – spytał porucznik, w momencie gdy księżniczka otwierała oczy.
– Może lepiej dać jeść? – zaproponował wartownik, który jednak okazał się medykiem. – Ona jest przytomna, tylko zawrót głowy.
– Za chwilę. – Porucznik Simon wrócił do swoich pytań, zwrócił się do księżniczki. – Jesteś dziewicą? – Musiał spróbować wykorzystać seksualność młodej kobiety przeciw niej.
„Szykowała się do ślubu, może ta ścieżka ma potencjał? Przynajmniej wypadało od tego zacząć raport z pracy nad obiektem”, zdecydował Simon.
– Prawie – Nabila odpowiedziała odruchowo.
Przypomniała sobie bez trudu tego kadeta, z którym straciła dziewictwo. Potem był pilot ojca, dawał korepetycje. Ostatnio tylko mąż – znaczy przyszły, a teraz i wtedy narzeczony. Nie czuła się wciąż dobrze, myśli odpływały. To pytanie wzbudziło w niej agresję. Co on sobie myśli?
– A to jakiś wstęp do gwałtu? – prychnęła, wróciła do przytomności. – Nawet na to macie tu formularz?
– My nie gwałcimy! – stanowczo powiedział Simon.
Pomyślała, że jako ofiara byłaby pohańbiona na tyle, że mogłaby wyjść prawie za każdego, nawet niekoniecznie za arystokratę, a mąż chodziłby w glorii chwały. Może lepiej wybrać samodzielnie? Bardzo ją ta myśl rozbawiła. Jakby świat wyglądał, jakby ludzie sami o sobie decydowali? Przesłuchujący chyba zauważył cień rozbawienia u przesłuchiwanej. Niedobrze!
Porucznik Simon, jako tępy barbarzyńca, budził w niej trudny do wyjaśnienia wstręt. Czy jakakolwiek kobieta mogłaby z nim, z własnej woli? Już lepiej z lokajem, choć porucznik postawny.
– Czy możemy przejść do normalnych form grzecznościowych? – spytała księżniczka Nabila. – Rozmawiamy jak niewolnicy.
– Ludzie są równi – powiedział, ale wrócił do zadawania pytań. – Nie wiedziałaś, że jest wojna?
– Wojna jest zawsze – odpowiedziała odruchowo. – Do tej pory nie porywaliście ludzi z łodzi.
– Ale wy tak – przypomniał Simon.
– Fakt – zgodziła się księżniczka i powtórzyła. – A wy nie.
Chyba się nastawił, że Nabila będzie zaprzeczać.
– Wiesz, gdzie jesteś? – spytał porucznik.
Rozejrzała się po ścianach i jeszcze raz wciągnęła głęboko powietrze.
– Republika, sądząc po zapachu gnoju i zgnilizny, panie poruczniku.
– Obóz dla Uchodźców… – doprecyzował.
– Chcę do domu. Chcę być uchodźcą z tego miejsca i zdążyć na swój ślub!
– Wyjdziesz od razu, jak zrobisz dla nas jedną rzecz…
– Nie – przerwała mu. – To obóz koncentracyjny!
– Jeniecki!
– Nie jestem żołnierzem! – przypomniała księżniczka. – Zostałam porwana!
– Każdy chce do Republiki…
Nie dokończył, bo księżniczka wytrenowanym gestem kazała mu przestać. Posłuchał, choć nie chciał. Musiał sam wziąć kilka głębokich oddechów, żeby się opanować, tak się wściekł. Ona naprawdę mogła być przydatna, a nie tylko tak skrajnie irytująca, jak teraz.
– Król pragnął mocy czarownicy, dlatego chciał udać się do niej, na sam środek Wielkiej Pustyni – porucznik zaczął opowieść. – Jednak czarownica przyszła do niego sama, dała mu tyle swej mocy, ile sama chciała. Żeby dostać całą, musiał ją zabić…
– Przekazał tę moc swoim następcom, dlatego mówimy o nim „pierwszy i na zawsze król” – dokończyła księżniczka. – Każde dziecko zna tę legendę. „Ogień z Nieba”, to o nim. Król, który umieścił pierwsze głowice termojądrowe na orbicie, dawno.
– Wiesz, o czym to jest?
– Wersja nie dla dzieci? – Skrzywiła się. – Oczywiście znam.
– Jak opowiesz przed kamerami, wyjdziesz stąd.
– Nie – odpowiedziała księżniczka i była pewna, że teraz będą bić, aż zabiją.
– Nikt nie wie, że żyjesz, możemy zrobić z tobą, co chcemy – powiedział Simon.
– Jak nagracie moją wersję, i tak wszyscy będą wiedzieć, że żyję – powiedziała i pomyślała. „Ale długo to nie potrwa”.
Medyk przytrzymał jej głowę. Ukłucie w szyję, dlaczego nie w rękę i teraz nie ciemność, ale piekło. Czuła, że znalazła się wewnątrz płomienia. Najważniejsze nie zwariować, pozostać sobą. Nie, byle przestać być tu i teraz. Czuła, że stąpa kolczastą ścieżką między życiem a śmiercią, prosto w otchłań, przez cierpienie, które upadla, odbiera człowieczeństwo. Chciała już zwariować, to by było najlepsze wyjście.
Pluton
Do przytomności wracała powoli. Pierwszą myślą było, że zrobi wszystko, co będą chcieli, bez wyjątku. Drugą, że jeśli publicznie opowiedziałaby „historyjkę nie dla dzieci”, to rodacy ją wykończą w sposób dużo bardziej przykry, niż ci tutaj są w stanie sobie wyobrazić.
– Śniadanie? Jesteś odwodniona – porucznik wszedł, wezwany przez medyka. – Najpierw się napij, żebyś stała prosto przed plutonem egzekucyjnym. Jesteś bezużyteczna, klasa próżniacza, pasożyt beż żadnych…
„Najlepsza opcja”, pomyślała księżniczka, prawie się ucieszyła, ale przestała go słuchać. Nie będzie musiała popełniać samobójstwa, nie zatłuką jej i nie naraża się na zemstę rodaków. A baron de Portos będzie sobie musiał znaleźć inną, jak tylko mu się żałoba skończy. Po narzeczonej chyba wypadają trzy miesiące. Próbowała sobie przypomnieć ze szkoły dla Panien z Dobrych Domów. Powinna wiedzieć, ale się jej zapomniało.
– Plutonem? – wyszeptała i powtórzyła głośniej. – Pluton! Potrzeba trzydziestu żołnierzy Republiki, żeby trafić jedną przywiązaną dziewczynę? Może się od razu poddajcie! – Nabrała powietrza. – U nas egzekutorzy mają takie młotki i bez broni palnej też dają radę. Wystarczy jeden!
– Opowiesz bajeczkę? – spytał porucznik, starając się brzmieć groźnie.
– Co za namolny bachor z pana, poruczniku – skomentowała księżniczka.
Wypiła łapczywie szklankę wody, musiała do ubikacji. Medyk nie spuszczał jej z oka, niezależnie od protestów, cham. Wartownicy stali w pobliżu i doprowadzili do baraku.
– To twój ostatni posiłek – przypomniał porucznik.
– Zrozumiałam! – zaczęła jeść – do tego niedobry.
– Chcesz wódy albo zioła? Takie ostatnie życzenie?
– Zioło u was nielegalne, panie poruczniku – przypomniała księżniczka – a ja za młoda jestem nawet u nas.
– Nikt się nie dowie – przerwał jej porucznik. – I zaraz cię rozstrzelają.
– I mam umierać jak podludź? – prychnęła. – Co się pan porucznik tak dystansuje? Dlaczego rozstrzelaJĄ, a nie rozstrzelaMY? – akcentowała sylaby.
Kazano jej się przebrać. Biała koszula miała naszyte serce, żeby wiedzieli gdzie celować. Przebrała się sama. Po co mają ją szarpać? Oczywiście chciała żyć, miała tyle planów, jeszcze do wczoraj. Była przerażona, ale teraz bardziej wściekła. To ma być pluton?!?
– Miało być trzydziestu, a jest piętnastu! Nie zasłaniaj mi oczu, jestem księżniczką – wywrzeszczała już przywiązana do słupka.
– Cel! – rozkazał jakiś oficerek.
– Niech żyje król! – krzyknęła.
– Pal!
Ciało wniesiono do baraku, do tej części bez okien. Medyk kazał położyć je na podłodze.
– Nie żyje? – spytał porucznik. – Miały być ślepaki. Znowu jakiś magazynier…
– Śpi. Tylko zwieracze puściły – odpowiedział medyk. – Glukoza by się teraz naprawdę przydała.
– No to z pochowania żywcem nici – stwierdził niby obojętnym tonem, porucznik.
– To nie powiemy jej – skrzywił się z żalem medyk – że nawet jak rozstrzelanie się nie udało, to pochować trzeba.
– Taka jest procedura – wyrecytowali razem i zaczęli się rechotać.
Właśnie zaczęli palić zioło, którym księżniczka wzgardziła. Oczywiście w raporcie znalazł się wpis, że zakazany towar został rozchodowany na ostatnie życzenie skazańca.
Budowa
Obudziła się po południu. Miała pokój z oknem i dwiema pryczami, druga – pusta. Obozowy pasiak wisiał na kołku na ścianie, w oknach – kraty. Znalazła łazienkę z prysznicem za drzwiami. Przejrzała się w lustrze, nawet grzebień się znalazł. Ubrała się. Barbarzyńcy zabrali wszystkie spinki, będzie rozczochrana jak jakieś czupiradło.
Drzwi – zamknięte, mogła jednak wyjrzeć przez okno. Kilku wartowników nadzorowało budowę baraków.
– Co z nią zrobimy? – Komendant obozu wezwał porucznika.
– To, co zawsze, wstawimy do celi kryminalistkę.
– Vicky? Nie domyśli się, że to informatorka?
Wartownik otworzył drzwi celi księżniczki. Do środka wpuścił dziewczynę wyższą od Nabili, nieco starszą i wyraźnie dużo bardziej doświadczoną przez życie.
– Jestem Nabila, trzecia księżniczka Maghrebu, narzeczona drugiego barona de Portos z Portosville. – Nie wiedziała jak poprawnie dygnąć, mając na sobie pasiak ze spodniami.
– Vicky, prostytutka. – Dziewczyna wyciągnęła rękę.
– No bez przesady! – oburzyła się księżniczka. – Rękę mi podajesz? Na kolana! Jesteś obywatelką trzeciej kategorii, więc będziesz mi tu za służkę. Moją zabili…
– Co ty sobie myślisz… – Vicky próbowała złapać księżniczkę za włosy.
Jak na ćwiczenia bez obiadu, Nabili nawet nieźle szły uniki, ale postanowiła kończyć. Pierwsze kopnięcie nie pomogło, ale drugie niemal złamało piszczel dziewczynie.
– Masz dużą tolerancję na ból – pochwaliła Nabila. – Podnieś się, skocz po obiad i załatw mi, żebym mogła pracować z innymi na tej budowie. – Wskazała za okno.
– Suka! – jęknęła Vicky.
– Forma „Wasza Wysokość” byłaby bardziej odpowiednia – stwierdziła Nabila i uderzyła w twarz – poprawić?
Vicky pobiegła oczywiście najpierw do porucznika Simona.
– Nabila pobiła współosadzoną – komendant obozu skomentował raport. – Do karceru?
– Jakbyśmy chcieli księżniczkę Nabilę trzymać w karcerze, to mogliśmy od razu. Poza tym Vicky zaatakowała pierwsza – odpowiedział porucznik i westchnął. – Zdobyliśmy wszystkie wyspy przylądkowe. Nie możemy, panie komendancie.
– Nie rozumiem.
– Nasz rząd złożył propozycję pokojową. Ich chce wymiany jeńców. Jutro tu będzie delegacja tamtych, i to z mediami – próbował wyjaśniać porucznik Simon.
– A dlaczego ja znowu nic o tym nie wiem? Jestem komendantem!
Ledwo księżniczka wzięła się za prace budowlane, zawołano ją na „rozmowę wychowawczą”.
– Nie możesz tak traktować Vicky! – powiedział komendant.
– Dlaczego? – zdziwiła się nie na żarty. – Zabiliście moją służkę, więc daliście mi nową. Trochę cherlawa…
– Uważasz, że jesteś od niej lepsza?
– Tak! Pan wybaczy, ale wrócę do pracy. Nie mogę tracić czasu na pogaduszki z pospólstwem, ponoć wszyscy jesteście równi.
Komendant się zastanawiał, ile karceru się należy za takie coś. Potem pomyślał, że bardziej niż księżniczek, nienawidzi polityki, w każdym znaczeniu tego słowa.
Nadzieja
Nie ma takiej sztuki walki, która pozwala obronić się przed ciosem stołkiem, kiedy się śpi. Dlatego Vicky musiała nocować na dworze. Żaden wartownik nie reagował na takie traktowanie dziewczyny.
– Wytrzymasz – odpowiedział porucznik Simon na skargę informatorki. – Na razie nie masz niczego, co moglibyśmy wykorzystać do szantażowania Nabili.
W delegacji ze Zjednoczonego Królestwa był urzędnik z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, lekarz wojskowy i dziennikarze. Chcieli rozmawiać tylko z księżniczką. Teraz już wszyscy wiedzieli, że żyje i jest właśnie tu.
– Byłam torturowana, zastrzyki. – Pokazała na szyję, nic nie było widać. – Trzymają mnie bez sukni, bez dostępu do fryzjera. Zabrano mi nawet pierścienie. – Zaprezentowała porozbijane młotkiem dłonie. – Przymuszali mnie, bym mówiła złe rzeczy o dynastii…
Oczywiście ślady na rękach były wynikiem prac stolarsko–ciesielskich, w których księżniczka nie miała praktyki. Bez sukni oznaczało, że musi być widziana przez pospólstwo i barbarzyńców w pasiaku.
– Myślisz, że narzeczony tu przyleci na białym koniu? – spytał porucznik Simon, delegacja już odleciała. – Nie wyjdziesz z karceru. Komendant ma na ciebie oko.
– A rozstrzelanie już wyszło z mody? – Księżniczka postanowiła trzymać fason.
Huk jakby wybuchu i gwizd. Barakiem zatrzęsło. Simon rozejrzał się niepewnie.
– Iskierka – powiedziała wesoło Nabila. – Dron zwiadowczy. Nasz!
– Potwierdza naszą pozycję przez fotografowanie – swoje podejrzenie porucznik wypowiedział na głos, chyba nie chciał. – Przecież macie zdjęcia z satelity?
– Może, ja się nie znam. Zestrzelicie go?
Pytanie było wredne. Dron zwiadowczy został zbudowany na podstawie latającego celu i nafaszerowany sztuczną inteligencją. Był szczególnie trudny do trafienia. Kiedyś, jak była mała, to nie mogła spać, jak lotnictwo ćwiczyło nad morzem. Teraz upiorny dźwięk silnika drona brzmiał jak najpiękniejsza muzyka.
– Co chcesz za nagranie? – Porucznik Simon postanowił wrócić do tematu. – Masz powiedzieć, że sobie sama te palce rozbiłaś, bo przybijasz gwoździe jak ofiara.
– Suknię! – odparła księżniczka. – Dla mnie tata przyśle, dla służki sama uszyję, ona też nie może chodzić w piżamie, to mnie kompromituje.
Porucznik Simon dobrze rozumiał, że „sama uszyję” oznacza „rozkażę Vicky”.
Siedzenie w obozie bez mężczyzn, w atmosferze kurnika, było dla Nabili torturą samą w sobie. Wartownicy, komendant, porucznik i medyk się nie liczyli, to tylko barbarzyńcy. Nawet rozmawiać się nie dało, nie było o czym.
Księżniczka Nabila nagrała przed kamerami oświadczenie, że sama sobie rozbiła palce, żadne samookaleczenie, tylko kiepskie narzędzia.
W nagrodę pozwolono księżniczce odebrać paczkę od taty. W czasie rewizji jej wielkość i zawartość wzbudziła kpiny wartowników. Szczególnie śmieszyły ich obręcze z włókien węglowych, z których zbudowano stelarz krynoliny. Tytanowy trzpień parasolki musiał zostać zaakceptowany przez komendanta. Bez niej przecież nie mogła się pojawić na dworze, byłaby niekompletnie ubrana.
– A peruka? – spytał porucznik.
– Panną jestem – rzekła księżniczka, jakby to była odpowiedź.
Codziennie przed kolacją Vicky ubierała księżniczkę w tę suknię. Simon miał nadzieję, że pozostałe będą to traktować jako wywyższanie się, ale nie. Raczej doceniały trzymanie fasonu. Nawet żołnierki zaczęły Nabili salutować. Do tej pory traktowały wszystkich cywilów równo jak śmieci.
Do swojego stołu księżniczka zapraszała zawsze kilka dam. Dwustronna komunikacja jest podstawą panowania, tak mówili w szkole dla Panien z Dobrych Domów. Oczywiście nie dotyczyło to kobiet niższej kategorii.
– Zwycięstwo! – Przybiegła Vicky. – Odbiliśmy te kilka wysp…
– Po pierwsze, nie odzywaj się nigdy niepytana! Spokojnie, moja droga. Kto wygrał?
– No my, Zjednoczone Królestwo, na wyspach…
– Po drugie, skąd masz takie wiadomości? A po trzecie, staraj się, bo lanie dostaniesz.
Księżniczka była przekonana, że robi Vicky przysługę. Dziewczyna nie da rady całe życie być prostytutką. Służką może zostać, choć nie najwyższej jakości. Byle się nie przyznawała do kapowania.
Karcer
Wartownicy przywlekli Nabilę do porucznika i to jeszcze przed śniadaniem.
– Podobno groziłaś współosadzonej przemocą?
– Od razu przemocą. – Zdziwiła się księżniczka. – Powiedziałam, że przyleję, panie poruczniku…
– Idziesz do karceru!
– Czyli nieprawda? Przegrywamy! – Domyśliła się Nabila.
W karcerze miała nadzieję, że niszczący atak na obóz nastąpi jak najszybciej. Jeśli może tu przylecieć dron, to również rakieta. Z lubością przypominała sobie ze szkoły obrazy działania głowic. Na przykład termobaryczna, wywróciłaby ludziom płuca na lewą stronę, a potem jeszcze wszystko podpaliła.
„A to technologia starodawna, mamy coś dużo lepszego,” pomyślała.
Marzyła o śmierci. Wciąż dostawała same złe wiadomości. Nie wynikało z nich ani kiedy ją wypuszczą, ani – wreszcie zabiją.
– Wyrąbaliśmy wasz okręt podwodny. – Księżniczka zapamiętywała pojedyncze słowa z podrzucanych co rusz rewelacji porucznika. – Drugi też! Nasz lotniskowiec…
Powrót
Pozwolono jej wyjść z tej pełnej zgnilizny piwnicy, która pełniła funkcję karceru w obozie. Był ranek.
– Wasza Wysokość pozwoli, śniadanie gotowe – Simon wyraźnie zmienił ton.
– Skaleczyliśmy ten wasz lotniskowiec, czy zatopiliśmy? – Zgadywała księżniczka. – Chodzi o to, żeby rybki nie ruszyły jego śladem?
– Ma pełną pływalność, musi się tylko wycofać na konieczne naprawy – powiedział porucznik, dając gestem znak, żeby się uciszyła.
– Będę się musiała trochę odświeżyć, panie poruczniku – odpowiedziała i pomyślała. „Wygrywamy więc!”
Przebrała się sama w krynolinę, Vicky gdzieś wyparowała.
– Zawieszenie broni! Wymiana jeńców – powiedział Simon, intuicja jej nie myliła. – Oczywiście składam Waszej Wysokości propozycję azylu.
– Nie ciekawam, panie poruczniku. Jest tu jedna niewolna, niech zostanie w Republice.
– Z całego obozu tylko Vicky chciałaby – powiedział porucznik.
– To dobrze.
– Ale jej propozycji nie złożyliśmy. To prostytutka, Wasza Wysokość. W Republice byłaby bezrobotna, bo nie uznajemy…
Księżniczka zasłoniła twarz wachlarzem, dając do zrozumienia, że nie interesują jej barbarzyńskie dywagacje o moralności. Nawet porucznik odczytał ten gest.
– Narzeczony Waszej Wysokości ma nałożnicę… – Simon przeszedł do nowej listy tematów.
– Dwie, to bliźniaczki – Nabila popatrzyła na zdjęcia. – Zazwyczaj nie jeździ z obiema naraz, panie poruczniku.
– To królestwo zabiło twoje koleżanki. Naprawdę, Wasza Wysokość!
– Jakoś wam nie wierzę – odpowiedziała. – A może mi ktoś teraz powie, że w Republice nie torturują?
– Tolerancja religijna! – wyciągnął jeszcze silniejszą kartę. – Myślisz, że nie wiem, że z koleżankami sobie chciałyście powróżyć?
– W tym celu wypłynęliśmy poza wody terytorialne… – przerwała i spojrzała podejrzliwie.
Porucznik Simon rezygnował. Nie da się rozmawiać z taką oślicą. A może ona nie wie, co się dzieje w Zamku nad Portosville?
– A twój narzeczony pochodzi z najgorszej, najgorzej… – Chciał się podzielić najciekawszym.
– Kiedy wracamy do Królestwa? – przerwała mu księżniczka. – Przyślą strój podróżny czy mam się tłuc w jednej sukni jak żebraczka? A moje pierścienie?
– Jakie pierścienie?
– Księżniczki i narzeczonej, nie chce mi pan porucznik powiedzieć, że je ukradliście i zgubiliście? – Szpicem parasolki wymusiła wolną drogę.
Sam się odsunął. Wyszła przed barak.
– Vicky, do nogi! Wracamy do domu, nie chcą cię tu.
Jechali zdezelowanym autobusem do portu. Statek należał do wolnej kompanii, czyli ani do Republiki, ani do Zjednoczonego Królestwa.
„Piraci”, przypomniała sobie księżniczka, tak na nich mówiono.
Kapitan odstąpił Nabili swoją kajutę. Vicky próbowała się „zgubić” wśród innych ludzi od razu, jak weszła na statek. Marynarze znaleźli ją, żeby mogła usługiwać księżniczce w czasie rejsu.
„Piraci, a kulturalni ludzie”, pomyślała księżniczka.
W pierwszym przyjaznym porcie narzeczony czekał z kwiatami. Księżniczka schodziła ze statku ostatnia, jej nie wypadało się przepychać. Rzuciła mu się na szyję we łzach.
– Najdroższy, zostałam zgwałcona!
– Naprawdę? – spytał drżącym głosem zszokowany narzeczony.
– Nie, ale tak będzie łatwiej i w to wszyscy uwierzą – powiedziała bardzo spokojnie, szeptem. Dygnęła. – Wielmożny Panie Baronie.
– Wasza Wysokość! – Pokłonił się. – Moje oświadczyny są dalej aktualne, księżniczko.
– Więc teraz jedziemy do taty? – upewniła się Nabila. – Jego Książęca Wysokość się ucieszy.
– Nie inaczej, kochanie. – potwierdził.
Latadło klasy 1000 już czekało na start. Technik lądowiska kończył napełnianie zbiorników ciekłym wodorem. Na burcie był dyskretnie umieszczony herb baronów de Portos. Jak tylko zamknęła się rampa, pilot zameldował gotowość.
Egzekucja
Porucznik Simon wciąż nie awansował, jego porażkę w pracy nad księżniczką uznano za nieudolność. Nikt nie chciał już słuchać jego wyjaśnień.
Tego dnia wychodził z baru później niż zwykle. Natknął się przypadkiem na swojego druha, który robił za medyka w obozie dla uchodźców. Kiedyś razem pracowali.
– W imieniu króla, za gwałt, spotka cię śmierć. – Simon poczuł igłę.
Dostał cały ładunek z aplikatora. Medyk lubił wygłaszać takie zdanie, wtedy czuł się jak egzekutor, a nie zwykły morderca.
Oprócz pracy w Policji Ochrony Konstytucji Republiki, Medyk po godzinach wykonywał zlecenia jednej z działających za granicami tajnych służb Królestwa jako likwidator. Zawsze miał napisane, kogo, za co i czy ma boleć. Lubił tę pracę, nie kolidowała z innymi zajęciami, a waluta Zjednoczonego Królestwa nie podlegała inflacji, wręcz przeciwnie.
Epilog
Koleżanki nigdy nie wybaczyły Nabili tej podróży przedślubnej. Wszystko miało się odbywać w dekadenckiej atmosferze pachnącej zagranicą i żadnej broni. A ta wzięła arsenał godny królewskiego gwardzisty. Sama prosiła, żeby jej wróżyć!
Zamiast poczekać na wynik, Nabila urządziła jatkę, a i tak ją porwali. Koleżanki zostawiła na płonącym jachcie. Przez chwilę były przerażone, ale potem spędziły dwa nudne dni na morzu w szalupie, w towarzystwie szypra, który mienił się kapitanem. Opowiadał stare dowcipy. Do jedzenia była tylko sucha karma jak dla niewolników o takiej jakości, że nawet służki nie chciały. Woda z konserw się skończyła pierwszego dnia. Potem do picia została tylko z odsalarki, też fu.
Kapitan pokazał panienkom przez lornetkę, że na jacht się dostali jacyś następni, mimo pożaru. Wyglądali na techników bardziej niż żołnierzy. Pomyślały, że pewnie po to, żeby im grzebać w rzeczach, jak to chamy. Mieli pecha, bo wybuchł. Kapitan twierdził, że rakieta, a marynarz, że zbiornik paliwa. One podejrzewały, że ładunki denne, detonowane zdalnie, ale się nie odezwały. W końcu marynarze – też służba.
To wszystko byłoby do wybaczenia, ale Nabila nie zaprosiła ich na ślub w Zamku w Portosville. Tyle słyszały o tym miejscu historii.