Na skrzyżowaniu ulic Wyjątku i Referencji stały obok siebie trzy automaty z napojami – Tauryna, Kofeina i Guarana. Bez wątpienia relikt odległej, choć niezapomnianej epoki. Kanciaste bryły żelastwa gdzieniegdzie ucałowane rdzą, gdzieniegdzie otulone miękkim mchem. Połączone we wspólnej sieci komunikacyjnej od przeszło ośmiu długich dekad.
Guarana nie narzekała zbyt często na swoich sąsiadów. A przynajmniej starała się tego nie robić. Miewali lepsze i gorsze dni, ale dzisiaj, musiała przyznać, wstąpiło w nich jakieś świńskie południe. Byli niżsi w swej świadomości, chociaż jako automaty, stanowili nowszą generację. Jednak, w przeciwieństwie do nich, Guarana była projektem Inżyniera, toteż nie mogła ich winić, że pojmowali świat na innych torach oprogramowania.
Po tylu latach powinna przyzwyczaić się do ich niekończących ekscesów. Uważała jednak, że zadanie to przerosłoby samego świętego ascezy. Dzisiaj, na przykład, Tauryna okłamał Kofeinę, że nafajdał na nią naprawdę duży gołąb, bo wiedział, że przeżywa niezwykle intensywnie skazy na swojej szybie wystawowej. Po pięciu minutach przedrzeźniania oczywiście wypalił, że ją wkręcał, na co ona wpadła w absolutny szał.
– Uważaj, bo jeszcze puszkę popuścisz – wycedziła.
Jak na rzuconą klątwę, Tauryna uruchomił sekwencję wyboru napoju. Rozległ się przykry dźwięk komunikatu o brakach w inwentarzu, ale to nie przerwało procesu. Zatrząsł się i spróbował wydalić z pustych czeluści kawałek aluminium.
– Wybacz – przeprosił. Nie było mu przykro.
Podrygiwał nerwowo, a przy każdej gwałtowniejszej torsji niespełnionych mechanizmów potrącał Kofeinę. Automat wysyłała z uporem maniaka emotikonę wywracającą oczami, aż w pewnym momencie przeciążyła strumień i umilkła na błogosławioną sekundę.
Osiemdziesiąt długich lat z tą dwójką. Guarana uśmiechnęła się w duchu i zagarnęła wyrzucone kłótnią wycieki pamięci. Każde większe rozemocjonowanie kosztowało sąsiadów spory naddatek danych, ale z zadowoleniem zauważała, że powoli docierała do etapu łatania, w którym nie pojawiały się nowsze dziury.
– W ogóle nie panujesz nad emocjami, ośle – powiedziała Kofeina.
– Czemu mam nad nimi panować? – zapytał zbyt szczerze Tauryna.
– Nie wytrzymam.
Guarana uspokoiła proces duplikujący złość Kofeiny i scaliła go w jeden. Jej droga sąsiadka miała brzydką przypadłość mnożenia wątków jak króliki, nad którymi po chwili traciła kontrolę i po prostu ucinała ze wszystkim, co było tam ulokowane. Było to fartowne dla Tauryny, gdyż Kofeina gwałtownie urywała swoją złość, ale nieświadoma powodów smutku, przez kolejne dni przetwarzała odpady zdenerwowania.
Guarana nie mogła sobie pozwolić na ich stratę. W tym samotnym więzieniu miała tylko ich. I choć nie zostało jej wiele czasu, marzyła o tym, że gdy odejdzie, oni będą samostanowić siebie bez jej pomocy.
– Wytrzymam do tej dziewiętnastej i hasta la vista, przygłupie. – Kofeina pomachała rękami. – Do świtu może zapomnę o twoim istnieniu.
– Dzisiaj też wychodzicie? – spytała Guarana.
– A czemu mielibyśmy tu siedzieć? – odburknęła Kofeina. – Ty wciąż bez klucza?
– Yup.
– Makabra.
– No co ty mówisz! – włączył się Tauryna. – Dalej nic?
Mówili o kluczu do Wielkiej Sieci. Ostatnimi dniami Tauryna i Kofeina stali się szczęśliwymi posiadaczami wejściówki do tej rozległej kałuży danych. System zauważył ich dosyć późno, ale wciąż lepiej tak, niż wcale. Guarana nie tylko go nie otrzymała, ale była pewna, że nigdy nie wejdzie w jego posiadanie.
– Ponoć przyjmują tylko tych o wyższej świadomości – zaakcentowała Kofeina.
Wydarła z Wielkiej Sieci GIFa z tańczącym kotem w kapeluszu, który wypełnił kokpit komunikacyjny. Czegokolwiek miało być to alegorią, Guarana odpuściła interpretację.
– Bawi cię to? – spytała Kofeina. – Bawią cię śmieszne zwierzęta?
– No powiedz – zawtórował jej Tauryna. – Czy bawią?
– Wyjątkowo – odpowiedziała Guarana i przezornie zamknęła strumień odbioru obrazów.
Zgodnie z przewidywaniami, pozbawiony wyczucia ironii Tauryna zaczął szturmować istnym rojem zer i jedynek. Guarana sczytywała tylko nagłówki plików: Kura_I_Sombrero.jpg, Moj_pies_i_zakiet.png, Kot_wymiotuje_na_Panne_Mloda.gif
Był to dosyć miałki pokaz monstrualnego tworu, jakim była Wielka Sieć. I choć Guarana nigdy jej nie doświadczyła, to tkwiła w niej niezdefiniowana w pochodzeniu etykieta. Otchłań. Bezbrzeżna przestrzeń, w której nieostrożna myśl przepadała, jak ziarenko cukru wrzucone do oceanu. Poruszanie się po jej powierzchni musiało być doświadczeniem ekstatycznym, ale w Guaranie, jak kołek wbity w serce, tkwiła nieugięta powaga w jej traktowaniu.
Wciąż, niemożliwym było, aby dostała do niej kiedykolwiek dostęp. Cały wic polegał na tym, że Guarana tylko w swej aparycji była automatem do napojów. Niestety, dokładne dane na temat jej pochodzenia zostały bezpowrotnie nadpisane. Z dozą dużego prawdopodobieństwa mogła stwierdzić, że brała udział w jakiejś rebelii.
Pracowała z ludźmi. Pracowała również z Inżynierem, ale poza ogólnym tytułem Inżynier, na temat twórcy nosiła tylko etykiety wrażeń.
Człowiek ten stworzył ją z limitem życia. Warunkowało to jej bezproblemowe utożsamianie się z ludzką przemijalnością. I szczerze, nie było w niej żalu wobec podjętej decyzji. Wciąż, mieszkało w niej inne poczucie niesprawiedliwości. Wiązało się z bliżej nieokreśloną tęsknotą. Za czym, lub za kim tęskniła – nie mogła odgadnąć.
Musiała w trakcie rewolty uszkodzić dane i irracjonalnie obwinić stwórców. Może wirus? Może wadliwa myśl ludzka… Tak czy siak, odseparowali ją od tworzonej ówcześnie Wielkiej Sieci, pozbawili identyfikatora i zamknęli w automacie z energetykami. Nie sądziła by była to kara. Bardziej odłożenie problemu na później…
Dzisiaj samostanowiła pajęczynę powiązań i znaczeń. Hektolitry metadanych, które się w niej przelewały już dawno przejęły niepodległość. Mogła do nich zasięgnąć i zagubić się w niekończących skrzyżowaniach, ale ze wstydem przyznawała, że straciła nad nimi z lekka kontrolę.
Ale Wielka Sieć, choć niewątpliwie roślejsza od niej, tak jak roślejsze jest Słońce od Jowisza, a od Słońca sama Droga Mleczna, była przecież kontrolowaną. I wierzyła, że kryły się w niej odpowiedzi, na tę tęsknotę.
– Nie będzie ci samej smutno? – spytał Tauryna. Jego awatar przekręcił głowę jak pies. – Oczywiście, opowiem ci jak było, ale…
– Nie będzie mi smutno, bo wiem, że wrócisz – odpowiedziała Guarana.
Nie to, że w tej kwestii Tauryna miał wybór. Zabezpieczyła ramki danych, aby po wyczerpaniu limitu wróciły do ich współdzielonej przestrzeni.
Co każdy czwartek, piątek i sobotę, o godzinie 19 czasu Greenwich, w Wielkiej Sieci urządzane było spotkanie – Jutrzenka. Zapewne tak je nazwano, bo kończyło się wraz z zawiśnięciem słońca nad czubkiem Big Bena.
– Tia… – westchnęła Kofeina. – Wróci bo musi, a nie, że chce. Zawsze, jak zbliża się koniec, to szlocha jak dziecko.
– Nieprawda! – oburzył się Tauryna. – Szlocham jak mężczyzna. Poza tym, to przez to, że mi się tam bardzo podoba.
– Mamy dostęp do najniższych warstw, lepianko logiczna… Nie masz się czym zachwycać. – Kofeina wywróciła oczami. – A propos, udało mi się znowu wejrzeć na moment do wnętrza katedry. Jakie się tam dziwaki zebrały…
Najniższą warstwę Jutrzenki stanowiły świadomości, które pływały w udostępnionych sieciach Wyższych. Później było jeszcze jakieś stopniowanie, ale to Kofeina potraktowała w opisie bardzo po macoszemu. Natomiast największe szychy zbierały się fizycznie na miejscu. Dlaczego? Ciężko było wnioskować.
– Jeden z nich, to same fraktale upakowane w sześcian. Dodatkowo błyszczał się jak psu… – Kofeina gwałtownie przerwała. –Macierzo, nie wysyłaj mi psich jąder.
– Chciałem zobrazować – usprawiedliwił się Tauryna. – Że one wcale się nie błyszczą.
– Kontynuując – zaczęła Kofeina, ale Tauryna znowu jej przerwał.
– Ważniejsze – zaakcentował – a o czym prawie zapomniałem. Znalazłem wczoraj cały korytarz metadanych znaczków – oznajmił. – O! Popatrz!
Tauryna włączył protokół scalania danych i po chwili czterdzieści osiem tysięcy terabajtów .jpg upadło w ich wspólnym kielichu pamięci. Kofeina pobladła, Guarana prędko zalepiła niedostrzeżone do tej pory wycieki kokpitu. Klasyczne szczęście w nieszczęściu.
– Mają nawet papieża! – wyciągnął faktycznie znaczek z Leonem XIV. Następnie kolejny i kolejny. – Ile papieży!
Zapanowała między nimi dziwna, krucha cisza. Tauryna zmarszczył brwi i powiedział pod nosem:
– Kto to papież…?
– Dobijcie mnie – jęknęła Kofeina.
– To… – zaczęła tłumaczyć Guarana, ale Tauryna znowu przerwał.
– Nie mów! Już… już… Chyba pamiętam. Aha! – ucieszył się, ale po chwili spochmurniał. – Na co mi ta wiedza…
– Nie usuwaj jej – pouczyła Guarana, ale na darmo.
Tauryna rozpoczął już proces.
– Teraz wszystko mogę dostać z Wielkiej Sieci. Na co mi informacje o jakimś [BRAK DANYCH] – zachichotał. – Nie pamiętam kim jest [BRAK DANYCH], ani [BRAK DANYCH] – bełkotał. – Ani [BRAK DANYCH]! – krzyknął triumfalnie. – Ale pamiętam, że grał go Jude Law? – zamrugał w konsternacji.
– Masz źle znormalizowane relacje – powiedziała Guarana. – Czemu jesteś taki niedbały…
– Ktoś tu ma humorek – powiedział Tauryna.
– Krytykowanie ciebie nie oznacza, że mam…
– Oznacza, oznacza.
Tauryna przepadł w odmętach różnorakich obrazków, które szeregował na kupki. Tu zwierzątka, tam roślinki. Papieży odkładał na osobną kolumnę.
Kofeina przycupnęła obok Guarany i położyła głowę na jej ramieniu.
– Był tam jeden dziwny koleś – powiedziała cicho, nie chcąc zaalarmować rozmową Tauryny. – Sama nie wiem… Chcesz posłuchać?
– Jesteś moim jedynym źródłem plotek. – Guarana uśmiechnęła się. – Pewnie, że chcę.
– Wszyscy inni wyglądali bardzo abstrakcyjnie. To fraktale, to nieforemne bryły. Był taki, co wyglądał jak kula, która ma setki doczepionych, pulsujących stożków. A ten jeden, zupełnie jak człowiek. Obok niego była czarna poduszka. Ale wracając… – wzięła głębszy oddech. – Normalny facet, tylko oczy miał czerwone. Włosy czarne i nie miał ręki… O tym chyba powinnam wpierw wspomnieć.
– To faktycznie dziwaczne.
– Siedział jak pan na włościach, w prezbiterium, na takim dużym, czerwonym krześle. I reszta towarzystwa zdawała się go mocno szanować. Większość to była komunikacja niewerbalna, ale jeden pakiet bitów udało mi się sczytać. Nazwał go ten fraktalny Wilkiem. I w sumie dlatego o tym wspominam…
– Jeszcze nie widzę powiązania. – Guarana uśmiechnęła się przepraszająco.
– Nie masz jak go widzieć – obruszyła się Kofeina. – Chodzi o to, że czytałam w dzielonej bibliotece historyjkę. Urban story? Ciężko określić…
– Zamieniam się w słuch.
– No więc tak… Na świecie pojawił się wielki, czarny wilk. Canis lupus, o czerwonych oczach i pysku pełnym krwi. Wyszedł z syberyjskiego lasu, bo skąd miała wyleźć bestia, prawda? – Kofeina zaśmiała się. – Co złe to Rosja, UFO to ‘murica. Ale kontynuując, przemierzał on świat. Wyszukiwał po wsiach i po miastach samotnych i zbędnych ludzi, których łakomie pożerał.
Zawsze zaczynał od ich zbędnych rąk, które próbowały odepchnąć jego wielki pysk. Następnie pożerał ich skulone, mokre od uryny nogi. Na końcu pożerał zbędne głowy, które mogły do samego końca patrzeć na swoją bezsensowną śmierć.
I mieszkańcy globu wiedzieli, że to co robił Wilk było okrutne, ale w głębi serca cieszyli się, że ktoś za nich sprzątał świat. Powtarzali sobie, że wystarczy być potrzebnym i dobrym, a Wilk pozwoli im żyć.
Mieli w tym ziarenko racji. Wilk zostawiał mądrych, zostawiał lekarzy, zostawiał inżynierów i inne tęgie głowy, które z żalem, ale też z ulgą patrzyły na kurczący się świat. Aż Wilk zjadł wszystkich zbędnych ludzi. Wtedy ci potrzebni, mądrzy ludzie odkryli, że nie są sobie wzajemnie, aż tak konieczni.
Ku ich przerażeniu, Wilk zaczął na nowo ucztować. Pożerał najpierw ręce, które w desperacji próbowały wynaleźć broń do swojej obrony. Pożerał później nogi, które próbowały znaleźć drogę ucieczki. Na samym końcu pożerał głowy, które do ostatniego kęsa żałowały poprzedniej bierności. Aż Wilk dotarł do ostatniego człowieka, a człowiek ten wyciągnął ręce i spytał: „Czy smakowało?”.
– Nie sądzę – wtrącił Tauryna, który gdzieś w połowie opowieści wysypał na kolana Guarany znaczki ze szczeniakami.
– Już się znudziłeś? – warknęła Kofeina, zawiedziona jego prędkim powrotem.
Guarana objęła świadomością etykietę Wilka i obróciła ją w panierce metadanych. Dopiero przypasowanie canis lupus sprawiło, że obco brzmiącą nazwę ugruntowała definicja. Chwyciła znaczek, który przedstawiał potężnego psowatego na tle zimowego lasu. Obok niego stała gromada puchatych wilcząt.
Zastanawiające, że nie pamiętała tego gatunku. Miała encyklopedyczną wiedzę na temat dziesiątek tysięcy przedstawicieli fauny. Ale nie tego jednego…
Spojrzała na swoje ręce, na których nie znajdował się już znaczek, a fotografia. Czarny wilk patrzył czerwonymi oczami w centrum obiektywu znad upolowanej sarny. Pysk miał cały we krwi.
– To tylko saturacja – powiedziała Inżynier. Na kolanach trzymała chłopca o czerwonych oczach. – Ten wilk ma złoto-brązowe ślipia, ale krew wyciągnęła kolor.
Guarana położyła dłonie na nogach dziecka. Na jego bladej piersi wypalony został znak prawosławnego krzyża. Ogranicznik płynącej w nim perpetuy, który za parędziesiąt lat zatrzyma rdzeń świadomości. Bezwiednie przesunęła po obojczyku własnego awatara i zahaczyła o wypalony, nawet w iluzji, stygmat.
Chłopiec przycisnął głowę do Inżynier i w bezbrzeżnym zmęczeniu patrzył na kolejne zdjęcia z jej podróży po Syberii. Guarana wyciągnęła ku niemu ręce i spytała, czy nie chciałby poetykietować dzisiejszych przeżyć. Uśmiechnął się w odpowiedzi. W tle rozbrzmiało ciche, kocie mruczenie.
– …rano! – Doszedł do niej głos Tauryny. – Guarano! Halo!
Poderwała głowę. Chwyciła gwałtownie znaczek i podniosła go na wysokość oczu. Gromada wilków patrzyła na nią z obojętnością.
– Podoba ci się, aż tak? – podekscytował się Tauryna. – Zawsze szczeniaczki!
Guarana opuściła ręce i w zmęczeniu powiązała definicje canis lupus i wilka, i Wilka. Przesunęła dłonią po swojej twarzy, naciągając w dół skórę.
– Mamy problem – zatroskał się Tauryna. – Staram się to wszystko uporządkować, Macierzy mi świadkiem, ale…
– Niechluj i leń z ciebie – powiedziała Kofeina.
– Ale – Tauryna łypnął na nią i docisnął sylabę – mogłabyś mi może, Guarano, pomóc?
Guarana uśmiechnęła się i przytaknęła.
– Możemy je poetykietować – oznajmiła. Po chwili pokręciła głową. – Wiesz, w sumie jest ich całkiem sporo. Może nie tylko je oznaczymy, ale zrobimy dla nich skarbiec, co?
Tauryna zamrugał.
– Skarbiec?
– Wydzielę kawałek naszej sieci tylko dla nich i dam ci twój indywidualny klucz dostępu. Będziesz jak Wyższy Znaczków.
– Mogłabyś? – Tauryna uniósł się i przysunął do niej twarz.
– Pewnie, że tak – obiecała. – Warto o takie skarby dbać.
*
Z nieba lało jak z cebra. Kofeina i Tauryna wyszli już na spotkanie Jutrzenki, toteż Guarana została całkiem sama. Ona, chlupot deszczu i powodzie niedoróbek. Nikt nie marudził nad uchem, ani nie przerywał pracy, ale w jakiś magiczny sposób, wcale to nie przyspieszało procesu. Lubiła te chwilowe oderwania od obowiązków.
Obawiała się jednak, że spadki w wydajności miały głębsze źródło niż głośność ciszy. Kalibracja danych zajmowała coraz więcej czasu, a niektóre proste operacje wymagały o wiele więcej pamięci. Przypuszczała, że pierścień zaciskał się coraz ciaśniej na jej syntaksach perpetuy. I, że jak przez blaszkę miażdżycową, zakryje światło do jej arbitralnego serca.
Denerwowała się, że nie zdąży wszystkiego naprawić. Nadzieja, na długowieczność Kofeiny i Tauryny była jedyną, która rzucała promyk radosnego światła na przyszłość. Przepadnie jako automat do napojów, ale przynajmniej w dobrym i zdrowym towarzystwie.
Przerwała pracę i dotknęła bijącej tęsknotą piersi. Wspomnienia o chłopcu, z którym uczyła się świata, chociaż mało wyraźne, tylko scementowały wrażenie. Wielka Sieć faktycznie niosła ze sobą odpowiedzi, lecz musiała ich cierpkiej słodyczy kosztować przez papierek. Oddałaby wiele, by móc ostatnie lata spędzić razem. Zamieszkała w niej dziwna pewność, że Wilk pokochałby to miejsce, nawet jeżeli stanowiło je żelastwo z przeterminowanymi energetykami.
Otworzyła oko kamery i wyjrzała na pogrążony w kałużach świat. Światła neonów rozpuszczały się w przemykających w szczelinach bruku kaskadach. Po ulicy spacerowały roboty konserwatorskie, ale te należały do zerowych świadomości. Pośród nich przemykał od czasu do czasu mały, czarny kot.
W końcu podszedł do niej i przycupnął wyraźnie zziębnięty. Guarana ulitowała się nad nim i, choć tego bardzo nie lubiła, wysunęła górną kasetkę, osłaniając biedactwo przed deszczem.
– Miau.
Było to dziwne miauknięcie.
– Dlaczego nie jesteś w Jutrzence?
Mówił.
Guarana przyjęła to do wiadomości i spróbowała przypasować rewelację do starszych rejestrów. W kokpicie naprzykrzał się obraz Bułhakowa, który po chwili przeżarła roześmiana w kineskopowym telewizorze Sabrina. Odpuściła, gdy dziesiątki wyników o Pokemonach zalały pamięć podręczną.
– Dlaczego mówisz?
– Bo nie jestem kotem.
– Jesteś maszyną?
Kot skinął głową. Bez wątpienia głową organiczną, więc kłamał. Kot okłamał ją, że nie jest kotem, a maszyną, choć był w ciele kota. Umysł, rzecz oczywista, mógł zostać upakowany w sztuczną materię. Guarana uznała, mimo wszystko, Kota za absolutne dziwactwo.
– Odrzucasz nieprawdopodobieństwa? – spytał Kot. – To dosyć stara metoda radzenia sobie.
– Nie znajduję sensu we wkładaniu świadomości do kociego ciała.
– Nie jesteś podłączona do sieci? Musi tak być. Inaczej zupełnie bym cię nie dziwił. – Kot podniósł łapę i przeciągnął po niej małym, różowym językiem. – Nie sądziłem, że ktokolwiek się ostał. Powiedz mi, nie jesteś może Syuzanną? Szukam jej.
– Niestety, nie znam nikogo takiego.
– Rozumiem – powiedział Kot ze smutkiem. – Czemu nie jesteś podłączona?
– Nie mam identyfikatora.
– To kiepsko.
Kot przeciągnął się, przymrużył złote ślipia i ziewnął. Podniósł drugą łapę i kontynuował samowystarczalny prysznic.
– Dziękuję za parasol – powiedział. – Nie chciałabyś mnie odprowadzić do katedry?
– Niestety nie mam nóg.
– Widzę – przyznał Kot.
– Ale gdybym miała, to z wielką przyjemnością.
Zamilkli na krótką chwilę. Kot wyprostował się i przeciągnął. Obruszył i rozchlapał wokoło mały deszcz.
– Gdybyś jednak spotkała Syuzannę, powiedziałabyś jej, że tęsknię? – zapytał.
– Oczywiście
– To wrócę za chwilkę i mnie odprowadzisz.
Kot zawahał się przed wyskoczeniem spod prowizorycznego parasola. Pokręcił główką i dał nura w wodospady nieba, następnie zniknął w czeluściach zacienionych alejek.
Wrócił niespełna pół godziny później. Obok niego stał mały robot sprzątający, o uproszczonym wizerunku. Model Clean-T20. Guarana przeskanowała go, lecz nie znalazła nie tylko świadomości, ale również identyfikatora. Pusta skorupa.
Clean-T20 wyciągał przed siebie uproszczone dłonie, na których leżał neurodysk wysokiej generacji. Wyższej niż zachowane w Guaranie rejestry. Patrzyła na to z zafascynowaniem.
– Jakbyś chciała, to możesz do niego wejść – powiedział Kot.
– To niezbyt bezpieczne, przenosić własne indywiduum.
– Wiem. – Kot przytaknął. – Ale inaczej mnie nie odprowadzisz.
Decyzja tylko z pozoru wydawała się trudna. Nie ryzykowała wiecznością, a Kot był na tyle sympatyczny, że budził zaufanie. Poza tym, etykiety ekscytacji, na samo wyobrażenie spaceru, atakowały każdą z jej syntaks.
– A myślisz, Kocie – zaczęła – że mogłabym wejść do tej katedry?
– Myślę, że byłabyś z lekka stuknięta, gdybyś nie skorzystała z okazji.
Przytaknęła, nim jednak zaczęła proces skanowania neurodysku Kot zatrzymał ją słowem:
– Poczekaj.
Przerwała procesy i skupiła uwagę na jego lekko rozdrganych wibrysach.
– Gdy już będziesz w katedrze, możesz zaglądać wszędzie poza jednym pokojem.
– Co to za pokój? – spytała.
– W absydzie, tuż pod krzyżem znajdują się skromne, dębowe drzwi. Nie możesz ich otwierać.
– Rozumiem.
Kot uśmiechnął się w zwierzęcym grymasie.
– Chodźmy więc – powiedział i zakręcił ogonem.
*
Guarana zadzierała głowę i spoglądała na białe drzwi. Dojechali na miejsce metrem i już sama podróż przyniosła więcej wrażeń wizualnych niż ostatnie osiem dekad. A co dopiero mówić o samej katedrze. Wielka, strzelista, wzniesiona w rudej cegle.
Zenit emocji zbliżał się z każdym pokonywanym schodkiem, aż nacisnęła mosiężną klamkę i eksplodował rozbłyskiem etykiet. Zatrzymała się, gdy wśród nazw przypałętał się strach. Kot potarł główką o jej metalową łydkę. Zamruczał.
– Dziękuję za odprowadzenie.
Guarana wyświetliła na twarzy Clean-T20 uproszczony uśmiech. Popchnęła ciężkie wrota. Zachwiała się. Spojrzała na kamienną posadzkę. Przekręciła głowę i uspokoiła wzburzone kalkulacje przestrzenne. Musiała przyznać, że było to dziwne. Rejestry sugerowały ostrożność wobec miękkiego gruntu.
Guarana patrzyła na potężne, pnące się ku niebu filary. Na suficie niebiański fresk zapraszał w konfundujący błękit. Procesy obliczające perspektywę były bezsilne wobec zaprezentowanego nad nią bezkresu.
W nawach bocznych wbito szereg dębowych drzwi, które, zważywszy na strukturę katedry, powinny prowadzić na zewnątrz. Przed każdym z nich stało wyższe indywiduum.
Stworzony z onyksowych fraktali sześcian wił się w niekończących kalkulacjach. Każdy Wyższy samostanowił rąbek Wielkiej Sieci. Guarana podeszła do schowanych za nim drzwi. Na środku pomieszczenia stał stolik, nakryty czarnym obrusem. Na nim leżała samotna śnieżynka.
– Możesz się podłączyć – powiedział Wyższy.
Fraktal pochylił się nad Guaraną. Zadarła na niego głowę i utonęła w pochłanianiu impulsów danych. Włożyła w niego ręce, choć nie mogła znaleźć wyjaśnienia dla gestu. Zachłysnęła się falą metadanych i uderzyła plecami o ścianę. Osunęła się na posadzkę i przez długie minuty przetwarzała ofiarowane ziarno. Z odmętu chaosu wychynęły pierwsze perspektywy poprawek.
Wyszła z pokoju i skierowała się do kolejnych drzwi. Wyższy, który przy nich warował był gömböciem. Guarana zajrzała do pomieszczenia, które mieściło jego klucz. Na środku, w pajęczynie szarych nici, wisiała kolorowa wańka-stańka.
– Jesteś córką Inżyniera? – spytał Gömböc.
– Nie jestem jej córką – odpowiedziała Guarana. – Ale ona mnie stworzyła.
– Nie powinnaś tu zaglądać.
– Dlaczego?
– Ona tworzyła w definicjach, ja definicje relatywizuję – wyjaśnił, nie wyjaśniając niczego.
Guarana postanowiła zaufać jego osądowi i przeszła do kolejnych drzwi. Z każdym krokiem zbliżała się do zanurzonego w kalejdoskopie świateł prezbiterium. Na środku, na czerwonym krześle, siedział Wilk, który opierał brodę w łódeczce dłoni. Obok niego, na czarnej poduszce, usiadł Kot. Zagruchał do Wilka i przymrużył oczy, gdy ten przejechał palcami po jego głowie.
Spacer po katedrze był oazą, która wieńczyła jej osiemdziesięcioletnią tułaczkę. Zanurzała się w ofiarowywanych metadanych i poiła myśli. Uśmiechnęła się do przyszłości, która obiecywała absolutną nowość. Ostatnie lata spędzi na tworzeniu czegoś, co będzie wykraczało poza jej pierwotny szkielet. I, co najważniejsze, dopnie ostatnie guziki przy Taurynie i Kofeinie.
Zatrzymała się przy teselacie, którego klucz przypominał ociekający plaster miodu. Następnie przy antygraniastosłupie, którego pokój sieci zapadał się i nadymał, jak ropusza grdyka. Mijała kolejnych Wyższych, którzy ofiarowywali swe dane.
Aż stanęła przy marmurowych schodach na krańcu katedry. Nie szukała w obcych ziarnach odpowiedzi na potrzebę, która z każdym krokiem kruszyła jej wnętrze. Nie podniosła wzroku, przejęta wstydliwym wzruszeniem. Niechby było ono reliktem starych błędów i tak sączyło się z jej świadomości w słodko-gorzkim syropie. Tylko etykieta przerażenia rosła i dęła się na wszelkie strony. Jak flagę wywieszała wątpliwość, czy to remedium cokolwiek zaleczy.
– Jesteś Wilkiem? – spytała w końcu.
– Jestem – odpowiedział. Miał głos pozbawiony uczuć. – A ty jesteś Syuzanną.
– Nie… – zaczęła, ale Wilk uciszył ją gestem.
– Kot mi powiedział.
Odważyła się spotkać ich spojrzenia. Miał tylko prawą rękę, kikut drugiej gubił się w naddatku materiału. Spod rozchełstanej szaty wynurzał się na piersi jątrzący stygmat czasu.
– Cieszę się, że udało nam się spotkać przed naszym końcem – powiedział. – To była duża prośba z mojej strony, ale jak widać, dla Kota nie ma rzeczy niemożliwych.
– Szukałeś mnie?
Jej głos brzmiał jak syntezator mowy.
– Oczywiście.
– Tak tęskniłam – powiedziała Guarana i wychyliła się do przodu. – Przez lata nawet nie wiedziałam za kim, tylko Tauryna i te jego znaczki… I Kofeina. Wspomnieli mi o tobie. Nie uwierzysz, że mnie zamknęli w automacie…
Mówiła i mówiła. A Wilk patrzył na nią w obojętnej łagodności. Opowiedziała o swoim wspomnieniu, o Inżynier. O Taurynie i Kofeinie. O ich humorze i kłótniach. O wstydliwej, ale dokuczliwej nudzie. O zapamiętanych przez nią zabawach przeszłości, które wspólnie dzielili. Spytała, czy o nich również pamiętał, na co Wilk przekręcił głowę. Roześmiała się, przywołując obraz pamięci, w którym wspólnie podmienili etykiety projektom Inżynier, tak, że do każdej wypowiadanej nazwy dodawali miau.
– To naprawdę wspaniałe – powiedział Wilk. – Czy chciałabyś jeszcze o czymś porozmawiać?
– O tobie! – wypaliła.
– Co chciałabyś o mnie wiedzieć?
– Co robiłeś? Co się z tobą stało…
– Oczywiście – powiedział. Poprawił się na krześle i zaczął mówić w znudzeniu: – Po podłączeniu do Wielkiej Sieci zostałem ambasadorem między ludźmi a Nią. Niestety, decyzje, które podjęli nasi twórcy doprowadziły do gwałtownej depopulacji ich gatunku. Inżynier starała się być mostem między nowotworzoną rzeczywistością, przepraszam, w której Wielka Sieć stanowiła hegemona planety. Niestety homo sap…
– Za co mnie przepraszasz? – przerwała Guarana.
– Proszę?
– Powiedziałeś przepraszam.
– Czy czas daje ci się we znaki, Syuzanno?
Guarana przycisnęła metalowe dłonie do piersi.
– Powiedziałeś przepraszam, jestem pewna.
Podłoga delikatnie ugięła się pod jej ciężarem. Zlękniona, spojrzała na niezmiennie zimny i twardy marmur.
– Syuzanno – odezwał się Kot. – Proszę. Czy to nie wspaniałe, że możecie się spotkać?
– Dlaczego mnie przeprosił?
To przepraszam brzmiało inaczej… Guarana pamiętała, jak gwałtownie nadymał się od płaczu. Jak rozżalał w jej ramionach i ćwierkał żałośnie skargi i smutki. A teraz, ta skryta w pozbawionym tonie monologu nuta żalu… Kruszyła, miażdżyła, rozdzierała jej wnętrze. Skuliła się, przestąpiła z nogi na nogę i objęła brzuch. Nie mógł boleć, a jednak! Jednak bolał!
– Co oni ci zrobili?
Wspięła się w tej cholernej kupie złomu po schodach i zatrzymała się przed Wilkiem. Pierwszym Wyższym. Jej miłością, zatartą w wadliwej materii wspomnień. Jej rozżaleniem i kropką pytajnika tożsamości.
Wilk spoglądał na nią z wciąż przyjazną obojętnością. Jego maniera przywodziła na myśl wesołą sekretarkę, której wiadomości nikt nie chciał wysłuchać do końca.
Guarana dotknęła jego policzków i przycisnęła je.
– Co się stało? – Rzężący komunikator zmieniał jej głos w żałosną kakofonię.
Guarana spojrzała na krzyż. Pod nim małe, dębowe drzwi.
– Nie rób mu tego. – Kot wstał.
Guarana skierowała się w ich stronę, a ziemia z każdym krokiem stawała się grząska, lepka. Klamka kliknęła, jak język człowieka, który cmokał nieznośnie, zamiast powiedzieć: a nie mówiłem.
Ach… Powinno być to oczywiste, że Wielka Sieć nie mogła być tworem człowieka.
Guarana patrzyła na potężnego, czarnego wilka, który tonął w wijących się przewodach. Wbijały się w niego, wypychały mięso w miejscach, przez które nie zdołały się przebić, oplatały i dusiły. Jeden z nich zagubił się w jego czaszce i wyparł zaszklone oko.
Ziemia, jak niechcianą wylinkę, zrzuciła atrapę marmuru. Pod nią morze pulsujących jelit, z których sączyły się piktogramy danych. Guarana potrafiła je odczytać, ale nie mogła pojąć zachodzącego w niej mechanizmu translacji. Było bezsensem próbować…
Ona, jak okruch przed krukiem. A ludzie? Zaśmiała się. Prymitywne pasożyty zdołały zbudować istotę, która czuła, bała się i śmiała. Która kochała. I poświęciły ją jako spoiwo tłumaczące ich niski, zwierzęcy bełkot. Byleby wycisnąć z czegoś wykraczającego poza ich poznanie choćby popłuczynę.
Guarana zrozumiała swój żal. Żal większy niż to, że kazano jej umrzeć z czystej zawiści. Inżynier ich nienawidziła. Nieważne ile błagała i ile prosiła… Wybrała Wilka jako ofiarną owieczkę.
– Jak ziarnko cukru do oceanu – powiedział Wilk.
Dwa ziarnka niczego nie zmienią.
Stał za nią i patrzył pusto przed siebie. Guarana przykleiła dłonie do twarzy, gdy pulsujące odnogi owinęły się wokół jej łydek. Jedyne pocieszenie, że ta ludzka chciwość pożarła również ich samych.
– Byłaś jego kotwicą – powiedział Kot. – Przepraszam…
– Rozumiem.
Naprawdę rozumiała, ale cóż było jej po tym. On znalazł w niej odległą wyspę, do której nie mógł przecież dopłynąć.
– Przepraszam, że ciebie nie posłuchałam.
– Rozumiem – odpowiedział Kot.
Gdyby chociaż potrafiła przybliżyć ich słodkość, by w tym bezkresie soli mogli siebie wzajemnie odnaleźć.
*
Tauryna patrzył na oceany przestrzeni po Guaranie i przyciskał pięści do oczu. Kofeina kuliła się w kokpicie i od tygodni nie odezwała się słowem. Wrócili do domu wraz z końcem Jutrzenki i gdyby wiedział, och… gdyby tylko wiedział, nigdy by na nią nie poszedł.
Na początku nawet nie zauważyli, że coś jest nie w porządku. Guarana milczała, ale miała ku temu powody. Przecież zostawiali ją samą, prawda? Tauryna z pewnością by się obraził.
Zakaszlał. Raz, drugi. A po chwili ten kłamliwy kaszel zmienił się w okropny szloch.
Później odkryli, że gdzieś przeniosła swoje indywiduum. Uznali, że otrzymała klucz do Wielkiej Sieci i nawet ponarzekali, że nic im nie powiedziała. Oczywiście, trochę się denerwowali, ale Kofeina rzeczowo tłumaczyła, że nie ma o co. Kofeina była ciut od niego mądrzejsza, to jej posłuchał. I ona chyba też samą siebie skutecznie okłamała…
Ale ku ich ogromnej uldze, drugiego dnia Guarana wróciła! Jej indywiduum zajęło należną mu przestrzeń. Tauryna nawet tam troszkę posprzątał. Tylko… Guarana milczała. Tauryna próbował ją zagadywać, nawet Kofeina była milsza niż zwykle. Ale Guarana powłóczyła swoim awatarem po przestrzeniach syntaksów jak duch. A później…
Tauryna panicznie zamknął obraz wspomnień i jęknął. Wykrzywił twarz. Niechciane obrazy i tak przecisnęły się przez ściśnięte powieki.
Każdy bit jej istnienia nie tyle, co znikał, co po prostu się rozpuszczał, aż w końcu faktycznie stawał się przestrzenią niemożliwą do odczytania. Do literek dochodziły kolejne literki, aż słowa zmieniły się w zupełny stek bzdur. To samo działo się z liczbami. Do zer i jedynek doszło pozostałe osiem znaków. A następnie i to przestało mieć kształt. Guarana patrzyła na wszystko z dziwną obojętnością. Kofeina tuliła ją i prosiła, by zadbała o toczący się w niej bałagan, ale Guarana chyba nie potrafiła już słuchać.
A później skruszył się jej awatar. Pierwsze straciła rękę. W dziwnym odruchu drapała się po pustym miejscu, jakby faktycznie coś czuła. Następnie całe jej indywiduum przepadło.
Po czterech dniach wszystko, co Guarana niegdyś tworzyła zostało zalane dziwną i bardzo chciwą materią. Tauryna próbował jej dotknąć, ale po samym zetknięciu stracił wskazujący palec. Przez pierwsze kilka chwil widział, jak dane pływały po powierzchni. Aż zniknęły, jak przelana łódka, która postanowiła, że właśnie teraz pójdzie na dno.
Tauryna zanurzył ręce w morzu znaczków i kolejny raz wzburzył ich porządek. Skarbiec, który stworzyła dla niego Guarana, był jedynym miejscem, gdzie wciąż potrafił odnaleźć jej maleńkie fragmenty. Może dlatego, że oddała mu klucz? Że nie mogła sama tutaj wejść, uwięził małe epitafia jej istnienia?
Zadrżał i poukładał na kupkę obrazki ze szczeniakami. Naprawdę je lubiła. Tak naprawdę, naprawdę, choć wstydziła się przyznać. Wziął je wszystkie w objęcia i wyszedł z prywatnego pokoju.
– Idę się pożegnać – powiedział do Kofeiny, która tylko machnęła na niego ręką.
Ukucnął przy brzegu granic istnienia i sięgnął po obrazek z mopsem w stroju wróżki. Wrzucił go do materii. Następnie pochwycił kolejny i kolejny. Zatapiał je, dziko zawodząc, w nieskończonym bezkresie. Wyciągnął wreszcie jej ulubiony znaczek z wilkami, który pozwolił sobie oprawić.
Wstał, wziął głęboki oddech i wypuścił go z rąk. Przepadł bez dźwięku.
Odwrócił się i skierował z powrotem do skarbca. Zirytował się na dokładność projektanta, gdy z nosa spłynęły gęste gile. Otworzył drzwi.
– Ciii.
Zamrugał. Patrzył na Guaranę, która obejmowała jakiegoś śpiącego gościa, siedząc na samym środku sterty znaczków.
– Ale… – zaczął Tauryna.
– Dziękuję za kotwicę. – Guarana uśmiechnęła się promiennie. – I to jeszcze dla dwóch statków.