Uniesiony miecz nie opadł. Waga ani drgnęła. Rzeźba Temidy stała tak, jak stała. Mimo to Eurydyka bała się ponownie na nią spojrzeć. A nuż marmurowy posąg ukarze kobietę za to, co zamierza zrobić?
Rozpięła kombinezon przy szyi. Wykrywając zdenerwowanie, soft z wszczepionego w ciało chipu zaproponował program relaksacyjny. Odmówiła – nigdy ich nie używała w pracy, więc taka zmiana mogłaby wzbudzić podejrzenia.
Zanim roboty sprawdziły pozostałych ludzi z kolejki przy wejściu do sądu, do duszności i spoconych dłoni doszło bulgotanie w żołądku. Aż musiała poluźnić pasek.
Kiedy w końcu stanął przed nią android, zacisnęła zęby i spojrzała w obiektyw na jego głowie. Pole widzenia kobiety zajął rząd zmieniających się cyfr – znaczy, że sprawdzali zawartość chipu. Eurydyka przywołała w myślach obraz matki, która z czerwonymi od płaczu oczami pytała, co u niej słychać.
Teraz się okaże, czy haker był wart swojej ceny.
Wstrzymała oddech.
– Kontrola osobista – zawyrokowała maszyna.
Cholera! Nie tak miało być!
– Czy coś się stało? – spytał android.
Eurydyka całą siłą woli zmusiła głos, by nie drżał, gdy powiedziała:
– Sprawa osobista.
– Dokładnie?
– Zdrowie matki.
Cisza.
– Proszę rozłożyć ręce i czekać na skan – rozkazał robot.
Jak na zawołanie podleciał niewielki dron i dokładnie oświetlił ją z góry na dół. Nabrała powietrza, gdy tylko zbliżył się do ozdobionej bransoletką prawej ręki. Przez jedną, ciągnącą się w nieskończoność sekundę, czekała na wyrok.
– Dziękuję. Może pani wejść.
Powietrze uszło z niej jak z przebitego balonu. Pełny pęcherz dawał o sobie znać. Prędko weszła do olbrzymiego holu, potem skręciła w prawo do toalety. Gdy usiadła, zakryła twarz drżącymi dłońmi, podczas gdy chip, zgodnie z ustawieniami, podłączył się do sieci i nucił słyszalne tylko dla niej melodyjki. Nerwowe łkanie za nic nie współgrało z ich rytmem.
***
Żołądek nie odpuszczał, ale zgodnie z zaleceniem hakera, nie zezwoliła chipowi na przytłumienie nerwów. Zamiast tego Eurydyka wjechała na trzecie piętro. Potrzebowała motywacji. Przypomnieć sobie, dla kogo to robi.
Na tym piętrze bowiem mieściły się sale sądowe. A przed nimi nerwowi ludzie, zobligowani przez prawo do osobistej obecności i łudzący się, że otrzymają sprawiedliwość. Choćby przydzielona jej sprawa: Ludmiła Korga, lat dwadzieścia jeden. Śliczna dziewczyna, która miała pecha dostać pracę w korporacji zarządzanej przez sukinsyna. A ten nie potrafił trzymać rąk przy sobie.
– Proszę zejść z drogi – rozkazał masywny robot-strażnik, idący wprost na Eurydykę.
A oto powód całej niesprawiedliwości – sztuczna inteligencja. Była już wszędzie i wszystkim: przeciwnikiem w grach, kucharzem w restauracji, a nawet kochankiem w wirtualnej rzeczywistości. Musiała więc trafić i do sądów. Niewzruszona przekupstwem, łzami czy krzykami, doskonale za to przyjmująca argumenty adwokatów, przygotowane wcześniej przez ich zespoły analityków. Teraz procesów nie wygrywała prawda – zastąpił ją sztab speców od uczenia maszynowego, wiedzących, jak wykorzystać algorytmy do interpretacji prawa.
Temida nie mogła być bardziej ślepa.
Mdłości przeszły. Eurydyka nie skorzystała z windy. Zamiast tego chip dokonał uwierzytelnienia i drzwi na schody pożarowe otwarły się szeroko. Szybkim truchtem wbiegła na następne piętro, nie uruchamiając nawet mechatronicznego wsparcia mięśni.
***
Stanęła przed drzwiami wyprostowana jak struna. Gniew ulatniał się, powróciło bulgotanie w żołądku, dłonie znów spotniały. Szybko wywołała listę kontaktów i wybrała pozycję „Dział IT”. Po chwili w kąciku oka zobaczyła znudzoną, piegowatą twarz, otuloną rudymi włosami.
– Co się dzieje, Euro? – spytała rozmówczyni głosem życzącym sobie jedynie świętego spokoju.
– Znowu problem z podłączeniem do wewnętrznej sieci sądu. – Eurydyka włożyła w słowa cały gniew, który tylko czuła.
Prawa brew programistki powędrowała w górę.
– To weź spytaj SI-Technical. Nie mogę zawsze…
– Ale ja już przeinstalowałam certyfikat i wyczyściłam ten cały cache, jak kiedyś kazałaś! I nadal nic! – Zwęziła usta. – No weź, Ange…
Westchnienie.
– Skończę i zaraz do ciebie przyjdę.
– Zaraz to ja muszę być na rozprawach. A jestem akurat przy twojej jamie.
Kolejne westchnienie.
– Wchodź. Tylko nikomu ani słowa.
Człowiek. Najsłabsze z zabezpieczeń.
Serwerownia huczała niczym plac budowy. Obecne wszędzie roboty serwisowe zapewniały nieustającą pracę komputerów. To tu biło serce lokalnego wymiaru sprawiedliwości. SI-sędziowie, na bieżąco wydające wyroki w oparciu o wyselekcjonowane przez ministerstwo akta spraw. Dane te nie były tajemnicą – ku uciesze kancelarii oraz zatrudnianych przez nie specjalistów.
Kiedyś SI wyobrażano sobie jako sztuczne ludzkie umysły, czujące i rozumiejące emocje. Co za bzdura. One widziały tylko dane. A jako sędziowie stosowały prawo w drakoński sposób. Jak wtedy, gdy jedna z nich zignorowała błagania matki Eurydyki i kazała wyegzekwować zaciągnięte przez zmarłego męża długi. Adwokat-fujara dopełnił reszty.
Na końcu serwerowni czekało wydzielone i wyciszone pomieszczenie, wypełnione płynącą z głośników muzyką klasyczną, uwielbianą przez Ange, która sądząc z miny, wprost nie mogła doczekać się ponownej samotności.
– Dobra, siadaj i podłącz się do sieci diagnostycznej – rozkazała programistka.
Eurydyka wykonała polecenie.
– To zaboli. – Ange zaśmiała się pod nosem i odwróciła do ekranu za plecami. Palce rudowłosej zatańczyły na widocznej tylko dla niej klawiaturze.
Czas działać.
Eurydyka szybkim ruchem zerwała z prawej ręki bransoletkę, odsłaniając w miejscu rozszczepienia wtyk. Błyskawicznie podłączyła go do sąsiadującego komputera, który miał dostęp do wszystkich maszyn w serwerowni.
W rogu pola widzenia uruchomił się stoper.
Dwadzieścia pięć… dwadzieścia cztery…
Sekundy mijały wolno. Za wolno.
– Powinnaś zacząć używać SI-asystenta – powiedziała Ange.
– Yhm.
– Przyjdzie kryska na matyska. A teraz powiedz, czy instalowałaś łatkę osy?
Dwadzieścia…
– Co?
– Operating System. System operacyjny twojego chipa. Instalowałaś aktualizację?
Szesnaście…
– Coś tak.
Eurydyka wbiła palce w spodnie, gdy programistka nerwowo poruszyła się na krześle.
Dziesięć…
– Dobra, wywołaj konfig i wejdź teraz… – Ange zamilkła. – Albo nie, sama sprawdzę numer.
Krzesło zaskrzypiało.
– Z tego, co pamiętam, numer zaczynał się od KN. Potem jeden, jeden, trzy.
Rozmówczyni zatrzymała obrót i wbiła wzrok jeszcze mocniej w ekran.
Siedem…
– Nie mam takiej aktualizacji.
Pięć…
Westchnięcie.
Dwa…
Szybki ruch ręki i bransoleta znów znalazła się w dłoni Eurydyki. A potem w kieszeni.
Ange obróciła się, podjechała krzesłem bliżej.
– Coś ty taka spięta. Żartowałam, że zaboli.
Eurydyka tylko pokiwała głową, słuchając „Dies irae” Mozarta i szaleńczego rytmu swego serca.
***
– …zamykam posiedzenie – zakończyła uzasadnienie wyroku SI-sędzia. – Proszę o zatwierdzenie protokołu protokolantkę Eurydykę Broniec.
– Zatwierdzam.
Zgasł wyświetlacz zajmujący środek sali. Eurydyka spojrzała na siedzących po przeciwległych stronach ludzi.
Na głośno klnących prezesa korporacji, jego adwokata oraz speca od analizy danych.
Na młodego prokuratora, siedzącego z szeroko otwartymi ustami.
I w końcu na tonącą we łzach szczęścia Ludmiłę. Pierwszą od dawien dawna, która otrzymała sprawiedliwość. A wystarczyło tylko do analizowanych przez SI danych dodać trochę przykładów miłosierdzia i wyrozumiałości i łagodnej interpretacji przepisów.
Zaraz potem Eurydyka poszła na obiad. Haker, który podpowiedział za grube pieniądze, jak przeprowadzić całą akcję, mówił, że codziennie wieczorem ministerstwo synchronizuje wszystkie serwery. Jej dane miały wkrótce wniknąć do krwiobiegu SI-sędziów w całym kraju, co da początek lawinie zmian. Gdyby tylko matka tego dożyła.
Eurydyka szła śmiałym krokiem. Uśmiech zadowolenia nie schodził z jej twarzy, gdy robot-strażnik nakazał skanowanie. Za to szeroko otworzyła oczy, gdy dron wykrył coś w kieszeni. Maszyna wyjęła rozpiętą bransoletkę i oświetliła wtyk.
Zawył alarm.
Uniesiony miecz nie opadł. Waga ani drgnęła. Rzeźba Temidy stała tak, jak stała.
Ślepa i głucha.