Dyskutował właśnie z Akernem o kopiowaniu osobowości, gdy na siatkówce wyświetliła się nowa wiadomość:
„Unia Andermańska decyduje się na odrzucenie zaproponowanego traktatu i wycofanie z dalszych negocjacji”.
Rabelowi opadła szczęka. Zminimalizował obraz na siatkówce i spojrzał na asystenta.
– Nikt nic nie zmieniał w tekście – wydukał Akern.
Jasna cholera!
Jedna myśl mężczyzny i na skórze nadgarstka pojawiła się obecna godzina.
Za trzy piąta. Powinienem go jeszcze złapać.
– Akern, skontaktuj się z konsulatem i zobacz, co na to Koalicja.
Asystent nie zdążył odpowiedzieć, a Rabel chwycił płaszcz i pognał na lądowisko automatycznych pionolotów. Pojazd już czekał.
– Dokąd mogę pana zabrać, Piąty Magosie? – W głowie mężczyzny zabrzmiał słodki, kobiecy głos kierującej SI.
– Restauracja „Dalekowidzący”. Muszę tam dotrzeć jak najszybciej.
– Rozumiem. Niestety, będziemy musieli odbyć podróż dłuższą trasą przez nadmorski bulwar.
– Czemu? – W głosie członka Rady Magosów dało się słyszeć irytację.
– Jedna z dzielnic ma zamknięte portale z powodu obławy na innomyślących. Czy mimo to mam poprosić o otwarcie trasy i przydzielenie eskorty?
Rabel milczał przez sekundę. Dotknął zawieszonego na szyi medalionu z symbolem nieskończoności.
– Tak.
***
„Oto przyszłość” – obwieszczał slogan reklamowy z antygrawitacyjnego bilbordu, witający Rabela w prestiżowej dzielnicy megamiasta-stolicy. Magos nie potrafił odmówić mu racji. Lewitujące nad ziemią budowle, unoszone siłami pól magnetycznych ponad zbudowanymi z nadprzewodników pseudofundamentami, portale czasoprzestrzenne stosowane jako korytarze szybkiego ruchu czy wszczepione każdemu mieszkańcowi implanty donerwowe, zwane neuralami – jeszcze dwa pokolenia temu wszystko to było nieosiągalnymi mrzonkami z powieści fantastyczno-naukowych.
Zmiana nadeszła wraz ze statkiem zwiadowczym Koalicji. Już samo potwierdzenie, że poza Cennetem są inne cywilizacje, wstrząsnęło pokoleniem rodziców Rabela. Gdy załoga okazała się ludźmi takimi jak oni, zadała kłam wielu powszechnym poglądom naukowym. Porządek społeczny omal się nie załamał. Jedynie dzięki twardym decyzjom Rady Magosów państwo przetrwało kryzys i zaczęło garściami czerpać z wiedzy gwiezdnych ludzi. Zaawansowana medycyna oraz implanty odmieniły życie rówieśników Rabela.
A to był dopiero początek. Kolejne pokolenie miało otrzymać boskie moce kopiowania świadomości, transmutacji materii czy ostatecznego zlikwidowania innomyślenia. Oraz eftel – technologię nadświetlną. Największe osiągnięcie każdej cywilizacji roszczącej sobie prawo do gwiazd.
Szykowała się rewolucja na niespotykaną skalę, wymagająca zmian w każdej dziedzinie życia społecznego – o ile wcześniej pewna rzecz nie zniszczy tych marzeń.
Pionolot wylądował na jednym z lewitujących budynków. W recepcji czekała kelnerka.
– Witam w restauracji „Dalekowidzący”, magosie.
Jej szeroki uśmiech przeszedł w konsternację, gdy Rabel zbladł jak ściana.
Cholerne owoce morza!
– Czy coś panu…
– Proszę się nie przejmować. Ambasador mnie oczekuje.
Oddał płaszcz i wszedł na podstawioną platformę. Ta uniosła go przez kolejny portal ku lewitującej nad morzem loży.
Siedzący gość stanowił przeciwieństwo atletycznego Cennetianina. Zadzierał głowę ku drugiemu tunelowi czasoprzestrzennemu, by napawać się widokiem lasu. Z głośników dobiegała grana na lutni melodia. Magos nabrał powietrza pełnego woni bryzy, igliwia i gotowanych małży. Zbladł jeszcze bardziej.
– Czy będzie nietaktem, jeśli cię nie poczęstuję? – powiedział przepraszająco Unita, odsuwając jak najdalej talerz z potrawą.
Cennetianin zasłonił usta, dusząc odruch wymiotny. Jednym haustem wypił podaną szklankę wody.
– Zaraz obsługa przyniesie ci więcej, przyjacielu.
Rabel usiadł, kilka razy głęboko odetchnął i gdy przeszły mu mdłości, wypalił pełnym żalu głosem:
– Co wam odbiło, Tolket?! Chcecie doprowadzić do nowego Wieku Katastrof?
Ambasador chrząknął. Następnie dotknął przycisku na podręcznym panelu. Delikatna muzyka stała się nieznośnym wrzaskiem.
– Zadecydował ktoś wyżej ode mnie – powiedział szeptem, nachyliwszy się do magosa.
Ten zacisnął pięści. „Ktoś wyżej” oznaczało tylko jedną osobę – Sylwana Shezara, przywódcę Unii.
– Cholera, przecież sam zaakceptował wstępne warunki traktatu!
– Ciszej, bo jeszcze ktoś usłyszy.
Tolket chwycił butelkę tauryckiego wina musującego i zaczął nalewać do kieliszka, mówiąc:
– Dobrze wiesz, że zależy mi na tym układzie tak samo jak tobie. I też sądziłem do dzisiejszego ranka, że sprawa jest załatwiona i możemy zacząć sobie gratulować ustanowienia pokoju na kolejne pokolenia.
– Ale?
– Zamiast podpisu Shezara przyszedł komunikat nakazujący ewakuację ambasady. Wstrzymałem wykonanie i wysłałem prośbę o wyjaśnienia na Anderman. A w odpowiedzi…
Neural Magosa wyświetlił wiadomość:
„Zwiad czasoprzestrzenny stwierdził 42% szans na rozpoczęcie wojny przez Koalicję pomimo układu. Podjęto więc decyzję, by odrzucić traktat. Proszę wznowić procedurę ewakuacji ambasady”.
– Zwiad czasoprzestrzenny – syknął Rabel. Jego błękitne oczy wypełniła pogarda. – Czy w ramach dalszych konsultacji Shezar rozmawiał z wróżką i sprawdził fusy na dnie kubka?
Ambasador posłał mu znaczące spojrzenie.
– Ani Unia, ani Koalicja nie kiwną nawet palcem bez sprawdzenia, co na dany temat mówi „współczesna astrologia” – powiedział z wyrzutem.
– Ale to nonsens, by eftel rządził życiem nieprzeliczonych rzesz!
– Te same nieprzeliczone rzesze nie mają nic przeciwko kontrolowanym portalom czasoprzestrzennym, pozwalającym umieścić kibel w środku zielonego lasu. – Tolket upił łyk wina. – Wóz albo przewóz, Rabelu. Fizyka nie jest selektywna i skoro mamy metody na przesył informacji i materii szybciej od światła, to musimy ponieść wszystkie konsekwencje.
Magos westchnął. Niewykształceni widzieli w eftelu jedynie źródło szybkiego transportu czy komunikacji na niewyobrażalne odległości. Jednak naukowcy dawno temu odkryli, że to także maszyna czasu. Formułująca ten wniosek szczególna teoria względności stwierdzała też, że jednoczesność nie jest absolutna i zależy od prędkości obserwatora. Stąd był tylko krok od wynalezienia technik spoglądania w przyszłość. Ze stuprocentowym prawdopodobieństwem spełnialności, bo jak to kwitowała humorystyczna wersja prawa samospójności Nowikowa: „co zostanie zaobserwowane, to na pewno się stanie”.
Dawni astrologowie patrzyli w szklane kule. Współcześni wysyłali przez portale sondy pędzące z relatywistycznymi prędkościami i skanowali wszystko strumieniami tachionów. Dawni uciekali w mgliste zdania – dzisiejsi woleli matematykę.
Jedni i drudzy popełniali błędy. Astrologowie, bo nigdy nie widzieli przyszłości. Zwiad czasoprzestrzenny zaś rejestrował zaledwie fragmenty i na tej podstawie dedukował, co się wydarzy. Na nieszczęście to nigdy nie zniechęcało możnych do szukania u nich odpowiedzi, od których zależał los wielu ludzi.
Tolket upił łyk wina i powiedział:
– Nadal miałem wątpliwości, więc wysłałem prośbę o dodatkowe informacje. W odpowiedzi otrzymałem wynik mających się odbyć niedługo wyborów nowego Kanclerza Koalicji. Zgadnij, kto wygra?
Rabela zmroziło. Tylko jeden człowiek mógł wywołać u Shezara tak ostrą reakcję.
– Galahadian – wycedził. Lider frakcji wojennej w parlamencie Koalicji.
Tolket odchylił się i dopił wino.
– I ostatni element układanki. Czy już zdecydowaliście o przyłączeniu Cennetu do Koalicji?
Magosa obowiązywała tajemnica, nawet jeśli unicki wywiad odkrył prawdę. Jednak nie wahał się nawet przez sekundę.
– Tak.
– Sam widzisz. Mamy podpisać pakt wynegocjowany za pośrednictwem neutralnej planety, która po wszystkim zamierza przystąpić do naszego rywala. – Unita cmoknął. – Nie wiem, jak dla ciebie, ale te procenty nagle nie wydają się takie małe. Zwłaszcza że umowy łatwiej podpisywać niż przestrzegać.
Wiszący nad mężczyznami portal zmienił krajobraz na pustynny. Zalało ich gorące powietrze.
Tylko tyle pozostanie, jeśli nic nie zrobię.
Magos dotknął medalionu.
Wojna eftelowa przerażała go. Jeśli Koalicja i Unia, jedyne sojusze zrzeszające mocarstwa nadświetlne, doprowadziłyby do konfliktu, mnogość trupów przekroczyłaby liczbę gwiazd w galaktyce. Z mieszkańcami Cennetu na czele – a przecież to ich obiecał chronić Rabel, gdy wstępował w szeregi Rady. To dlatego też wysunął szaloną propozycję, by neutralny Cennet pośredniczył w negocjacjach i pomógł zawrzeć trwały pokój. Nikt nie krył zdziwienia, gdy obie strony na to przystały.
– Czego potrzebujesz, by przekonać Shezara?
– Ja?
– Chyba masz nadal u niego posłuch?
Tolket zamyślił się. Nadzieja błysnęła w oczach Cennetianina.
– Ustępstw w zakresie udostępniania eftela.
Rabel rąbnął pięścią w stół.
– Cholera, Tolket! Ich równa dystrybucja to podstawa istnienia Koalicji.
– Oraz największy punkt sporny w negocjacjach. – Unita wziął małża do ręki, na co magos spojrzał w górę. – Znam Sylwana. Zluzuje, jeśli Galahadian okaże dobrą wolę w tej kwestii.
Rabel nie odpowiedział, wpatrując się w portal. Po drugiej stronie mknęło ku nim kilka kulistych, czarnych obiektów, wyraźnie widocznych na tle piasków pustyni.
Najpierw eksplodowały leżące na stole naczynia, rozbryzgując wszędzie mięso. Dopiero potem dotarł świst pierwszej serii pocisków.
Obaj mężczyźni przypadli do podłogi. Rabel spojrzał na równie przerażonego Tolketa, wskazując na stojącą platformę i portal do restauracji.
Ruszyli na czworaka pod stołem. Kolejna seria przebiła blat i podłogę.
– Co jest… – dał się słyszeć głos kelnera.
Nim Rabel wykrzyczał ostrzeżenie, powietrze wypełnił krzyk i świst kul. Oraz następujące po nich głośne bzyczenie.
– Teraz, gdy przeładowują! – ryknął Tolket.
Wyskoczyli jednocześnie spod stołu i dopadli platformy. Tolket omal nie spadł, gdy szarpnęło. Wlecieli z pełną prędkością do budynku. Naraz komunikaty neurala przesłoniły wzrok magosa, a świst pocisków zlał się z niewyobrażalnym bólem. Siła uderzenia obróciła mężczyzną jak bączkiem. Zdezorientowany, wykonał krok w bok i poczuł, że spada.
***
W pierwszej chwili po przebudzeniu Rabel nie potrafił dostrzec nic poza oślepiającą bielą.
Tolket!
Próbował się zerwać, ale przytrzymał go jeden z robotów medycznych.
– Magosie! – usłyszał głos Akerna.
Odwrócił głowę w kierunku rudowłosego mężczyzny.
– Ambasador… – wymamrotał.
Podwładny otworzył usta, ale nic nie odpowiedział.
– No, mów!
– Nie żyje. Chwycił cię, gdy spadałeś, i przyjął na siebie całą energię upadku. – Przełknął ślinę. – Ambasada nie potrafiła zrekonstruować ciała, a sam Tolket nie posiada kopii…
Rabel przestał słuchać. Zacisnął pięści, tłumiąc w sobie ryk gniewu.
***
Lekarze w żadnym wypadku nie chcieli zezwolić na uruchomienie neurala.
– Nie jest pan na tyle zdrowy – mówili.
– Zinnomyśleliście – warknął w końcu Rabel.
Podziałało.
Kiedy zakończył się proces szyfrowania połączenia z robotem-awatarem w budynku Rady, magos natychmiast ruszył do Sali Założycieli. Nie czekał nawet, aż neural zsynchronizuje się do końca z interfejsem zmysłów. Dlatego korytarze, pomalowane na żywe kolory, zdawały się być wyblakłe. Omal też nie staranował grupy strażników, gdy ci wyszli zza zakrętu.
Na szczęście obrady wciąż trwały. Ściany Sali Założycieli zdobiły mozaiki przedstawiające najsłynniejsze czyny czcigodnego Torgaddona i jego kompanów. Ustawiony pośrodku siedmiokątny stół z czarnego obsydianu był tym samym, przy którym się gromadzili. Podobnie siedzenia, których rolę pełniły ociosane kamienie. Miało to przypominać, że władza jest służbą, nie przywilejem.
Jedynie zamontowany pod sufitem holoprojektor nie pasował do całego wystroju. Urządzenie w kształcie półkuli, z której wystawała masa anten i zwierciadeł, wyświetlało właśnie mapę galaktyki. Trzy czwarte zaznaczonych układów miało niebieski kolor Koalicji, prawie cała reszta – czerwień Unii. Cennet i pozostałe neutralne planety oznaczono bielą, ale tylko od świata Rabela biegło wiele linii symbolizujących trasy nadświetlne. Reszta znajdowała się na rubieżach cywilizacji.
– Piąty Magos! – powiedział zaskoczony Rejton będący przywódcą Rady. Czarnowłosy mężczyzna wstał, podszedł do nowo przybyłego i mocno ścisnął dłoń robota. – Choć doceniam twe poświęcenie, powinieneś raczej skupić się na powrocie do pełni sił.
– Najwyższy – zaczął Rabel. Żałował, że maszyna mówiła tylko pozbawionym emocji tonem. – Nie mogłem zwlekać, gdy rzeczy wielkiej wagi dzieją się dookoła Cennetu. Zwłaszcza że dotyczą spraw, które Rada powierzyła mi osobiście.
Roboty musiały zabrać kamień, by awatar mógł zająć przynależne Piątemu Magosowi miejsce.
– Omawialiśmy właśnie kwestię zerwania rozmów przez innomyślących z Unii – oznajmił Rejton.
– Więc dobrze, że zdążyłem przybyć. Otóż ambasador Tolket powiedział, że jest szansa…
Rabel przerwał, gdy Najwyższy Magos machnął ręką.
– Tak, wiemy. Shezar wróci do negocjacji, jeśli Koalicja zgodzi się na ustępstwa w zakresie rozpowszechniania eftela. – Spojrzał na wyświetlaną mapę. – Wszystko zdradził antytelefon, który przyszedł do konsulatu niedługo po ataku.
– Czy Kanclerz wyraził zgodę?
Najwyższy Magos pokręcił głową.
– W takim razie chcę być przy wysyłaniu pierwotnej wiadomości. – Głos maszyny nadał żądaniu ton beznamiętnego oświadczenia.
– Za późno. Zgodnie z procedurą zrobiono to zaraz po otrzymaniu odpowiedzi.
– Chcę więc zobaczyć kopię.
– Nie widzę problemu.
Niemal natychmiast neural wyświetlił komunikat:
„Czy Kanclerz udziela pozwolenia na podjęcie powtórnych negocjacji z Unią na temat dystrybucji eftela?”
Sucha treść, nieuwzględniająca niczego, co mogłoby przekonać przywódcę Koalicji do zmiany stanowiska. Choć i tak nie miało to znaczenia. Antytelefon był jednym z efektów nadświetlnych, które wynikały ze szczególnej teorii względności. Nazywano tak sygnał-widmo, będący odpowiedzią na jeszcze niewysłany za pomocą tachionów komunikat. Po jego otrzymaniu nadanie pierwotnego tekstu traktowano jako formalność, by zadośćuczynić przyczynowości.
O ile to prawdziwy tekst – zaświtało w głowie Rabela.
– Zdają sobie sprawę, że to doprowadzi do eskalacji?
– Tak – odpowiedział Rejton. – Ale to już nie będzie nas obchodzić. Koalicja gotowa jest dać nam dodatkowe napędy nadświetlne, jeśli już teraz powierzymy jej w całości proces negocjacyjny.
Na całe szczęście awatar nie mógł pokazać gniewu, który poczuł Rabel.
– Założyciel Torgaddon nauczał, że siła nie zbuduje nic trwałego. Że jedynie koegzystencja i odrzucenie innomyślenia pozwoli na pokój. – Awatar rozłożył ręce, zwracając się do zebranych: – Czy tak mało dzisiaj znaczą jego słowa, że sprzedajemy je za kilka silników? Czy chcemy przekazać następnym pokoleniom, że można nas przekupić jak pierwszego lepszego innomyślącego?
Odpowiedziało mu westchnienie Rejtona.
– Nie muszę chyba tobie, Piąty Magosie, przypominać, jak bardzo innomyślący jest Shezar. – Rozmówca spojrzał w oczy robota. – O jego powszechnie znanej bezwzględności i chęci kontrolowania przepływu wszelkiej technologii nadświetlnej.
Wstał i nie spuszczając wzroku z maszyny, podszedł do awatara.
– Koalicja dzieli nasze wartości. Tak jak my pragnęła pokoju z Unitami. Ale sam dobrze wiesz, Piąty Magosie, jaką drogą przez mękę były negocjacje. Jak wiele trudu kosztowało nas przekonanie Sylwana do zniesienia ograniczeń w dystrybucji eftela. A mimo to przy pierwszej nadarzającej się okazji wycofał swe obietnice.
Położył rękę na korpusie robota.
– Wiem, że to trudne dla ciebie. I śmiem twierdzić, że nikt lepiej nie umie cytować myśli Założyciela Torgaddona. – Ton Rejtona przeszedł w ojcowski. – Jednak on nigdy nie znał innomyślących, którzy dysponowali władzą nad czasem i przestrzenią. Którzy mogliby unicestwić Cennet, ot tak. – Przywódca pstryknął palcami. – A po zamachu potrzebujemy Koalicji bardziej niż poprzednio.
Spojrzał po zebranych i rzekł przyjacielskim tonem w stronę awatara:
– Czy więc poprzesz tę prośbę, Rabelu?
***
Nie mógł zasnąć. W końcu nie co dzień głosował przeciwko reszcie rady.
Jednak nie potrafił postąpić inaczej. Pokój, który kosztował Rabela wiele trudu i wyrzeczeń, został zniszczony, nim otrzymał jakąkolwiek szansę. Wszystko w imię przyjęcia Cennetu do elitarnego klubu posiadaczy eftela.
Później dyskutowano jeszcze o zamachu. Śledczy wstępnie podejrzewali o atak nieodkrytą dotąd grupę innomyślących. W jakim celu mieli to zrobić – nie ustalono. Szósty Magos, odpowiedzialny za służby bezpieczeństwa, odpowiadał tylko „nie wiem” i „jeszcze nie sprawdziliśmy”. Rabel zamknął oczy i przywołał obraz zmarłego przyjaciela. Tolket żył na tyle długo, że pamiętał końcówkę Wieku Katastrof – czasu, kiedy upadały stare imperia. Wojny eftelowe stanowiły główny element opowieści z tego okresu. Na jednym z nieoficjalnych spotkań wspomniał, jak w jego rodzimym układzie otwarto portal nadświetlny. Zawsze robi się to na dalekich obrzeżach systemu ze względu na groźną radiację i zakłócenia grawitacji podczas tworzenia gardzieli tunelu. Jednak wrogowie planety ambasadora zrobili to obok niej.
Przyjacielowi zabrakło wtedy słów na opisanie hekatomby. I wdzięczności dla Sylwana Shezara, który uratował populację i ukarał zbrodniarzy. Zawsze podkreślał, że to właśnie chęć zapobiegania takim eksterminacjom leżała u podstaw polityki Unii w zakresie dystrybucji eftela.
Gdyby tylko Tolket nie wzdragał się przed posiadaniem kopii osobowości! Wolał jednak żyć, cytując: „raz, a dobrze”. I bez wahania to jedno życie poświęcił dla niego. Człowieka z drugiej strony barykady, który też wierzył w pokój.
Czy więc mam nic nie robić?
Podjęcie działań na własną rękę oznaczało bunt przeciwko Radzie. Innomyślenie. Jeśli jednak Unia dokona zemsty, zginie wielu Cennetian – a to im poprzysiągł służyć.
Głos Rabela nawet nie drgnął, gdy magos zawołał personel medyczny.
– Tak?
– Aktywujcie neurala. Muszę porozmawiać z asystentem.
Na siatkówce wyświetliła się zaspana twarz Akerna. Tylko jemu mógł zaufać – mężczyzna nie raz i nie dwa dowiódł, że sekrety przełożonego są u niego bezpieczne.
– Słucham, magosie – wymamrotał asystent.
– Potrzebuję, byś na jutro umówił mnie z dyrektorem Policji Higieny Psychicznej. Prywatnie.
– Rozumiem. Coś przekazać w zaproszeniu?
– Że chciałbym zobaczyć demonstrację Torgaddona.
***
Rabel poczuł dreszcz, nim postawił nogę po drugiej stronie portalu. Na moment poczuł utratę równowagi i chwycił się barierki.
– Magosie?
Gestem powstrzymał asystenta, który ruszył mu na pomoc.
– Już dobrze. To tylko… Nie, nic mi nie jest.
Tamten kiwnął głową. Rabel odczekał chwilę, upewniając się, że wszystko w porządku, i ruszył przez przejście.
Wstydził się tego strachu. Bez problemu korzystał z portali planetarnych, czemu więc tak reagował na podróż z powierzchni na orbitę? Oba typy tuneli musiały stosować kompensację energetyczną, by prawo zachowania energii nie zemściło się na użytkowniku. Tylko o ile w przypadku lokalnych oznaczało to co najwyżej lekki dreszcz, gdy środowisko wyrównywało energię potencjalną, o tyle teraz mógł zostać dosłownie ewaporowany.
Jednak przejścia miały redundantne zabezpieczenia. A Rabel był wyedukowanym człowiekiem i przedstawicielem Rady. Nie powinien – nie miał prawa – tak panicznie reagować na korzystanie z najnowszej technologii.
Upewnił się, że Akern za nim podąża, i podszedł do barierki. Pod nimi rozpościerało się ogromne, przypominające basen centrum komunikacyjne Policji Higieny Psychicznej, najważniejszej z agencji zajmujących się bezpieczeństwem wewnętrznym. Nieprzeliczone rzędy zanurzonych w dielektrycznej cieczy szaf serwerowych. A w każdej setki komputerów kwantowych, na bieżąco przetwarzających treść każdego połączenia na Cennecie.
Zwykli obywatele nie musieli się bać. Innomyślący – wprost przeciwnie.
– Kiedyś będziesz musiał mi powiedzieć, jak tak dobrze znosisz przechodzenie przez portale dalekiego zasięgu! – Rabel starał się przekrzyczeć huk układu chłodzenia.
Asystent wzruszył ramionami.
– Myślę, że on po prostu ignoruje ryzyko, magosie – skomentował idący naprzeciw mężczyzna, ubrany w mundur służb bezpieczeństwa. – Nasze pokolenie zbytnio boi się stopienia w trakcie przejścia.
– Luton! – krzyknął Rabel i mocno uściskał dyrektora Policji Higieny Psychicznej.
Zostawili serwerownię za sobą i przeszli przez szereg pomieszczeń służbowych. Dawniej roiło się tutaj od funkcjonariuszy, którzy sprawdzali wychwycone przez algorytmy wiadomości. Dzisiaj tę rolę spełniały SI, więc i oficerów siedzących przy biurkach było mniej. I choć pełna automatyzacja raczej nie będzie wskazana, Rabel zastanawiał się, kiedy jedyną rolą agentów będzie zatwierdzanie aresztowań innomyślących pojedynczym kliknięciem.
Za ostatnimi drzwiami czekało biuro Lutona. Szef bezpieki uwielbiał drewniane przedmioty – często wystrugane przez niego samego – i zapełnił przysługujący mu pokój ręcznie zdobionymi krzesłami, stołem i szafkami. Rabel zawsze kręcił głową na tę fanaberię. Gdyby nie tunele czasoprzestrzenne, wyniesienie ciężkich mebli na orbitę kosztowałoby fortunę. Jednak jeśli na sąsiednią stację, pełniącą rolę portu kosmicznego, turyści i Cennetianie mogli wnosić przedmioty o dowolnej wadze, to czemu zabronić tego dyrektorowi organizacji broniącej planety przed innomyśleniem?
– Jak się czujesz? – spytał Luton, podając magosowi zimny napój.
– Zadziwiająco dobrze, jak na kogoś, kogo próbowano zabić.
– Nie satysfakcjonują cię odpowiedzi Szóstego? – Przyjaciel prychnął, wymawiając tytuł przełożonego.
– A jak myślisz? – Rabel wypił jednym haustem wodę i odstawił szklankę.
– Myślę, że gdyby było inaczej, nie nalegałbyś na prywatne spotkanie i nie przemykał do mnie portalem, z którego korzysta obsługa techniczna.
Magos pokiwał głową.
– Akernie, proszę, zostaw nas samych.
Asystent wyszedł bez słowa. Rabel chwycił medalion.
– Od czego by tu zacząć? – zapytał bardziej siebie niż rozmówcę.
– Najlepiej od tego, kogo z Rady podejrzewasz o innomyślenie. Szóstego?
– Nie, on nie jest do tego zdolny. Nie mam konkretnego podejrzanego, ale myślę, że wiem, kogo należy sprawdzić.
– Wal.
– Koalicję.
Luton zbladł jak ściana.
– Posłuchaj do końca. – Magos ściskał medalion, w który wpatrywał się szef bezpieki. On jeden znał znaczenie tego przedmiotu. – Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale naszej stronie nagle zachciało się wojny.
– Raczej podejrzewałbym o to Unię.
– Ambasador Tolket, nim zginął, miał inne zdanie.
– Mógł kłamać.
Rabel spiorunował wzrokiem przyjaciela.
– Jeśli tak, to wystarczyło pozwolić mi umrzeć.
Luton westchnął, ale nic nie powiedział.
– W każdym razie – kontynuował Rabel – nie pozwolę narażać Cennetu i deptać filozofii założycieli w imię wstąpienia do elitarnego klubu posiadaczy eftela.
– Jotam też stosował podobne argumenty.
Magos spodziewał się tej uwagi. Ale mimo to zabolała niczym sztylet wbity w serce.
– Kto jednak z nas dwóch miał odwagę, by go wydać? – wypalił niespodziewanie ostro.
Luton spojrzał w bok.
– Przyjmijmy, że ci pomogę, Rabelu. Czego byś oczekiwał? Bo o włamaniu do sieci konsulatu nie ma mowy, za dobre zabezpieczenia. Mogę podsłuchać ich rozmowy, ale za bardzo się pilnują. Może jedynie agenci…
– A co przekazał ci mój asystent w zaproszeniu?
Szefa bezpieki zatkało.
– Mamy pozwolenie na jego użycie jedynie na wyraźny rozkaz Najwyższego…
– A jeśli on też zinnomyślił?
W ciszy, która zapadła na te słowa, dało się wyczuć coś przerażającego. Rabel patrzył prosto w oczy wahającego się Lutona. Każda sekunda trwała wieczność.
Przyjaciel w końcu przemówił:
– Ze względu na stare czasy.
Magos z ulgą wypuścił powietrze. Tymczasem Luton spojrzał w dal i na głos wypowiadał słowa, które powtarzał do neurala:
– Targil? Otrzymałem właśnie rozkaz z samej góry. Przygotuj Torgaddona do lotu… Tak, krótki kurs, jak w symulacjach… Dzięki, do zobaczenia.
Obaj przyjaciele patrzyli na siebie przez moment.
– Mam nadzieję, że nie pomagam nowemu Jotamowi.
– Mam jego twarz, ale nie poglądy – odparł pewnie Rabel.
***
Torgaddona Cennetianie obdarzali większym szacunkiem niż pozostałych Założycieli głównie za wizjonerstwo. Nic więc dziwnego, że to na jego cześć Policja Higieny Psychicznej nazwała zakupioną od Unii relatywistyczną sondę zwiadowczą. Oficjalnie, by prowadzić rekonesans czasoprzestrzenny i ostrzegać przed potencjalnymi katastrofami naturalnymi. Nieoficjalnie – by mieć w zanadrzu coś, co może pomóc w razie zaostrzenia stosunków z Koalicją. Rabel czekał trzy czwarte dnia, nudząc się niemiłosiernie, nim pojazd zostanie rozpędzony do wymaganej prędkości. W końcu jednak Luton zaprowadził go i Akerna do centrum sterowania tego cudu techniki.
– Nie mogłeś wcześniej? – spytał z przekąsem magos.
– Nudziłbyś się tak samo – odpowiedział dyrektor bezpieki nerwowym głosem. – Żadnych kolorowych wykresów czy obrazków. To nie film sensacyjny.
Holoprojektor na środku pomieszczenia wyświetlał schemat walcowatej sondy. Z przodu wystawał kielich-kolektor, mający wyłapywać z drogi wszelkie cząstki. Przy locie z dziewięćdziesięcioma procentami prędkości światła, uderzenie choćby w drobinę kurzu mogłoby mieć katastrofalne skutki. Tylna część zawierała prostopadłościan silnika bezinercyjnego, bez którego taka szybkość była nieosiągalna. Wnętrze sondy skrywało układ skanerów tachionowych oraz urządzeń pomiarowych, a całą konstrukcję pokryto specjalnym materiałem mającym wydalać generowane ciepło.
Szklana kula w całej okazałości – pomyślał z ironią Rabel.
Oprócz magosa i asystenta w niewielkim pokoju siedziało ośmiu operatorów oraz Luton. Resztę zadań wypełniały SI, komunikujące się z nimi przez neurale. Pomieszczenie nie miało więc żadnych ekranów. Jeśli coś trzeba było wyświetlić gościom, robiono to za pomocą holoprojektora.
– Jak przebiega lot? – spytał Rabel.
– Zajrzeliśmy już do przeszłości, teraz sprawdzamy przyszłość – odparł operator, błądząc wzrokiem po niewidzialnych dla rozmówcy tabelach i parametrach. – Zeskanowaliśmy przy tym tachionami elementy poza stożkiem światła i…
– Poza czym? – wyrwało się Akernowi.
– Poza tachionami nic nie mknie szybciej od światła – zaczął technik – więc tradycyjnymi lidarami czy radarami nie zaobserwujemy zjawisk, których sygnały dotrą do nas za jakiś czas już po ich wydarzeniu. – Podniósł ręce. – Chętnie wytłumaczyłbym tę „względność jednoczesności”, ale ciężko mi by było namalować diagram Minowskiego. Niech wystarczy wytłumaczenie, że dla obiektów o różnej prędkości czas zdarzeń jest inny.
– Rozumiem.
– Manipulując relatywistyczną prędkością sondy względem Cennetu, możemy znaleźć się akurat w chwili, kiedy wydarzenie z przeszłości lub przyszłości się dzieje. Niestety jednocześnie nie ma możliwości zarejestrować go zwykłymi czujnikami. Taka forma obrony wszechświata.
– Nowikow.
– Dokładnie. Stąd musimy polegać na tachionach, by to zaobserwować. Lecą szybciej od światła, więc są w stanie ominąć tę obronę.
Akern wykrzywił usta.
– A sensory na nich oparte nie fałszują wyników?
– I to jeszcze jak! Zasada reinterpretacji uniemożliwia stuprocentową pewność ustalenia, czy tachion jest efektem skanowania, czy dopiero leci odbić się od cząstki. Do ich weryfikacji trzeba zaprząc szereg algorytmów. Stąd te wszystkie komputery kwantowe i oprogramowanie, które dostarczono wraz z sondą.
– A jak Unia czy Koalicja uzyskuje pewniejsze dane?
– Oszukują dzięki tunelom czasoprzestrzennym. Tworzą połączenie z punktem w przeszłości lub przyszłości i wysyłają zwykłą sondę. Nie używają tachionów, więc wyniki nie są zniekształcone. – Technik uśmiechnął się. – Chciałbym kiedyś położyć rękę na takim sprzęcie.
Rabel przetarł oczy. Nie miał ochoty na żadne kolejne pytanie.
– A dacie radę przechwycić obcą komunikację tachionową? – spytał Akern ku frustracji przełożonego.
– Pewnie, Torgaddon przechwytuje je bez problemu. Choć ze złamaniem szyfru jest znacznie gorzej. Kryptografia nadświetlna jest jeszcze bardziej złożona niż kwantowa. Efekty eftela w tej dziedzinie są niesamowite.
– Ale mamy do tego sprzęt, więc proszę się nie martwić – wtrącił Luton.
Asystent szykował się do kolejnego pytania, ale przełożony zacisnął dłoń na jego ramieniu. Wtedy wybuchł alarm.
– Co jest?! – wykrzyczał Luton.
– Nie wiem, dyrektorze. – Oczy technika błądziły wśród wyświetlanej przez neurala diagnostyki. – Torgaddon zarejestrował nagłe zwiększenie grawitacji, a potem straciliśmy kontakt.
– Przecież nie mógł tak nagle zniknąć!
Operatorzy milczeli. Rabel przełknął ślinę.
***
Torgaddon zniknął. Oczywiście, teraz teleskopy rejestrowały pędzącą po granicy układu sondę, ale następnego dnia w nocy miało ją spotkać coś niedobrego.
– Zostaw to mnie – odparł zdenerwowany Luton, gdy Rabel spytał, jak może pomóc. – Podeślę ci uzyskane dane wraz z interpretacją. Do tego czasu ani słowa.
Pierwsze wyniki przyszły tego samego wieczora. Patrząc na wyświetlaną przez neurala wiadomość, magos zamknął oczy i chwycił medalion. Co się stało, to się nie odstanie. Prawo samospójności Nowikowa mu świadkiem.
Choć nadal nie ustalono powodu utraty łączności z sondą, ludzie Lutona zdołali przechwycić i odczytać tachionowe wiadomości Koalicji. Zawierały oryginalną odpowiedź na antytelefon – ku zawodowi Rabela – identyczną z tą pokazaną na zebraniu Rady.
Skanowanie przyniosło ciekawsze wyniki. Pomagające w analizie danych SI zwróciło uwagę na wzmożony ruch komunikacji w niedalekiej od teraz przyszłości. Co ciekawe, źródłem nie był ani konsulat, ani ambasada Unii, ale niewielka elektrownia wybudowana dla tego pierwszego. Czyżby przeniesiono nadajniki do tego budynku?
Przywołał komunikaty Rady, ale nie znalazł nic na ten temat.
Czyżby awaryjne nadajniki? Tylko po co? Cennet zezwolił Koalicji na wszelkie usprawnienia konsulatu. Na cholerę ukrywać redundantny układ komunikacji eftelowej?
Dreszcz przeszedł mu po skórze, gdy Rabel doznał olśnienia.
Baza zwiadu czasoprzestrzennego! Z tachionowymi nadajnikami, radarami i Założyciele raczą wiedzieć, czym jeszcze!
Priorytetowy cel na liście Unitów w razie wybuchu wojny. Ale przecież to nie było możliwe bez wiedzy kogoś z Rady. A żaden magos nie mógł podjąć w sekrecie takiej decyzji. Z jednym wyjątkiem.
Coś ty narobił, Rejton?!
Czuł rosnącą furię. Pewnie zamach na Tolketa był także jakimś planem Koalicji. Za takie narażenie Cennetian Naczelny Magos powinien trafić wprost do zakładu dla innomyślących.
A co, jeśli to nie jest prawda? – nagła myśl stłumiła gniew.
To mogła być celowa podpucha dla wrogich agentów. Istniały sposoby na dezinformację w wojnie eftelowej. Co, jeśli Koalicja wysłała fałszywe wiadomości i potem zniszczyła Torgaddona?
Wtem przemyślenia przerwał mu sygnał neurala.
– Tutaj Akern. – Głos asystenta kipiał podnieceniem. – Przyszła ważna wiadomość z konsulatu.
Rabel zerwał się na równe nogi.
Cholera, wiedzą! Pewnie to oni strącili Torgaddona!
– Co może być tak pilnego… – Nagle odzyskał nadzieję. – Czy może Koalicja zgodziła się na warunki Unii?
– Nie. – Przepraszający ton Akerna wzmocnił strach Rabela. – Do konsulatu przybył właśnie ważny gość, który nalega na jak najszybsze spotkanie z panem, magosie.
Lęk przeszedł w ciekawość.
– Kto konkretnie?
– Galahadian.
Magos usiadł w fotelu z szeroko otwartymi ustami.
***
Ambasada Koalicji wyglądała złowieszczo. Wielki prostopadłościan bez okien i drzwi, do którego wejść i wyjść można było jedynie za pomocą strzeżonych portali. Kontrola Rabela zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Kilka razy go skanowano, raz poproszono o dostęp do neurala. Brakowało tylko pełnego sczytania pamięci. W końcu uznano, że nie stwarza zagrożenia, i pozwolono iść dalej. Za portalem czekała już konsul w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Idąc za nimi, Rabel znalazł się w najpilniej strzeżonej części konsulatu.
Pokój tryskał przepychem. Złota zastawa, bogato zdobiony stół, meble z prawdziwej skóry. W rogu stali gotowi na rozkazy zrobotyzowani służący i olbrzymi robot bojowy. Usta Rabela już miały ułożyć się w grymas zażenowania, ale zakrył je, gdy dojrzał przystawki z owoców morza.
Galahadian siedział na sofie, jedząc krewetki.
– Proszę, niech pan usiądzie, Piąty Magosie – powiedział, wskazując na stojącą naprzeciwko sofę.
Cennetianin usiadł. Z trudem panował nad nudnościami. Galahadian poczekał, aż zamknie się portal za konsul, i spytał:
– Zanim przejdziemy do sedna, czy mogę polecić panu herbatę selediańską?
Magos oblizał wyschnięte wargi, unikając spoglądania na owoce morza.
– Poproszę.
– Świetnie.
Po chwili gorąca herbata już parowała z ceramicznej filiżanki.
– I jak? – spytał Koalicjant, gdy Rabel upił łyk.
– Muszę pochwalić pański wybór, kanclerzu.
Gospodarz uśmiechnął się.
– Oficjalnie jestem jedynie „desygnowanym kanclerzem” z ramienia mojej frakcji, ale wybory to czysta formalność.
– Antytelefon?
– Arytmetyka głosowania. Mam za sobą sześćdziesiąt procent głosów planet członkowskich dysponujących eftelem. – Galahadian upił łyk czarnego napoju o nieznanym magosowi ostrym zapachu. – Ale rozumiem obawę.
– Mogę zadać kolejne, z czystej ciekawości? – Rabel zaczekał na znak Koalicjanta i kontynuował: – Jak kontrolujecie, czy ktoś nie zajrzy w przyszłość, by, że tak nieładnie to ujmę, obstawić właściwego konia?
– Niegłupie pytanie. – Gospodarz chwycił jedną z krewetek. – Mógłbym opowiadać o Koalicyjnej Służbie Czasoprzestrzennej, ale obaj wiemy, że najważniejsza ochrona to mocny kręgosłup moralny. Prawda?
Rabel pokiwał głową.
– To cechuje zarówno Cennet, jak i światy naszej wspólnoty. Tylko na etyce i wynikającemu z niej zaufaniu możemy zbudować, nomen omen, świetlaną przyszłość. – Galahadian westchnął. – Ale znam człowieka o innym pomyśle na społeczeństwo, opartym na władzy silnych nad słabymi.
– Sylwan Shezar.
Niebieskie oczy Koalicjanta wypełniła pogarda.
– Dokładnie. – Desygnowany kanclerz przełknął zakąskę i sięgnął po kolejną. – Proszę przyznać, że sytuacja dziejowa jest wręcz… baśniowa. Oto stoją naprzeciw siebie dwie potęgi, z których jedna chce dać wszystkim moc do przemiany na lepsze, a druga tylko wybranym. Wyzwoliciele i tyrani. Koalicja i Unia.
– Byłaby baśniowa, gdyby nie dysproporcja sił. – Magos wyszczerzył zęby. – Macie jakieś cztery lub pięć razy więcej światów z dostępem do eftela niż Shezar i jego sojusznicy. Przecież jak na dłoni widać, że wojna skończy się porażką Unitów.
– Ja to wiem, pan to wie, ale czy oni to wiedzą? – Głos Koalicjanta przepełniała ironia. Galahadian sięgnął po trzecią krewetkę. – Ale to wybór każdego społeczeństwa z eftelem. Być panem tworzenia…
– Albo niszczenia – wtrącił Rabel.
– W rzeczy samej. – Koalicjant westchnął. – Ale nawet władcy tworzenia muszą się bronić przed barbarzyńcami. Zwłaszcza gdy ci także mają eftela. Czyż nie czegoś podobnego uczyli wasi Założyciele?
Magos prychnął.
– Kazali izolować innomyślących, nie zabijać. Do tego…
Przerwał, gdy Galahadian podniósł dłoń.
– Czy pan naprawdę sądzi, że możemy pokonać Unitów bez jednego wystrzału?
– Tak.
Koalicjant pokręcił głową. Zjadł kolejną krewetkę i pochylił się bliżej Cennetianina.
– Poprzedni kanclerz wierzył – zaczął – że jeśli rozdamy eftela każdemu, kto o to poprosi, to zdominujemy Shezara i zmusimy do uległości. Ale to mrzonki. Sylwan jest na to za sprytny. Jeśli będziemy zwlekać zbyt długo, pozwolimy mu urosnąć w siłę i zaatakować.
– Zuchwałe oskarżenie. Czy skonsultował je pan ze zwiadem czasoprzestrzennym?
– A jakżeby inaczej? Mamy dowody, że niedługo wybuchną walki.
– To nie musi oznaczać totalnej wojny.
Koalicjant spojrzał w oczy Cennetianina.
– Proszę nie myśleć, że podejmuję takie decyzje z lekkim sercem. Wierzę za to, że przyszłe pokolenia osądzą mnie sprawiedliwie. Tak jak pan osądzi Rejtona.
Magos zamrugał kilka razy.
– Nie myślał pan, że wezwanie dotyczyło tylko degustacji herbaty, owoców morza i pogaduszek o astropolityce, nieprawdaż? – Na twarzy Galahadiana zagościł smutny półuśmiech.
A więc to cholerna prawda!
Rabel poczuł, jakby otrzymał cios w splot słoneczny. Zgarbił się.
Tymczasem gospodarz mówił dalej smutnym głosem:
– Jutro Rejton razem ze mną będzie czekać na nadzwyczajnym zebraniu Rady. Nie zdradzę, co powie. Ale jasno dał mi do zrozumienia, że po tym, co uczynił, przestanie być Najwyższym Magosem. Zaproponuje przy tym pana jako następcę. – Galahadian odchylił głowę i spojrzał na sufit. – Z tego, co wiem, prawo pozwala nowemu przywódcy na osądzenie poprzednika, jeśli ten ustąpił z powodu innomyślenia, prawda?
– Tak, ale czemu ja?
– O to będzie musiał pan spytać jego.
Ponownie spojrzał na Cennetianina. W oczach dało się wyczytać szacunek dla rozmówcy, kiedy mówił:
– Ale poznawszy pańskie przekonania, rozumiem dlaczego.
Niespodziewanie Galahadian wstał.
– Choć chcę, żeby pan także wiedział, że to spotkanie było moim i tylko moim pomysłem. Chciałem przedstawić powody, usprawiedliwienie…
Ku zaskoczeniu Rabela wykonał głęboki, pełen szacunku ukłon. Błagalny gest z planety, z której pochodził.
– I prosić o chociaż odrobinę łaski dla mego przyjaciela Rejtona.
***
Miętolił medalion w dłoni. Palcami drugiej ścisnął szklankę z alkoholem. Siedzący naprzeciwko Akern patrzył niespokojnie na przełożonego. Czasem otwierał usta, ale karcący wzrok Rabela gasił wypowiedzi w zarodku.
I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno miałem wyrzuty sumienia. Teraz nie mógł znaleźć śladów dawnego poczucia winy. Ale co teraz mam zrobić?
Oparł głowę na zaciśniętej w pięść dłoni z medalionem. Z obecną wiedzą łatwo mógł przewidzieć przebieg porannych wydarzeń. Rejton przyzna się do spiskowania z Koalicją i narażenia mieszkańców Cennetu przez wydanie pozwolenia na budowę instalacji zwiadu czasoprzestrzennego. Weźmie winę na siebie i zrezygnuje z funkcji. Potem zostanie sprawiedliwie osądzony – Rabel nie miał bowiem najmniejszego zamiaru okazywać łaski. Na końcu zaś, nie mając za bardzo wyboru, Rada potwierdzi dalszą chęć przyłączenia do Koalicji. No bo kto inny obroni Cennet przed zemstą Unii?
O zamachu nikt nie piśnie słowem, ale będzie jasne, że to plan Koalicji, by pchnąć oba mocarstwa do walki.
Najgorsze, że ten interes wyjdzie Cennetianom na dobre. Dołączą do elitarnego grona cywilizacji nadświetlnych i nie będą musieli obawiać się zagłady, gdy ruszy machina wojenna.
Jako ich sługa, Rabel nie mógł prosić o więcej.
Spojrzał na odbicie w szybie. Przypomniało mu kogoś. Osobę, którą cenił wyżej niż własne życie. I którą wydał, gdy tylko z Lutonem dowiedzieli się o jego innomyśleniu – o zorganizowaniu zamachu na członków Rady.
Hipokryta! – ryknęło odbicie brata bliźniaka. Ostatnie słowa Jotama, nim został zabrany przez Policję Higieny Psychicznej. Na zawsze. Został po nim tylko zerwany z szyi medalion, który rzucił pod nogi Rabelowi.
Magos wypił haustem zawartość szklanki. Brzękło tłuczone szkło, gdy wyśliznęła mu się z ręki. Nanoczyściciele natychmiast zaczęły sprzątać podłogę pojazdu. Rabel powinien pozwolić Galahadianowi na wykonanie planu. Powinien nic nie robić.
Hipokryta! – ryknęło znów odbicie.
– Kurwa mać! – wydarł się do szyberdachu, aż Akern podskoczył.
Musiał działać. Już nie tylko dla Cennetian, ale dla całej galaktyki. Tylko jak to zrobić? Jak mógł zmienić podejście olbrzymiej Koalicji i namówić ich do powrotu do stołu negocjacyjnego? Inni magosowie nie wiedzą tego, co on. Gdyby nie chęć pomocy Rejtonowi i użycie Torgaddona, nawet on nigdy nie domyśliłby się, co planuje Galahadian.
Cennetianin pstryknął palcami i chwycił się za głowę.
– No tak!
Wskazał na Akerna i powiedział:
– Połącz się z sekretariatem każdego z pozostałych Magosów i poproś o pilną konferencję przez neurale. Tylko migiem!
Kątem oka spojrzał na szybę. Już nie widział w niej odbicia brata.
***
Specjalnie przybył spóźniony do Sali Założycieli.
Przerażenie w oczach Rejtona aż nadto zdradzało, że nie tego się spodziewał po zebraniu. Inni członkowie milczeli, wbijając nienawistny wzrok w przywódcę. Przywodzili na myśl naganiaczy, wystawiających zwierzynę na ostateczny strzał myśliwego. Rabel z trudem trzymał nerwy na wodzy. To była jego wielka chwila, nie mógł jej spaprać.
– Widzę, że dyskusja zaczęła się beze mnie – powiedział teatralnie z lekkim wyrzutem. – Dźwięki kłótni doszły mnie od samego portalu do budynku Rady i nawet aktywne tłumienie ścian ich nie zatrzymało. Czy mogę wiedzieć, co wywołało takie wzburzenie?
– No mów, Rejtonie! Wyjaw swój grzech innomyślenia! – wybuchnął Trzeci Magos.
– Ja… – Najwyższy potrząsnął głową. – Potrzebowaliśmy decyzji jak najszybciej. Sama stacja to tylko element obrony Koalicji, której członkami niedługo będziemy.
– Jeśli nawet przymknąć oko na to innomyślenie – zaczął z pogardą Szósty Magos – to jak mamy potraktować pozwolenie na zamach na ambasadora Tolketa?
Rabel rozmasował ramię, w które otrzymał niedawno postrzał. Rejton zaś zgarbił się, jakby otrzymał cios w brzuch.
– To… To wcale nie tak…
Piąty Magos wyciągnął otwarte dłonie w stronę Rady. Wszystkie pary oczu spojrzały ku niemu. Rejton z nadzieją. Pozostali – z satysfakcją.
– Rozumiem wasz gniew – zaczął Rabel. – Oto człowiek, który przeprowadził nas przez kryzys pierwszego kontaktu, dokonał aktu innomyślenia w najczystszej formie. Odrzucił mądrość grupy i zdecydował się działać na własną rękę, nadużywając powierzonej mu władzy.
Wstał i nie spuszczając wzroku z Rejtona, podszedł do przywódcy.
– Podjął swą decyzję, chcąc zbudować silny Cennet, dać mu eftela i protekcję najpotężniejszej frakcji istniejącej po Wieku Katastrof.
Nadzieja w oczach Rejtona rosła z każdym słowem Rabela. Ten kontynuował:
– Wiem, że cisną się wam na usta słowa Założyciela Torgaddona: „Jeśli mord i kłamstwo mają uratować ten świat, to nie zasługuje on na przetrwanie”. Wiem jednak, co by na to odrzekł Najwyższy Magos Rejton: „Problem w tym, że Torgaddon znał eftela jedynie z legend. Dla nas to rzeczywistość”. I faktycznie, my znamy konsekwencje złego użycia tej technologii. Wiemy, ile zmian jest potrzebnych, by społeczeństwo nie stoczyło się w stronę barbarzyństwa. I przede wszystkim, ile trzeba poświęcić, aby je obronić przed wrogiem.
Stanął tuż przy Rejtonie.
– Najwyższy Magos wielokrotnie nam o tym przypominał. Rozumiem więc, czemu się zdecydował na takie kroki. Ale czy za tym zrozumieniem idzie rozgrzeszenie?
Położył mu rękę na ramię i głośno powiedział:
– Nie!
Ten moment, gdy nadzieja prysła, a oczy Rejtona stały się wielkie jak monety – Rabel zamierzał delektować się nim do końca życia. Jednak chciał obrócić sztylet słów, wbity w serce przywódcy, jeszcze kilka razy.
– Bo za słowami Założycieli stoi coś więcej niż tylko odrzucenie bezmyślnej przemocy. To chęć uczynienia ludzi lepszymi. To pogląd, że żadne ofiary nie usprawiedliwiają godnego życia ocalonych. To właśnie przeciwko tej wizji człowieka nadświetlnego, tak bliskiej nam i Koalicji, zinnomyślałeś ty i twoi wspólnicy.
Spojrzał po zebranych.
– Magosowie! Wnoszę o pozbawienie Najwyższego Magosa Rejtona funkcji oraz przejęcie instalacji Koalicji przez Policję Higieny Psychicznej do czasu wznowienia przez nią negocjacji z Unią. Kto z was jest za?
***
Blady Galahadian zwlókł się z fotela. Konsul i ochroniarze stali z boku, patrząc z niepokojem na Najwyższego Magosa Rabela i oficerów Policji Higieny Psychicznej, na których czele wkroczył do pomieszczenia dla gości Rady.
– Jak? – wymamrotał Koalicjant.
– Tajemnica – powiedział Rabel, szczerząc zęby.
– Pewnie Unia. – Rozmówca pokręcił głową. – Gdybym wiedział, inaczej byśmy rozmawiali.
– Porwałbyś mnie i torturował? – prychnął ironicznie magos.
– Bardziej przyłożyłbym się do tłumaczeń. – Galahadian spojrzał na niego spode łba. – Nie jestem barbarzyńcą jak Shezar.
– Trzeba więc było to zrobić, a nie liczyć na szok związany z wyznaniem Rejtona. Chyba że mój wybór także podpowiedział wam zwiad czasoprzestrzenny, co?
Rabel pożałował pytania, gdy odpowiedziało mu milczenie.
– I co teraz? – spytał w końcu Galahadian. – Zamierzasz aresztować za innomyślenie kanclerza Koalicji?
– Desygnowanego kanclerza, jeśli mnie pamięć nie myli. – Rabel spojrzał tryumfująco na rozmówcę. – I odpowiedź na to konkretne pytanie brzmi: nie.
Cennetianin usiadł na jednym z foteli naprzeciwko Galahadiana.
– Choć moi współrządzący są pełni gniewu, nadal pragniemy dołączyć do Koalicji…
– To ci dopiero!
– Proszę dać mi skończyć. Nie jest to jednak chęć wstąpienia za wszelką cenę. Na pewno nie za cenę porzucenia pokoju, bo obecność instalacji wojskowej zwiadu czasoprzestrzennego czyni podbój Cennetu przez Unię bardziej realnym niż wcześniej.
Koalicjant zagryzł wargę.
– Co więc proponujecie?
– Jeszcze dzisiaj wpuścicie na teren bazy inspektorów Policji Higieny Psychicznej. Zabezpieczą oni dane i upewnią się, że do czasu podpisania traktatu nikt z niej nie będzie korzystał.
Rabel wyjął kryształową płytkę z danymi.
– Naturalnie możecie odmówić i stawiać opór, ale wtedy przekażę Unii informacje, jakie przesyłacie z ośrodka do konsulatu. – Uśmiechnął się ironicznie. – To wręcz zabawne, że dla zachowania tajemnicy wysyłaliście je zwykłymi kablami nadprzewodnikowymi. A te Policja Higieny Psychicznej może podsłuchać.
Koalicjanci spojrzeli na magosa, jakby trzymał odbezpieczony granat.
– Nie zrobisz…
– A właśnie, że zrobię. – Głos Cennetianina stał się lodowaty. – Ciekawe, co wyczytają Unici. Może plany rozstawienia waszych jednostek do operacji zaczepnej. A może lokalizację innych tego typu placówek.
Galahadian chciał coś rzec, ale Rabel uciszył go ruchem ręki.
– Radzę się dobrze zastanowić nad odpowiedzią. Nie chciałbym używać siły przeciwko pracownikom bazy.
Następnie wstał i poszedł ku drzwiom przez utworzony wśród swych ludzi szpaler.
– Nie planowaliśmy zabić Tolketa w zamachu! – krzyknął Galahadian. – Antytelefon wyjawił, że do niego dojdzie, więc…
Magos obrócił się na pięcie.
– Chcieliście zbić wszystkich z tropu nieudaną akcją, zwalając winę na innomyślących – wypalił z pogardą, a następnie posłał Galahadianowi najbardziej jadowity uśmiech, jaki potrafił. – Powinien pan nauczyć się lepiej kłamać, desygnowany kanclerzu.
***
Ciemność za oknem zdradzała, że nowy dzień jeszcze nie nadszedł. Co więc go obudziło?
Odpowiedział mu syk zamykanych automatycznych drzwi do sypialni. Szukając włącznika światła przy łóżku, Rabel wybudził tablet z jeszcze otwartą wiadomością od Szóstego Magosa, że Koalicja wyraziła zgodę na kontrolę odkrytej instalacji wojskowej.
Wystrzał natychmiast ocucił Cennetianina. Rzucił się na podłogę. Zamiast kolejnego huku broni usłyszał, jak intruz wlewa coś do szklanki.
Wymacał włącznik i zapalił światło. W sypialni, przy niewielkim stoliku nocnym, stał Akern, nalewający właśnie wina do drugiego kieliszka. Niedaleko na podłodze leżał korek od butelki.
Najwyższy Magos zamrugał kilka razy.
– Nie patrz tak, Rabelu. – Asystent zlizał kropelkę płynu z szyjki butelki i odstawił ją. Następnie chwycił oba naczynia z winem musującym.
– Co ci, do jasnej cholery, odbiło?
Wzrok podwładnego, bezduszny i kalkulujący, przyprawiał magosa o ciarki. Dyskretnie spojrzał na szafkę nocną, szukając jakiegokolwiek przedmiotu do obrony.
– Nic, drogi przyjacielu. Chcę tylko uczcić sukces.
Akern wyciągnął przed siebie rękę z kieliszkiem, ale magos chwycił leżący na nocnej szafce rysik i wbił w rękę asystenta. Czerwień rozlanego wina zmieszała się z krwią. Rabel przywarł do ściany i spróbował wywołać ochronę neuralem.
– Zagłuszanie – powiedział obojętnie asystent, stukając w pudełko przy pasie. Wyciągnął rysik, nie robiąc sobie nic z bólu. – Szkoda wina. Tauryckie jest naprawdę dobre.
Niemożliwe. Rabel usiadł, wbijając wzrok w podwładnego.
– Czy… Jak…
Zamach, instalacja Koalicji, słowa Galahadiana. To, co jeszcze wieczorem tworzyło spójną historię, nagle straciło sens.
Cennetianin zacisnął pięści i wysyczał:
– W ilu sprawach kłamałeś, Tolket?!
Rozmówca spokojnie sączył wino.
– W mniejszej liczbie, niż sądzisz.
– Jedno życie, pragnienie pokoju, pochodzenie…
– To ostatnie akurat jest prawdziwe. Otwarta brama nadświetlna spustoszyła mój świat. Tylko że to nie była zwykła planeta, ale mózg matrioszki.
Rabel przełknął ślinę. Komputer wielkości systemu gwiezdnego.
Czyli rozmawiał z…
– Bytem cyfrowym…
– Zapisanym w mózgu złożonym z rozproszonych nanitów, komunikujących się dzięki kwantowej teleportacji danych – dokończył Unita. – Jeden umysł kontrolujący wiele ciał, do tego potrafiący niczym pasożyt przejąć nowe. Idealny agent, nie sądzisz?
W pierwszej chwili magos chciał rzucić się na wroga, ale wiedział, że nie ma szans w walce wręcz. Przysunął się bliżej szafki nocnej.
– Czemu teraz się ujawniasz?
– Bo mam taki kaprys. Polubiłem cię i nie chcę, byś umierał samotnie. – Tolket położył prawą rękę na sercu. – Mówię szczerze.
Cennetianin uniósł brew, jednocześnie próbując niezauważenie przybliżyć dłoń do przycisku cichego alarmu.
– Więc tobie też nigdy nie chodziło o pokój?
– Ani mnie, ani Shezarowi. Wiesz, to naprawdę ironiczne, że tylko pośredniczącemu Cennetowi zależało na trwałym traktacie. Czy naprawdę myślałeś, że dwie tak skrajne filozofie mogą koegzystować?
– Widać miałem wszystkich za lepszych od zwierząt.
Ręka już znajdowała się w pobliżu przycisku. Jeszcze tylko chwila.
– Od zwierząt, powiadasz. – Tolket zachichotał. – Bądźmy szczerzy, musiało dojść do wojny. A Koalicja nie ma w niej szans na zwycięstwo.
– Czemu? Mają przewagę liczebną.
– O, tak. – Tolket dolał sobie wina i prychnął: – Tylko że zgubi ich własna filozofia. Wiesz dlaczego?
Rabel pokręcił głową, jednocześnie naciskając przycisk.
– Ich wszystkie światy trzyma w kupie nie poczucie wspólnoty, a strach przez Shezarem i Unią. Zabierz je, a każdy z tych wierzących w równość, wolność i braterstwo idiotów rzuci się do gardła sojusznikom, myśląc o swoim przetrwaniu. Taki sam efekt będzie miała pierwsza lepsza klęska z naszej ręki.
– A Unia niby nie ma takich wad, co?
– Och, ma. Te i inne. Ale Shezar zbyt dobrze rozumie ludzką naturę, by podobny los spotkał nasze państwo. – Unita westchnął. – Zawsze istnieli biedni i bogaci, władcy i poddani. Dziś to ci z napędami nadświetlnymi i ci bez nich. Taka kolej rzeczy.
– Nieprawda! Spójrz choćby na Cennet. Stworzyliśmy zdrowe i trwałe społeczeństwo nie oparte na takich zasadach.
Tolket prychnął.
– Serio? A możesz mi powiedzieć, co nie podpada pod innomyślenie?
Magos zacisnął zęby. Rzucał dyskretne spojrzenia w kierunku drzwi do sypialni, zza których dochodziło ledwo słyszalne stukanie.
Jeszcze chwila.
– Więc to nie Koalicja przeprowadziła zamach?
– Przeprowadziła, ale nie chcieli nikogo zabić. Stąd wszystkie kule nie sięgały celu. – Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas. – Sam musiałem sobie dopomóc.
– Postrzelenie mnie to twoje dzieło?
– Tak. I od razu zadbałem, byś przeżył upadek.
Rabel pohamował gniew.
Jeszcze nie teraz.
– Akern?
Tolket prychnął.
– Nie tylko on. – Cmoknął i jego twarz ozdobił ten sam ironiczny uśmiech, który miało mroczne odbicie magosa.
Nie, to niemożliwe!
– Koalicja za bardzo cię monitorowała. Oni też wiedzieli dzięki eftelowi, że osiągniesz wielkie rzeczy w polityce. – Tolket wskazał na ciało asystenta. – Akerna i twego brata już tak nie pilnowali. A że komunikaty zwiadu czasoprzestrzennego nie wspominały nic o nich… Przygotowywałem cię do tej chwili całe życie.
Rabel zgarbił się, zacisnął pięści i ruszył zdecydowanie w stronę Tolketa. W oczach miał czystą furię.
– Dlaczego?! – ryknął, chwytając Unitę za kołnierz bluzy. – Gadaj!
– Chodziło tylko o ten jeden, dzisiejszy moment. O przytrzymanie Galahadiana odpowiednio długo na Cennecie. – Tolket zaczął chichotać. – Zawsze był honorowy, toteż, zamiast lecieć dalej, został, by osobiście załagodzić sytuację.
W żołądku Rabel poczuł zimną kulę.
– Za moment ostatni okręt Unii ściągnie kopię mojej osobowości i odpali napęd nadświetlny. Otworzy gardziel tunelu tuż przy waszym świecie.
– Blefujesz!
– A myślisz, że czemu zamilkł Torgaddon?
W tym momencie drzwi do sypialni wyleciały z hukiem. Do pokoju wpadła grupa uzbrojonych oficerów bezpieki. Pierwszy błyskawicznie powalił Tolketa na podłogę, przystawiając mu lufę do skroni. Dwóch kolejnych dopadło Rabela i osłaniając, zaczęło biegiem wyprowadzać magosa z zagrożonego terenu.
I wtedy grawitacja oszalała.
***
– …jak widać na załączonych holografiach, Cennet uległ całkowitemu zniszczeniu. Szansę, że Galahadian mógł wyjść cało z tego ataku, analitycy oceniają na zero procent – zakończył tryumfalnie unicki generał.
– Jednak najnowszy raport stwierdza, że nie wszystkie ataki przebiegną zgodnie z poprzednimi przewidywaniami Służby Zwiadu Czasoprzestrzennego – wtrącił się drugi. – Może to jednak nie desygnowany kanclerz powinien być celem, ale jakiś inny polityk czy oficer.
Cały Sztab Generalny Unii Andermańskiej był obecny. Stworzony w wirtualnej rzeczywistości konstrukt symulował obraz galaktyki, więc chodzący pomiędzy gwiazdami generałowie przywodzili na myśl bogów. Na każdy ich gest symulacja to przybliżała, to oddalała systemy, wiernie odwzorowując ciała niebieskie układów. Zaraz obok wyświetlała też dostępne dane wywiadowcze.
Cyfrowy byt, znany do niedawna jako Tolket i Akern, słuchał uważnie. Całe szczęście, że odłączył moduł emocjonalny, bo logika rozmyta podpowiadała mu, że kipiałby gniewem na tę sugestię. Tyle lat przygotowań, podjętego trudu i wyrzeczeń nie miało prawa pójść na marne.
– To wojna, ona nigdy nie idzie zgodnie z planem. Sukces ofensywy i tak jest większy, niż zakładaliśmy.
– Ale nie absolutny, jak obiecywano…
– Dość!
Wszyscy członkowie sztabu Unii skupili uwagę na rosłym mężczyźnie. Wirtualna rzeczywistość nie ujmowała niczego z charyzmy Naczelnika Sylwana Shezara.
– Wszyscy znaliśmy ryzyko i dokładność przedstawionych przez zwiad czasoprzestrzenny pomiarów. I wszyscy zatwierdziliśmy plan akcji.
Sylwan spojrzał po awatarach swych oficerów.
– Najwyraźniej wojna nie będzie tak szybka, jak przypuszczaliśmy. Trudno. Teraz debatujcie, jak dalej iść ku zwycięstwu.
Były to jego ostatnie słowa na naradzie. Po nich generałowie zaczęli tworzyć plany operacyjne. Kogo wysłać na śmierć na przegraną bitwę, komu dać odnieść zwycięstwo, czy sukces odniesie eskadra z takim czy innym wyposażeniem. Dla bytu cyfrowego brzmieli bardziej jak pisarze, układający fabułę nowego, wspólnego dzieła.
Po wszystkim Sylwan kiwnął głową, akceptując przedstawiony plan. Coś w tej ciszy niepokoiło byt cyfrowy, a logika rozmyta podpowiadała ciekawą opcję.
– Proszę zaczekać – powiedział Naczelnik do agenta, gdy zostali sam na sam i ten miał opuścić konstrukt.
Gdyby miał moduł emocjonalny, byt cyfrowy czułby się zaskoczony.
– Chciałbym jeszcze raz pogratulować udanej akcji – powiedział Shezar, którego awatar przeszedł właśnie przez środek galaktyki. – Dzięki tobie udało nam się rozpocząć ten konflikt, niwelując przewagę Koalicji. Czy chciałbyś coś dodać?
Logika rozmyta podpowiadała, że powinien zapytać.
– Czy pan nie żałuje podjęcia decyzji o wszczęciu wojny, Naczelniku?
Cisza.
– Ciekawe – odpowiedział w końcu Shezar. – Tak, odczuwam żal. Jednak nie z powodu zniszczenia Cennetu. Raczej dlatego, że znów udowodniłem sobie coś, co mnie osobiście przeraża.
– Co takiego?
Znów cisza.
– Zaspokoję twą ciekawość, jeśli odpowiedz mi na pytanie: czy człowiek się zmienia?
Teraz to agent milczał.
– Tak.
– Jak się zmienia? Fizycznie poprzez przemianę krwi w kubity? A może to tylko forma, a jego wnętrze pozostaje to samo?
– Nie rozumiem, Naczelniku.
– Człowiek to bestia. Może on używać coraz lepszych narzędzi, wymyślać nowe systemy polityczne, zmieniać formy. Ale żadna, absolutnie żadna z tych rzeczy sama z siebie nie naprawi jego wewnętrznej natury. To drapieżnik, od niepamiętnych dziejów walczący o przetrwanie. Tę naturę wszyscy, biologiczni czy cybernetyczni, mamy w sobie. I odzywa się ona za każdym razem, gdy stajemy naprzeciwko zagrożenia dla naszego samolubnego „ja”.
– Takie zachowanie da się wymazać, Naczelniku. Tak z genów, jak i kubitów.
– Doprawdy? A co, jeśli tak pokojowa cywilizacja napotka inną, w jej oczach stanowiącą zagrożenie? Dalej zachowa swój pacyfizm? A co z faktem, że wszechświat ma ograniczony zasób surowców? Czy zatrzymają pochód swej utopii, by rozwinąć się mogła inna, obca im kultura?
Shezar zamilkł na chwilę, jakby ważył słowa, po czym kontynuował:
– Weźmy eftel. Tyle zastosowań, a my dokonaliśmy oczywistych wyborów. Do czego najpierw go zaprzęgliśmy? Do zajmowania nowego terytorium w postaci całych systemów. Co zrobiliśmy, gdy odkryliśmy destruktywną naturę tworzenia tuneli? Zaczęliśmy niszczyć naszych wrogów. A gdy za pomocą odpowiednich technik mogliśmy spojrzeć w przyszłość? Wtedy paranoicznie zaczęliśmy podejrzewać sąsiadów o najgorsze i szukać w uzyskanej wiedzy potwierdzenia oskarżeń. Tak nas ukształtowała ewolucja. Przetrwają najtwardsi, najbardziej przebiegli. Uprzejmi, mili i kooperujący nie mają szans.
Westchnięcie.
– Chciałbym, żeby to nie było prawdą. Ale mój ród istnieje już tak długo, a nigdy nie udało się mu znaleźć dowodu przeciwko tej obserwacji. Nawet przestaliśmy postrzegać to jako wadę, bo dzięki temu ludzkość sięgnęła gwiazd. A teraz, jeśli zaspokoiłem już twą ciekawość…
– Tak, Naczelniku. Zaspokoiłeś.
– Dobrze.
Byt cyfrowy powrócił do swej przestrzeni wirtualnej. Mógł przywołać dowolny obraz, ale wszechobecna ciemność wydawała mu się najbardziej odpowiednia. Idealna alegoria ludzkiej przyszłości. Nie potrzebował eftela, by to wiedzieć.
A może znajdzie się kiedyś ktoś, kto rozjaśni ten mrok?